Wydaje się, że taki właśnie obraz ziemi ma Hania Bora i Jacek Śledziński, małżeństwo z Polski wybrało życie przywiązane do marzeń, nie do konkretnego miejsca. Ich domem jest Ziemia, a mieszkaniem... następny przystanek. Czasem ma drzwi, zdarzają się okna i balkony, ale czasem dachem jest jedynie czyste od miejskich świateł niebo.
Nazwisko zobowiązuje. - Na początku naszej poprzedniej 3,5-letniej podróży wpadł nam taki pomysł do głowy, aby nazwać naszego instagrama i FB właśnie od Jacka śledziowego nazwiska - Śledź Nas. I tak już zostało. Nasi znajomi i rodzina mogą śledzić nasze przygody i nas dopingują.
Witajcie więc w erze, w której koczownictwo nabrało zupełnie nowego znaczenia. Nie mówimy tu o plemionach wędrujących przez stepy, ale o współczesnych nomadach, którzy z plecakami na plecach, namiotami na dachach samochodów, laptopami w rękach i nieustanną potrzebą odkrywania przemierzają świat jak nowi wikingowie. Ci globalni obywatele, wyposażeni w technologię i bezgraniczne marzenia, postanowili zdefiniować swoje życie na nowo, porzucając stabilność na rzecz... właściwie na rzecz czego?
- Świat jest ogromny, piękny i różnorodny. Mieliśmy takie poczucie, że szkoda nam być tylko w jednym miejscu - wyjaśnia Hania i szybko dodaje - Lubiliśmy nasze życie w Polsce, ale chcieliśmy też poznać i zobaczyć coś więcej. Właśnie teraz - kiedy jesteśmy zdrowi, sprawni i skłonni poświęcić swój komfort w imię przygody. Uwielbiamy podróże i życie w drodze, to jest coś, co nas napędza.
Hania i Jacek nie są typową parą, ale cele mają podobne jak wszyscy - szczęście i na swój sposób o nie zawalczyli.
- Dla nas najważniejsze jest to, żebyśmy byli szczęśliwi i dobrze czuli się ze sobą. Nie patrzymy na to, co wypada. Mamy też to szczęście, że nasi bliscy nigdy nie kwestionują naszych decyzji. Rzeczywiście, część naszych wyborów nie mieści się w typowych schematach, ale my skupiamy się na tym, co jest dla nas dobre. Tak było nawet ze ślubem - żadne z nas nie marzyło o tradycyjnym weselu i organizacja takiego wydarzenia mnie trochę przytłaczała. Zdecydowaliśmy się więc na kameralny ślub w Barcelonie bez białej sukni czy garnituru, za to w gronie bliskich i przyjaciół. A dzień po ślubie świętowaliśmy na Camp Nou zwycięstwo FC Barcelony - ulubionej drużyny Jacka.
Poznaliśmy się... w pracy. Organizowałam razem z koleżanką event dla ponad 100 osób i jako element integracji wymyśliłyśmy trening futbolu amerykańskiego. Skontaktowałyśmy się z warszawską drużyną Warsaw Eagles. Jacek był wtedy jej menadżerem i na naszym wydarzeniu wystąpił w roli komentatora meczów. Coś zaiskrzyło, kolejnego wieczoru Jacek wyciągnął mnie na kolację, potem były następne spotkania, a 7 miesięcy później zaręczyny.
Związali się w październiku 2013 roku, czyli są razem już 11 lat. Jacek często mówi, że te lata spędzone w podróży powinny liczyć się X3, bo rzadko która para spędza ze sobą 24h/ dobę na tak małej powierzchni.
Decyzja o życiu w ciągłej podróży nie jest jednak pomysłem pierwszego wyboru na życie. W końcu każdy ma jakieś zobowiązania, plany. I od planów Hani zaczęła się historia, która nieprzerwanie trwa do dziś.
