Wrocław, właściwie północno-wschodni kraniec tego miasta. Niskie, wysłużone bloki ciągną się wzdłuż ulicy. Znajduję właściwą klatkę, dzwonię. Drugie piętro. Moją uwagę przykuwają drzwi jednego z mieszkań. Numer na nich jest jakiś dziwny - jakby pod dwójką mieszkał wielki wielbiciel kultury Indii. To jednak nie tutaj, jeszcze jedno piętro.
Małgorzata wita mnie uśmiechem. Szczerym, acz niepewnym - to jej pierwszy kontakt z dziennikarzem. Małgorzata, a właściwie Gosia - tak mi się przedstawia. Wchodzę, rozglądam się. Moją uwagę zwraca poduszka w kształcie psa, pluszowy szczeniak jakby z niej wychodził. A może tylko to sobie wmawiam? W mieszkaniu Gosi nie znajduję niczego nietypowego - jest przestronne, schludne. Dlaczego w ogóle zakładam, że od kogoś, kto zajmuje się wywoływaniem duchów, musi bić ekstrawagancja? Gosia odbiera zamówione wcześniej kanapki, a ja wciąż o tym myślę. Jakbym z góry zakładał, że nie może być taką samą osobą jak ja. No bo przecież ma dar. Ja daru nie mam. Dar. Ale co to właściwie znaczy?
Małgorzata Skórka: U wielu ludzi to jest pstryk - nagle widzisz osobę zmarłą, nagle masz dar. U mnie odbywało się to troszeczkę inaczej. To był naturalny proces oswajania się z tematem. Od dziecka. Mam wrażenie, że od małego byłam przygotowywana do tego, co w moim życiu dzieje się teraz. Małymi kroczkami, stopniowo.
Gosia próbuje sobie przypomnieć owe kroczki. Dobrze pamięta pierwszy.
- Byłam jeszcze przed komunią. W przedpokoju drewniany krzyżyk, nad moim łóżkiem obrazek z Matką Bożą. Przez lata tak sobie spokojnie wisiały, aż tu nagle... łup, łup! Jednej nocy spada obrazek, drugiej krzyżyk. I potem noc w noc - pach mi na głowę, jakby ktoś ten obrazek ściągał. I znowu krzyżyk. Mieszkaliśmy z mamą i z bratem. Mama tylko zawieszała to, co spadło, bez słowa.
- Mamo, dlaczego to samo spada?
- Nie wiem.
- Nigdy ze mną o tym nie rozmawiała. "Spada, to trzeba zawiesić", koniec tematu. I to tak trwało, dopóki nie przyjęłam hostii. Podeszłam do księdza, wzięłam ją i nagle spokój.
- Minęło trochę lat, zaszłam w pierwszą ciążę. Znowu dziwne sytuacje, wyostrzone zmysły. Jakieś cienie, zarysy. I prorocze sny. Wydarzenia z mojego życia, moich znajomych, rodziny. Zdarzenia, które za dzień, dwa naprawdę miały miejsce. "A może to przez hormony?" - tłumaczyłam sobie. Nie, to byłoby za proste. Po porodzie te "moje zwidy" tylko przybrały na sile.
Długo nie docierało do mnie, że mogę mieć jakiś dar. No bo gdzie? Ja??? Na pewno nie tylko ja to widzę. A jeśli jednak? Nie, może coś sobie wkręcam, na pewno mam za dużo fantazji... Duchów w przygniatającej większości przypadków nie słyszysz fizycznie. To jest przekaz telepatyczny, słyszysz głos w głowie. Jakie duchy? Czy nie są to moje myśli?
Pytam o pierwszego ducha w życiu Gosi. Nie za bardzo potrafi go wskazać.
