Reklama

Czterech członków załogi. Ani jednego zawodowego astronauty. Po raz pierwszy w historii na orbicie znalazł się statek kosmiczny wysłany, opłacony i sterowany nie przez wojsko czy oficjalną agencję kosmiczną, a przez prywatną firmę. To nie tylko początek prawdziwej kosmicznej turystyki. Przede wszystkim to wielki krok na drodze do stworzenia orbitalnej gospodarki. 

Biznesmen miliarder, geolożka i inżynier danych

Absolutna, niekontrolowana radość. To było na twarzy 29-letniej Hayley Arceneaux w 35 sekund po odpaleniu silników ogromnej rakiety Falcon 9. Przez 60 lat kosmicznych lotów, astronauci przyzwyczaili nas do tego, że nawet podczas startu zachowują zimny profesjonalizm. Ona krzyczała z emocji, choć jej głos był skutecznie zagłuszany przez ryk dziewięciu silników rakietowych. 

Reklama

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

Arcenaux jest wyjątkowa z wielu powodów. 29-latka jest najmłodszym w historii amerykańskim astronautą, ale kosmiczna misja to nie największe wyzwanie, przed jakim stanęła. W wieku 10 lat zdiagnozowano u niej wyjątkowo agresywnego raka kości. Pokonała go i... wróciła do szpitala St. Jude w Memphis, by pomagać innym chorym dzieciom jako asystentka lekarza. Jedyną pamiątką po chorobie jest sztuczne kolano i tytanowe pręty zastępujące kości lewego uda kobiety. Jest pierwszym w historii astronautą z protezą. 

Nikt z pasażerów kapsuły nie odpowiada "tradycyjnemu" wizerunkowi astronauty. Na pokładzie są jeszcze biznesmen-miliarder, geolożka i inżynier danych. 

Lot, który kosztował około 200 mln dolarów, wykupił Jared Isaacman, który jako 16-latek założył firmę wartą dziś miliardy dolarów. Biznesmen podarował pozostałe trzy miejsca "zwykłym ludziom", którzy okazali się jednak dość niezwykli. Dwa miejsca zaofiarował szpitalowi St. Jude Children’s Research Hospital - jedno otrzymała właśnie 29-letnia asystentka lekarza, drugie zostało zlicytowane. Zwycięzca licytacji sam jednak nie poleciał — podarował bilet swojemu przyjacielowi, inżynierowi Chrisowi Sembroskiemu. Czwartym członkiem załogi jest Sian Proctor, popularyzatorka nauki, artystka i pilotka, która wygrała internetowy konkurs rozpisany przez Isaacmana. Jest pierwszą czarnoskórą kobietą - pilotem statku kosmicznego. 

- Niewielu było tu wcześniej. Ale wielu wkrótce nadejdzie - powiedział Isaacman podczas rozmowy z kontrolą misji SpaceX po starcie. "Drzwi zostały otwarte". Elon Musk postawił miliardy na to, że ten start jest początkiem czegoś wielkiego. 

Niewiarygodnie duża prędkość

Misja Inspiration4, jak ochrzczono pierwszy prywatny lot orbitalny, nie ma wiele wspólnego z niedawnymi kosmicznymi wycieczkami innych miliarderów, Jeffa Bezosa i Richarda Bransona. Tamte loty ledwie musnęły granicę kosmosu, wynosząc pasażerów na kilka minut na wysokość kilkudziesięciu kilometrów. Były ekstremalnie drogimi kolejkami górskimi: z pewnością to największa frajda, jaką ktokolwiek z ich pasażerów przeżył, ale ich naukowa i techniczna wartość była żadna. 

Lot orbitalny to wyzwanie nieporównywalnie większe. I dla sprzętu, i dla ludzi. Powodem jest prędkość. Lot orbitalny nie polega na tym, by polecieć wysoko, ale by polecieć ekstremalnie szybko. Aby utrzymać się na orbicie 200 km nad Ziemią, statek kosmiczny musi podróżować z oszałamiającą prędkością 28 tys. km/h. Lot suborbitalny, taki jak te wykonane przez Bezosa i Bransona, wymaga rozpędzenia pojazdu do "zaledwie" kilku tysięcy kilometrów na godzinę. 

To właśnie ta niewiarygodnie duża prędkość sprawia, że orbitalne loty kosmiczne są tak skomplikowane, a przez to tak drogie. Po pierwsze, do rozpędzenia nawet niewielkiej kapsuły do takich prędkości potrzeba ogromnych ilości paliwa. Po drugie, wracając na Ziemię, trzeba tę prędkość wytracić. A to oznacza skomplikowane i ryzykowne hamowanie w atmosferze. 

Dlatego do tej pory orbita była dostępna tylko dla wielkich agencji kosmicznych należących do supermocarstw. Fakt, że teraz leci tam z własnej inicjatywy pojazd prywatnej firmy, otwiera zupełnie nowe możliwości. 

W kolejce stoi Tom Cruise

SpaceX Elona Muska od lat szlifuje swoje umiejętności, wożąc towary i załogi na Międzynarodową Stację Kosmiczną i wynosząc na orbitę satelity. Kapsuła Dragon, na której pokładzie poleciała czwórka prywatnych astronautów, została opracowana na zlecenie NASA. Ale teraz firma na jej podstawie chce stworzyć pierwszą orbitalną linię lotniczą świadczącą usługi dla każdego, kto ma pod ręką 200 mln dolarów. 

To była zresztą wizja, która przyświecała NASA. Zlecenie budowy statków kosmicznych prywatnej firmie miało otworzyć dostęp do kosmosu dla o wiele większej, niż dotąd liczby zainteresowanych. 

