Reklama

Kresy to słowo kojarzące się nostalgicznie. Znane nam z opowieści dziadków, z literatury, z filmów. Kojarzy się z domowym ciepłem, szlacheckimi dworami wypełnionymi rodzinnymi pamiątkami i zachwycającą przyrodą. W takich miejscach wychowywali się sławni rodacy: Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Eliza Orzeszkowa, Tadeusz Kościuszko... Być może obraz Kresów jest wyidealizowany, bo z pewnością przed okresem rozbiorów i za czasów pańszczyźnianych dla wielu osób życie tam było wypełnione znojem. Jednakowoż w kulturze miejsce to zapisało się jako kwintesencja polskości. Mimo to zbyt często zapominamy, że Rzeczpospolita była wielokulturowym krajem, a tożsamość zamieszkujących tam nacji kształtowała się od dawna. Istnienie takich ośrodków inteligenckich jak Lwów i Wilno sprawiło, że tereny Litwy i Ukrainy najlepiej zachowały się w powszechnej pamięci Polaków. W ostatnich 30 latach te dwa kierunki często obierano sobie za cel podróży. Jednak jeden z krajów, którego duża część terytorium była niegdyś częścią Rzeczypospolitej jest prawie zupełnie Polakom nieznany. Jest to Białoruś. 

Białoruś, jakiej nie znamy?

Z Białorusią wiąże się wiele stereotypów. Nie zawsze słusznych. Większość osób, która nigdy tam nie była, wyobraża sobie, że to kraj zacofany, zaniedbany, istny żywy skansen Związku Sowieckiego, całkowicie zależny od Rosji. Zaskakujące jest to, iż pod wieloma względami nie jest to prawda. Jaka tak naprawdę jest Białoruś i jacy są Białorusini? Zapraszamy do odkrycia nieznanego świata za Bugiem.

Reklama

Po przekroczeniu granicy zwracają uwagę rozległe tereny zielone. Mała ilość zabudowań, mało skupisk ludzkich. Większość Białorusinów mieszka w miastach. A wsie skupiają się wokół kołchozów, które wzorem minionej epoki, wciąż funkcjonują. Usytuowane są w pewnej odległości od dróg, w taki sposób, że z głównych szos trudno przyjrzeć się domostwom. Owszem, we wsiach żyje się skromnie. Domy zazwyczaj zbudowane są z białej cegły i pokryte falistym azbestowym dachem. W większości miejscowości zachowały się pomniki z sowieckich czasów: najczęściej przedstawiające żołnierzy Armii Czerwonej lub W. I. Lenina. A co na Białorusi zwraca szczególną uwagę i różni ją od innych postsowieckich krajów, jak chociażby Ukrainy (jeszcze sprzed wojny rzecz jasna) i oczywiście Rosji? To powszechna czystość i porządek. Białorusini są wyjątkowo schludnym narodem. Podobno nazywani są Szwedami lub Austriakami Wschodu. Na ulicach nie spostrzeżesz ani jednego papierka, na ścianach domów nie znajdziesz grafitti. Wiele miast jest odnowionych, są zadbane skwery, chodniki, trawniki. Nawet w ubogich wsiach widoczny jest porządek, przystrzyżona trawa, pobielone krawężniki. To rzuca się w oczy każdemu, kto odwiedza ten kraj. 

"Hipsterska enklawa"

