Ponoć Dan Brown, pisząc "Kod Leonarda da Vinci", zastanawiał się nad lokalizacją akcji nie w paryskim Luwrze, a w Watykanie, gdzie umieścił także akcję swojej poprzedniej powieści - "Anioły i demony". Ostatecznie zdecydował się na to pierwsze miejsce, czyli najczęściej odwiedzane muzeum świata, a także na Paryż - najchętniej odwiedzane przez turystów miasto i strzelił w dziesiątkę. Ale Watykan, Muzea Watykańskie i Rzym zajmują miejsce drugie. Biorąc pod uwagę sukces książki i opartego na niej filmu, Brown dobrze wybrał - i może dlatego to "Kod" przyćmił "Anioły", i to tę książkę filmowcy zekranizowali w pierwszej kolejności. Ale pod względem niezgodności z jakimikolwiek faktami pierwsza z serii książek wygrywa, bo bardziej się po prostu już nie da.
Choć bój o popularność Watykan z Paryżem przegrał, to na miejsce, gdzie rozgrywają się tajemnicze wydarzenia, zbrodnia jest bardziej perfidna niż gdzie indziej (ale zarazem elegancka), a lochy i podziemia kipią mrocznymi tajemnicami, nadaje się idealnie. Oczywiście nie ma to się w jakiś szczególny sposób do prawdy, ale kultura żywi się ostatecznie wyobrażeniami, a nie faktami.
Wydawałoby się, że Watykan wielu tajemnic już nie ma. Przecież to jedno z miejsc najczęściej odwiedzanych przez turystów. Muzea Watykańskie od zawsze plasują się w światowej czołówce pod względem frekwencji, a spędzający godziny w kolejce, a potem w muzealnych korytarzach, oglądają sporą część państwa, które udostępniło zwiedzającym więcej niż jakiekolwiek inne. A mimo tego Watykan fantastycznie pobudza zainteresowanie, rodząc najbardziej wymyślne scenariusze.
Dlaczego ludzie z całego świata śledzą wybór przywódcy Kościoła, do którego często nawet nie należą? Dlaczego biały dym i zamknięte konsylium budzą tyle tajemniczych spekulacji i aż taką ciekawość?
I tyle mrocznych teorii spiskowych? Pewnie jest w tym i element modnego dziś wśród elit antyklerykalizmu, niechęci do tradycji europejskiej i tym podobnych postaw, ale sprawa ma też swoje oczywiste historyczne dno. By je zrozumieć, warto przejechać się choćby do... Gniezna. W niedużym muzeum archidiecezjalnym znajduje się przedramię św. Wojciecha, ważnego dla Polski męczennika, który zginął nawracając Prusów w 997 roku. Polski król wykupił poćwiartowane ciało męczennika i trzy lata później podarował świętą kość niemieckiemu cesarzowi. Ten ofiarował ją papieżowi, a relikwia przeleżała w Watykanie prawie tysiąc lat, aż została ofiarowana polskiemu Kościołowi w 1928 roku - po tym, jak inne szczątki św. Wojciecha zostały skradzione.
Resztki świętego przeleżały więc w jednym miejscu, jednym "depozycie", niemal całą naszą historię. W tym czasie państwo polskie znikało i się odradzało, przechodziły przez nie niszczycielskie najazdy, okupacje i grabieże. O czasach Bolesława Chrobrego wiemy w gruncie rzeczy bardzo niewiele - nie mamy żadnego budynku, który stałby w tamtym czasie.
Dzieje Watykanu również były burzliwe, ale był on już wtedy sprawnie funkcjonującą instytucją, z pełną księgowością, a wdrażane wówczas procedury trwają do dziś. Jest tak mimo czasowego przeniesienia papiestwa, brutalnych walk o ten urząd pomiędzy włoskimi i hiszpańskimi familiami oraz bezwzględnych polityków na tronie Piotrowym - czemu zawdzięczamy choćby inspirację dla "Rodziny Borgiów", ostatniej powieści Mario Puzo i serialu z Jeremym Ironsem jako zdeprawowanym, ale skutecznym papieżem Aleksandrem VI.
Sięgając głębiej - państwo kościelne powstało w czasie, gdy żadnego z obecnych państw europejskich po prostu jeszcze nie było. Jego przeszłość sięga Cesarstwa Rzymskiego, a historia papiestwa sięga niemalże początków tego cesarstwa i zarazem chrześcijaństwa. W międzyczasie cały polityczny i społeczny ustrój Europy zniknął. Przewaliły się przez nią tabuny dzikich barbarzyńców, o których wciąż często niewiele wiemy, wybuchały wojny między odłamami chrześcijaństwa, islam dotarł do Francji, Wikingowie pustoszyli kontynent i zakładali państwa. A papiestwo trwało.
