Reklama

Grzegorz Pająk ma niewielką hodowlę gołębi. Pasją zaraził go starszy brat, Sławek. Gdy poszedł do wojska, to on zajmował się jego gołębnikiem. Na targi jeżdżą co roku. Kontakty, nowinki. Kupno nowych ptaków. Każdy, kto chce liczyć się w tej branży, musi na nich być. 28 stycznia 2006 roku z Łącznej pod Kielcami do Katowic wyjechali skoro świt. W dzień targów zawsze są na miejscu przed otwarciem. Tak było i tym razem. 

W tym samym czasie, w oddalonych od Łącznej o dwieście kilometrów Świętochłowicach, do wyjazdu na koncert szykuje się zespół Karpowicz Family. Muzykę taneczną grają od 20 lat. Występ na targach zaproponowała im agencja. Mają zagrać swoje największe przeboje. Karina Morkis śpiewa w zespole od początku. Helmut Gaweł gra na saksofonie i klawiszach. Sam jest hodowcą gołębi. Dla tancerki Agnieszki Doliszniak to występ szczególny. Trzy miesiące temu urodziła syna. To jej powrót na scenę.

Reklama

Na targi jadą też Jan Glanc, hodowca z Siemianowic Śląskich, z rodziną. W domu się nie przelewa. Jan dopiero co stracił pracę, a jego żona Gabriela jest na rencie. Mają niepełnosprawną córkę - Olę. Wystawa gołębi to dla nich małe święto. 

Muzyka, gwar i trzeszczenie

56. Ogólnopolska Wystawa Gołębi Pocztowych odbywa się w hali, która z godziny na godzinę wypełnia się kolejnymi hodowcami. Polacy, Czesi, Słowacy, Niemcy. Wystawcy i zwiedzający. Jest coraz gwarniej. Rozmowy ludzi mieszają się z gruchaniem gołębi. W tle słychać przeboje Karpowicz Family.

Największy tłum zbiera się koło południa, w czasie dekoracji mistrzów. W hali jest trzy tysiące osób. Przed siedemnastą tłum się przerzedza, bo w Zakopanem rozpoczyna się Puchar Świata w skokach narciarskich. Skacze Adam Małysz.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Katowice: 15. rocznica zawalenia się hali targowej. Znicze pod pomnikiem ofiar

Sławek i Grzegorz przechodzą między boksami. Oglądają, rozmawiają. Szukają gołębi. Sławek planuje kupić dwa. Najlepiej od wystawcy z Niemiec. Ogląda, targuje się, ale odchodzi, bo cena jest zbyt wysoka.

Jan Glanc z żoną i córką podchodzą do baru koło sceny. Gabriela wita się z kolegami męża ze Świętochłowickiego Związku Hodowców Gołębi i odchodzi. Idzie pooglądać ptaki z córką. Jan zostaje, by napić się z kolegami piwa. Omawiają przyszły lot gołębi na tysiąc kilometrów do Amsterdamu, który organizują koledzy z Radzionkowa. Jan jednym okiem spogląda na tancerki z zespołu.

Po siedemnastej wśród dźwięków muzyki, gwaru rozmów i gruchania gołębi słychać coś jeszcze. Trzeszczenie. Hala zaczyna skrzypieć. Gdzieniegdzie zaczyna kapać.

To ostatnie minuty koncertu. Zbyszek Karpowicz zaprasza ludzi pod scenę. Tłum przesuwa się bliżej i zaczyna się bawić. Bliżej podchodzą też Sławek z Grzegorzem.

Kwadrans po 17 koncert się kończy. Zbyszek dziękuje publiczności i przedstawia członków zespołu: Helmuta, Karinę i Agnieszkę. Nagle zamiera. Słowa więzną mu w gardle. Wzrokiem spotyka się ze stojącym pod sceną Grzegorzem. Ten odwraca się i patrzy na dach. Kolejne jego fragmenty składają się do środka. Zbyszek ze sceny krzyczy: "Uciekajcie!". Karina i Agnieszka zaczynają biec. Podmuch spadającego dachu rzuca Grzegorza pod scenę. Sławek niknie wśród kłębów kurzu. Tysiące ptaków wzbijają się w powietrze.

Trwający sekundy huk, zamienia się w ciszę. W hali zapada ciemność. Kilkunastostopniowy mróz wkrada się do środka. Potem słychać już tylko jęki bólu i wrzaski rozpaczy. 

"Włącz telewizor, będziesz oglądać tragedię"

Agnieszka myśli o jednym: "Mam trzymiesięczne dziecko". Karina wybiega z hali w latynoskim stroju i letnich sandałach. Mróz przeszywa jej ciało. Nie ma przy sobie dokumentów ani płaszcza. Prosi o telefon przypadkowego mężczyznę. Dzwoni do domu i mówi, że nie wie, kiedy wróci, bo tu się wszystko zawaliło. Zbyszek Karpowicz dzwoni do syna. Prosi, by po nich przyjechał. Agnieszka nigdzie nie dzwoni. Telefon zostawiła w zawalonej szatni.