Mińsk - stolica, w której mieszka 1/5 mieszkańców tego 10-milionowego kraju jest nowoczesnym i tętniącym życiem miastem. Owszem, architektura nie pozostawia wątpliwości, iż znajdujemy się w kraju postsowieckim, jednak styl życia jest całkowicie europejski. Po ulicach jeżdżą nowe samochody zachodnich marek. W mieście znajduje się mnóstwo bardzo dobrych restauracji, o wystroju wnętrz utrzymanym w tych samych trendach, co za zachodnią granicą. Istnieją duże galerie handlowe, a w nich sklepy zagranicznych sieci. W mieście funkcjonują na wysokim poziomie galerie sztuki, prężnie działają muzea i teatry. Na wysokim poziomie stoi branża IT, która objęta jest na Białorusi ulgami podatkowymi. Jakiś czas temu, w dawnej fabrycznej dzielnicy przy ul. Oktiabrskiej (Październikowej), powstała "hipsterska" enklawa z dużą ilością modnych pubów i kawiarenek, w których serwowane są białoruskie rzemieślnicze piwa. Fasady dawnych fabryk pokryte są artystycznymi muralami. Jedną z popularniejszych współczesnych sieci z przekąskami, jest bistro "Depo", w którym niczym hamburgery (podawane w papierku na wynos) serwuje się naleśniki z farszem do wyboru. Marka Depo ma nowoczesny wizerunek. Sprytnie połączyła białoruską tradycję kulinarną z zachodnim stylem życia. Będąc na Białorusi, co rusz można spotkać polskie akcenty, nawet pośród modnych knajpek na Oktiabrskiej. W jednym z barów serwowane jest kraftowe piwo o nazwie "Karol Jan Hutten Czapski"! Okazuje się, że ten polski szlachcic był pod koniec XIX wieku prezydentem Mińska, a działalność w tym wówczas niezamożnym mieście finansował głównie ze swojego majątku. Podczas jego 11-letnich rządów wprowadzono w Mińsku elektryczność, wodociągi, tramwaje, założono bank kredytowy, bezpłatny szpital położniczy, przytułki, wybrukowano boczne ulice i zrealizowano szereg innych inicjatyw.

Od kilkunastu lat na Białorusi odnawia się, a nawet rekonstruuje wiele zabytków, również tych związanych z historią Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Bo okazuje się, że od upadku Związku Sowieckiego Białorusini budują swoją tożsamość narodową na dziedzictwie Wielkiego Księstwa Litewskiego, szczególnie chętnie odnosząc się do czasów unii z Koroną Królestwa Polskiego. W latach prawdziwej niepodległości (1991-94), czyli jeszcze przed rządami Aleksandra Łukaszenki wydano wiele publikacji na temat szlacheckiej spuścizny tych terenów. Białorusini często nazywają siebie Litwinami, bo większość terenów niegdysiejszego Wielkiego Księstwa Litewskiego to dzisiejsza Białoruś. Na dowód swoich litewskich korzeni przedstawiają zachowane statuty litewskie, czyli zbiór praw Wielkiego Księstwa, które zostały spisane w XVI wieku w języku białoruskim.

Śladami historii

Jednym z ważniejszych punktów turystycznych Białorusi i jej chlubą jest odbudowany zamek Radziwiłłów w Nieświeżu, który przed remontem był bardzo podupadły. Sale zrekonstruowano prawie od podstaw, często posiłkując się przedwojennymi fotografiami. Można stwierdzić, że rekonstrukcja ta jest na całkiem niezłym poziomie, choć wytrawni konserwatorzy mają co do tego wątpliwości. We wnętrzach zamku postarano się o odtworzenie kaflowych pieców z herbem Trąby, ściennej snycerki i sztukaterii, a nawet tkaninowych tapet! Natomiast kontrowersyjny jest fakt, iż udekorowano ściany reprodukcjami obrazów, bo muzeum nie ma w swoim posiadaniu zbyt wielu oryginałów. Zdaje się, że kuratorom zależało przede wszystkim na opowiedzeniu poprzez ekspozycję o historii Nieświeża i o historii wielkiego rodu Radziwiłłów, dlatego zdecydowano się na zaprezentowanie reprodukcji radziwiłłowskich portretów.

Białorusini uważają "za swoich" wiele osób z polskiej kultury i historii. Według nich Adam Mickiewicz był białoruskim poetą, Michał Kleofas Ogiński białoruskim kompozytorem, a Tadeusz Kościuszko białoruskim bohaterem narodowym. Może to się nam wydawać dziwne. Ale wygląda na to, że po prostu Białorusini lepiej rozumieją wielonarodowość dawnej Rzeczypospolitej i narodowość czy nawet język, jakim posługiwały się dane postacie z historii, nie mają dla nich takiego znaczenia, jak to, że urodzili się na tej ziemi i ta ziemia ich wychowała. Kilkanaście lat temu, w wyludnionej wsi Mereczowszczyźnie odbudowano od podstaw dwór, w którym urodził się Kościuszko, a w którym dziś znajduje się muzeum. Niedawno odsłonięto efektowny pomnik przywódcy insurekcji 1794 roku. Z kolei w pobliskim Kosowie odbudowano wspaniały pałac Pusłowskich, niegdysiejszych właścicieli tych terenów. Dzisiaj w pałacu znajduje się luksusowy hotel i restauracja.

