Zwą ją czarnym żołnierzem, to ona wyprowadziła na ulice mieszkańców, którzy postanowili obronić Częstochowę przed tą armią. Mucha czarna (Hermetia illucens) to gatunek dużej muchówki - osiągającej długość 2 cm i rozpiętości skrzydeł 1,5 cm - z rodziny lwinkowatych, opisany naukowo w 1758 roku przez Karola Linneusza pod nazwą Musca illucens.
Naturalny zasięg występowania muchy czarnej obejmował najprawdopodobniej tropikalną i subtropikalną strefę krainy neotropikalnej. Za sprawą człowieka gatunek obecny jest we wszystkich krainach zoogeograficznych, włącznie z ich chłodniejszymi strefami.
W Europie po raz pierwszy zaobserwowany w 1926 roku na południu kontynentu, na Malcie, ale w 2008 roku odnotowano jego pojawienie się w południowych Niemczech, a dwa lata później w Czechach.
Zdobywaniu nowych terenów z pewnością pomaga klimat, ale nie ma się co oszukiwać, że także człowiek. Szybko bowiem ustalono, że larwy Hermetia illucens są wyjątkową alternatywą pozyskiwania białka i tłuszczu do celów paszowych i jako surowiec dla przemysłu chemicznego, ale też spożywczego.
Intensywnie żerują na rozkładających się cząstkach materii organicznej pochodzenia roślinnego i zwierzęcego, w tym owoców, warzyw, kukurydzy i innych produktów, nagromadzonych resztek roślinności, kompostu. Przekształcają je w masę składającą się głównie z białka, tłuszczu i chityny.
Efektem żerowania larw muchy czarnej jest wysokiej jakości białko (stosowane np. jako pasza), a także inne związki wykorzystywane jako surowiec w przemyśle chemicznym (frakcję tłuszczową można przekształcać w biopaliwo, a chitynę przetworzyć na chitozan - stosowany w wielu miejscach, od oczyszczania ścieków po wytwarzanie powłok bioaktywnych).
Nic dziwnego, że szybko zaczęła rosnąć liczba firm hodujących ten gatunek much. A korzyści jest wiele.
Według wyliczeń przedsiębiorstwa ProNuvo, które w Kostaryce zajmuje się wykorzystaniem insektów w służbie człowieka już od pięciu lat, produkcja jednej tony wołowiny wymaga 30 tys. metrów kwadratowych (3 hektary) ziemi, a soi 3 tys. metrów kwadratowych. Ogromne obszary są zatem wylesiane, co znacznie zmniejsza liczbę drzew pochłaniających dwutlenek węgla. Tymczasem hodowla larw much wymaga zaledwie 300 metrów kwadratowych.
To samo dotyczy zużycia wody. Do wyprodukowania tony białka wołowego potrzeba 15,4 miliona litrów, uprawy soi wymagają 1,6 miliona litrów, a przy larwach zużycie wynosi zaledwie 10 tys. litrów.
Równie ogromne różnice dotyczą czasu produkcji. Muchy potrzebują jedynie 14 dni, by dać tonę białka. Soja tę samą wielkość da nam po sześciu miesiącach, a w przypadku krów trzeba czekać aż trzy lata.
Liczby zauważono w Kostaryce, która swoją nazwę zyskała po dotarciu do jej wybrzeża w 1502 roku Krzysztofa Kolumba - Costa Rica znaczy bowiem w języku hiszpańskim "bogate wybrzeże". Podróżnicy spodziewali się tu odkryć legendarną krainę złota (i można je znaleźć, zwłaszcza na terenie Parku Narodowego Corcovado).
Dziś włożono wiele energii i kreatywności, by stać się jednym z najbardziej ekologicznych i zrównoważonym krajów w Ameryce Łacińskiej. I mają nowe złoto, z larw much czarnych.
W Guapiles, rolniczym miasteczku położonym zaledwie 60 kilometrów na północ od stolicy San Jose, innowacyjna firma postanowiła irytująco kręcące się wokół upraw muchy zmusić do pracy. Trzej bracia - Miguel, Gabriel i Alexander Carmona - korzystając z determinacji kostarykańskiego rządu oraz własnej wiedzy, uruchomili w 2018 roku hodowlę muchy czarnej.
- Daje wysokiej jakości białko - powiedział agencji AFP Miguel Carmona, prezes firmy ProNuvo. 52-letni biznesmen wyjaśniał, że larwy much nie tylko dostarczają zwierzętom "zdrowsze" białko, ale produkują je wywierając nieporównywalnie mniejszy wpływ na środowisko niż pasze oparte na białku zwierzęcym lub roślinnym.
Suszone larwy, białko w proszku i owadzi olej są eksportowane do Stanów Zjednoczonych. Sięgać po ich produkty zaczęły też rodzinne biznesy, wykorzystują je hodowcy tilapii.
