Reklama

Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a po nim napięcie tylko rosło. Prezydent Macron przegrywa wybory do Parlamentu Europejskiego, skrajna prawica zdobywa ponad 1/3 głosów do Brukseli - dwa razy więcej od partii prezydenckiej. W 63 minuty po ogłoszeniu wyników prezydent szokuje wszystkich: rozwiązuje parlament francuski, rozpisuje przyspieszone wybory. - Powinni wypowiadać się psychologowie - żartował w rozmowie z Tygodnikiem Interii profesor Sylvain Kahn z renomowanej Science PO W Paryżu. Do śmiechu nie miał nikt. Francuzi byli zdezorientowani. 1/3 według badań wstrzymała się z wakacjami, bo nie wiedziała, jak pogodzić wybory z wyjazdem i czy ogóle wyjeżdżać.

- Co za burdel! - słyszałem od Francuzów i było w tych trzech słowach próba znalezienia dystansu do politycznej sytuacji. A ta była wyjątkowa. Skrajna prawica, antyemigrancka, eurosceptyczna, latami sympatyzująca z Moskwą szła po władzę. Po pierwszej turze już nie tyle pukała do bram, ale w zasadzie otwierała je na oścież. Ostatnie sondaże przed drugą turą dawały skrajnej prawicy zdecydowane zwycięstwo. Pytanie było tylko jedno - czy rządzić będzie samodzielnie? I wtedy przyszły wyniki drugiej tury. Po rekordowej frekwencji w XXI wieku, zamiast skrajnej prawicy, wygrał blok lewicowy, którego największą częścią jest skrajna lewica. We Francji wygrały więc skrajności.

Reklama

- W sprawach Ukrainy skrajna lewica mówi w zasadzie jednym głosem ze skrajną prawicą - postawmy na dyplomację, nie eskalujmy konfliktu - mówi Sylvain Kahn. W 2014 roku i skrajna lewica, i skrajna prawica nie krytykowały zajęciu Krymu przez Rosję. 

"Dlaczego on nam to zrobił?"

Macron, rozwiązując parlament, szedł w ślady generała de Gaulle'a, Mitteranda i Chiraca, ale nikt z nich nie rozpisywał wyborów po przegranej batalii do europejskiego parlamentu. Prezydent tłumaczył, że "chciał wsłuchać się w głos Francuzów i chciał wyjaśnić sytuację na scenie politycznej." Thomas Ribemont, profesor paryskiej Sorbony, mówi mi, że Macron już wcześniej nie miał bezwzględnej większości w parlamencie. Jego partii rządziło się ciężko, więc pewnie w perspektywie czasu rozwiązałby parlament i tak.

 

- Ciekawe jest więc nie to, dlaczego rozwiązał, ale dlaczego zrobił to teraz, po wyborach do PE, których stawka jest zupełnie inna niż w wyborach krajowych. Prezydent tłumaczył, że to przemyślana decyzja, ale wygląda na to, że nie była ona skonsultowana z premierem. Wygląda to na bardzo osobistą decyzję prezydenta, która wiąże się z jego charakterem. My we Francji nazywam go przecież czasami Jupiterem - dodaje.

Francuskie największe tytuły prasowe były bezwzględne dla Macrona. "Jest strażakiem piromanem" - komentowała prasa rozwiązanie parlamentu. Inni porównywali go do Ikara, który sam podpalił sobie skrzydła i skazał Francję na skrajności. Ale nikt przecież Francuzom nie kazał głosować na skrajnie sceptyczne partie. Co więc się zmieniło nad Sekwaną, że z lidera europejskiego zaczęli skręcać na bocznicę, na której od lat parkuje węgierski pociąg?

Na skrajną prawicę zagłosowało najwięcej Francuzów, bo ponad 10,5 miliona, o 3 miliony więcej niż na blok lewicowy. Tylko jednomandatowy system sprawił, że skrajna prawica ostatecznie nie wygrała. Wygrała lewica, ale bez wystarczającej większości, by rządzić samodzielnie.

