Reklama

Szacuje się, że zaledwie od 6 do 8% osób zgwałconych podczas konfliktów zbrojnych zgłasza, że padło ofiarą przemocy seksualnej. Część popełnia samobójstwo, inne przez całe życie mierzą się z traumą. To jest bohaterstwo - przeżyć wojnę i gwałt, a później jeszcze żyć z całym tym ciężarem, bez pomocy i z tą stygmatyzacją. Naprawdę trzeba być bohaterem, żeby to w sobie pomieścić i w miarę normalnie funkcjonować -   mówi nam psychoanalityczka Wiola Rębecka-Davie. 

Milena Bobrowska: Wydaje nam się to niewiarygodne, ale takich historii jest więcej. Pytanie więc: ile? Czy znamy już skalę tych zbrodni?

Reklama

Wiola Rębecka-Davie: - Takich statystyk jeszcze nie ma, na razie jest to po prostu niemożliwe. Mamy tylko "przypuszczalne" dane. Zresztą, nie ma i nie będzie możliwości zebrania precyzyjnych danych, bo to zależy od tego, czy ofiary zgłoszą gwałt. Zawsze jest więc rozbieżność między realną a raportowaną liczbą przestępstw. Badania naukowe na temat przemocy seksualnej w różnych strefach wojennych mówią też o tym, że tak naprawdę musi upłynąć 5 lat od zakończenia konfliktu zbrojnego, żeby mówić w ogóle o jakichś realnych i wiarygodnych danych, choć nadal nieprecyzyjnych. Dobrym przykładem jest tu Rwanda, gdzie wojna zakończyła się w 1994 roku, a pierwsze dane dotyczące przestępstw seksualnych opublikowano w 1996 roku. Mówiły one o 20 tysiącach zgwałconych - głównie były to kobiety i dzieci. Teraz, na oficjalnej stronie rwandyjskiego rządu, możemy przeczytać, że zgwałcono łącznie milion osób. Jest to społecznie i psychologicznie zrozumiałe. Te ofiary doświadczyły traumy, potrzebowały czasu. 

Szacuje się, że zaledwie od 6 do 8% osób zgwałconych podczas konfliktów zbrojnych zgłasza, że padło ofiarą przemocy seksualnej. Tak to wygląda statystycznie i międzynarodowo, że ponad 90% przypadków tych zbrodni nie jest nam po prostu znanych. I to też nie jest tak, że wojna się kończy, a ofiary gwałtów wracają do normalnego życia. Nie, nie wracają. 

Ten czas po wojnie jest zresztą też bardzo trudny. Badania naukowe wskazują, że przemoc, w tym przemoc seksualna oczywiście, eskaluje po zakończeniu konfliktu. W tym okresie liczby dotyczące gwałtów nadal rosną.

Poza tym pamiętajmy o tym, że wojna w Ukrainie nie trwa od roku. Ona rozpoczęła się w 2014 roku, tak więc i ta forma przemocy jest tam obecna już od kilku lat. Nie znamy jeszcze tych danych.

W tym samym raporcie napisano, że "w większości przypadków gwałtom towarzyszyły tortury. Zmuszano też bezbronnych członków rodziny, by oglądali cierpienie osoby gwałconej". Czytamy o tym z przerażeniem, ale mimo to mam wrażenie, że po roku od rozpoczęcia tej wojny, u wielu zaczyna pojawiać się myślenie: jest wojna to jest i przemoc, a w tym gwałt. Mylę się?

- Takie myślenie na pewno jest także i w Polsce, szczególnie w tym starszym pokoleniu. To wiążę się oczywiście z doświadczeniami z II wojny światowej. To myślenie w stylu: "jest wojna, to jest i przemoc, są i gwałty - po prostu tak jest". I rzeczywiście w pewnym sensie tak jest, bo każda wojna pociąga za sobą przemoc. To jest takie nierozerwalne rodzeństwo syjamskie. Można powiedzieć, że wojna idzie, ręka w rękę z przemocą seksualną. Jednak w 2009 roku nastąpiła bardzo ważna zmiana - gwałt wojenny został uznany za zbrodnię przeciwko ludzkości.

