Lubię wertować atlas z dawnych szkolnych czasów, który przywołuje na myśl urok wielkiej przygody ze stronic zakurzonych książek. Na mapie Mauretanii widnieje tam jeszcze Port Etienne, dzisiaj nazywany Nouadhibou, w Algierii - Fort Charlet przemianowano na Djanet, a Fort Laperrine na Tamanrasset. Fort Lamy w Czadzie jest przechrzczony na Ndżamena, a Villa Cisneros w Saharze Zachodniej dzisiaj zwie się Ad-Dachla.
Z wyraźnym sentymentem zaglądam też nieraz do mitycznej dla każdego bywalca Sahary mapy Michalin nr 953 - Africa Nord et Ouvest - 1:4.000.000 i mógłbym nad nią przesiedzieć wiele godzin. Odszukuję zaznaczone tam studnie i czuję, jak podnosi mi się poziom adrenaliny, bo woda na pustyni ma wagę złota. Na południe od El-Golea widnieje napis "Sarret assez bonne a 45 m". Właśnie tam przeżywałem koszmarne chwile, bo nie miałem wystarczająco długiego sznura i mogłem skonać z pragnienia, siedząc przy otworze ze zbawiennym płynem. Albo informacja, pośród bezkresnych piasków Wielkiego Ergu Bilmy w Nigrze: "Woda lekko zasolona". Zawierała jednak tak dużo rozpuszczonych soli, że była niezdatna do picia.
Wspominam moją pustynną podróż terenowym autem. Jedyną, bo zawsze byłem zwolennikiem przemieszczania się lokalnym środkiem lokomocji, czyli na grzbiecie wielbłąda. Tym razem z dwoma przyjaciółmi zamierzam dotrzeć do stolicy Sahary, mitycznego Tamanrasset, "Tam" dla wtajemniczonych. Po przebyciu wielogodzinnych korowodów granicznych i przekroczeniu pasa ziemi niczyjej między Tunisem i Algierią, zacząłem oddychać saharyjską atmosferą. Pustynia pokazała swoje oficjalne oblicze, powszechnie znaną i reklamowaną fasadę. Wielkie wydmy dotykają asfaltu i nierzadko tworzą na nim trudne do przejechania zaspy. Wokół rozciąga się kosmiczna pustka i panuje złowroga, martwa cisza. Żadnego punktu odniesienia, ani śladu cienia. Tylko w oddali przemyka stado sprężystych gazel.
Największa pustynia świata ma wiele twarzy. Nic dziwnego, że jest źródłem powtarzanych metafor i łatwych alegorycznych określeń "bezkresu", czy "pustki". To może być też romantyczny stereotyp podtrzymywany przez fotografów i widokówki pełne sinusoidalnych zarysów diun, które niczym zmysłowe linie, gotowe są pogrążyć podróżnika w kontemplacji.
Nomadowie wyróżniają trzy jej aspekty: reg, kamienistą płaską jak stół równinę pokrytą żwirem, hamadę, wyjałowiony, upiorny płaskowyż skalny i wreszcie erg, ciągnące się bez końca połacie sterylnego piasku, takie, jakie wyobraża sobie każdy, kto nigdy nie był na pustyni. Okazuje się, że na Saharze, wielkiej niczym Europa, barchany stanowią zaledwie piątą część powierzchni. W górskich rejonach nocą temperatura może spaść nawet do minus 10 stopni. Zdarzają się, co prawda rzadko, przelotne deszcze, a nawet gwałtowne ulewy. Wtedy "uadi", pradawne koryto rzeki, niespodziewanie zamienia się w górnym biegu w krótkotrwałą rwącą rzekę niosącą z nurtem masy żwiru i kamieni. Rozszalała podeszczowa fala zmiata wszystko, co napotyka na swojej drodze. W taką paradoksalną pułapkę uwikłała się w 1904 roku szwajcarska globtroter i pisarka Isabelle Eberhardt, która straciła życie porwana przez taką właśnie powódź.
Za In Salah kończy się asfalt i zaczyna się karkołomna "piste", jak Francuzi nazywają wertepy zrodzone ze śladów opon. Ciesząca się złą sławą "tole ondule", falista blacha, wyjeżdżona na twardym podłożu przez ciężarówki. Stopniowo podobne do niewyczerpalnej tarki do prania muldy, stają się coraz głębsze. Bardzo wolna jazda może i nie męczy, ale spowolnia. Przy prędkości 50-60 km/godz. samochód daje susy i wstrząsy są nie do wytrzymania. Mózg szaleje, rozluźniają się wszystkie dokrętki, bagażnik na dachu rozlatuje się. Zwiększając prędkość do 80-100, drgawki ustępują, ale kiedy dotknie się hamulca czy skrzyni zmiany biegów, łatwo można wylecieć z trasy. W konsekwencji, o jeden wrak więcej na poboczu.
Najczęściej podróżnik z obolałą głową odruchowo zbacza z tej falistej nawierzchni na pozornie równoległe, a w rzeczywistości często rozchodzące się ślady przetarte już przez innych. Trzeba wiedzieć, że pustynia pokryta jest chaotyczną pajęczyną takich bruzd pozostawionych przez geologów, poszukiwaczy ropy naftowej, wojsko, przemytników czy nierozważnych wędrowców. Opuszczając główny gościniec, łatwo jest wziąć wijące się niepewnie i wciąż krzyżujące się ślady za właściwą drogę. Niejednokrotnie giną one, potem pojawiają się, ale nie ma pewności, że to te same. Przychodzi chwila, że na żwirowej równinie ślad opon ginie. Niewyczuwalny na wiatr przesuwa lotne piaski zacierające ślady i wtedy bardzo łatwo jest przekroczyć granicę, spoza której nie ma już powrotu.