W 2015 roku, z okazji 250-lecia urodzin kompozytora i dyplomaty Michała Kleofasa Ogińskiego otwarto w miejscowości Zalesie odrestaurowany dwór, który Ogiński pierwotnie ufundował, i w którym mieszkał. W tym samym roku wydano na Białorusi pięknie oprawiony i szeroko ilustrowany album pt. "Michał Kleofas Ogiński. Litwin, Patriota, Artysta". Tytuł tej publikacji wydanej w języku białoruskim jest symptomatyczny, bo autorzy uznali twórcę słynnego poloneza za Litwina, nawet nie Białorusina. Podczas gdy Polacy powiedzieliby, że był Polakiem. Wszystko to jest nieoczywiste i niejednoznaczne. Ogińscy to ród pochodzenia ruskiego, wywodzący się od samych Rurykowiczów, ale w czasach kompozytora jego członkowie z pewnością posługiwali się językiem polskim (sam Michał Kleofas urodził się w Guzowie koło Sochaczewa). Kuratorzy muzeum w Zalesiu, opowiadając o przystąpieniu Ogińskiego do Insurekcji Kościuszkowskiej mówili "był litewskim patriotą". Wszystkie te czynniki sprawiają, że nie powinno się tych spraw jednoznacznie oceniać. A już na pewno nie powinno się posądzać Białorusinów o to, że "zabierają" nam "naszych" bohaterów. Swoją drogą, czy na jubileusz 250-lecia urodzin, Polacy jakkolwiek uhonorowali twórcę poloneza "Pożegnanie ojczyzny", którego jeszcze niedawno tańczył każdy licealista na balu studniówkowym? Na marginesie, od ponad 20 lat na studniówkach prym wiedzie polonez Wojciecha Kilara napisany do filmu "Pan Tadeusz"...

Barwy biało-czerwono-białe

Odwoływanie się do dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego ma jeszcze jeden ważny aspekt. We wspomnianym już okresie wolnej Białorusi, w latach 1991-94 oficjalnym herbem państwowym była Pogoń Litewska, a flaga składała się z trzech poziomych pasów o kolorach biało-czerwono-białych. Gdy Łukaszenka wygrał wybory, dość szybko przywrócił tylko nieco zmieniony herb i flagę z czasów sowieckich, które obowiązują do dzisiaj. A Pogoń oraz barwy biało-czerwono-białe dziś symbolizują Białoruś wolną od reżimu Łukaszenki i pojawiają się na antyprezydenckich manifestacjach. Można zastanawiać się, dlaczego Białorusini wybrali w połowie lat 90. na prezydenta byłego dyrektora kołchozu, który nie krył się z sentymentami wobec minionej epoki. Niestety, ale życie na Białorusi po upadku Związku Sowieckiego było bardzo trudne. Białorusinów dotknęła wówczas podobna smuta, co Rosję. Brakowało pracy, nie wypłacano pensji, rosła przestępczość i korupcja, pojawiła się mafia, upadały zakłady przemysłowe. Naturalnym było, iż ludzie zaczęli tęsknić za poprzednim systemem, bo po prostu w tym nowym żyło im się znacznie gorzej. Znaczenie miał też żal po upadku mocarstwa, z którym jednak większość osób się identyfikowała. Nie pomogło rozpowszechnianie wiedzy na temat innej, niż sowiecka, historii Białorusi. Nie pomogło głośne mówienie o sowieckich zbrodniach. W 1994 roku naród wybrał na prezydenta Aleksandra Łukaszenkę. Trzeba jednak przyznać, że wywiązał się on z wielu obietnic wyborczych. Udało mu się zatrzymać upadek gospodarki. Zakłady przemysłowe pozostały w rękach państwa. Ukrócił przestępczość i w dużej mierze korupcję. Skończył się chaos i zapanował porządek, a gospodarka zaczęła iść w górę. Trudno się dziwić, że na Łukaszenkę głosowano potem w kolejnych latach...