- Na początku widziałam jedynie przebłyski, jakby migawki, jakby kątem oka. A potem to COŚ zaczęło się robić coraz bardziej wyraźne. Widziałam to w drugim pokoju - już nie mimochodem, choć wciąż jedynie przez krótką chwilę. Mignęło mi, znikało. Aż w końcu wzrok zaczęło mi wyostrzać. Stopniowo, stopniowo. I widziałam już normalne postacie. Czy chciałam je widzieć? Nie, bałam się.
Nie myślała wtedy o darze. Jeżeli już, to o przekleństwie. Ktoś przychodzi w nocy i ją straszy. Zmarli? Duchy? Dobre? Złe?
- Czemu się pokazują? - pytałam. Dlaczego akurat mnie? Jeszcze nie wiedziałam, że mogę się z nimi kontaktować. To był cały proces wtajemniczenia. Wtajemniczenia, bo ciekawość okazała się silniejsza niż strach. Jeśli widzisz coś piąty, dziesiąty raz, to powoli oswajasz się z tym widokiem. Chcąc nie chcąc. Kim są, czy czegoś ode mnie oczekują? Nadal się ich bałam, ale już mniej.
Gosia czytała książki, szukała ludzi, którzy przechodzili przez to, co ona. Z czasem także testowała nowe zdolności. Co nie było obojętne dla jej życia.
- Pamiętam ten dzień. W domu jakieś stuki, puki, samoistnie przesuwające się przedmioty. Czułam się nieswojo, czułam czyjąś obecność. Postanowiłam wziąć dzieci i wyjechać. Auto pod blokiem, wsiadamy. To było już po zmroku. Patrzę na swoje okna, a na naszym balkonie stoi olbrzymia, czarna postać i się z niego wychyla. "O matko, co to jest?!". Zrobiłam zdjęcie, wysłałam je mężowi. Na niektórych zdjęciach widać duchy, tego było widać niesamowicie wyraźnie. Bałam się wrócić do domu. W końcu musiałam. "Kurde, ciekawe, czy on na tym balkonie dalej jest". W oknach zostawiłam zasłonięte rolety. Wchodzę, naginam je nieśmiało palcami i nagle... szut! Roleta poszła do góry. Sama. Co to za twór, dlaczego się pojawił? Czy chce mnie przestraszyć, czy chce mnie skrzywdzić? - zastanawiałam się. - Ale po tym incydencie z roletą nagle nastał spokój. Jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Dziś myślę, że ktoś postanowił oswoić mnie z tematem. Chciał, żebym poznała choć trochę ten niematerialny świat. To był test. Test, czy się nie wycofam. Czy nie przerażę się na tyle, że zacznę wręcz błagać o to, żeby wrócić do normalności. Czy jestem na tyle odważna, żeby dalej w to pójść. Odkrywać, dociekać. Czy jestem gotowa na więcej.
Patrzę na lewą rękę Gosi. Na przedramieniu ma tatuaż.
- To krzyż - wielu sądzi, że odwrócony. Ale odwrócony jest tylko, gdy siedzę i podtrzymuję głowę. Zrobiłam go sobie, jak zaczęłam prowadzić seanse ze zmarłymi. Krzyż wytatuowany na ręce, krzyż mosiężny na stole. To wynik tradycji. Zostałam wychowana w wierze katolickiej. Co nie znaczy, że teraz wierzę. Krzyż, czarny obrus z pentagramem. Ale ochronnym, nie satanistycznym. Krzyż, by moi klienci wiedzieli, że te seanse to coś, czego nie muszą się obawiać. Krzyż, by podczas ich trwania nic mi się nie stało. Często przywołując zmarłych, prosiłam Pana Boga o pozwolenie na kontakt. Jakbym to od niego otrzymała dar.