Muchy czarne hodowane są w szklarni w temperaturze około 40 stopni Celsjusza i przy wysokiej wilgotności. Osobniki dorosłe żyją 5-8 dni. Samica w tym czasie składa od 500 do 900 jaj.
- Już cztery dni później larwy zaczynają żywić się odpadami organicznymi z plantacji bananów, mango i papai. W ciągu następnych 14 dni przybierają na wadze 10 tys. razy - opisuje Miguel Carmona.
- To właśnie larwy zamieniamy w bardzo bogate białka, oleje i tłuszcze, które przeznaczone są głównie na paszę dla zwierząt - wyjaśnia Gabriel Carmona, dyrektor generalny ProNuvo.
W hodowli nawet odpady nie są marnowane: odchody larw stanowią idealny nawóz dla tych samych plantacji owoców, z których pochodzi pokarm dla insektów.
- Zrównoważony biznes - stwierdza krótko Miguel Carmona.
ProNuvo jest pierwszą farmą w Ameryce Łacińskiej, która produkuje białko z owadów. W innych regionach powstają kolejne - w Kenii i Ugandzie prowadzone są prace nad wykorzystaniem muchy czarnej w produkcji nawozów organicznych.
Takie innowacyjne projekty zyskują popularność zwłaszcza teraz, kiedy galopująco wzrosły ceny żywności, zboża i nawozów - także za sprawą wojny między Rosją a Ukrainą.
W Europie hodowle much zaczynają powstawać w wielu krajach, larwy przetworzone na suplement białkowy dla zwierząt można zamówić online. Ale jest na mapie Starego Kontynentu jedna niemal biała plama, która z trudem otwiera się na nowe. To Polska.
Najpierw byli mieszkańcy Gnaszyna (dzielnica na obrzeżach Częstochowy), którzy postanowili dać odpór przedsiębiorcy planującemu uruchomienie hodowli Hermetia illucens. Wielomiesięczną batalię prowadzono m.in. na ulicach, na które przeciwnicy owadów wylegli z transparentami: "Paskudna mucha smród nam rozdmucha", "Precz mucho", "Muchy i larwy - Nie". Przy okazji oprotestowano budowę elektrowni wiatrowych i stawianie masztów telefonii 5G.
Walkę zakończono przed rokiem, kiedy radni pod naciskiem mieszkańców zdecydowali w sprawie planu zagospodarowania przestrzennego. "Gazeta Częstochowska", która szczegółowo informowała o sprawie, wyróżniła szczególnie Huberta Pietrzaka z Częstochowskiego Alarmu Smogowego oraz radnego PiS Piotra Wronę. Właściciel firmy hodowlanej musiał zaprzestać "uciążliwej działalności".
Ledwie skończyła się obrona Częstochowy, a czarny żołnierz zaatakował w Świebodzicach. Holenderska firma planuje uruchomić tam dużą wytwórnię pasz z larw Hermetia illucens.
Tu również mieszkańcy ruszyli do boju, a do starć z Holendrami zaangażowali radnych i lokalne media. "W Polsce była podjęta próba umiejscowienia podobnej inwestycji (znacznie mniejszej) w Gnaszynie koło Częstochowy. Podjęto próby hodowli przed rozpoczęciem działalności co spotkało się z protestem mieszkańców. ‘Podłoże’ na którym miały być hodowane larwy much (substancje organiczne) powodowały wydostawanie się nieznośnych odorów. Jest też realne ryzyko, że larwy mogą wydostawać się z hodowli i, przynajmniej w okresie letnim, funkcjonować w naszym ekosystemie" - alarmował w portalu swiebodzice.info Sebastian Biały. Należy dodać, że autor jest jednocześnie miejskim radnym. I - jak sam wyjawił na stronie - "chce mu się uczyć i poznawać nowe rzeczy, jest otwarty na nowe wyzwania".
Czy te wszystkie obawy i przerażające wizje zmian, jakie mogą nastąpić po rozpoczęciu hodowli much mają rację bytu? Chcąc się uczyć i poznawać nowe rzeczy poprosiłem o opinię ekspertkę dr inż. Martynę Wilk z Katedry Żywienia Zwierząt i Paszoznawstwa Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Nadzorowała ona hodowlę Hermetia illucens, prowadzoną przez studentów w ramach koła naukowego.
- Hodowla muchy czarnej jest stosunkowo przyjemna. Ludzie obawiają się problemów związanych z organoleptyką i sensoryką. Jeśli ktoś z owadami nigdy nie miał do czynienia, to on tej hodowli nawet nie wyczuje - przekonuje. Jej zdaniem "wyczuć" w pobliżu hodowlę może jedynie ktoś, kto "sam hodował owady, zna to środowisko, pracował z owadami przy różnych procesach - oczyszczania, przesiewania, wybierania, sprzątania".