Szczerbata Francja

"Francja stała się krajem politycznie trudnym do rządzenia - mówi mi mecenas Hanna Stypułkowska-Goutierre, świetnia znająca francuskie realia polityczne. - Nastąpiła ogromna przepaść w społeczeństwie francuskim pomiędzy biedną Francją, a tzw. elitarną, czyli Francją wielkich miast - dodaje.

Prezydent Francois Holland 10 lat temu właśnie tę biedną Francję nazwał "szczerbatą Francją". Ci ludzie czuli się przez wiele lat totalnie opuszczeni przez klasę polityczną. Społeczeństwo zaczęło szukać rozwiązań, a z pomocą przyszły skrajności albo z lewej albo z prawej strony.

 

Thomas Ribemnot: "Dla Francji to oznacza, że mamy kryzys społeczny, bo to nie jest tak, że elektorat skrajnej prawicy to sami rasiści. To dużo bardziej skomplikowane. To wynik nierówności społecznych, która polaryzuje społeczeństwo". Jerome Fourquet, znany politolog, nazwał Francję "archipelagiem". Francją, która różni się nie tylko regionalnie, ale i zasobem portfeli. 

Sylvian Kahn: "Jeśli spojrzymy na mapę polityczną Francji, to zobaczymy, że tam, gdzie wygrywa skrajna prawica z największą przewagą, to nie są duże miasta. To już coś mówi. Głosują więc ci, którzy czują się trochę marginalizowani w życiu politycznym, ekonomicznym, socjalnym. Skrajna prawica wygrywa na terenach z większym bezrobociem, na ternach np. północy, które były kiedyś ośrodkami przemysłowymi, gdzie fabryki zamknięto 30-40 lat temu, więc jest dziś mniej pracy. Głosują też ci, którzy mają wrażenie, że jest za dużo migrantów, nawet jeśli w ich okolicy tacy nie mieszkają. Są rolnicy, którzy głosują na Zjednoczenie Narodowe, bo wymaga się od nich zaangażowania w walkę o zmianę klimatu, ale dla wielu to zbyt duży wysiłek. Są i tacy, którzy głosują, bo ich wynagrodzenie nie jest wystarczające by godnie żyć".

Twarzą skrajnej prawicy w tej kampanii nie była Marine Le Pen, ale 28-letni Jordan Bardella, syn włoskich imigrantów, co podkreślał na każdym kroku, by pokazać nową twarz skrajnej prawicy, bardziej otwartą i wyważoną.

Spróbować czegoś nowego

Siedem lat temu redakcja Polsat News wysłała mnie do Francji na cykl reportaży przed wyborami prezydenckimi. Jeździłem z grupą aktywistów prezydenta Macrona, którzy w terenie na prowincji szukali głosów wyborców. Macron jawił się jako nowa siła w polityce, jego hasło brzmiało: "Nie jestem ani prawicą, ani lewicą." To "ani, ani" trafiło do Francuzów. "Spróbowaliśmy, kogoś z prawej strony,  spróbowaliśmy kogoś z lewej, w naszym portfelu nic się nie zmieniło, to może zmieni to Macron" - słyszałem. 

 

Wygrywając wybory prezydenckie, a potem parlamentarne, prezydent złamał trwającą od wielu lat równowagę pomiędzy lewicą, a prawicą na francuskiej scenie politycznej. Stworzył partię środka, swoisty miks poglądów lewicowych, ekologicznych i liberalnych. Kłopot w tym, że Francuzi z każdym kolejnym rokiem czuli, że w ich portfelach nic się nie zmienia, a potem przyszedł COVID i wojna w Ukrainie i ceny energii wystrzeliły.

Macron nie rozwiązał problemów które obiecywał, że rozwiąże. Francuzi czują, że w portfelach mają jeszcze mniej, a rachunki są większe. "Utrzymanie mojego mieszkania kosztuje o 40 proc. więcej" - tłumaczy mi taksówkarz, który wiezie nas z lotniska do Paryża. Po siedmiu latach z dawnego entuzjazmu, który niósł prezydent Macrona, nie pozostało już nic. Są za to skrajne uczucia. "Ja go po prostu nienawidzę" - mówi mi Nadine. Ma 25 lat i równie mocno nie lubi skrajnej prawicy. 