Ale dlaczego jest to tak powszechne? Jaki jest cel? Nie tylko ten jednostkowy, odnoszący się bezpośrednio do sprawcy.

- Przemoc seksualna podczas wojny jest zorganizowaną strategią. To jest i widać to podczas każdego konfliktu zbrojnego. Wojsko jest  przygotowywane do wojny w różny sposób: szkoli się żołnierzy, przekazuje się określone informacje i zachęca do konkretnych działań, także do gwałtów, często gratyfikuje za ich dokonywanie. W dyskusji międzynarodowej mówi się wprost, że i ta forma przemocy jest narzędziem wojennym, gwałty też są po to, by wojnę wygrać, by pokonać wroga. Można powiedzieć, że to jest bardzo skuteczna broń. Po pierwsze - jest bezpłatna, nikt nie musi tu w nic inwestować, nie trzeba niczego kupować, dostarczać. Po drugie wiążę się to z indywidualną odpowiedzialnością: to konkretna osoba dokonała gwałtu nie jednostki, niecałe oddziały, nie osoby odpowiedzialne za te grupy. To ten konkretny żołnierz kogoś zgwałcił i to on jest za to odpowiedzialny. 

Ale jak to jest w ogóle możliwe, że ktoś jest w stanie dokonać tak okrutnych zbrodni? 56-letnia mieszkanka okolic Kijowa zeznała, że do jej domu włamało się trzech rosyjskich żołnierzy. Dwóch z nich ją gwałciło, trzeci się przyglądał. Gdy wychodzili z domu, ukradli jeszcze jedzenie i pieniądze. To nieludzkie.

- Bycie na wojnie uruchamia w żołnierzach stan permanentnego poczucia zagrożenia. Cała neurofizjologia działa w taki sposób, że cały czas są na tak zwanym haju, bardzo długo są w stanie stałego pobudzenia. Nie mówię tego, by usprawiedliwiać oprawców, absolutnie nie, jednak tak to działa. Opisuję pewien mechanizm: żołnierze mają potrzebę rozładowania napięcia poprzez różne formy przemocy,  na przykład gwałcąc. Stan zagrożenia wspomagany używkami, permanentna adrenalina, wzmacniany określoną narracją w grupie, bardzo często uruchamia do działań przemocowych. Musimy też podkreślić, że gwałt wojenny jest częściej gwałtem grupowym.

Tu warto przywołać historię jeszcze sprzed II wojny światowej, z czasów inwazji Japonii, która miała imperialistyczne zapędy i chciała zawładnąć właściwie większością Azji. Od 1931 roku armia japońska organizowała tak zwane "comfort stations" - "ośrodki pocieszenia". Były to miejsca, w których żołnierze japońscy mogli rozładowywać swoje napięcie seksualne, związane właśnie z byciem na wojnie. To bardzo trudna, bolesna historia kobiet, które były w tych miejscach przetrzymywane i zmuszane do świadczenia usług seksualnych. Pochodziły głównie z terenów okupowanych przez Japonię, na przykład z Chin, Korei, Wietnamu czy Filipin.

Nie ma na ten temat szczegółowych danych, ale szacuje się, że do 1945 roku jako niewolnice seksualne pracowało tam od 50 000 do 300 000 kobiet i dziewczynek. Najmłodsza z nich miała zaledwie 8 lat. 

Minęło kilkadziesiąt lat. Jesteśmy w Europie, mówimy o gwałtach tuż obok, bo za naszą wschodnią granicą. Tak długo trwała walka o prawa kobiet, a teraz przychodzi wojna i wszystko, co udało się osiągnąć, w Ukrainie rozpadło się jak domek z kart.

- Wojna to stan kompletnej dezorganizacji. To rzeczywistość, w której prawo jest, ale w zasadzie nie obowiązuje. Wszystkie granice regulujące podstawowe interakcje między ludźmi są przekraczane i łamane. Rozmawiałyśmy przed chwilą o tym, że gwałt jest formą zorganizowanej strategii, która ma dać przewagę, złamać wroga i pozbyć się go, by po prostu wygrać. 