Droga Łukaszenki

Jednak prawie natychmiast rządy Łukaszenki zaczęły nosić znamiona reżimu. W 1995 roku prezydent ogłosił referendum w sprawie zmian w konstytucji, w której zawierać się miała zmiana symboliki państwowej, wprowadzenie języka rosyjskiego, jako języka urzędowego i decyzja o zbliżeniu z Rosją. Politycy opozycyjni w ramach protestu ogłosili głodówkę, pozostając w parlamencie na noc. Dość szybko rozprawił się z nimi OMON (czyli wewnętrzne oddziały specjalne). Protestujący politycy zostali pobici i siłą wyciągnięci z budynku parlamentu.

Przez szereg lat prezydentura Łukaszenki była tzw. miękkim reżimem. Raz "dokręcano śrubę", innym razem dawano więcej swobody. A silna współpraca Białorusi z Rosją też nie zawsze była taka oczywista. Ciekawe jest to, że kiedyś Łukaszence marzyło się, by zostać prezydentem Związku Białorusi i Rosji. Zatem gdy pojawił się Putin, było to dla niego wielkie rozczarowanie. W pewnej mierze prezydent Rosji jest konkurentem dla Łukaszenki, dlatego relacje między nimi nie zawsze były ciepłe. Czasami prezydent Białorusi obracał się niczym chorągiewka, raz na wschód, raz na zachód. W latach ochłodzenia stosunków z Rosją nawet w sferze kultury promowanej przez państwo podkreślano europejskie korzenie Białorusinów i dziedzictwo Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wtedy właśnie wspierano finansowo odbudowę zabytków z okresu Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Przyszedł jednak rok 2020, w którym autorytarny system na Białorusi osiągnął swoje apogeum. Wybory, które odbyły się w sierpniu, były ewidentnie sfałszowane. Oficjalne dane głosiły, że Łukaszenka otrzymał 80 proc. głosów, co dla Białorusinów było oczywistym kłamstwem, bo większość osób nie znała nikogo, kto by głosował na Łukaszenkę. Wtedy rozpoczęły się protesty na niespotykaną wcześniej skalę. Dodatkowo Łukaszenka mocno podkopał własną wiarygodność kilka miesięcy wcześniej, negując pandemię koronawirusa i nie wprowadzając zasad (nomen omen) reżimu sanitarnego, a nawet ukrywając to, co się dzieje. Rozkazał organom KGB ścigać tych, którzy rozpowszechniali informacje o pandemii Covid-19.

Przywódcami protestów zostały trzy kobiety, co stało się dość symboliczne. Pewnie wiele feministek się ze mną nie zgodzi, ale kobieta to wciąż (a szczególnie na wschodzie) symbol matki i opiekunki. Swiatłana Cichanouska, Maria Kalesnikawa oraz Wieranika Cepkała reprezentowały mężczyzn, którzy byli kandydatami do wyborów prezydenckich w 2020 roku. Wszystkim odmówiono rejestracji w komitetach wyborczych, a dwóch z nich aresztowano. Wtedy do wyborów zarejestrowała się żona jednego z kandydatów -  Swiatłana Cichanouska. Udało się jej zebrać odpowiednią liczbę podpisów, a Łukaszenko nie uznał jej za prawdziwego konkurenta, jako że wcześniej nie miała nic wspólnego z polityką. Głównie zajmowała się domem i dziećmi. Jej obietnicą wyborczą, było doprowadzenie, po wygranej, do nowych, uczciwych wyborów, w których kandydowałyby te osoby, którym odmówiono rejestracji. Białorusini mieli poczucie, że wszyscy wokół głosują na Cichanouską, dlatego, gdy ogłoszono zwycięstwo Łukaszenki 80 proc. głosów, dosłownie dziesiątki tysięcy osób wyległy na ulice z biało-czerwono-białymi flagami i herbem Pogoni. Podczas tych demonstracji dało się zauważyć, jak łagodnym i pokojowym narodem są Białorusini. Symbolicznym stało się zdjęcie, na którym widać protestujących stojących na ławkach, którzy zdjęli buty, by nie pobrudzić ławek! Manifestacje zostały brutalnie stłumione przez OMON. Bito i aresztowano setki osób. Mimo tego, protesty trwały wiele tygodni, ale z czasem malały. Represje dały się ludziom we znaki. Po tych wydarzeniach Łukaszenka nie miał już wyjścia, jak obrócić się całkiem w stronę Rosji. Nie znalazłby już uznania wśród przywódców zachodnich krajów. Być może wtedy Putin podjął decyzję o inwazji na Ukrainę, bo wiedział, że będzie miał dużo większe możliwości, gdy będzie mógł uderzać z terytorium Białorusi, bo jej granica położona jest bardzo blisko Kijowa...