Francuzi nie wybaczyli Macronowi tego, że ich nie słuchał, gdy wyszli na ulice i ronda w ramach protestu tzw. żółtych kamizelek. Alan ma ponad 60 lat, kolczyk w uchu z pacyfą: "Prezydent nie mówi do nas zrozumiałym językiem, on mówi językiem urzędniczym. Nie rozumie nas, a my jego".

Prezydent Macron stał się ofiarą własnej polityki, którą promował siedem lat temu. Sformułowanie "spróbujmy czegoś nowego" słyszałem w Paryżu wielokrotnie: Spróbowaliśmy Macrona, spróbowaliśmy lewicy, spróbowaliśmy prawicy, to spróbujmy teraz skrajności". - A skrajności przecież się nie próbuje, bo jak się raz ją dopuści do głosu, to bardzo trudno potem jest ją już wysiedlić - mówi Hanna Stypułkowska-Goutierre.

Cud nad urną

Co stało się więc, że jedna skrajność przeszła w drugą? Tuż przed drugą turą, zamiast w wielu okręgach trójkąta politycznego - pojedynku trzech kandydatów: lewicy, skrajnej prawicy i partii Macrona - dochodzi do duetów. Lewica wycofuje swoich kandydatów w okręgach, gdzie ich polityk ma najmniejsze szanse na zwycięstwo i prosi o głosowanie na Macrona. To samo robi Macron tam, gdzie jego kandydat jest najsłabszy. Wszystko, by powstrzymać skrajną prawicę. Zamiast trójkąta, mamy wiec duety, które nie sprzyjają skrajnej prawicy.

Partia Le Pen na ostatniej prostej popełnia też kilka błędów, gdy mówiła o ograniczeniach w dostępie do urzędów dla osób z podwójnym obywatelstwem. "To jakby skrajna prawica chciała wyrzucić kilka milionów Francuzów" - słyszę od taksówkarza o tunezyjskich korzeniach. Sam Jordan Bardella tłumaczył, że chodzi o kilkanaście urzędów we Francji i że media wyolbrzymiły temat. 

Okazało się też, że kandydaci w regionach byli słabo przygotowani, a niektórzy potwierdzili opinie krążące o skrajnej prawicy od lat. Jeden z nich tłumaczył, że nie jest rasistą, bo chodzi do dentysty, który jest Arabem.  Nie pomógł też lider Jordan Bardella, który w ostatniej telewizyjnej debacie wypadł zaskakująco słabo. Na pewno skrajnej prawicy nie sprzyjała wysoka frekwencja - najwyższa XXI wieku.

"Pokonaliśmy rasistów"

Zostawiam za sobą ściskające się nieznajome na przystanku metra, jestem już w drodze na Plac Republiki. To tu świętuje lewicowe serce Paryża. Przed wyjściem z metra wpadam w grupę studentów skandujących "Młodzi mają w d... Front Narodowy" (teraz to Zjednoczenie Narodowe) i kilka mocniejszych haseł. Przyśpiewkę podejmują kolejni w tunelu metra.

Na placu tłumy, "pokonaliśmy rasistów" - krzyczy upojony szczęściem i chyba nie tylko 40-latek. Wybuchają race i fajerwerki. Ulice są zablokowane przez policję. Tylko tej nocy na ulicach Paryża jest ich 5 tysięcy, w całej Francji 30 tysięcy. Manifestacja skończy się przed północą. Zapłoną śmietniki, zniszczonych będzie kilka przystanków, ale jak na zapowiedzi niespokojnej nocy, to tylko incydenty. Prezydent Macron przed pierwszą turą powiedział, że jeśli skrajna prawica wygra, Francję czeka wojna domowa. Francuzi uwierzyli w te słowa. 60 proc. było przekonanych, że dojdzie do zamieszek, a witryny sklepowe na Placu Republiki i Polach Elizejskich były zabezpieczone deskami jeszcze przed manifestacją. Prezydent nie przewidział, że wygra jednak druga skrajność, ta lewicowa. 

