Reklama

Spotkali się tylko jeden, jedyny raz w życiu, w marcu 1966 roku, kiedy Marlena Dietrich  w ramach trasy europejskiej odwiedziła z recitalem Wrocław. Los sprawił, że zatrzymała się w hotelu o wdzięcznej nazwie Monopol, w którym wówczas pomieszkiwał także on - Zbigniew Cybulski. Ona -  wielka, hollywoodzka gwiazda, symbol seksu i bodaj największa feme fatale XX-wiecznego kina. On - "polski James Dean", któremu międzynarodową popularność przyniosła rola w kultowym dziele Andrzeja Wajdy "Popiół i diament".

Femme fatale miała wtedy lat 65, on był od niej całe 26 lat młodszy. Dietrich zaliczała się do wielbicielek "Popiołu i diamentu", a kreację Cybulskiego uważała za wybitną. Gdy usłyszała, że aktor właśnie przebywa w hotelu, zapragnęła go poznać. W dodatku ktoś jej powiedział, że to w restauracji hotelu Monopol, kręcono słynną scenę z kieliszkami spirytusu zapalanymi na barze, ku pamięci poległych.

Reklama

To spotkanie opisała w biografii aktorki pt. "Marlene" Angelika Kuźniak, której udało się dotrzeć do świadków spotkania pary. Dietrich po występie zorganizowała kolację dla ekipy, głównie po to, by poznać Zbyszka. On tymczasem się nie pojawiał. Jak relacjonuje to w "Marlenie" akompaniujący wtedy Dietrich pianista Marek Tomaszewski, dobijano się do jego pokoju, ale nie otwierał. Wcześniej prosił, by mu nie przeszkadzać. Gdy sekretarz gwiazdy zaczął poganiać, że pora się zbierać, Dietrich odpowiedziała: "Nigdzie nie jadę, czekam na Zbyszka".

"Przyszedł późno. Stanął w drzwiach. Miał na sobie pomiętą białą koszulę. W kieszeni spodni flaszkę. Podszedł do naszego stolika. Przywitał się i podając butelkę Marlenie, powiedział: ‘Masz, pij’. I wypiła. Z gwinta. Pociągając kilka razy. Zaczęli tańczyć" - wspominał Tomaszewski.

Znajoma obojga opowiadała Kuźniak, że "zasłuchani i zapatrzeni w siebie, nie mogli się rozstać". Dietrich miała powiedzieć, że chciałaby zagrać z nim filmie, czego Cybulski się uczepił i snuł plany. Korespondowali ze sobą jakiś czas. Aktor napisał nawet scenariusz do filmu, w którym mieliby oboje wystąpić. Dziesięć miesięcy po spotkaniu we Wrocławiu już nie żył. Zdążył jeszcze odwiedzić Paryż i zadzwonić do Dietrich. Jej sekretarka zapewniła, że aktorka oddzwoni. Nie oddzwoniła. Wiele lat później w autobiografii napisała:" Do dzisiaj prześladuje mnie bezsensowna śmierć wielkiego artysty. Nigdy przed nim nie było aktora, który potrafiłby grać bez użycia oczu, i wiem, że nigdy więcej takiego nie będzie. Cybulski nie zostanie zapomniany, czego o większości aktorów nie można powiedzieć".

Od niedawna wiemy, że trwają prace nad filmem "Jak być kochanym", który opowiedzieć ma o spotkaniu Dietrich z Cybulskim. Odtwórcę roli Maćka Chełmickiego zagra Marcin Dorociński i trudno o lepszy wybór. Scenariusz, który trafił do finału konkursu Script Pro, napisała Anna Świątek. Za projektem stoi firma Salto Films, założona właśnie przez Świątek i Dorocińskiego. Pozostaje uzbroić się w cierpliwość.

Jest coś niezwykłego w fakcie, że Marcin Dorociński, który spełni swoje marzenie i wcieli się w Cybulskiego, jednocześnie realizuje niespełnione pragnienie tego ostatniego. Mowa o roli  Stanisława Wokulskiego w nowej adaptacji "Lalki" Bolesława Prusa, w reżyserii Macieja Kaweckiego, nad którą właśnie pracuje. Cybulski niczego w zawodzie nie pragnął bowiem bardziej, jak zagrać Wokulskiego. Miał obsesję tej roli. Zabrakło mu jednak odwagi, by powiedzieć o tym Wojciechowi Hasowi, kiedy kręcił film i rola powędrowała do Mariusza Dmochowskiego. Jedną z cech Zbyszka Cybulskiego był bowiem kompletny brak wiary w siebie.