Z drugiej strony, tym trudniej raportować te zbrodnie, że ofiary uważają, że muszą trzymać się jakichś aktualnie obowiązujących, wojennych "norm", funkcjonować w określony sposób i po prostu walczyć o przeżycie. Niewiele osób w takiej sytuacji zdecyduje się na to, by na przykład zgłosić przemoc seksualną na policję, bo ta zajęta jest choćby wspomaganiem armii, a nie zbieraniem dowodów czy zabezpieczaniem takich podstawowych praw obywateli. Bez wątpienia dochodzi tu do rozluźnienia norm społecznych.

A kto najczęściej dokonuje tych zbrodni? Czy są to ludzie, którzy już przed wojną gwałcili, byli za to karani?

- Mamy czasem takie błędne wyobrażenie czy przekonanie, że przemocy seksualnej dopuszcza się tylko psychopata, który dybię na swoją ofiarę i po prostu ją gwałci. Tak też jest oczywiście, ale dane pokazują, że podczas wojny w większości gwałcą ci, którzy wcześniej nie przejawiali takich zachowań, którzy nie dopuszczali się przemocy. To wciąż jest niezbadane zjawisko, nie ma żadnej zebranej wiedzy, która by je wyjaśniała.  

Wróćmy jeszcze do wątku gwałtu jako broni. Rosjanie wkroczyli do Ukrainy, by zająć jej teren, zniewolić mieszkańców. Czy jednym z celów może być więc zapładnianie Ukrainek? Chodzi też o to, by wymieszać etnicznie naród? 

- Oczywiście, że tak. To jeden z celów tej strategii, zresztą obecny podczas wszystkich konfliktów zbrojnych. Tak było w Rwandzie, w byłej Jugosławii, szczególnie wobec kobiet bośniackich, ale też i w Kosowie, Kongo czy Etiopii. Wśród żołnierzy jest kolportowana informacja, że jeżeli już dojdzie do gwałtu to w zasadzie dobrze, bo zgwałcone kobiety, zapłodnione przez żołnierzy, urodzą później "naszych wojowników", a tym samym siła armii wzrośnie. To jest bardzo uniwersalny przekaz i sposób podejścia do gwałtu, bez względu na teren toczącej się wojny: "w ten sposób zaznaczamy swoją obecność, osłabiamy wroga, ale też wzmacniamy swoją siłę poprzez przekazywanie genów - urodzą się kolejne pokolenia naszych i będą wspierać już naszą strategię". Tak jest i teraz w Ukrainie.

Rosja już od upadku Związku Radzieckiego próbowała zrusyfikować ten kraj. Do pewnego momentu nie odbywało się to na poziomie wojny otwartej, ale na przykład na poziomie publikacji pisarskich. Od czasu upadku ZSRR do mniej więcej 2014 roku, 7% publikacji na terenie Ukrainy pochodziło od ukraińskich pisarzy i poetów, a 93% od rosyjskich autorów. To tylko jeden z wielu przykładów rosyjskich metod na przejęcie tych terenów. Nie jest to więc problem ostatniego roku czy ostatnich kilku lat. Spójrzmy na historię relacji rosyjsko-ukraińskich o wiele głębiej. Ukraina zawsze walczyła o odzyskanie, a później utrzymanie, swojej niepodległości. Tereny, które są teraz główną kością niezgody, kiedyś należały do Kozaków, a oni zawsze chcieli być niezależni i walczyli o swoją tożsamość. To tam trzykrotnie doszło do hołodomoru - próbowano po prostu zagłodzić ludzi. Okazuje się, że teraz, prawdopodobnie właśnie na tych terenach, dochodzi do największej liczby gwałtów. To jest bardzo ciekawe, więc musimy spojrzeć na to szerzej, znając też to podłoże historyczne. Ukraina od dekad jest gwałcona, dosłownie i w przenośni, różnego rodzaju działaniami. Te lata przemocy mają swoje konsekwencje kulturowe niestety. Ukraina to nie jest kraj, w którym o przemocy seksualnej mówi się tak jak u nas. To się teraz na szczęście zmienia, zaczęto bardziej zwracać uwagę na to, że gwałt to przestępstwo, które ma swoje konsekwencje i to długoterminowe, ale przez lata temat przemocy seksualnej nie był poddawany dyskusji, nie rozmawiało się o nim tak otwarcie.