Niepokorna Francja chce cofnięcia reformy emerytalnej Macrona, która każe Francuzom dłużej pracować. To reforma, która wcześniej wyprowadziła na ulice setki tysięcy Francuzów, ale prezydent był nieugięty. "Zmienimy to od razu. Nie będzie, żadnych układów z Macronem" - twierdzą skrajnie lewicowi politycy, wśród których są też komuniści.  Lewica chce minimalnej stawki na rękę 1600 euro, większych środków na służbę zdrowia, pomocy migrantom i zamrożenia cen energii. Rynki finansowe i nieruchomości obawiają się bardziej skrajnej lewicy niż prawicy (która też obiecywała np. obniżenie cen paliwa). 

Na Placu Republiki dużo flag Palestyny. Skrajna lewica w wojnie w Strefie Gazy jasno opowiedziała się po stronie Palestyńczyków.  Do parlamentu francuskiego przyniosła flagi Palestyny, czym złamała regulaminy i zwyczaje parlamentarne. "Oni to przekalkulowali. Licząc na głosy mniejszości arabskiej z przedmieść" - tłumaczy mi student Mateusz. Liczył głosy w lokalu wyborczym na przedmieściach Paryża, które zagłosowały na skrajną lewicę. Bogate centrum Paryża wybrało partię Macrona.

Wymyślić republikę na nowo

V Republika była szyta pod generała de Gaulle'a. Parlament z większością prezydencką miał wspierać prezydenta, który nazywany jest przecież szefem/głową państwa (chef de l'etat). W historii zdarzały się kohabitacje, czyli sytuacje, w których wybory wygrywała inna partia niż prezydenta, ale to, co wydarzyło się teraz, to nowość.

Sylvain Kahn: "Będziemy mieli parlament, w którym żadna z sił politycznych nie będzie mogła stworzyć rządu. Z taką sytuacją jeszcze się nie spotkaliśmy w czasach piątej republiki".

Najwięcej posłów ma blok lewicowy, nazwany Nowym Frontem Ludowym, na wzór tego z lat 30. XX wieku, który walczył ze skrajną prawicą. To w nim największą siłę stanowi skrajna lewica. Drugim ugrupowaniem jest partia Macrona, a trzecim skrajna prawica. Ta ostatnia nie ma szans na rządzenie, bo nie ma zdolności koalicyjnych. Najbardziej logiczny byłby sojusz lewicy z partią Macrona, ale skrajna lewica mówi, że z Macronem nie będzie współpracować. To samo mówi partia prezydencka. Pat więc trwa.

"Wybraliście nową polityczną kulturę francuską. Będę jej gwarantem" - napisał w liście do Francuzów Emmanuel Macron. Pisał o tym, że Francuzi będą musieli nauczyć się, na wzór sąsiadów, tworzyć koalicję w parlamencie, które wyłonią rząd. On sam nie przyjął dymisji swojego premiera, czym, jak komentowała skrajna lewica, "dolał tylko oliwy do ognia". 

Niedzielny rodzinny obiad

Jeśli politycy mają nauczyć się tworzyć koalicję, to francuskie rodziny muszą nauczyć się rozmawiać przy stole bez polityki. Francuska prasa donosi o coraz liczniejszych podziałach politycznych w rodzinach. Na skrajną prawicę zagłosowało przecież ponad 10 milionów Francuzów. "Jest nas tak dużo, że nie musimy się wstydzić swojego wyboru i możemy sobie powiedzieć dzień dobry na ulicy" - napisał jeden z internautów. 

Latami głosowanie na skrajną prawicę było społecznym tematem tabu. Ci, którzy głosowali, nie mówili, że głosują. Teraz to się zmieniło. Dyskusje polityczne przy rodzinnym stole przeradzają się coraz częściej w rodzinne kłótnie. Czy my tego przypadkiem nie znamy?

Stanisław Wryk, reporter "Wydarzeń" i Polsat News, wielokrotny wysłannik Polsatu do Francji