Reklama

I pomyśleć, że przed rokiem o tej porze, wszystko wskazywało na to, że Złote Globy mogą zniknąć z filmowej mapy świata. Szczycące się od dekad tytułem najbardziej prestiżowych nagród obok Oscarów, po serii skandali opisanych przez branżowe media, znalazły się w 2022 roku "nad przepaścią". Po artykule opublikowanym w "Los Angeles Times" opisującym korupcję i kupowanie nagród za łapówki, przypadki molestowania seksualnego, a także fakt, że wśród 89 członków HFPA (Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej organizujące Globy) byli wyłącznie biali, ze współpracy z nimi zrezygnowały wszystkie liczące się firmy. Począwszy od największych portali streamingowych - Netflixa i Amazona, a skończywszy na wielkich wytwórniach filmowych.

Nie pomógł fakt, że było to już po serii zmian jakie przeszła organizacja - poczynając od przyjęcia nowych członków aż do zmiany szefa HFPA - z oskarżonego o molestowanie Philipa Berka na niemiecką dziennikarkę Helen Hoehne, znaną z działalności na rzecz równości płci w branży filmowej. (Przypomnijmy, że fakt bycia molestowanym przez Berka ujawnił m.in. zeszłoroczny zdobywca Oscara za rolę w "Wielorybie", Brendan Fraser). Na jaw wyszły też inne przypadki nadużyć seksualnych, ale również okoliczności nominowania do Globów "za przysługi" filmów i seriali wątpliwej jakości. I tak "The Times" opisał zdarzenia z 2011 roku, gdy Cher zorganizowała prywatny koncert dla członków Złotych Globów, w czasie gdy do kin weszła "Burleska" z jej udziałem. W ramach "wdzięczności" członkowie Złotych Globów, ku zdumieniu branży, przyznali temu marnemu filmowi aż trzy nominacje  do statuetek, w tym dla najlepszego musicalu! (Dodajmy, że Cher za rolę w tym filmie otrzymała nominację do Złotej Maliny).

Reklama

W wyniku ujawniania kolejnych skandali gwiazdy - jedna po drugiej, rezygnowały z pojawienia się na uroczystej gali. Tom Cruise posunął się nawet do tego, że odesłał wszystkie trzy Złote Globy zdobyte na przestrzeni swojej długiej kariery. W efekcie - poprzednia, 80. edycja imprezy, po raz pierwszy od 25 lat nie doczekała się telewizyjnej relacji, bo związana z Globami od 1995 roku stacja NBC wycofała się ze współpracy. Nagrody wręczono po cichu, na wyjątkowo skromnej imprezie HFPA, a fragmenty gali - z różnym skutkiem - udostępniały w mediach społecznościowych prywatne osoby.

Potrzeba było prawdziwego przełomu, by branża filmowa ponownie dała szansę Złotym Globom. I taki dokonał się w ubiegłym roku. Było nim przede wszystkim przyjęcie ponad 200 nowych członków z całego świata - tym razem zróżnicowanych rasowo i etnicznie i nareszcie dziennikarzy filmowych z prawdziwego zdarzenia. Wielu z nich to członkowie Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych (FIPRESCI). Oficjalnie ogłoszono też, że obecnie 60 % członków organizacji to osoby o rasie innej niż biała. Zadbano również o parytety płci - dzisiaj 47 %  wszystkich stowarzyszonych stanowią kobiety.

Ale na tym nie koniec zmian, bo najważniejsza dokonała się 12 czerwca 2023 roku - Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej zostało rozwiązane, a aktywa należące do Złotych Globów zostały kupione przez Dick Clark Productions i Eldridge Industries należące do Todda Boehlya. Tym samym Globy, jakie znaliśmy, (HFPA były organizacją non-profit), przestały istnieć. W nowej odsłonie stały się przedsiębiorstwem nastawionym na zysk, choć nie jest to ujma, bo trafiły w ręce profesjonalisty. Todd Boehly jest bowiem właścicielem głównych hollywoodzkich magazynów branżowych, w tym "Variety", a także jednym z inwestorów niezależnej wytwórni A24, słynącej z ambitnego i oryginalnego kina. Dołączenie do organizacji członków FIPRESCI, to także jego zasługa. Wkrótce domem dla Złotych Globów stała się stacja CBS, która 8 stycznia po raz pierwszy przeprowadziła transmisję z wręczenia nagród.  

I oto stał się cud. Od lat zaliczająca coraz niższą oglądalność impreza - przed dwoma laty galę oglądało 6,2 milionów widzów - zgromadziła ich tym razem 9,4 miliona, co oznacza wzrost o 50%.  Mało tego - mimo wyjątkowo kiepskiego gospodarza, imprezę w nowej odsłonie oceniono nader życzliwie.

