Reklama

Gdy w 1986 roku Tony Scott zaproponował mu rolę pilota Icemana, głównego rywala porucznika Mavericka w "Top Gun", Val Kilmer nie był nią zainteresowany. "Nie chciałem tej roli. Miałem gdzieś cały ten film. Historia wydała mi się nieciekawa" - przyznał szczerze w wydanym w 2020 roku pamiętniku "I'm Your Huckleberry". Ostatecznie uległ namowom Scotta, o którym pisze, że: "miał na moim punkcie obsesję". Film okazał się wielkim hitem, zarabiając ponad 350 milionów dolarów. Był to najlepszy wynik 1986 roku.

Od tamtej pory minęło 36 lat. Szczyt kariery Kilmera przypadł na koniec lat 80. i dekadę lat 90. Gwiazdą uczyniły go takie filmy jak "Batman Forever", "Willow", "Tombstone", a nade wszystko "The Doors" Olivera Stone’a, w którym zagrał Jima Morrisona. Potem przyszły chude lata, na które sam zapracował, zdobywając opinię "najbardziej upierdliwej z hollywoodzkich gwiazd". Gdy w końcu znalazł swoją własną drogę, dopadła go ciężka choroba.

Reklama

W 2016 roku przeszedł operację wycięcia nowotworu gardła i długie leczenie. Nauczył się mówić z pomocą rurki tracheostomijnej, która pozwala na wydawanie dźwięków, ale na zawsze stracił swój niepowtarzalny głos. Gdy w 2017 roku gruchnęła wiadomość o kontynuacji przeboju Tony’ego Scotta, postanowił, że za wszelką cenę musi w nim zagrać.

"Błaganie o rolę w filmie ‘Top Gun: Maverick’ to prawdziwy chichot losu, zważywszy na to, że to mnie błagano w przypadku jego pierwszej części" - mówi Kilmer. I dodaje:  "Tak jak śpiewali Temptations w czasach świetności wytwórni Motown: 'Nie jestem zbyt dumny, by o nią błagać'.

Jak wiadomo jego postać, choć na krótko, pojawia się w "Top Gun: Maverick", w najbardziej przejmującej scenie. Pomysł jak włączyć do scenariusza bohatera, będącego symbolem siły i pewności siebie, dziś bez głosu, zasługuje na uznanie. Twórcy zdecydowali się na zatarcie granicy między filmową fikcją a prawdziwym życiem, co przy wszystkich ograniczeniach, uczyniło postać Kilmera pełnokrwistą i przydało fabule wiarygodności.

"Tom i ja zaczęliśmy pracę tam, gdzie kiedyś skończyliśmy 36 lat temu" - podkreśla Kilmer.

Magia kina i sztuczna inteligencja

W "Top Gun: Maverick" Tom "Iceman" Kazansky doczekał się stopnia admirała i dowódcy Floty Pacyfiku. Czerpiąc z prawdziwego życia Kilmera, scenarzyści kazali mu zmagać się ze śmiertelną chorobą. Podobnie jak aktor w rzeczywistości, tak Iceman również z powodu choroby, nie może mówić.

Na początku kontaktuje się z Maverickiem wyłącznie dzięki esemesom. Do spotkania bohaterów twarzą w twarz dochodzi tylko w jednej scenie. Jak na ironię to "Iceman" Kazansky pokrzepia w niej Mavericka, pisząc kolejne wiadomości na ekranie komputera. Zapewnia przyjaciela, że poradzi sobie z powierzonym zadaniem. Z twarzy milczącego Kilmera, niczym z książki, wyczytać możemy targające nim emocje. Gdy jednak dochodzi do  momentu pożegnania Iceman-Kilmer wstaje, by uściskać Mavericka i głosem, do złudzenia przypominającym ten dobrze nam znany bas Kilmera, wypowiada kilka zdań. W dodatku żartuje z tego, co stanowiło sedno relacji mężczyzn w pierwszym filmie: Który z nich jest lepszym pilotem?

To właśnie ta scena sprawia, że w oczach fanów filmu z 1986 roku, pojawiają się łzy. Na tym polega magia kina.  Nieważne, że spora część widzów domyśla się, iż nie jest to naprawdę głos Vala Kilmera. Pochłonięci filmową opowieścią, poddajemy się złudzeniu, że oto stał się cud: ten jeden jedyny raz, Kilmer znowu przemówił!

W rzeczywistości było to możliwe dzięki użyciu sztucznej inteligencji, która stworzyła algorytm naśladujący jego głos. W 2017 roku, podczas kręcenia dokumentu o aktorze "Val",  Kilmer nawiązał współpracę z firmą Sonatic. Na podstawie archiwalnych nagrań z jego głosem, sztuczna inteligencja wygenerowała kwestie, które potem zostały podłożone na etapie post-produkcji. W języku fachowców wykorzystana technologia nazywana jest "photoshopem głosu".

I choć wszyscy wiemy, że gwiazdą drugiej części "Top Gun" pozostaje, jak w przypadku pierwszej Tom Cruise, na bijący rekordy popularności obraz , widzowie walą także po to, by usłyszeć te kilka zdań wypowiedziane przez Vala Kilmera.