Sukces trzydniowej misji Inspiration4 będzie sygnałem, że epoka prywatnego kosmosu zaczyna się na dobre. Nazywanie tego "kosmiczną turystyką" jest jednak niesprawiedliwe, bo choć loty "widokowe" na pewno zawsze będą znajdować bardzo bogatych amatorów, to sprawdzony, komercyjny pojazd kosmiczny pozwoli tworzyć prywatne orbitalne laboratoria, elektrownie słoneczne czy fabryki należące do prywatnych firm. Jedna z nich, Axiom Space, już wykupiła w SpaceX styczniowy lot na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Firma zamierza stworzyć swoją własną stację, którą podnajmowałaby zainteresowanym firmom i rządom, które mogłyby na jej pokładzie prowadzić badania medyczne, projektować nowe leki czy produkować superczyste kryształy na potrzeby najbardziej zaawansowanej elektroniki. W kolejce stoi też... Tom Cruise, który za mniej więcej rok miałby nakręcić na orbicie zdjęcia do swojego kolejnego filmu. 

"Start Inspiration4 jest jednym z efektów partnerstwa z prywatnym przemysłem" - napisała na Twitterze zastępca administratora NASA i była astronautka, Pam Melroy. "Tworzenie zrównoważonej gospodarki na niskiej orbicie okołoziemskiej, w tym komercyjny transport w kosmos ludzi oraz komercyjne stacje kosmiczne, mają kluczowe znaczenie dla naszej przyszłości". Jeśli tak się stanie, to właśnie Elon Musk ma szansę stać się orbitalnym potentatem, bo na dziś ma w zasadzie monopol na wożenie w kosmos cywilów. 

Groziło mu przymusowe lądowanie na pustyni

Entuzjaści kosmosu porównują obecny proces do początków lotnictwa, kiedy to bogaci entuzjaści zainteresowali się niebezpieczną, techniczną nowinką na długo przed tym, gdy stała się wystarczająco bezpieczna dla normalnych pasażerów. 

Jeszcze długo bowiem loty kosmiczne nie będą tak bezpieczne, jak przejażdżka pasażerskim boeingiem czy airbusem. Przekonał się o tym nawet Branson, podczas lotu o wiele mniej złożonego niż Inspiration4. Magazyn "New Yorker" ujawnił, że podczas lotu miliardera dwukrotnie zapaliły się w kokpicie kontrolki ostrzegające przed poważnymi problemami. Pojazd wracając na lotnisko, zboczył z kursu tak bardzo, że groziło mu przymusowe lądowanie na pustyni. 

Ryzyko towarzyszy też "zawodowym" astronautom. W ciągu ostatniego miesiąca na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej wykryto nowe wycieki powietrza, pęknięcia kadłuba, a w rosyjskim segmencie stacji uruchomiły się alarmy przeciwpożarowe. 

Wymioty, opuchlizna, zatkane zatoki

Załoga Inspiration4, oprócz podziwiania widoków przez specjalnie zainstalowaną na pokładzie Dragona kopułę obserwacyjną, sama będzie pilnie podglądana przez lekarzy. Są niezwykle ciekawym obiektem badawczym, bo choć przeszli rygorystyczne szkolenie przed lotem, to nie musieli przechodzić selekcji tak intensywnej, jak zawodowi astronauci. "Zawodowcy" są zazwyczaj w idealnej kondycji fizycznej i przygotowują się do lotu przez wiele lat. "Cywile" mieli o wiele mniej czasu na przygotowania - reakcje ich organizmów na lot są więc wielką niewiadomą. 

- Martwię się, że mogą nie móc cieszyć się czasem spędzonym w kosmosie - mówi "New York Timesowi" Dorit Donoviel z Baylor College of Medicine w Houston, która koordynuje medyczne badania podczas lotu Inspiration4. 

Niemal każdy, kto trafia na orbitę, ma przez pierwszą dobę lub dwie poważne problemy z błędnikiem, które często kończą się wymiotami trwającymi wiele godzin. Zapewne z tego powodu organizatorzy lotu nie pokazali żadnego nagrania z pokładu kapsuły w ciągu kilkunastu godzin po starcie. A to tylko początek, bo nieważkość sprawia, że płyny w organizmie przemieszczają się, powodując opuchliznę głowy i twarzy. Astronauci niemal cały czas mają więc zapchane zatoki. Dotychczasowe badania wskazały też, że kosmiczne warunki wpływają na ekspresję genów, choć biologiczne następstwa tych zmian nie są jeszcze poznane. Dlatego właśnie obserwacja tego, jak lot zniosą amatorzy, jest tak ważna. - Zamierzamy nauczyć się dzięki nim bardzo podstawowych rzeczy - mówi Donoviel. 

Wyższy poziom promieniowania

Prywatna załoga jest także narażona na wyższe poziomy promieniowania niż astronauci na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, bo ich orbita sięga wysokości 585 km nad powierzchnią Ziemi. To niemal 200 km wyżej, niż orbita ISS. Żaden załogowy statek kosmiczny nie znalazł się tak daleko od Ziemi od 1999 roku. 

Misja ma mieć jeszcze jeden, bardzo bezpośredni wpływ na zdrowie przynajmniej kilkudziesięciu ludzi. Isaacman chce ją wykorzystać w celu zbierania funduszy na szpital St. Jude, który bezpłatnie leczy dzieci i opracowuje leki na nowotwory wieku dziecięcego.

- Jeśli zamierzasz osiągnąć wspaniałe rzeczy w kosmosie, masz obowiązek zrobić coś znaczącego tutaj na Ziemi. Na przykład, pokonując dziecięce nowotwory - powiedział miliarder.

Do tej pory zebrano ponad 130 milionów dolarów.