Grzegorz leży pod sceną. Plecami napiera na zawaloną blachę. Boi się, że dalej będzie się walić. Po chwili udaje mu się wydostać. Biegnie w kierunku drzwi. Zamknięte. Próbuje wybić w nich szybę. Nie daje rady. Ktoś z zewnątrz wybija ją metalową ławką. Wybiega z hali, szuka brata. "Sławek, Sławek" - krzyczy. Obok mężczyzna próbuje wyciągnąć spod gruzów kolegę. Ale jest za późno, ten człowiek nie żyje. Nigdzie nie ma Sławka. Grzegorz wbiega do hali. Szuka wśród gruzów. Nie ma. Znowu wybiega. Jest. Stoi na wzniesieniu. 

Grzegorz dzwoni do żony: "Hala się zawaliła. Włącz telewizor, będziesz oglądać tragedię". Telefon dzwoni też w domu Sławka. Żona nie może uwierzyć w to, co się stało.

Z hali udaje się wybiec również Janowi Glancowi. Szuka żony i córki: "Gabi! Gabi! Ola! Ola!".

Namioty na ciała przywieziono o godz. 23

Dźwięk telefonu rozlega się też w Pszczynie w domu Aleksandra Majchera. Właśnie wrócił z obiadu u matki. Były śląskie karminadle. Ich smaku nie zapomni już nigdy. W słuchawce słyszy, że zawaliła się hala katowickich targów i że potrzebna jest pomoc wszystkich jednostek pogotowia ratunkowego w okolicy. Wsiada w samochód i jedzie. W drodze kilkanaście razy wybiera numer młodszego brata. Razem ze starszym pojechali na targi oglądać gołębie.

Wokół hali zebrał się tłum ludzi. Wrzask i chaos. Wozy strażackie, karetki pogotowia. W środku ciemność. Ratownicy łopatami odrzucają lód, by dotrzeć do uwięzionych pod konstrukcją. Do pierwszej osoby docierają po kilku godzinach. Kolejne są wydobywane przez całą noc.

Namioty na ciała zmarłych przywieziono o godz. 23. Aleksander Majcher ciągle szuka braci. Pewnie pomagają w akcji. W końcu też są ratownikami.

Rodzina Majchera nie przestaje dzwonić na telefony braci. Po kilku godzinach w słuchawce odzywa się nieznajomy głos. To policjant. Brat nie żyje. Drugiego udało się wyciągnąć żywego, ale umiera później w szpitalu.

Powrót

Karpowicz Family wraca do domu samochodem syna Zbyszka. Nie rozmawiają. Płaczą.

W Świętochłowicach matka Agnieszki włącza telewizor. Transmitują już pierwsze relacje z miejsca katastrofy. Do domu wchodzi Agnieszka w poszarpanej sukience, zakrwawiona, brudna. - A ty co? - pyta zdziwiona matka. - Mamo, ty właśnie na to patrzysz - odpowiada ze ściśniętym gardłem. - Ja przeżyłam - dodaje i zaczyna płakać. W łóżeczku w rogu pokoju śpi jej maleńki syn.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Katastrofa hali w Chorzowie. "Brak nadzoru nad konstrukcją"

Grzegorz i Sławek też wracają do domu autem, ale oni z nerwów nie mogą przestać mówić. Dwa razy gubią drogę. Przejeżdżają na czerwonym, zatrzymują się na zielonym. 

Tymczasem odnajduje się córka Jana Glanca. Ola leżała przyciśnięta do ściany. Sama. Bez matki. Ma pękniętą miednicę. Ale żyje. Tej nocy z zawalonej hali wyciągnięto dziesiątki ciał i rannych. Wśród nich nie było jednak żony Jana.

Ciało Gabrieli Glanc odnaleziono 14 lutego. Przez prawie trzy tygodnie leżało przygniecione stertą metalu i śniegu. Miała przy sobie dokumenty męża. Jej córka upiera się, że ciało matki znaleziono dopiero po 21 dniach.

W katastrofie zginęło 65 osób, a ponad 140 rannych zostało rannych.

Ostatnie dwa gołębie wyleciały z ruin hali po 22 dniach.

"Ona zawsze będzie w mojej głowie"

Zespół Karpowicz Family nadal koncertuje. Helmut Gaweł z katastrofy uratował saksofon. Gra na nim do dziś.

Grzegorz Pająk nigdy nie wrócił na miejsce tragedii. Jego brat Sławek był raz. Cztery dni po katastrofie. 

Jan Glanc nigdy nie wybaczył sobie, że to on zawiózł żonę i córkę na targi. Stracił miłość do gołębi. Obwinił je za to, co się stało. Zaczął pić. Zmarł rok po katastrofie. Po tragedii choroba Aleksandry Glanc pogłębiła się. 30-letnia kobieta ma dziś problemy z mówieniem. Leczy się psychiatrycznie. Sama wychowuje syna.

Aleksander Majcher jeździ na miejsce katastrofy co roku. - Jak tam przyjadę, to widzę halę. Ona zawsze będzie w mojej głowie - mówi.

Ale hali już nie ma. Ostatnie jej fragmenty usunięto w 2020 roku. Na jej miejscu do końca 2022 deweloper ma postawić dwa budynki.


***

W tekście wykorzystano wypowiedzi Jana Glanca pochodzące z testu Grażyny Kuznik  "Nadzieja umiera ostatnia" opublikowane w wisła.naszemiasto.pl w 2006 roku.