- Na naszej trzeciej randce w kinie, tuż przed rozpoczęciem filmu poinformowałam Jacka, że planuję roczną podróż po Ameryce Południowej. Na początku był zaskoczony i zapytał, co w takim razie z nami i jego karierą. Po chwili jednak odpowiedział, że to super pomysł, ale zamiast samej Ameryki Południowej, ruszmy w podróż dookoła świata. Tak zrobiliśmy i byliśmy w tej podróży ponad 3 lata. Wróciliśmy do Polski i rzuciliśmy się w wir pracy, a potem nagle przyszła pandemia.
Po ponad 4 latach w Polsce wydawało im się, że się "ustatkowali" i osiedlili w Warszawie, ale plan kolejnej podróży wciąż chodził im po głowie. Tym razem to Jacek był bardziej zdeterminowany i robił wszystko, żeby nowa wyprawa stała się rzeczywistością.
- Ja byłam pochłonięta projektami w pracy, chciałam też spędzić święta z rodziną i wciąż odsuwałam termin wyjazdu z Polski. Dopiero później zrozumiałam, że idealny moment nigdy nie nadejdzie. Wysłaliśmy samochód do Urugwaju i 19 stycznia zamknęliśmy drzwi naszego mieszkania w Warszawie, żeby wyruszyć z biletem w jedną stronę.
Jak to jest wysłać samochód na drugi kontynent? W trybie życia, kiedy wyjazdy są wakacyjne, nikt raczej nie musi się zastanawiać nad podobną logistyką...
- Tuż przed świętami wysłaliśmy nasz samochód z Hamburga do Montevideo - wyjaśnia Hania. - Podróżował statkiem razem z innym podróżniczym samochodem (pary francusko-szwajcarskiej) w kontenerze. Odebraliśmy go już w Urugwaju pod koniec stycznia. Nie jest to bardzo skomplikowany, ale niestety dość kosztowny proces. W poprzedniej podróży kupiliśmy samochód w San Francisco i sprzedaliśmy go po 2 latach innej podróżniczej parze w Argentynie. Jest to tańsze rozwiązanie, ale kupno samochodu zajmuje sporo czasu, trzeba gdzieś się zatrzymać, wypożyczyć samochód, żeby zobaczyć potencjalne auta (bo transport publiczny właściwie nie istnieje), zająć się naprawą... Prawda jest też taka, że to było wielkie marzenie Jacka, aby wyruszyć w podróż swoim ukochanym samochodem: Land Roverem Discovery. Przed wyjazdem poświęcił kilka miesięcy, żeby przygotować go pod kątem mechanicznym i zabudowy. Do tego mogliśmy sprawdzić nasz zestaw (zarówno samochód jak i namiot dachowy) w trakcie wakacyjnych wyjazdów. Mogliśmy też zabrać trochę więcej rzeczy z Polski - na przykład SUPa.
Człowiek w naturę ma wpisaną kłótliwość, czasem każdy musi pozwolić, by emocje znalazły ujście. Kłócimy się, żyjąc w mieszkaniach, kilkusetmetrowych domach. Mamy wtedy jednak szansę wyjść do innego pokoju, ochłonąć, spotkać się z innymi ludźmi i spojrzeć na problem z dystansu. Trudno jednak o dystans, kiedy jest się ze sobą praktycznie bez przerwy, często na małej powierzchni.
- Właściwie jesteśmy ze sobą non-stop, ale staramy się dawać sobie nawzajem przestrzeń, żeby nie zwariować. Przebywanie ze sobą 24 godziny na dobę to spore wyzwanie, nawet jeśli ktoś jest nam bardzo bliski. W poprzedniej podróży zdarzyło nam się 2 razy (w ciągu ponad 3 lat podróży) rozdzielić na kilka dni, bo akurat pojawiły się możliwości dorobienia do naszego podróżniczego budżetu.
Hania nie ukrywa, że zdarzają nam się gorsze momenty i kryzysy.- Czasami jesteśmy przebodźcowani, zmęczeni, tęsknimy za bliskimi i wygodnym życiem w Polsce. Na szczęście, zazwyczaj te gorsze dni dopadają nas w różnych momentach, więc druga osoba działa, żeby poprawić nastrój. Oboje też doceniamy to, że możemy spełniać nasze marzenia i codziennie zapisujemy minimum trzy rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni.