Przeznaczenie? Przypadek? Ponoć nie ma przypadków, bo wszystko jest częścią większego planu...

Traumy przeszłości

Na ekranie amant, w rzeczywistości - pełen lęków i kompleksów,  nieśmiały chłopak. Zawsze Zbyszkiem, nigdy Zbigniewem. Nikt nie słyszał, by przyjaciele i znajomi mówili: Zbigniew Cybulski. Andrzej Wajda mówił o nim: Zbynio.

- Był zaprzeczeniem ówczesnych kanonów. To on wprowadził bycie na scenie, wcześniej wszyscy na niej grali - wspominał Władysław Kowalski, kolega z Teatru Wybrzeże.  - Dla mojego pokolenia to był idol. Chodziliśmy po kilka razy na "Popiół i diament", ukrywając to, bo Cybulski to nie było aktorstwo, jakiego uczono nas w szkole. Zbyszek był dla mnie na równi z Brando i Montgomerym Cliftem - dodawał.

W biografii artysty "Cybulski. Podwójne salto" Dorota Karaś nakreśliła portret człowieka niewiele mający wspólnego z wizerunkiem pokoleniowego idola. "Zbyszek chował się między ludźmi jak w lesie między drzewami. Prześladowało go nieustanne widziadło wojennej śmierci. Siłą motoryczną Zbyszka był lęk. (...) Nie waham się stwierdzić, że musiał przeżyć coś ostatecznego" - opowiadał Kazimierz Kutz, u którego zagrał w "Krzyżu walecznych" .

Niewiele osób znało jego przeszłość. Nie lubił opowiadać o wojennym losie. Urodził się 3 listopada 1927 r. w Kniażach, (od 1991 r. to Ukraina). W dworku dziadków z rodziny Jaruzelskich wraz z młodszym bratem spędzali każde wakacje. (Cztery lata starszy, późniejszy generał Wojciech Jaruzelski formalnie był jego wujem - pradziadek Cybulskiego i dziadek Jaruzelskiego byli braćmi).

Dziadkiem Zbyszka był Józef Jaruzelski - absolwent wiedeńskiej szkoły oficerskiej, podpułkownik Wojska Polskiego, ziemianin. Piękny dworek i 300 ha ziemi czyniło właścicieli ludźmi zamożnymi. Ich świat miał się rozpaść wraz z wybuchem wojny i wkroczeniem do dworu czerwonoarmistów.

Ojciec Zbyszka był dyplomatą, rodzina zamieszkała więc w stolicy, na Żoliborzu. Tam w 1939 roku skończył szkołę powszechną i zdał do szkoły kadetów w Lwowie - miał zostać wojskowym, ale nie zdążył. Wybuch wojny zastał ich u dziadków. Nie mówił o tamtym czasie, bo w komunistycznej Polsce ziemiańskie pochodzenie było źle widziane. Pytania o wojnę kwitował informacją, że rodzice trafili do obozów, a nim i bratem opiekowali się krewni. W rzeczywistości ojcu, który z korpusem dyplomatycznym towarzyszył Beckowi, udało się przekroczyć granicę rumuńską, a potem trafił do obozu we Francji. Matkę NKWD zesłało do Kazachstanu.

Życzliwy człowiek pomógł chłopcom trafić do babci, a potem zajął się nimi wujek. Okupację przeżyli w straszliwej biedzie. W "Podwójnym salcie" młodszy brat aktora, Antoni Cybulski wspomina: "Przeżyliśmy autentyczny głód, i to taki, że opuchlina nas chwytała i szkorbut. (...) Zawsze wszyscy się dziwili, dlaczego obaj chodzimy w tych ciemnych okularach. To nie była poza, tylko myśmy mieli kurzą ślepotę. Brak witamin i głód sprawiły, groziła nam całkowita utrata wzroku".