Dodajmy, że "Top Gun: Maverick" zarobił w dwa miesiące od premiery 1 miliard 200 mln dolarów, stając się tym samym najbardziej dochodowym tytułem popandemicznym.

W samym sercu Hollywood

Życiorys Vala Kilmera to materiał na film znacznie lepszy niż wspomniany dokument o nim.

Urodził się w sercu Hollywood, w Los Angeles, w 1959 roku. Dorastał niedaleko słynnego rancza George'a Spahna, który pozwolił mieszkać na nim bandzie Charlesa Mansona. Okolica słynęła z hipisów, o których Val i jego bracia słyszeli niesamowite historie. Ich dom rodziny - dom wyznawców Christian Science, religii, która mocno naznaczy jego życie, był jednak konserwatywny.

Rodzice rozwiedli się, gdy miał dziewięć lat. Męski wzorzec zaszczepił w nim dziadek, który trudnił się wydobywaniem złota w Nowym Meksyku. Val zakochał się w słynącym z indiańskich ruin stanie. Później kupił tam ukochane ranczo, na którym zamieszkał.

W 1977 roku, gdy kończył szkołę średnią, miał miejsce tragiczny wypadek: młodszy brat Vala, 15-letni Wesley, utopił się w jacuzzi. Val przygotowywał się wtedy do egzaminów do prestiżowej Juilliard School - prywatnej wyższej szkoły muzyki, dramatu i tańca. Dziś mówi, że uczelnia uratowała go przed depresją. 17-letni Val nie tylko zdał egzamin z wyróżnieniem, ale został najmłodszym w historii studentem tej uczelni. Rok później wspólnie z kolegami napisał sztukę wystawioną w teatrze na Manhattanie.

W 1983 roku zadebiutował na Broadwayu. Zauważyli go bracia Zuckerowie. Rok później wystąpił w ich komedii "Ściśle tajne", która  przyniosła mu popularność. I ledwie dwa lata potem grał już w "Top Gun", wcielając się w Icemana - konkurenta Mavericka. Stworzył postać kultową z materiału, który daleki był od doskonałości. Prawdziwa kariera Kilmera wybuchła jednak z końcem lat 80.

Szeroka szczęka, ścięta na dole jak znak "stop"

Choć uważa się za aktora charakterystycznego, reżyserzy widzieli w nim amanta. On odrzucał role mogące utrwalić ten wizerunek. (Choćby w "Dirty Dancing", która sławę przyniosła Patrickowi Swayze). Poza aktorstwem uprawiał też inne dziedziny sztuki, co po chorobie i utracie głosu okazało się dla niego błogosławieństwem.

W 1983 roku poznał na planie piękną Michelle Pfeiffer i zakochał się do szaleństwa. Parę aktorów połączył romans. Napisał wówczas i zadedykował jej tomik wierszy "My Edens After Burns". Gdy stał się znany, tomik zrobił furorę i do dziś jest rozchwytywany.

Przełomowy - nie tylko dla kariery - był dla niego rok 1988, gdy zagrał w filmie fantasy "Willow" Rona Howarda. Opowieść, osnuta wokół przygód tytułowego karła, skupia się na misji ratowania niemowlęcia przed złą królową. Kilmer wciela się w przystojnego Madmartigana. Jego bohater, zbuntowany i bezczelny, jak sam Val, zaraża witalnością. Wkrótce trafia na córkę złej królowej, z którą połączy go uczucie. W tę  rolę wcielała się Joanne Whalley, późniejsza odtwórczyni tytułowej roli w serialu "Scarlett", będącym kontynuacją "Przeminęło z wiatrem".

Uczucie, jakie połączyło parę na ekranie, rozkwitło i poza nim. Rok później byli już małżeństwem. Po premierze "Willow" wokół aktora rozpętało się szaleństwo. "Szeroka szczęka, ścięta jak znak 'stop' i rezonansowy głos sprawiają, że Val Kilmer działa jak magnes. Nie możesz oderwać wzroku od ekranu" - pisała recenzentka "Variety". Za gażę kupił wówczas słynne ranczo w Nowym Meksyku.

To były złote lata jego kariery. Gorzej układało mu się w prywatnym życiu. Z Whalley przeżyli wspólnie osiem lat. Związek rozpadł się, gdy Joanne związała się z Dodim Al-Fayedem (tym samym, który zginął potem w wypadku z księżną Dianą). Winę aktor przypisuje sobie. Val rozpaczał, gdy złożyła wniosek o rozwód. W autobiografii pisze, że rozwód był najgorszym doświadczeniem w jego życiu. A najbardziej dotknęło go, że dowiedział się o nim... z programu w CNN, w którym Joanne poinformowała o tym widzów. Z tego związku pochodzi dwoje dzieci pary: 31-letnia obecnie Mercedes i o cztery lata młodszy Jack.

Bez wątpienia rolę życia, (kompletnie pominiętą przez Akademię), Kilmer stworzył w 1991 roku w obrazie "The Doors" Olivera Stone'a, gdzie wcielił się w legendarnego Jima Morrisona. Do roli rozważano  Toma Cruise'a, Johna Travoltę, Richarda Gere’a i... Bono. Ale Val był bezkonkurencyjny.