Ale sporów nie da się uniknąć?
- Oczywiście, kłótnie się zdarzają całkiem często, ale zazwyczaj o błahostki. W obliczu większego wyzwania zawsze działamy zespołowo i się wspieramy. Najważniejsza zasada, której staramy się zawsze przestrzegać, jest to, że Jacek nie może być głodny, bo wtedy staje się nieznośny.
Dlatego tak ważne jest śniadanie.
Choć nie zawsze wiedzą, jak będą wyglądały ich najbliższe godziny, jakie cuda natury odkryją pośród ciągnącej się hektarami dziczy, mają kilka rytuałów, które lubią powtarzać.
- Mamy już naszą rutynę - lubimy celebrować powolne poranki, cieszyć się śniadaniem i kawą wśród natury. Każdy dzień jest trochę inny - są takie, kiedy przemieszczamy się bardziej intensywnie, ale też czasami potrzebujemy zostać gdzieś na dłużej, zregenerować się, znaleźć ulubione miejsce, gdzie kupujemy warzywa i owoce lub wpadamy na jedzenie. Zazwyczaj nasz plan tworzy się z dnia na dzień - czasami trafia się miejsce, które nas wciąga i zostajemy tam dłużej, niż zakładaliśmy. Musimy pamiętać też o codziennych sprawach: uzupełnianiu wody, zakupach, praniu... Kiedy Jacek prowadzi, ja planuję nasze najbliższe noclegi, miejsca, które chcemy zobaczyć i dodatkowe atrakcje takie jak trekkingi itp.
Mogłoby się wydawać, że te najprostsze czynności są najtrudniejsze, kiedy nie ma się swojej pralki, zrobienie wspomnianej kawy nie kończy się na pstryknięciu guzika w tym samym codziennie ekspresie i podstawieniu kubka pod odpowiednią dziurkę.
- Najtrudniejsza jest tęsknota za rodziną i przyjaciółmi oraz świadomość, że wszędzie życie toczy się dalej, a nas wiele ważnych momentów omija. Oczywiście, jesteśmy z bliskimi w kontakcie, na szczęście obecnie internet wiele ułatwia, ale to jednak nie to samo.
Dla mnie bardzo trudna jest też nauka odpuszczania - nie da się zobaczyć i zrobić wszystkiego, czasem trzeba po prostu odpuścić i wpisać na listę do zobaczenia na później.
A strach przed niebezpieczeństwem?
- Bardzo często śpimy na dziko - czasem są to prawdziwe pustkowia, więc nie odczuwamy tam żadnego zagrożenia. Kiedy jesteśmy bliżej "cywilizacji", staramy się dopytać mieszkańców okolicy, czy jest bezpiecznie i czy nie przeszkadza im, że zatrzymamy się na noc. Na szczęście jak do tej pory spotykaliśmy się jedynie z życzliwością i uśmiechem.
Nie będzie kłamstwem stwierdzenie, że jednym z pierwszych pytań, które pojawiają się w głowie, gdy widzimy kogoś, kto dzień po dniu zdobywa świat, jest: skąd bierze na to pieniądze. W końcu coś, co wygląda na wakacje, musi być wakacjami, a wtedy się przecież nie zarabia. Okazuje się, że niekoniecznie.
- W poprzedniej podróży tworzyliśmy materiały marketingowe (zdjęcia, teksty i filmiki) dla firm w Polsce oraz hoteli i biur turystycznych w Ameryce Południowej. Obecnie żyjemy właściwie niemal tylko z naszych oszczędności. Pracowaliśmy bardzo dużo przez ostatnie lata w Polsce i odkładaliśmy na nasze marzenie - wyjaśnia Hania.