Według niej mit odoru z hodowli zbudowano na przekonaniu, że "mucha to na pewno na zgniłym mięsie, że ono będzie śmierdziało i uprzykrzało życie mieszkańcom". - To nie jest prawda - zapewnia dr Wilk. - Po pierwsze sama mucha, larwy, one mogą być hodowane na materiale roślinnym, więc już tu nie ma powiązania z tym zepsutym mięsem. Z drugiej strony, po co marnować mięso na hodowlę owadów, skoro możemy je wyhodować na czymś w znacznie mniejszym stopniu wykorzystywanym przez człowieka. Taki jest właśnie zamysł hodowli owadów. Ludzie, którzy chcą się tym zajmować, chcą wykorzystać materiał o niższej wartości pokarmowej, który nie jest już wykorzystywany przez inne elementy łańcucha pokarmowego, by produkować białko owadzie o bardzo dobrej wartości odżywczej, z atrakcyjnym profilem aminokwasowym, kwasów tłuszczowych.
- Marnowanie mięsa jako surowca białkowego, tylko po to, żeby wyhodować drugi produkt białkowy, nie przystaje do ideologii. Owady hoduje się po to, żeby przerobić coś mało atrakcyjnego, mało efektywnego na materiał lepszy - wyjaśnia.
Specjalistka w zakresie żywienia zwierząt podkreśliła też, że mączka owadzia, która miałaby wejść w łańcuch pokarmowy człowieka - na przykład w postaci paszy dla kurcząt, ryb hodowlanych, czy nawet jako mąka stosowana bezpośrednio w piekarnictwie i cukiernictwie - musi przejść przez wszystkie przepisy, które dotyczą każdego surowca spożywczego. - Nie możemy więc dać owadom zgniłych, zepsutych owoców, ani niczego co niesie zagrożenie mikrobiologiczne lub chemiczne.
Dr Wilk przestrzega też przed używaniu słowa "odpady". - To słowo pojawia się w mediach, a ma bardzo negatywny wydźwięk.
Wyjaśnia, że w żywieniu zwierząt gospodarskich wykorzystuje się bardzo wiele "odpadów". - Ale my to nazywamy produktami ubocznymi.
- Na przykład, kiedy produkujemy piwo, to dla konsumenta liczy się płyn, który trafia do butelki. Wszystko to, co zostaje w browarze, cała pulpa, na której warzy się piwo, jest dla producenta odpadem, do wyrzucenia. Dla żywieniowców to materiał uboczny. Można nim np. karmić bydło. Podobnie jest z makuchami, wytłokami powstającymi przy tłoczeniu oleju. Dla nas liczy się to, co w butelce na sklepowej półce. A resztki są dla przemysłu materiałem odpadowym. Żywieniowcy tymczasem wykorzystują ten produkt uboczny do karmienia zwierząt. Tam nadal są ogromne ilości białka, tłuszczu, włókna - czyli to, czego zwierzęta gospodarskie potrzebują w swojej diecie. Podobnych przykładów na "odpady" jest w przemyśle dużo.
Innym złym skojarzeniem w kontekście much jest to, że postrzegamy je jako uciążliwe owady, które brzęczą, nie dają zasnąć, a dodatkowo przenoszą ogromne ilości patogenów. Podobnie z larwami, które kojarzą się zwykle z procesem gnilnym, rozkładu, zepsucia. - Tu pojawia się dysonans, jestem tego świadoma. Ale muchę czarną można nazwać bardzo przyjaznym owadem. Ona nie ma takiego charakteru, jak nasza domowa, nie lata koło nosa, nie męczy, nie zaczepia i nie przeszkadza. Ona potrafi usiąść na ręce, na ramieniu, można z nią spacerować. W naszej hodowli na Uniwersytecie Przyrodniczym, jak nam jakieś uciekały, to spokojnie dało się je złapać i zanieść do klatki.
Ekspertka rozwiewa też strach przed uciekinierkami. - Nie przeżywały w naszym środowisku naturalnym. Nie obawiałabym się, że będziemy mieć ogromną populację muchy czarnej, która zdominuje inne gatunki i zachwieje równowagę w przyrodzie - mówi dr Martyna Wilk.
Nie ma jednak wątpliwości, że protestujących uda się łatwo przekonać. - Zawsze znajdą się ludzie, do których nie trafią żadne argumenty. Jedynym rozwiązaniem jest popularyzowanie wiedzy i ścieranie czarnego pijaru, który ma czarna mucha.
Nie jest jednak tak, że w Polsce wcale nie ma hodowli Hermetia illucens. W 2015 roku w Robakowie pod Poznaniem ruszyła działalność HiProMine. Dynamicznie rozwijający się biznes na muchówkach sprawił, że przed ponad rokiem spółka weszła na warszawską giełdę i jest notowana na rynku NewConnect.