Po latach, gdy Wojciech Has nie pozwolił, by Cybulski grał na planie genialnego "Rękopisu znalezionego w Saragossie" w ciemnych okularach, okazało się, że aktor bez szkieł nic nie widzi. Kilka razy z tego powodu spadł z konia podczas zdjęć.

Najlepsze lata, czyli Bim-Bom

Aktorstwo nie było jego pierwszym wyborem. Po przeprowadzce do Krakowa zaczął studia na Akademii Handlowej. Przerwał je po dwóch latach i zdał z sukcesem do PWST. Po studiach pojechał do gdańskiego Teatru Wybrzeże - i zakochał się w Trójmieście, w którym spędził najlepszy okres życia. To tutaj razem z Bogumiłem Kobielą zorganizował w 1955 roku słynny studencki teatr Bim-Bom. Tu także poznał też Elżbietę Chwalibóg, przyszłą żonę.

Bim-Bom miał charakter artystycznej wspólnoty, ale i liderów - byli to Jerzy Afanasjew, Wowo Bielicki i Jacek Fedorowicz. Jednak ze względu na charyzmę numerem jeden był Cybulski. Teatrzyk, choć nie miał charakteru stricte politycznego, pośrednio atakował władze, kpiąc z nich. W biografii przyjaciela "Okno Zbyszka Cybulskiego" Jerzy Afanasjew cytuje jego słowa : "Bim-Bom był wszystkim. I matką, i bratem, i naszym nauczycielem. Był naszym chlebem. (...) Gdybym umierał, co brzmi pompatycznie, wierz mi, że wszystkie moje filmy i sztuki, to nic - myślałbym tylko o naszym teatrze. Przez Bim-Bom zbliżyłem się do człowieka. Do zawodu".

Wraz z Kobielą napisał scenariusz do debiutanckiego filmu Janusza Morgensterna "Do widzenia, do jutra", którego tło stanowiły prawdziwe zdarzenia z jego życia. W romantyczną przygodę autorzy wpletli sceny realizowane w piwnicach studenckich, próbując utrwalić ich atmosferę i przesłanie: niezgodę na nietrwałość uczuć i świat i bez romantyzmu. Autentyczna jest także postać córki francuskiego konsula spędzającej w Polsce wakacje, którą zagrała śliczna Teresa Tuszyńska.

Ale to było dopiero w 1960 roku.

Rola życia, czyli "Popiół i diament"

Filmowym debiutem Cybulskiego była rola Kostka w "Pokoleniu" Andrzeja Wajdy, w 1954 roku. Niestety, prawie w całości wycięta w montażu, pozostał epizod ze słynną sceną w pociągu. Wajda zapamiętał aktora. Potem Cybulski wystąpił w głównej roli w filmie według opowiadania Marka Hłaski "Ósmy dzień tygodnia", w reżyserii Aleksandra Forda (1958). Wiernie oddany realizm lat 50. spowodował zatrzymanie obrazu przez cenzurę. W Polsce pokazano go dopiero... w 1983 roku.

Wajda długo miał wątpliwości, czy angażować Cybulskiego do roli Maćka Chełmickiego w "Popiele i diamencie". Wydawał mu się zbyt charakterystyczny. Nie wyglądał jak Maciek z powieści Andrzejewskiego. Na ekranie okazał się jednak tak żywy i pełen werwy, że widzowie od razu utożsamili się z jego postacią. Wajda chciał ubrać Maćka Chełmickiego w  stroje "z epoki", ale Cybulski poprosił go, by mógł grać w dżinsach i ciemnych okularach. Reżyser wspominał: "Biegną garderobiane i krzyczą: 'panie Andrzeju, Zbyszek nie chce się przebierać w kostium!'. Zbyniu mówi, że będzie grał w swoim ubraniu. Powinienem go przegnać! Ale Duch Święty mnie natchnął. I co się stało? W swoim ubraniu Cybulski był o pokolenie bliżej dla ówczesnej młodej widowni. Idzie nowe, odchodzi stare - i on jest ubrany na nowe czasy". Na ulicach zaroiło się od "Cybulskich".