Para podróżuje "dość budżetowo" - mają własny samochód, więc właściwie niemal wszędzie mogą sami dojechać, do tego namiot dachowy - najczęściej nocują na dziko lub na campingach. Bardzo często gotują sobie sami, spędzają wiele czasu na łonie natury. - W tej podróży średnia naszych dziennych wydatków to 42 USD na naszą dwójkę. Do tego oczywiście dochodzi koszt transportu samochodu z Europy, kilka wizyt u mechanika, naszych biletów lotniczych, ale wciąż zamykamy się w kwocie 60 USD na naszą dwójkę dziennie, czyli 1800 USD miesięcznie. W Polsce w zależności od miesiąca wydawaliśmy na życie podobną lub wyższą kwotę.
Każda podróżnicza instagramerka wie, że czasem największym wyzwaniem jest połączenie budżetowej opcji podróży z małym plecakiem z dopasowaniem garderoby tak, by dobrze wypaść na zdjęciach. W przypadku teamu "Śledź Nas" na pierwszym miejscu stoi jednak rozsądny dobór rzeczy z każdej kategorii życia, w tym ubrań. Co zupełnie nie przeszkadza w doskonałych ujęciach, a i miejsce na sukienki znalazło się w samochodowej szafie.
- Nasz samochód jest bardzo kompaktowy, ale mieści cały nasz dobytek. Mamy możliwość spania zarówno w namiocie na dachu jak i w środku (świetnie się sprawdziło przy szalonych patagońskich wiatrach). Staraliśmy się jak najbardziej ograniczyć liczbę zabieranych rzeczy, bo z doświadczenia wiemy, że w podróży najczęściej chodzi się cały czas w tych samych ubraniach. Można powiedzieć, że oboje mamy szafę kapsułową - najważniejsze tak wybrać rzeczy, żeby były wygodne i pasowały do siebie w zestawach. Oczywiście, mam ze sobą też sukienki - dokładnie 4, z czego aż 3 były ze mną też w poprzedniej podróży (w latach 2016-19)!
Trasę planują na bieżąco, z dnia na dzień. Hania zdradziła, że obecnie ich jedynym wyznacznikiem jest to, że latem przyszłego roku chcą dojechać na Alaskę. - Zazwyczaj wcześniej wybieramy interesujące nas atrakcje i potem staramy się w sensowny sposób połączyć te kropki na mapie. Bardzo często to lokalni mieszkańcy doradzają nam kolejne miejsca warte odwiedzenia.
I tutaj przydaje się znajomość języka. Nie tylko dlatego, by porozumiewać się w tych zupełnie nieturystycznych miejscowościach, ale, co podkreśla Hania, rozumieć więcej i złapać większy kontakt z lokalnymi mieszkańcami.
- W Ameryce Łacińskiej zdecydowanie warto znać hiszpański! Oczywiście, można podróżować też bez niego, ale to jednak nie to samo. Oboje dogadamy się po hiszpańsku na każdy temat i te rozmowy z lokalnymi mieszkańcami są dla nas ogromnie ważnym elementem podróży. Brazylia była dla nas wyzwaniem, bo choć portugalski jest dość podobny do hiszpańskiego, to jednak jest też sporo różnic zarówno w wymowie jak i w słownictwie. Przez cztery miesiące opanowałam ten język na podstawowym poziomie i mam zamiar szlifować jego znajomość, żeby móc rozumieć też brazylijskie żarty i opowieści o życiu. Ciekawym przypadkiem była też Gujana Francuska - kawałek Francji w Ameryce. Większość osób mówi tylko po francusku. Na szczęście ja ten język znam, natomiast Jacek umie powiedzieć jedynie "Bonjour". Trochę go więc frustrowało, że zawsze musi polegać na moich umiejętnościach tłumaczeniowych (np. w trakcie wizyty u mechanika).
- Bardzo chcemy jeszcze pojechać do Afryki i to na pewno będzie dłuższa wyprawa - zapowiada Hania. - Pomysły na podróże nam się nie kończą, ale też chcielibyśmy być bliżej bliskich nam osób. Docelowo widzimy nasze życie w Europie. W tym momencie bardzo bliska jest nam wizja spędzania kilku miesięcy w Polsce (od maja do października), a pozostałą część roku w podróży. Nie jest to jednak żaden sztywny plan, życie w końcu jest nieprzewidywalne!