Gosia ma dwójkę dzieci, męża. Ale rozmawiamy przed południem, jesteśmy sami. Dzieci w przedszkolu. Mąż? I tak by go nie było. Pracuje za granicą, mieszka na stałe w Niemczech. Gosia normalnie też byłaby dzisiaj w pracy. Prowadzi duży salon kosmetyczny, organizuje szkolenia. Powiększa usta, uczy, jak kleić rzęsy, paznokcie. Tak zarabia. Na tym się zna, tym pasjonuje. Ale nie tylko. Wieczorami zajmuje się zupełnie czymś innym.
- Zapalam świece, siadam w kuchni. Nawiązuję kontakt ze zmarłym, a tutaj wpada mój syn: "Mamooo!". Coś tam. Nieraz tak było. Dawałam mu piciu, jedzenie i wracałam do pytań: "gdzie teraz jesteś?", "dlaczego odebrałeś sobie życie?".
Za drugą z pasji przez pewien czas nie oczekiwała zapłaty. Ogromna wrażliwość na cierpienie innych, poczucie misji. Gosia była przekonana, że otrzymała dar nie bez przyczyny.
- Na początku potrafiłam całymi dniami siedzieć, stawiać karty i odpowiadać na totalnie bzdurne pytania. Jak miał na imię pies babci, czy syn klientki zjadł ogórki, które przywiozła mu w słoiku...
Dzisiaj jej usługi są płatne.
- Zrozumiałam, że nie jestem w stanie uratować całego świata. Wprowadzenie opłat miało na celu wyeliminowanie osób, które były wręcz uzależnione od moich darmowych wróżb i wizji. Kiedy je wprowadziłam, ludzie zaczęli traktować mnie poważniej, z szacunkiem.
Jako medium przyjmuje zlecenia na rytuały, karty, amulety.
- Seanse ze zmarłymi, karty tarota, rytuały - wcześniej brałam wszystkie zlecenia, jak leci. Chciałam każdemu pomóc, byłam tym wszystkim zajarana i... rozchorowałam się. To nie była grypa czy kaszel. Przez bity tydzień nie byłam w stanie podnieść się z łóżka, nalać sobie szklanki wody. Rozmawiając z pewną bardziej doświadczoną medium dowiedziałam się, że popełniam straszny błąd, gdyż nie szanuję swojej energii. Wywalam się z niej. A ja nawet nie myślałam o tym, że muszę tę energię jakoś regenerować. Jest coś takiego jak BHP wróżek, ezoteryków i tarocistów. Warto go przestrzegać.
O wielu rzeczach jednak nie wiedziałam. Chociażby o tym, że uzdrawiając, możemy coś na siebie ściągnąć. Pamiętam, jak próbowałam uleczyć młodego chłopaka. Mama z nowotworem, tata starszy, schorowany. Chłopak był jedynym żywicielem rodziny, pracował fizycznie, ale od paru dni cholernie bolało go kolano. Mówił, że jak wraca autem po pracy, to momentami nie może nacisnąć pedału gazu. A pracować musiał, utrzymywał przecież całą rodzinę. Zrobiłam dwa rytuały, przeszło. I wtedy zaczął się mój dramat. Miałam wypadek. Dziwny. Szłam normalnie w adidasach, prostą drogą, nagle poleciała mi noga. Chrupnięcie w kolanie - uszkodzona łękotka, zerwane kompletnie więzadła. Kolano wyginało mi się w każdą stronę.
I teraz to ja nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Odwozić dzieci do przedszkola, pracować. Musiałam przeprowadzić się do mamy.
- Mamy, która bardzo twardo stąpa po ziemi - dopowiadam.
- I która przez całe życie chciała nam pokazać, że ona nie wierzy w jakieś nadprzyrodzone rzeczy. A tu z dnia na dzień w jej domu jakieś obrządki, karty, świeczki. "Mamo, przecież ty w to nie wierzysz. To czym ty się przejmujesz?". Nie wiedziała, co odpowiedzieć, robiłam swoje. Operacja, rehabilitacja, powrót do siebie. I nagle dzwoni mama. "Wiesz co Gosia? Jakieś dziwne rzeczy się u mnie dzieją".