By uświadomić młodszym widzom status dzieła Wajdy w światowej kinematografii, wystarczy wspomnieć, że hołdem dla postaci Maćka Chełmickiego wykreowanej przez Cybulskiego, było nawiązanie do niej między innymi w innym arcydziele - "Taksówkarzu" Martina Scorsese. Reżyser przyznał, że główny bohater grany przez Roberta De Niro, choć jeździł nocą, właśnie dlatego zakładał ciemne okulary - by oddać hołd Cybulskiemu.

W tym jednym ze swoich największych filmów Wajda odszedł od oryginału Andrzejewskiego, przesuwając akcenty. Głównym bohaterem uczynił nie komunistę Szczukę, ale byłego żołnierza Armii Krajowej. Jego sympatia była po stronie ludzi podziemia, co nie podobało się władzom. W efekcie nie dopuszczono obrazu do udziału w konkursie głównym w Cannes. Film pokazano jednak poza konkursem na festiwalu w Wenecji, gdzie został uhonorowany nagrodą krytyków FIPRESCI.

Znamy go wszyscy. To obraz pełen gorzkiej ironii, widocznej zwłaszcza w końcowej scenie, gdy Chełmicki umiera na śmietniku. Po premierze pisano, że to "metafora żołnierza AK wypchniętego na śmietnik historii".

Wielka kreacja Cybulskiego zapewniła mu nieśmiertelność. Stał się najbardziej znanym na świecie aktorem zza żelaznej kurtyny. Wielki Michelangelo Antonioni zaproponował mu rolę w słynnym potem "Zaćmieniu", którą ostatecznie zagrał Alain Delon. List od włoskiego   reżysera przyszedł do Teatru Ateneum, a wiadomość przekazał Cybulskiemu dyrektor Janusz Warmiński.

Władysław Kowalski w "Podwójnym salcie" wspominał: "Warmiński zawołał Zbyszka: 'chodź tu, czytaj'. W liście były podane konkretne terminy. Zbyszek się zasępił: "Jezus Maria, nie, wtedy nie mogę!". Ja: co to znaczy, że nie możesz? U Antonioniego?! On: 'Jestem umówiony z Nasfeterem na film ‘Zbrodniarz i panna’. Dałem słowo'. Zbyszek był honorowy, ale nie wiem, czy w tej rezygnacji nie było trochę lęku". I tak światowa kariera Cybulskiego spełzła na niczym.

Nie tylko ten raz. Wielka rola w "Popiele...", choć wywindowała go na szczyt, miała jednak stać się przekleństwem. Złośliwi mówili, że stał się aktorem jednej roli. Przez resztę życia usiłował powtórzyć jej sukces, ale nie dostał już roli o podobnym ciężarze gatunkowym. Wszyscy czekali na jego kolejne ekranowe wcielenia i każde porównywali z postacią Maćka Chełmickiego. Jeśli stanowiły kontynuację, zarzucali mu, że się powtarza, jeśli były różne, pytali, czemu nie gra dalej Maćka. Zawsze nie tak.

W "Cześć, starenia!" Agnieszka Osiecka mówiła: "Dźwigał legendę tej postaci jak wielki, straszny garb".

Talent czy ułuda?

Jako się rzekło - Zbyszek mimo swojej popularności, nie był człowiekiem pewnym siebie. Kowalski opowiada, jak już sławny jechał ze spektaklem do Krakowa. Chory z przerażenia. Mówił, że profesorowie z PWST poznają się na tym, że "to zostało sztucznie rozdęte", a jego rzekomy talent to ułuda.

Nie radził sobie z popularnością. Nie stwarzał dystansu między sobą a wielbicielami. Można było łatwo wyciągnąć go na kawę, w ogóle nie znając, wystarczyło pochwalić się słabością do sztuki. Uważał, że tak powinien robić, był pozbawiony pancerza ochronnego.

Ci, którzy znali go blisko, mówili, że był też wręcz ciapowaty. Dawał wiarę dowcipom kolegów, którzy potrafili wmówić mu, że powinien zamówić u rymarza szelki, które "będą jego tylną część spodni unosić, dając złudzenie "dłuższych nóg". Bo bardzo chciał być wyższy. I on takie zamawiał. O jego natręctwach krążyły legendy. Potrafił przed wyjściem z domu kilka razy wracać i siadać na krześle, by ustrzec się pecha. To był ponoć efekt nerwicy wyniesionej z okupacji.