Poza japońskim dworem cesarskim nie istnieje na świecie instytucja równie stara i trwale działająca. Nie ma też innego tak bezpośredniego łącznika świata współczesnego ze starożytnością. W dodatku przez większość czasu wszystko to - kierowanie Kościołem katolickim - odbywało się w jednym miejscu, choć umiejscowienie samego grobu św. Piotra jest historycznie dyskusyjne.
Można by rzec, że w Watykanie czas płynie inaczej - i tak samo w Kościele. Korzystał zresztą z tego Dan Brown, rozkładając swój książkowy spisek na dwa tysiące lat.
Brown oczywiście nie mógł pominąć wyboru papieża, czyli konklawe - wyboru monarchy absolutnego maleńkiego państewka, a zarazem przywódcy wciąż najpopularniejszego Kościoła na świecie. W "Aniołach i demonach" konklawe ukazane jest w sensacyjny sposób, połączony z porwaniem, ale film dobrze pokazuje, jak wielką rolę pełni ono w masowej wyobraźni i kulturze. Brown operuje różnymi mitami i kulturowymi kalkami: iluminaci to trochę masoni, trochę templariusze z legend. Bomba w Watykanie to coś, co po prostu musi przykuć uwagę, jak to bomba. A tunel z Zamku Świętego Anioła do Watykanu - Il Passetto - jest, wyjątkowo jak na Browna, elementem autentycznym. Niedawno udostępniono go turystom.
Jeśli chodzi o wybór momentu Brown nie jest oryginalny. Konklawe pobudza wyobraźnię, bo jest zamknięte, tajemnicze i jest starożytnym w sensie historycznym - rytuałem. Nie brakuje filmów i seriali skupiających się na politycznym wątku wyboru papieża - czyli grach sił podczas konklawe. Zgodnie z trendami współczesnej kultury masowej, wiele z nich podlanych jest poprawnym politycznie sosem. W serialu "Nowy papież" (kontynuacja "Młodego papieża") kandydat-reformator, który chce liberalizować Kościół, podpada konserwatywnym kolegom do tego stopnia, że ci postanawiają go zamordować. "Młody" i "Stary papież" miały być czymś w rodzaju watykańskiego "House of Cards", ale zaszkodziło im to, że - w przeciwieństwie do nieobliczalnego, brutalnego i nieoszczędzającego żadnej strony amerykańskiego serialu - ich scenariusze zdominowały sztampowe poglądy i uprzedzenia scenarzystów.
Z wyborem papieża dowcipnie zmierzył się film "Habemus Papam" Nanniego Morettiego - w Polsce znany głównie z tego, że jedną z ról zagrał Jerzy Stuhr. Nowo wybrany papież... wcale nie chce nim być. Pobożny, ale nie gotów na zaszczyty człowiek po prostu ucieka. Refleksja okazała się celna - i na swój sposób prorocza - bo dwa lata później doświadczony i niespanikowany, ale także wyjątkowo niechętny blichtrowi i hipokryzji papież po prostu zrezygnował.
Bardziej politycznie kwestię wyboru papieża ujmuje głośny i popularny dziś na platformach streamingowych film "Konklawe" Edwarda Bergera (m.in. "Na Zachodzie bez zmian") sprzed roku, oparty na powieści innego tytana masowej literatury - Roberta Harrisa. Harris, w przeciwieństwie do Browna, mniej się bawi historią, a częściej nią manipuluje. Film oddaje realia pozornie z dużą dbałością o szczegóły, zarazem przedstawiając Watykan jako żmijowisko przypominające już nawet nie tyle brutalną politykę, co raczej mafię.
Co ciekawe, biorąc dość neutralne, z reguły przyjazne, zaciekawione, ale niezbyt pogłębione relacje z ostatnich wyborów papieża, wydaje się, że te wszystkie spiskowe teorie i narracje są chętnie oglądane, ale traktowane jak na to zasługują, jako fikcja filmowa. Być może Watykanowi zagraża zupełnie inne zjawisko, nie do końca chyba jeszcze opowiedziane przez kulturę masową, może dlatego, że jest ona jego znamienitą częścią.
Papiestwo budzi wielkie zainteresowanie, Muzeum Watykańskie przyciąga turystów, ale staje się trochę jak brytyjska monarchia. Coraz mniej ludzi zagłębia się, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi, a po prostu chce zrobić sobie zdjęcie w Bazylice św. Piotra, zobaczyć papieża lub obstawić jego wybór. I tu zapewne ambitna rola dla nowej głowy Kościoła Leona XIV by Watykan nie stał się po prostu popularnym skansenem. Jeśli odniesie sukces, może liczyć na trwałe miejsce w światowej kinematografii, a także to, że w którymś z seriali zagra go jakiś popularny aktor. Choć niekoniecznie będzie to obraz prawdziwy, bo fikcja nigdy nie była wobec papieży zbyt litościwa.