Jest bardzo prawdopodobne, że przyczyniły się do tego także wyjątkowo dobre filmy nakręcone w minionym roku, których tryumf publiczność chciała zwyczajnie zobaczyć. 

Odrodzenie nagród i przegrana lalki "Barbie"

I zobaczyła. Jeśli oceniać wyłącznie na podstawie kalibru zwycięzców, 81. Złote Globy wypadły znakomicie, i wcale nie były tak przewidywalne, jak niektórzy komentowali. Można zaryzykować tezę, że po latach nie zawsze najszczęśliwszych werdyktów, tym razem doceniono naprawdę najlepsze filmy i twórców. Fakt, że mocno przeceniana "Barbie", mimo aż 7 nominacji do Złotych Globów i szaleństwa, jakie rozpętano wokół filmu, przegrała w kategorii komediowej z niełatwymi, wymagającymi obycia kulturowego "Biednymi istotami" Yorgosa Lanthimosa, to najmocniejszy dowód na zmiany, jakie zaszły w organizacji. Idę o zakład, że "dawne" Złote Globy nagrodziłyby "Barbie", bo skłonność do faworyzowania mniej wymagających, łatwiejszych w odbiorze produkcji, była jednym z zarzutów stawianych członkom organizacji ostatnimi laty.

Rewolucja dokonana przez Todda Boehlya - nie tylko dotycząca etnicznego zróżnicowania i potrojenia liczby osób oceniających filmy, ale nade wszystko  wymiany przypadkowych ludzi na zawodowców, zaowocowała docenieniem tytułów ambitniejszych. Podobnie było z wygraną kreującej główną rolę w "Biednych istotach" Emmą Stone, która stworzyła tu bodaj najwybitniejszą, ale i najtrudniejszą swoją rolę. To, że pokonała zjawiskową Margot Robbie, uwielbianą przez widownię, lansowaną w niebywałej wręcz, rozpoczętej wiele miesięcy przed premierą "Barbie", kampanii promocyjnej, to niemal cud. W swoim dramacie science-fiction - a może fantasy? - Lantimos opowiada historię przywróconej do życia przez ekscentrycznego naukowca zmarłej kobiety, która, choć fizycznie jest dojrzała, umysłowo bliżej jej do dziecka. Opowieść oscyluje gdzieś pomiędzy "Frankesteinem" a "Pigmalionem", choć strach - jak to u Lanthimosa, jest tu raczej dziwaczny. Gdy jej "stwórca" próbuje ulepić  ją wedle własnych upodobań, wymyka mu się, nie godząc się na bycie marionetką.

Z wystawną scenografią, zdumiewającymi kostiumami i malowniczymi krajobrazami, dzieło Greka jest jak zawsze wielkim widowiskiem, choć przecież obraz pełni w nim rolę podpowiedzi, wchodzi w symbiozę uczuciami bohaterów.

Fascynujące, świetne kino i tylko żal, że Oscary nie rozdzielają - wzorem Globów - nagród aktorskich na komedie i dramat, że jest tylko jedna. Bo ostatecznie szansa, że mająca już na koncie Oscara Emma Stone pokona równie genialną w swojej roli Lily Gladstone - są niewielkie. Idealnym rozwiązaniem byłoby przyznanie dwóch Oscarów za główną rolę kobiecą - ex aequo.

Ale to w całej historii Oscarów zdarzyło się tylko dwukrotnie.

Kobiece objawienie dekady

Skoro mowa o Lily Gladstone, to Złoty Glob dla Najlepszej Aktorki w dramacie w jej rękach, chyba nikogo nie zaskoczył. O 37-letniej rdzennej Amerykance, wywodzącej się z plemienia Czarnych Stóp, i do jedenastego roku życia wychowywanej w Browning, pisaliśmy bardzo szeroko wielokrotnie w ciągu ostatnich tygodni. Martin Scorsese, preferujący męskie opowieści, w "Czasie krwawego księżyca" powołał do istnienia bodaj najciekawszą w swojej imponującej karierze postać kobiecą. A na jej odtwórczynię znalazł artystkę, która wedle wszystkich rankingów, okazała się największym kobiecym objawieniem aktorskim nie tylko mijającego roku, ale zdaniem niektórych dekady.