Wiemy, że część ofiar gwałtów popełniło potem samobójstwo, ale jak już Pani wspomniała - rzeczywista liczba zgwałconych nie jest znana, bo wiele dziewcząt i kobiet nie składa zeznań w tej sprawie. Wstydzą się? Boją stygmatyzacji? Jaki jest powód? 

- Każda zmiana kulturowa to pewien proces. To nigdy nie jest tak, że z nocy na rano już po prostu wszyscy będziemy mieli inne myślenie. Na przełomie sierpnia i września byłam w Ukrainie, prowadziłam szkolenie dla grupy kobiet, działaczek, które pomagają innym ofiarom gwałtu, jednak w latach 2014-2020 same doświadczyły przemocy seksualnej. Były żołnierkami, które schwytano, a później oskarżono, uwięziono i torturowano. Zajmowało nas głównie to, jak pracować i rozmawiać z kobietami zgwałconymi podczas wojny, bo niektóre mówią, że nie są złe na swojego oprawcę czy oprawców - przecież ich nie zabili i za to są im wdzięczne. Gwałciciele powiedzieli im, że jeśli przez jakiś czas będą świadczyć usługi seksualne, to przeżyją. Były więc gwałcone i więzione, ale jednak wróciły do domu, a mają świadomość, ze wiele osób nie miało tyle szczęścia i zginęło. 

Nie zawsze i nie wszędzie, ale wciąż niestety obecna jest taka narracja, że jest wojna, to jest i przemoc, że jeśli doszło do gwałtu, ale bez bicia, to już i tak dobrze, że trzeba zacisnąć zęby i zabrać się do pracy, a nie marudzić. 

To jest aspekt, na który trzeba spojrzeć z perspektywy psychologicznej: co się w nas dzieje, gdy jesteśmy w sytuacji zagrożenia życia? Ważne, by wejść w czyjeś buty i na tyle, o ile to w ogóle możliwe, spróbować sobie wyobrazić jak to jest, gdy jesteśmy przetrzymywani, gdy nikt nie próbuje nas uwolnić, nie mamy możliwości ucieczki, nie mamy broni, nie mamy czym walczyć, jak się bronić. To jest sytuacja zero-jedynkowa - po prostu chcemy przetrwać i musimy przeprowadzić pewien rodzaj ewaluacji ryzyka, wchodzimy w stan walki o przetrwanie i mamy to zaprogramowane biologicznie, nasz mózg po prostu tak działa. Dostosowuje się też do tego nasze ciało, przechodząc w stan "zmrożenia": nie krzyczymy, nie reagujemy, po prostu tulimy się w sobie i próbujemy przetrwać. To jest mechanizm adaptacyjny do tej ekstremalnej sytuacji. Często słyszę od zgwałconych osób, że po prostu opuściły swoje ciało i nie czuły tego, co się dzieje.

Co może spotkać ofiary przemocy seksualnej po wojnie? Wydaje się to absurdalne, ale czy powinniśmy obawiać się, że dojdzie do jakiegoś wykluczenia społecznego, obwiniania czy zawstydzania ich?

- Właściwie to trzeba porozmawiać o tym z babciami albo ich mamami, osobami, które przeżyły Holokaust. Porozmawiać o dzieciach, które rodziły się albo z powodu gwałtów wojennych, albo nieformalnych związków z żołnierzami. Tam bardzo często pojawiał się ten aspekt ostracyzmu społecznego i obwiniania ofiar gwałtu, a później dzieci urodzonych w wyniku tego przestępstwa. To nie jest teoria, to jest praktyka, to jest masowe zjawisko na całym świecie, które zresztą działa bardzo sprawnie i jest uniwersalne bez względu na lokalizację: obarczanie ofiar winą i poczuciem wstydu. Mówi się o takim odwracaniu odpowiedzialności, bo odpowiedzialność za przemoc seksualną powinni ponosić sprawcy, a nie ofiary. To sprawca musi być ścigany, a nie ofiary lub ich dzieci, bo dzieci często muszą żyć z piętnem bycia bękartem.