Okazało się, że zapotrzebowanie na białko pochodzące z owadów jest tak wielkie, że w tym roku powstała druga fabryka spółki, w Karkoszowie w województwie lubuskim. O skali przedsięwzięcia najlepiej świadczy to, że ta inwestycja kosztowała ok. 200 mln zł.
Posiadający liczne patenty HiProMine jest jedną z kilku firm w Europie działających na przemysłową skalę. Produkuje miesięcznie kilkadziesiąt ton białka, ale zapotrzebowanie jest wielokrotnie większe.
Jak udało się to zbudować bez protestów? Może po prostu dzięki ludziom, którzy za tym biznesem stali? Jednym z twórców firmy jest bowiem prof. Damian Józefiak, który według platformy akademickiej research.com, w obszarze tematycznym nauki o zwierzętach i weterynaria znalazł się w gronie czterech Polaków w rankingu najlepszych naukowców na świecie (zajął trzecie miejsce, a przeanalizowano działalność blisko 3,5 tys. naukowców). Prof. Józefiak sam jest współautorem wielu zgłoszeń patentowych w zakresie pasz dla zwierząt, technologii i przemysłowej hodowli owadów.
Nie mniej ważne niż doświadczenie była zapewne także lokalizacja - w sąsiedztwie zakładów przemysłowych. A produkcja, jak podkreślają władze spółki, odbywa się w ściśle kontrolowanych warunkach.
Możliwe więc, że inni przedsiębiorcy w Polsce pójdą za tym przykładem i - jak muchy do miodu zabiorą się za hodowle insektów. Muszą tylko uwzględnić w swoich biznesplanach przypadki Gnaszyna i Świebodzic, by uniknąć kłopotów na starcie.
Wątpliwości, że warto, nie ma dr Martyna Wilk. - Do tego nie potrzeba wielkich pomieszczeń, ani specjalnej aparatury. Nawet nie będziemy czuli, że te owady gdzieś obok nas są hodowane - zauważa, choć oczywiście mówi o mniejszej skali działalności niż w przypadku HiProMine.
Póki co konkurencja też nie jest jeszcze zbyt duża, a zapotrzebowanie ogromne. Na świecie działa dotychczas nieco ponad 300 podobnych hodowli. Największa z nich jest w RPA w okolicach Kapsztadu. Prężnie działające fermy owadów są też w USA, Kanadzie i Korei Południowej. Ale w ostatnich latach zaczęło powstawać wiele podobnych przedsięwzięć w innych krajach, oprócz opisanej wcześniej Kostaryki, czarne złoto z larw much "wydobywać" zaczynają firmy z Europy Zachodniej.
Dr Martyna Wilk podkreśla, że zdziwiła ją reakcja w Polsce na przyjętą przez Parlament Europejski rezolucję wskazującą na "rosnący potencjał białka pochodzącego z owadów przeznaczonego do spożycia przez ludzi".
- Niektóre owady są toksyczne, podobnie jak ryby czy inne zwierzęta. Nie wszystko możemy zjeść. Ale te owady, które możemy, są już dostępne w postaci przekąsek, na przykład mączniki, które są chrupiące i sprzedawane o smaku papryki - mówi, podkreślając jednocześnie, że nikt nikogo nie zmusza do sięgania po te produkty.
Ekspertka nie rozumie powstawania teorii spiskowych o tym, że "zabiorą nam rodzimą pszenicę, zboża, tylko po to, żebyśmy jedli robaki". - Przecież pszenica to jest czysta energia w postaci cukrów i węglowodanów, a larwa to jest białko, tłuszcz. To są dwie totalnie różne grupy surowców. Takie nakręcanie tematu, bez odrobiny wiedzy, informacji o żywieniu bardzo źle wpływa na każdą sprawę.
Uważa, że tego nie da się zatrzymać. - Larwy się płucze, liofilizuje, mieli na mączkę, którą można wykorzystać także w żywieniu zwierząt towarzszących. Coraz popularniejsze są karmy owadzie dla psów i kotów. To jest uwolnienie innych surowców. Jak mam dać mojemu psu cielęcinę, to dam mu larwy, a sobie zostawię cielęcinę. Pulę surowców mamy wspólną dla wszystkich gatunków. Jeśli znajdziemy surowce alternatywne, które możemy wprowadzić trochę do nas - dla tych, którzy chcą - trochę dla zwierząt towarzyszących - jeśli ktoś się na to zdecyduje - to robi się rozluźnienie, bo mamy alternatywę. I o to chodzi w hodowli owadów.
Sprawdziła to już na własnej rodzinie. Poczęstowała bliskich czekoladowymi ciastkami upieczonymi na owadziej mączce. - Nikt nie wyczuł.