Jako Mollie Burkhart, poślubiona przez białego mężczyznę (DiCaprio), w którym się zakochała, a który systematycznie ją podtruwa, by zagarnąć majątek, stworzyła kreację, która zapada w nas głęboko. Występ Gladstone jest niezrównany i zasługuje na wszystkie wyróżnienia, jakie otrzymuje, a zgarnęła ich w sezonie oscarowym już kilkanaście.

Warto podkreślić, że Gladstone jest pierwszą rdzenną Amerykanką w historii ze Złotym Globem. I wszystko wskazuje na to, że wkrótce zostanie pierwszą z Oscarem.

Wielki wygrany - tryumf Chrisa Nolana

Przepowiadaliśmy" zwycięstwo "Oppenheimera" wśród filmów dramatycznych, jego twórcy Christophera Nolana i Cilliana Murphy’ego już po premierze filmu, ale 5 Złotych Globów to coś więcej - to tryumf. Wiele wskazuje na to, że przynajmniej w trzech głównych kategoriach Oscary powtórzą wybory Złotych Globów. Mowa o statuetkach dla Najlepszego Filmu, Reżysera i Aktora Pierwszoplanowego, choć w przypadku nagród Akademii absolutnie niczego nie można być pewnym. No może poza faktem, że Cilliana Murphy’ego w roli Roberta Oppenheimera, nikt nie jest w stanie przebić. To rola, jaka zdarza raz na wiele lat.

Czwarty, również zasłużony Glob dla Roberta Downeya Jr., dla Najlepszego Aktora Drugoplanowego w roli Lewisa Straussa ma poważnego rywala, w zgarniającym mnóstwo nagród za rolę w filmie "May, December" Charlesie Meltonie. Mimo że Downey Jr. na Oscara zasłużył już w latach 90. wielką rolą Charliego Chaplina. Piąty Złoty Glob dla filmu za ścieżkę dźwiękową ma z kolei paru konkurentów, choć jest mocnym kandydatem do statuetki.

Wciąż najlepszą recenzją filmu Nolana, jaką usłyszałam, pozostaje dla mnie cytat z wypowiedzi wybitnego scenarzysty Paula Schradera współtwórcy "Taksówkarza" i "Wściekłego byka", który napisał: "Ten film wysadza drzwi z zawiasów. Jeśli zamierzasz zobaczyć tylko jeden film w kinie w tym roku, niech to będzie "Oppenheimer".

Poświęciliśmy temu filmowi tak wiele artykułów, że nietaktem wobec czytelników byłoby ponowne wgłębianie się w tę mistrzowską opowieść. Jedno warto powtórzyć: "Oppenheimer" różni się od pozostałych filmów tego reżysera nie tylko tym, że nad widowisko przedkłada relacje międzyludzkie i moralny konflikt, jaki przeżywa główny bohater. To również pierwsza opowieść reżysera zakorzeniona w faktach historycznych, przynajmniej w części powszechnie znanych.

To także najlepszy film tego reżysera. Tak spektakularny, że jeśli jakimś cudem nie rozbije oscarowego banku, będzie to znaczyło, że akademicy postradali rozum.

Wielkie dzieło Francuzki i głupota selekcjonerów

Chciałoby się powiedzieć: "Skąd my to znamy"? Ileż to razy, włącznie z obecnym rokiem, narzekaliśmy na wybór komisji selekcyjnej wysyłającej polskie filmy do Oscara. Nawet w 2013 roku, gdy festiwal w Gdyni wygrała "Ida" Pawła Pawlikowskiego, i nikt z krytyków nie miał wątpliwości, że to dzieło na miarę Oscara, wysłaliśmy klasyczny film oświatowy poświęcony przywódcy Solidarności "Lech Wałęsa. Człowiek z nadziei". Co z tego, że wyreżyserowany przez Andrzeja Wajdę i opowiadający o najbardziej znanym Polaku XX wieku, kiedy niemający szans w powodzi znakomitych tytułów? Podczas gdy film Pawlikowskiego podbijał świat, zgarniając najważniejsze nagrody w każdym zakątku na ziemi, obraz Wajdy odpadł w przebiegach niezauważony. Gdyby nie fakt, że twórcy mają dwa lata od momentu premiery na posłanie go do Oscara, nie zdobyliśmy tej jedynej złotej statuetki dla polskiego filmu fabularnego. "Ida" trafiła za Ocean dopiero rok później już wtedy w aureoli dzieła wybitnego i wykosiła wszystkich rywali. Niestety, niczego nas to nie nauczyło.