Bangladesz jest pierwszym krajem, w którym kobiety z doświadczeniem przemocy seksualnej dostały specjalny status. Już nie ofiary, nie winnej, tylko birangony. W języku bengali oznacza to bohaterkę wojenną. 

- To samo zrobiły władze Kosowa. Tam także osoby z doświadczeniami gwałtu wojennego są bohaterkami i bohaterami. Otrzymują rentę wojenną. To wielka zmiana, myślenie w ogóle o tym, że to jednak jest bohaterstwo - przeżyć wojnę i gwałt, a później jeszcze żyć z całym tym ciężarem, bez pomocy i z tą stygmatyzacją. To naprawdę trzeba być bohaterem, żeby to w sobie pomieścić i w miarę normalnie funkcjonować.

Od dawna pracuje Pani z ofiarami gwałtów wojennych, ale czy w kontekście Ukrainy, w ciągu ostatniego roku, usłyszała Pani historie, które wyjątkowo utkwiły pani w pamięci?

- Dotychczas pracowałam głównie z kobietami i dziewczętami, ale ostatni rok to też wiele historii mężczyzn, którzy również są ofiarami gwałtów wojennych. Myślę teraz konkretnie o żołnierzach, ale przecież nie tylko oni są gwałceni. Żołnierze jednak kiedy są schwytani przez okupanta i trafią do więzienia, to są tam torturowani. Jedną z tych tortur jest gwałt, co też jest wypracowaną strategią, która służy do zbierania informacji, złamania żołnierza, upokorzenia i tak dalej. To jest oczywiste i wiadome. Znam wiele historii przemocy seksualnej wobec chłopców i mężczyzn, na przykład w Kongo czy w Rwandzie, jednak w Ukrainie specyficzne są sposoby tej przemocy, na przykład ucinanie genitaliów i przeszywanie ich w inne miejsca. To jest coś, co mnie w ciągu ostatniego roku poraziło, w Ukrainie spotkałam się z tym po raz pierwszy. To jest też jedno z tych działań, które później jest zgłaszane i raportowane jako forma tortur. Ważna jest praca z tymi mężczyznami, ukraińskimi żołnierzami, ale to jest dopiero początek tej drogi. Większości potrzebna jest pomoc medyczna oczywiście, ale ważna jest również ta psychologiczna. Podczas trwającej wojny ofiary przemocy seksualnej najczęściej nie szukają jednak psychologów, bo cały czas są w trakcie walki o przetrwanie. Póki trwa tam wojna to nawet jeśli gdzieś wyjadą, jeśli są już w innym miejscu, to nadal często mają takie uproszczone myślenie: fizycznie jestem bezpieczny, ale psychicznie już nie, bo przecież na miejscu została rodzina, bliscy, znajomi. Ten stan poczucia zagrożenia ciągle jest obecny. 

Dlaczego tak to działa? Rzadko w debacie publicznej pojawia się temat przemocy seksualnej podczas wojny wobec mężczyzn. Nie wiemy o tym zbyt wiele.

- Ta dyskusja się toczy, mniej więcej od 30 lat, ale mówię to bardziej jako osoba, która po prostu się tym zajmuje. 

Jednak powszechnie, kiedy myślimy o gwałcie na mężczyznach, to pierwsze skojarzenie, jakie mamy to gwałt analny. To jest taki stereotyp kulturowy wpisany w sposób naszego myślenia, tyle że to jest jeden z wielu sposobów na przemoc seksualną. Gwałtem jest przymuszanie kogoś do stosunku oralnego, zmuszenie do masturbowania kogoś lub masturbacja, której dokonuje się na tej osobie. 