- Co takiego?
Jej telefon szalał, w środku nocy włączał się dzwonek. "O, Zuzia dzwoni" - spoglądała zaspana na komórkę. "Pewnie coś tam jej się przez przypadek włączyło". No, ale patrzy - moja młodsza siostra śpi, jej telefon leży na szafce. Zuzia śpi, ale i dzwoni. "Jakim cudem?". Odrzuciła połączenie, sprzęt przecież mógł się popsuć. Ale nie minęło pięć minut, nagle zaczął wyć alarm. Czujnik czadu. Wyłączyła. I za chwilę znowu telefon. "Boże, co się dzieje?!".
Wcześniej nie mówiłam mamie, ale jak u niej byłam, to kilkukrotnie widziałam w jej domu ducha starszego mężczyzny, spacerował sobie po przedpokoju. Po tych telefonach, alarmach zapytałam jej wprost: "Kto tam przed tobą mieszkał?". "Tutaj? Tacy młodzi" - zbiła temat. Ale za moment: "Ten młody facet odziedziczył to mieszkanie po swoim dziadku". Okazało się jednak, że prawnie mu się ono nie należy. Musiał się wyprowadzić.
Gosia opowiada o swoich przeżyciach bardzo emocjonalnie. Nie operuje specjalistycznym słownictwem. Sprawia wrażenie raczej naturszczyka. Osoby wciąż zdumionej tym, co ją doświadcza. Nadal zadaje sobie pytania, szukając na nie odpowiedzi pisze wiersze.
Pytam, czy nie ma problemu, żeby rozróżnić, kto jest osobą żywą, a kto duchem?
- Nie. Bo duchów nie widzisz tak jak człowieka, duchów tak nie słyszysz. Duch nie stoi stopami na ziemi, bardziej lewituje w poświacie. Jest półprzezroczysty. Jak za mgłą, jakby za taflą wody.
Najczęściej, kontaktując się z osobą zmarłą, biorę jej zdjęcie. W miarę aktualne. Ona pokazuje mi się, ja patrzę na zdjęcie: "okej, to ten/ta". Ale niekiedy zmarli są bardziej promienni, młodsi. Mężczyzna, który za życia miał amputowane nogi, nagle te nogi ma. Ma podwinięte spodnie do kolan, tak jakby chciał zaakcentować, że jest już zdrowy. Albo pan, dla którego niesamowite znaczenie miały włosy. Zawsze dbał o to, żeby być porządnie uczesany. Pokazał mi się w bujnej fryzurze, cały czas ją starannie przeczesywał. Wyłysiał w związku z chorobą i bardzo z tego powodu cierpiał. Teraz chciał pokazać, że ma swoje włosy z powrotem.
Zabrzmi to jak paradoks, ale po śmierci musimy nauczyć się żyć.
- Żyć? - nie mogę ukryć zdziwienia.
- A właściwie inaczej na siebie spojrzeć. Są zmarli, którzy nie wiedzą albo nie chcą zaakceptować tego, że odeszli. Ja odprowadzam niekiedy takie dusze. Na przykład duszę świętej pamięci Dżastina.
Dżastin chciał przebiec przez barierki na autostradzie i śmiertelnie potrąciło go auto. Młodziutki chłopak zawieszony na trasie - w totalnym szoku, kompletnie nie wiedział, co się dzieje, płakał. Opowiadałam mu o wszystkim pokrótce, cierpliwie. "Doszło do wypadku". "Teraz twoja dusza wyszła z ciała, ciałem się nie przejmuj". "Twoja mama czeka na ciebie w domu". "Spokojnie". "Wiesz, gdzie jesteś? Znasz drogę do domu?". "Czy mogę cię prowadzić, towarzyszyć ci?". "Ja wiem, gdzie mieszkasz, znam twój adres - pomogę ci". To wygląda jak rozmowa z człowiekiem. Tylko takim w histerii, pogrążonym w dramacie, w traumie. Dżastin doszedł do domu. "Na pewno tam strasznie zmarzł" - rozpaczała jego mama. Usiadł na wersalce, ona zaparzyła mu herbatę. Oczywiście nie mógł jej wypić. Dżastin nie miał już ciała.