W 1960 roku Cybulski wziął ślub z Elżbietą Chwalibóg i para przeniosła się do Warszawy. Po roku urodził im się jedyny syn Maciej Cybulski, którego losy były nie mniej tragiczne od losów ojca.

Stolicy nie znosił. Jej artystyczny światek nazywał "księstwem warszawskim". Utożsamiał go z cwaniactwem, pogonią za karierą i brakiem empatii. Sam pozbawiony był tych cech. "Środowisko" stolicy przyjęło go więc chłodno. Artyści teatralni twierdzili, że może grać tylko współczesne role, że ma złą dykcję... Jednocześnie zazdrościli mu charyzmy.

Mężem i ojcem okazał się marnym. Wciąż go gdzieś nosiło, był ciągle nieobecny. Elżbieta Chwalibóg-Cybulska opowiadała : "Od przyjazdu do Warszawy prawie go nie widywałam. Jeżeli w ogóle wracał, to późno.(...) Był trudny we współżyciu. W życiu prywatnym był taki jak jego bohater z filmu ‘Giuseppe w Warszawie’, leniwy i bezproblemowy, zawsze trochę nieprzytomny. (...) Najczęściej gdy mówiło się do niego, myślami był już przy kolejnym scenariuszu lub nowej roli. Sprawy codzienne go nie interesowały". Zaprzyjaźniona z nim aktorka, Zofia Czerwińska oceniała: "Jemu nigdy w życiu nie wolno było się żenić, nigdy w życiu mieć dziecka i nigdy w życiu wiązać się na stałe z jakąś kobietą".

Trudno się dziwić, że po jakimś czasie małżeństwo Cybulskich zaczęło przeżywać kryzys. W życiu Zbyszka pojawiały się inne kobiety. Maciek tatę widywał rzadko. Kiedy zginął, miał sześć lat. Kompleks ojca prześladował go do końca życia. Rzucił szkołę, popadł w alkoholizm i pracował jako parkieciarz. O sporach z matką, z którą mieszkał z braku własnego lokum, tabloidy rozpisywały się latami. Zmarł nagle, mając niespełna 55 lat w 2016 roku, za sprawą choroby alkoholowej.

Trzynaście lat wielkiej kariery

Choć żadna jego rola nie przebiła postaci Maćka Chełmickiego w "Popiele i diamencie", nie jest prawdą, że był aktorem Wajdy. Z roli w "Pokoleniu" nie zostało niemal nic, w "Niewinnych czarodziejach" też nie grał postaci, która dałaby szanse zaistnienia. Po filmie Morgensterna "Do widzenia, do jutra", wydawało się, że stanie się ulubieńcem tego reżysera. Gdy dostał scenariusz "Jowity" okazało się jednak, że główną rolę zagra młodszy i sprawniejszy Daniel Olbrychski, a jemu przypadła rola starzejącego się trenera. Był zdruzgotany. Najwięcej do zaoferowania Cybulskiemu miał Wojciech Jerzy Has - wielki mag polskiego kina, który obsadził go najpierw w adaptacji prozy Brandysa "Jak być kochaną", a potem w arcydziele "Rękopis znaleziony w Saragossie".

Pierwszy z tych filmów jest przede wszystkim wielkim popisem Barbary Krafftówny, ale i postać narcystycznego Wiktora granego przez Cybulskiego dała mu szanse pokazania czegoś nowego.  Historia aktorki zakochanej w egoistycznym, nieświadomym jej uczuć koledze, która przechodzi piekło, gwałt niemieckich żołnierzy, a nawet kolaboruje z Niemcami dla ratowania ukochanego, była wielkim sukcesem. Uhonorowany głównymi nagrodami na festiwalu w San Francisco film, to jedna z najpiękniejszych opowieści o miłości tamtego czasu.

Drugą największą swoją rolę, obok tej w "Popiele i diamencie", zagrał jednak w stylowej opowieści Hasa "Rękopis znaleziony w Saragossie". W tej adaptacji XVIII-wiecznej prozy Jana Potockiego jako kapitan Alfons Van Worden, żołnierz gwardii króla Hiszpanii podróżujący przez wzgórza Kastylii do Madrytu, idealnie wpisał się w atmosferę magii i finezyjnych przejść od świata realnego do czystej fantazji. Film zaliczany jest do czołówki arcydzieł rodzimego kina.