Problem jest też z raportowaniem tych przestępstw. W ujęciu kulturowym bycie mężczyzną wiąże się z określoną funkcją. Mężczyzna musi być silny, sprawczy, nie może być ofiarą, a jeśli nią jest, to już w zasadzie nie jest mężczyzną. Między innymi z tego właśnie wynika lęk przed ujawnieniem, że padło się ofiarą przemocy seksualnej. To jest sposób myślenia obecny w naszej polskiej kulturze, ale i w ukraińskiej - nie ma przestrzeni na to, by mówić, że mężczyźni też są ofiarami gwałtów. Przez to rzadko otrzymują pomoc, natomiast często są obwiniani. Tu znów możemy powiedzieć o odwróceniu odpowiedzialności.

Zachód wysyła ukraińskiej armii czołgi, amunicję, broń, którymi będzie mogła walczyć z Rosjanami.  A co jest robione, by walczyć z gwałtami i ich konsekwencjami? Wysyłanie tabletek wczesnoporonnych to chyba za mało. 

- Robi się coraz więcej, choć zgadzam się, że jest to niewystarczające. Co jeszcze można zrobić? To jest taka praca u podstaw. Pamiętajmy też o tym, że w ubiegłym roku Ukraina ratyfikowała konwencję stambulską. To jest wielka zmiana, bo organizacje międzynarodowe już współpracują blisko z ukraińskim rządem, by opracować strategię zbudowania infrastruktury dla osób szukających pomocy. Ten proces się toczy i dotyczy wielu różnych pomysłów czy projektów. Jednym z nich jest zorganizowanie na terenie całego kraju hosteli z pomocą medyczną, psychologiczną i prawną dla osób, które doświadczyły podczas wojny przemocy seksualnej. Wiem o takich hostelach dla kobiet i dzieci. Nie słyszałam o takim projekcie skierowanym do mężczyzn, co nie znaczy, że go nie ma. Mam jednak nadzieję, że jest to rozważane, bo mężczyźni też muszą mieć możliwość otrzymania takiej pomocy i to od nich powinno zależeć czy z tego skorzystają, czy nie.

Zapewnienie dostępu do tabletki wczesnoporonnej to naprawdę jest tylko jeden z wielu elementów tych prac, choć moim zdaniem w kontekście Ukrainy wcale nie najważniejszy, bo tam aborcja jest przecież legalna. Natomiast osoby, które doświadczyły gwałtu, nie zawsze na aborcję się decydują i to też będzie wyzwanie. Po roku od rozpoczęcia wojny mamy właściwie taką konfrontację z rzeczywistością, bo rodzą się i będą się rodzić dzieci z gwałtów. To będzie społeczne wyzwanie i dla Ukrainy i dla Polski, bo przyjechały do nas setki tysięcy kobiet z terenów objętych wojną. Będzie to wymagało od nas zmiany myślenia na temat tego kim są dzieci, które rodzą się w konsekwencji gwałtu i jak je wspierać. Niektóre być może będą pozostawiane w ośrodkach adopcyjnych, niektóre być może będą porzucane, wiele z nich może mieć bardzo skomplikowaną relację z matką. Do tego nikt nie jest przygotowany, a trzeba będzie odpowiednio tymi rodzinami się zająć. To będzie także i polska rzeczywistość. Do tego trzeba się przygotować prawnie, psychologicznie, strategicznie. To jest teraz bardzo ważne.

Wróćmy jeszcze do fragmentów raportu Niezależnej Międzynarodowej Komisji Śledczej ds. Ukrainy, które przytoczyłam na początku naszej rozmowy. Wiele osób nawet nie chce czytać opisów tych zbrodni, bo są "zbyt drastyczne". 

- "Nie chcę patrzeć, bo mnie to boli" - tak to działa. Musimy jednak pamiętać o tym, co przechodzą te skrzywdzone osoby i pomyśleć: "jeżeli mnie boli patrzenie na to okrucieństwo to, z jakim bólem zmaga się osoba, która tego okrucieństwa doświadczyła i która codziennie, do końca swojego życia, będzie ten ból odczuwać?".

Prawdopodobnie jeszcze przez wiele dekad nie unikniemy gwałtów wojennych, ale rozumiejąc coraz bardziej ten mechanizm i jego dynamikę, możemy zmienić, chociaż społeczną percepcję na temat tego, jakie są konsekwencje wojny i jak skutecznie pomagać ofiarom przemocy.