Istotą bezcielesną była także matka mojej kolejnej klientki. Zmarła niedawno, a dziewczynie bardzo zależało na tym, żeby wzięła udział w jej urodzinach. Poprosiłam więc zmarłą, aby na tę imprezę przyszła. Córka przygotowała dla niej talerzyk, stawili się goście. Klientka opowiadała później, że czuła, jak ktoś muska ją po włosach. Puszczała mamie ulubione piosenki, płakała.
Gosia nie ma wątpliwości. Według niej wielu ludzi doświadczyło uczucia dotknięcia czy pogłaskania przez ducha. - Ale to przeczy prawom fizyki - zauważam.
- A jeśli uznamy, że wszystko jest energią? My, każdy dźwięk, przedmiot. Badaczom zjawisk paranormalnych często wysiada sprzęt - pada bateria w telefonie, nagle rozładowuje się kamera. Dlaczego? Bo zmarli manifestują swoją obecność, korzystając z energii. To dzięki niej mogą wprowadzać w ruch rzeczy, wydawać odgłosy. Nie każdy ma dar widzenia zmarłych, ale wszyscy możemy zauważyć dawane przez nich znaki. Mogą to być odgłosy ciężkich kroków, mimo że zmarły nie ma ciała fizycznego. Może to być zapach jego papierosów czy perfum. Duch uczy się kontaktu z otoczeniem, komunikacji z bliskimi, z medium. Czasami prosiłam zmarłego, żeby odwiedził daną osobę. I to niekoniecznie we śnie, także na jawie.
- Ja, jeżeli kiedykolwiek czułem czyjąś obecność, to właśnie we śnie. Przyszła w nim do mnie tragicznie zmarła koleżanka z liceum, przyszedł wykończony przez raka ojciec przyjaciółki. Nie wiem, czy to wszystko działo się naprawdę. To był tylko sen - powtarzałem sobie. Ale jedno nie daje mi spokoju. Skoro na co dzień boję się takich rzeczy, to dlaczego, kiedy stykam się z nimi po zamknięciu powiek - uczucie niepokoju pryska? Przecież we śnie też potrafimy się bać. Upadku z wysokości, tego, że już nigdy się nie obudzimy.
- Każdemu z nas towarzyszy strach. Często ktoś chciałby mi zlecić seans, ale się tego boi. Wtedy zazwyczaj pada: "A czy ja na siebie czegoś nie ściągnę?".
Wywoływanie duchów kojarzy się ludziom z czymś złym, z czarną magią. Sama spotykam się z określeniami typu "czarownica". Ludzie piszą, że mam coś dziwnego w oczach i powinnam jak najszybciej udać się do egzorcysty. Pamiętam komentarz, że tylko Jezus Chrystus uzdrawia, a osoby, które dawniej trudniły się kontaktem z duchami, przebywają teraz na dnie piekieł. Razem z handlarzami narkotyków. Zdrajcami i fałszerzami - o czym pisał już Dante.
O tym, czym zajmuję się wieczorami, wiedziała do niedawna tylko garstka osób. Pamiętam, jak kiedyś wygadałam się przed klientką z salonu. To była stała klientka, znałyśmy się od lat i myślałam, że weszłyśmy w tak przyjacielską relację, że mogę jej powiedzieć o wszystkim. Tymczasem ledwie otworzyłam usta, ledwie cokolwiek powiedziałam... A ona, że opętał mnie szatan. Nawet nie chciała słyszeć moich wyjaśnień. Że bardzo dużo pomagam i tak dalej. Nie. Momentalnie stwierdziła, że nie chce mieć ze mną nic do czynienia. Ja jestem omamiona przez złe siły, obrażam Boga, a jej noga w moim salonie więcej już nie postanie.