Warto też przypomnieć "Salto" Tadeusza Konwickiego, w którym jako kabotyn i mitoman Kowalski-Malinowski obejmujący "rząd dusz" nad mieszkańcami miasteczka stworzył jedną z najciekawszych swoich ról. A wcześniej był jeszcze "Pociąg" Kawalerowicza, w którym grany przez niego bohater rozpaczliwie walczył o kobietę. Sukcesem była też rola tytułowa w filmie Lenartowicza "Giuseppe w Warszawie", w której pokazał naturalną vis comica, czego niestety nie wykorzystali potem nasi reżyserzy.

Cały dorobek artystyczny Cybulskiego zamyka się w 35 filmach fabularnych, 10 sztukach teatralnych i 9 spektaklach telewizyjnych. To bardzo dużo jak na zaledwie 13 lat zawodowej kariery.

Trudno wręcz uwierzyć, że było to tylko 13 lat.

Ósmego stycznia o czwartej rano

Zbigniew Cybulski był człowiekiem w przedziwny sposób łączącym z sobą skrajności. Przede wszystkim głęboko wierzącym. Do 25. roku życia nie pił i nie palił. Nosił medalion z Matką Boską, o Bogu mówił otwarcie, co wtedy było rzadkością. Zawsze miał przy sobie stary przedwojenny modlitewnik. Jednocześnie nie czuł niechęci do socjalistycznego państwa i godził jedno z drugim. Symbolem tego dualizmu po jego śmierci były dwa pogrzeby - cywilny, który zafundowała mu władza, odznaczając... medalem im. Janka Krasickiego, i drugi: kościelny, zorganizowany przez rodzinę, gdzie esbecy notowali słowa przemawiających kolegów. O nim media nawet nie wspomniały.

Szóstego stycznia 1967 r., gdy Cybulski gościł na kolacji u reżysera Stanisława Lenartowicza, zadzwonił telefon. Mężczyzna mówił po angielsku. Zbyszka wybrano spośród kilkuset kandydatów ze świata do roli Kowalskiego w sztuce "Tramwaj zwany pożądaniem" Tennessee’a Williamsa. A nawet nie pojawił się na castingu! Gaża miała wynieść, bagatela, 100 tys. dolarów.

Tym razem zdał sobie sprawę z rozmiarów sukcesu. Snuł plany. O tym, że miał zgubny zwyczaj wskakiwania do pociągów w biegu, wiedzieli wszyscy. Znalazł on zresztą odwzorowanie w filmach. Już w "Pokoleniu" w jednej z pierwszych scen Kostek wskakuje z kolegami na pociąg towarowy. W "Pociągu" Kawalerowicza jego zakochany bohater na każdej stacji wyskakuje z wagonu, by wskakiwać na stopnie dopiero gdy pojazd rusza. Konduktor parokrotnie ostrzega: "Wsiadaj pan, no wsiadaj! Widziałem już takich mocnych z obciętymi nogami". Także "Salto" Tadeusza Konwickiego rozpoczyna się sceną, w której Cybulski wyskakuje z pociągu, a kończy tą, w której znów wskakuje.

W życiu robił tak jeszcze częściej. Nieustannie kusił los. Żartował, że nie chce doczekać czterdziestki: "lepiej zginąć młodym, tak jak Dean, niż doczekać tuszy, oczu jeszcze mniejszych niż były".

Noc z 7 na 8 stycznia 1967 r. spędził we Wrocławiu. Kolejne pociągi, którymi on  i jego przyjaciel Alfred Andrys mieli wracać do Warszawy, odjeżdżały... W końcu postanowili, że pojadą o 4.20. Dróżniczka pełniąca dyżur zapamiętała, że pociąg już ruszył, gdy na peron wbiegło dwóch mężczyzn.

Pierwszemu - Alfredowi udało się wskoczyć do pociągu, drugiemu noga ugrzęzła między stopniem a brzegiem peronu. Andrys zdołał nacisnąć hamulec. Pociąg się zatrzymał. Ale było za późno.

Gdy ściągnięto pogotowie Cybulski jeszcze żył. Zmarł w szpitalu po godzinnej walce lekarzy o jego życie. Miał zaledwie 39 lat.