10 proc. społeczeństwa

Nieoficjalne statystyki mówią, że w 2020 roku Łukaszenka cieszył się 30 proc. poparciem, ale po 24 lutego 2022 to poparcie spadło do zaledwie kilku procent. Większość Białorusinów jest przeciwna wojnie. Uważają Ukraińców za braci. A ci, patriotycznie nastawieni, wiedzą, że bez wolnej Ukrainy nigdy nie będzie wolnej Białorusi. Dlatego powstał batalion (teraz już pułk) ochotników białoruskich, którzy walczą na Ukrainie przeciwko Rosji. Pułk nosi imię białoruskiego bohatera narodowego z okresu Powstania Styczniowego - Kostusia Kalinowskiego. Żołnierze ci, w swoim umundurowaniu mają naszyty na piersi emblemat z symbolem Pogoni i datami 1863-2022! Co znaczy, że bezpośrednio odnoszą się do historii Powstania Styczniowego, które także uważają za białoruski zryw narodowy. Nazwa pułku na naszywce zapisana jest łacińskimi literami. To kolejny dowód na utożsamianie się Białorusinów z Europą. Językiem białoruskim posługuje się zaledwie 10 - 20 proc. społeczeństwa. Jest to głównie wieś i działacze opozycyjni. Język ten bywa zapisywany cyrylicą, ale też alfabetem łacińskim. Przy czym niektóre litery jak "š" czy "ł" zapożyczone są z alfabetu czeskiego i polskiego.

Od początku wojny spekuluje się czy Białoruś wprowadzi swoje wojska na Ukrainę. Nie stało się to do tej pory, bo sam Łukaszenka wie, iż jego wojsko jest niepewnym czynnikiem. Przewiduje się, że wielu żołnierzy poddałoby się lub przeszło na stronę ukraińską. Nawet niektórzy białoruscy oficerowie złożyli służbę w marcu tego roku. Białorusini nie chcą posyłać swoich dzieci na wojnę, która nie jest w ich interesie. Warto byśmy my też pamiętali, że nie powinno się utożsamiać reżimu Łukaszenki i jego decyzji z białoruskim narodem, który w większości ma od niego odmienne zdanie.

Na zakończenie zacytujemy fragmenty piosenki opozycyjnego zespołu NRM, który śpiewa w języku białoruskim. Piosenka "Moje pokolenie" sprzed 20 lat jest wciąż aktualna:

"Moje pokolenie rosło w ciemności.

Teraz dla niego ciemność jest taka sama jak światło.

Moje pokolenie rosło na granicy. Z żelazną kurtyną przy samej duszy.

Moje pokolenie chowa się w cień, w przeszłość, w dzień wczorajszy.

(...)

Moje pokolenie siedzi przy stole, siedzi w więzieniu, szprycuje się. Siedzi na ciepłej posadce i lubi narzekać. Ale trzeba się podnieść, lecz ciężko jest ustać.

(...)

Moje pokolenie machając skrzydłem, wypluwa krwawy pokarm pod oknem."

Ostatni fragment zdania jest bezpośrednim cytatem z wiersza Aleksandra Puszkina pt. "Więzień", w którym "krwawy pokarm" wypluwa młody orzeł wyhodowany w niewoli. Gdy przyjrzymy się zmaganiom Białorusinów w walce o wolność, znajdziemy wiele podobieństw do sytuacji, w których my często byliśmy. Ich doświadczenia są nam bardzo bliskie. Trzeba pamiętać, że Białorusini lubią Polaków. Nie mają wobec nas żadnych żali ani uprzedzeń. A okres Rzeczpospolitej Obojga Narodów wspominają jako złotą erę swojej historii. Dzisiaj, gdy historia przyspieszyła, a wojna na Ukrainie sprawiła, iż państwa regionu bardzo zacieśniają współpracę, z nadzieją wypatrujemy, kiedy do tej grupy dołączy demokratyczna Białoruś.