A ja nie robię niczego złego. Moje zdolności są narzędziem. Jak pistolet, który kojarzy się z gangami i w niepowołanych rękach może wyrządzić wiele krzywd. Ale w rękach policji? Może też uratować komuś życie.
- Jestem zwykłym człowiekiem. Tak samo płaczę, tak samo dużo rzeczy przeżywam. Nie boję się duchów, ale jak zobaczę pająka, to jest histeria na maksa. Nie jestem nikim większym od ciebie. Nie jestem Jezusem Chrystusem. Widzę zmarłych, po prostu. Raz delikatną mgiełkę, a czasami naprawdę uformowaną postać - ze szczegółami postury, twarzy. Jakby energia w danym obszarze była gęstsza. Wy nie jesteście w stanie zobaczyć ducha. Tak samo jak fal radiowych, energii. A może my wszyscy nie dostrzegamy życia na innych planetach, a ono tam jest?
Gosia wie, że to, o czym mówi, większość ludzi uzna za odjazd. W końcu sama o swoich zdolnościach zaczęła myśleć pozytywnie dopiero po wielu latach, kiedy była już dorosła.
- Ale też nigdy w pełni nie skreśliłam tej części mnie.
Ile jest w Polsce takich osób jak ona?
- Myślę, że setki. A ludzi z podobnymi zdolnościami? Pewnie co najmniej tysiące. Tylko nie każdy ma odwagę, żeby o tym mówić. Boimy się, że zostaniemy zaszufladkowani, wzięci za wariatów. Dlatego udajemy, że niczego nie widzimy. A przecież musisz ćwiczyć czytanie, pisanie, komunikację. I tak samo jest z darem. Jeżeli się na niego zamkniesz, to on się nie rozwinie.
Mąż Gosi nie uwierzył od razu we wszystko. Kiedy żona zakomunikowała mu, że chciałaby pracować w kostnicy, był w szoku.
- "Ale dlaczego nie?" - powiedziałam. Jestem po kursie makijażu i mogłabym przygotowywać zmarłych do pogrzebu. Żeby pięknie wyglądali w tej swojej ostatniej ziemskiej podróży. Żeby bliscy właśnie tak ich zapamiętali, pięknie.
Małgorzata Skórska nie jest dziś postacią anonimową, z jej usług skorzystało już kilka tysięcy osób. O pomoc proszą ją wysoko postawieni prawnicy, policjanci i zrozpaczeni rodzice. Między innymi Anna - mama dwójki dzieci, które wypadły z dziewiątego piętra.
- Dużo osób dziękowało mi, że podeszłam z szacunkiem do zmarłej mamy/taty/wujka/cioci. Pisali, że dziękują za to, że wypowiadałam się bardzo grzecznie w stosunku do ich rodziców, bliskich. To wrażliwość i szacunek do rozmówcy. Czy on żyje, czy nie - dla mnie nie ma to znaczenia. To jest mój gość. Kiedy zapraszasz kogoś do siebie, to dbasz o jego komfort. Ja zapraszam do siebie zmarłych. Zmarłych, których nie traktuję jak zjaw. Tylko jak ludzi. Zawsze powtarzam, że nawet my jesteśmy duchami, ale w tym momencie wcielonymi.
Nazywam się Małgorzata Skórska i jestem łącznikiem pomiędzy światem ludzkim a duchowym.
Zmarli tak bardzo chcą do nas dotrzeć, tyle powiedzieć bliskim. Niestety, większość ludzi nie ma daru widzenia, słyszenia zmarłych. Ale czy nie będzie dane nam to wszystkim po śmierci?
*
W tekście użyto fragmenty książki Huberta Kęski i Małgorzaty Skórskiej"Wywiad z medium"