Sahara od tysiącleci jest świadkiem pustynnych tragedii. Największa miała miejsce w 525 roku p.n.e., kiedy to na terytorium dzisiejszego Egiptu, zaginęła bez śladu, pochłonięta przez burzę piaskową, pięćdziesięciotysięczna armia perskiego króla Kambyzesa II podążająca na podbój Kartaginy. Po dziś nie znaleziono jej śladów. Z powodu zagubienia drogi i nieznalezienia studni z wodą, ginęli nie tylko poszukiwacze przygód, turyści, ale także i miejscowi koczownicy. W marcu 1974 roku uczestniczyłem w poszukiwaniu czwórki Włochów, którzy wyjechali z Tam do Agadezu w Nigrze. "Transsahariana", jeden z najstarszych szlaków handlowych w tej części świata, w kierunku punktu granicznego w In-Guezzam biegnie w prostej linii i jest dobrze oznakowany. Pomocne w orientacji są zardzewiałe pomalowane na biało beczki po paliwie, nieduże stosy kamieni, drągi metalowe wbite w grunt, czy zużyte opony samochodowe. Ich widok podnosi podróżnika na duchu, bo ma pewność, że znajduje się na właściwej drodze. Trudno sobie wyobrazić, aby można się tu zgubić. A jednak. Dwieście kilometrów od Tam Włosi pobłądzili, kluczyli i w końcu natknęli się na piaszczyste wydmy, wymagające dużego zużycia paliwa, którego wkrótce zabrakło.
Wreszcie na horyzoncie wyrastają kontury postrzępionego pasma górskiego Hoggar, istnego cudu natury. Nigdy nie zapomnę panoramy rozciągającej się ze szczytu Assekrem, o której pustelnik Charles de Foucauld, arystokrata, były oficer kawalerii, napisał: “Widok jest piękniejszy, niż można by sobie wyobrazić. Nic nie jest w stanie oddać obrazu lasu turni w kształcie iglic, filarów, zębów skalnych, które rozściełają się u naszych stóp: to coś nadzwyczajnego. Nie mogę oderwać wzroku od tego oszałamiającego pejzażu, którego powab i wrażenie nieskończoności zbliżają do Stwórcy".
Tamanrasset, starożytna oaza zatraciła swój pierwotny urok i dziś sprawia wygląd wypranej z kolorów, anonimowej mieściny. Motocykliści, hałaśliwie przejeżdżający obok wspaniałych mehari, jednogarbnych wielbłądów wyścigowych, wnoszą coś z nastroju rajdu Paryż-Dakar, który naznaczył gwałt na przyrodzie i zburzył odwieczną solenną atmosferę Sahary.
Na ulicy przewijają się malowniczy Tuaregowie w niebieskich burnusach, ze szczelnie omotaną niebieskim zawojem twarzą i z "takowa", długim sztyletem u pasa. To legendarni "Błękitni ludzie", dumni wojowniczy władcy pustyni, niezrównani kawalerzyści, odważni do szaleństwa rabusie karawan.
Sfatygowani czterodniową podróżą i morderczym upałem, regenerujemy siły odpoczywając w cieniu daktylowych palm hotelu Tahat, który bezskutecznie stara się dorównać europejskim standardom. Zapraszam do stolika pełnego godności Tuarega. "Napijesz się z nami piwa?". Milcząco kręci głową. "Może Coca?". "Nie. Delou, wodę", odpowiada zimno, patrząc mi w oczy. "Nie lubisz piwa?". "Nie znam jego smaku, bo pragnienie gaszę wodą. Wy biali jesteście nieobliczalni. Mówicie, że u was płyną rzeki, biją fontanny i często padają deszcze. Jeśli to wszystko prawda, to jaki macie cel przyjeżdżać tutaj, gdzie człowiek cierpi pragnienie?". "Ja- ciągnie uparcie, całkowicie nieświadomy świata leżącego poza pustynią - nie rozumiem was. Mówiłeś, że z Tam w ciągu jednego dnia dotrzesz samolotem do Algieru. Dla mnie i moich wielbłądów trzeba na to miesiąca. Powiedz, co będziesz robić w pozostałe 29 dni?".
Fascynujące w swojej izolacji martwe pustkowie, granica między życiem i śmiercią, inspiruje niespokojnych duchem ludzi. Przygoda wciąga. Żadne inne środowisko naturalne na świecie nie jest w stanie zapewnić podobnych emocji. Pustynia może przerażać, ale jednocześnie intryguje i podnieca fantazję. Można ją znienawidzić i przeklinać, jednak głęboki ślad przez nią pozostawiony będzie zawsze stymulować wyobraźnię. Jej mit został odświeżony w nagrodzonym dziewięcioma Oscarami filmie "Angielski pacjent", a także w powieści "Herbata na pustyni" Paula Bowlesa, który pojechał do Tangeru na tydzień i został tam na całe życie.