Wspominam o tym, bo w identycznej sytuacji jak wtedy "Ida", znalazł się w tym roku wybitny, nagrodzony Złotą Palmą obraz Francuzki Justine Triet "Anatomia upadku". Zdobywca pięciu Europejskich Nagród Filmowych w głównych kategoriach i w końcu dwóch Złotych Globów  - za najlepszy film nieanglojęzyczny i scenariusz z pewnością zdobyłby w br. Oscara w kategorii: Film międzynarodowy, gdyby tylko... został francuskim kandydatem do statuetki. Z niepojętego powodu, o czym rozpisują się branżowe media na całym świecie, komisja selekcyjna nad Sekwaną wysłała zamiast niego obraz także udany, nawet bardzo dobry "Bulion i inne namiętności" Anha Hung Trana. To opowieść o niezwykłej parze - kucharce i gastronomie, która idzie przez życie, razem gotując, tworząc przepisy i rozmawiając o jedzeniu, a wspólna fascynacja zrodzi między nimi uczucie. I choć film trafił nawet na tzw. krótką listę 15 wybranych spośród zgłoszonych tytułów, mało prawdopodobne, by mógł pokonać takie dzieła jak uchodząca za faworyta, głośna produkcja Jonathana Glazera "Strefa interesów", nagrodzone w Wenecji "Io Capitano" Matteo Garrone czy ukraińskie "20 dni w Mariupolu".

"Anatomia upadku" pokonała wszystkie te tytuły w tegorocznej edycji Złotych Globów, zdobywając nie tylko statuetkę dla filmu nieanglojęzycznego i za scenariusz, ale szczycąc się również nominacją w głównej kategorii: dla Najlepszego Filmu i Najlepszego Reżysera, co rzadko zdarza się tytułom nieanglojęzycznym. I na tym nie koniec, bo rewelacyjna odtwórczyni głównej roli w filmie Sandra Hüller, była główną rywalką Lily Gladstone w kategorii: Najlepsza Aktorka.

Obraz Trier to prawdopodobnie jeden z najlepszych europejskich filmów dekady. To psychologiczny thriller, kryminał, ale przede wszystkim dramat sądowy, rozegrany z chirurgiczną precyzją. Opowieść o małżeństwie w kryzysie, która zaczyna się od tego, że mąż wypada z okna i ginie. Pytanie: czy żona go wypchnęła, czy może zrobił to sam, zadaje oskarżyciel w sądzie i widzowie. Ale dla reżyserki i współautorki scenariusza, ważniejsze od odpowiedzi na to pytanie, jest przyglądanie się ludzkiej naturze.  Główna bohaterka jest fascynującą postacią, choć bynajmniej nie kryształową. Umie walczyć o swoje, nie przeprasza za to, że zrobiła karierę jako pisarka, podczas gdy mężowi, choć jest głodny sukcesu, pisanie przychodzi z trudem. Jest jeszcze 10-letni syn pary, cichy, nad wiek dojrzały, niemal niewidomy na skutek wypadku, za który wciąż wini się mąż. Jego winę nieustannie wyolbrzymia i traumatyzuje każde raniące słowo żony. Triet relatywizuje wszystko, co zdawałoby się, wiemy o winie i karze. Stoi bardzo blisko swoich bohaterów, zagląda im w oczy. Utalentowany Milo Machado Graner  w roli poranionego, dorastającego na naszych oczach syna, perfekcyjnie oddaje rozterki  obserwującego sądowy lincz matki Daniela. Czy byłaby zdolna zabić? Czy tata miał powody do samobójstwa?

Wielkie kino, rozegrane w trzech czwartych w jednym pomieszczeniu. Prawdopodobnie zdobędzie nominację w tych  głównych kategoriach: dla Najlepszego Filmu, być może także za Scenariusz Oryginalny i na pewno dla Najlepszej Aktorki Pierwszoplanowej. (Tutaj film zgłasza, nie kraj, a producent).

"Gdyby ‘Anatomia upadku’ walczyła o statuetkę dla najlepszego filmu międzynarodowego, dałaby Francji pierwsze zwycięstwo od ponad 30 lat, na którym tak im zależy. Gdyby jakaś nieszczęsna komisja tego nie schrzaniła" - napisał dziennikarz "Variety".

Ciśnie mi się na usta pytanie, które zadawaliśmy sobie w kuluarach festiwalu filmowego w Gdyni, gdzie nie było w konkursie najważniejszego polskiego filmu 2023 roku - "Zielonej granicy" Agnieszki Holland. Pewnie trudno byłoby o Oscara w kategorii: Film Międzynarodowy, bo konkurencja jest w bieżącym roku wyjątkowa, ale moim zdaniem, szanse na nominację "Zielona granica" miałaby ogromne (w przeciwieństwie do "Chłopów").

Ale jakaś nieszczęsna komisja to zepsuła.