Akcja filmu obejmuje ostatni okres życia muzyka, a reżyser przedstawia Morrisona jako wybitnego artystę, ale i egocentryka niszczącego najbliższych. Wiecznie odurzony alkoholem i narkotykami, zafascynowany śmiercią Jim, dąży do autodestrukcji. Kilmer genialnie pokazał to w filmie. Sam zaśpiewał też część piosenek Morrisona i to tak, że członkowie zespołu mieli trudności w odróżnieniu jego głosu od głosu lidera The Doors. Kreacja bije na głowę Ramiego Maleka, nagrodzonego za imitowanie Freddiego Mercury'ego, choć nie dostał nawet nominacji.

Później zagrał jeszcze jedną legendę rock'n'rolla: Elvisa Presleya w filmie "Prawdziwy romans". "Każda postać, którą grałem, jest złożona ze mnie" - napisał potem w autobiografii. To wyznanie rasowego zwolennika "metody" zapożyczył od mistrza - Marlona Brando, z którym miał niebawem zagrać w filmie. Ale najpierw, w 1993 roku błyszczał w "Tombstone" Kevina Jarre'a, w perełce współczesnego westernu.

W opowieści o legendarnym Wyatcie Earpie, który rezygnuje z roli stróża prawa i przeprowadza się do miasta Tombstone, ale musi stanąć w obronie lokalnej ludności, Kilmer pojawił się w roli przyjaciela Earpa, Doca Hollidaya. Tworzy elektryzującą kreację chorego na gruźlicę hazardzisty, najszybszego rewolwerowca. Pluje krwią i obraca broń w dłoni, jakby się z tym darem urodził.

"Nie obsadza się Kilmera, bo rujnuje ludziom zdrowie"

W połowie lat 90. Kilmer był gwiazdą, z którą pracować chciał każdy. Niektórzy zmieniali jednak zdanie po zdjęciach, bo uchodził za trudnego do prowadzenia. Już Oliver Stone, fan jego talentu, narzekał, że ma go dość. Walczył z reżyserem, ponoć gloryfikującym nadużywanie narkotyków przez Morrisona.

 Rok 1995 był dla Kilmera wyjątkowy. Pojawił się u boku Roberta De Niro i Ala Pacino w świetnej "Gorączce" Michaela Manna. Miał mniejszą rolę, ale znowu błysnął talentem - 40-sekundowa scena, w której patrzy na urzędnika, gdy ten sprawdza, czy jego fałszywa licencja jest prawdziwa, to mistrzostwo. No i przejął pałeczkę człowieka nietoperza po Michaelu Keatonie, który powiedział: pas.

W autobiografii pisze, że podróżował po Afryce i akurat spędzał poranek na zwiedzaniu jaskini nietoperzy. Coś kazało mu się do niej udać. Gdy wrócił, odebrał telefon od agenta, który spytał, czy chce zagrać Batmana. Już wiedział, co ciągnęło go do nietoperzy.

"Batman Forever" Joela Schumachera, po dwóch świetnych filmach Tima Burtona, okazał się niewypałem, choć był kasowym sukcesem. Film nie miał duszy, a Kilmer nie przyjmował do wiadomości, że oczekiwano od niego wyłącznie poruszania szczęką. W dodatku kłócił się z reżyserem, który finalnie wystawił mu opinię psychopaty. Miał jednak Batman Kilmera wielkich obrońców. Bob Kane, współtwórca tytułowej postaci, twierdził, że spośród aktorów grających Batmana to on dał najlepszą interpretację. Przedstawił go "jako heroicznego, ale bardziej ludzkiego niż Burton". Publiczność go doceniła.

Ale kolejne filmy to była już "równia pochyła". Wyczekiwana "Wyspa doktora Moreau" u boku Brando okazała się kompletnym kuriozum. Opowieść o eksperymentach genetycznych tytułowego Moreau (Brando), to najgorsza rola w karierze monstrualnie już otyłego, ukrytego pod kostiumem Marlona. Nie było to spotkanie starego mistrza z młodym, lecz piekło, jakie zgotowało sobie dwóch megalomanów. Kilmer był nie do zniesienia. Na planie dotknął zapalonym papierosem członka ekipy. Reżyser oświadczył: "Nie wchodzi się na Mount Everest po sześćdziesiątce i nie obsadza Kilmera w filmie. Obie rzeczy rujnują zdrowie".

Z każdym kolejnym tytułem przybywało mu wrogów w Hollywood. Na własne życzenie.

Kobiety jego życia

Ekscentryczną Cher Val poznał na początku swojej kariery. To ona się nim zainteresowała. Nie chciał się spotykać z o 13 lat starszą gwiazdą, ale połączyło ich... poczucie humoru. Był nieznanym aktorem, dlatego przedstawiano go jako "chłopaka Cher". Potem doszli do wniosku, że najlepiej wychodzi im przyjaźń - a Cher w tej roli sprawdziła się świetnie. Stosunkowo krótkie małżeństwo i wiecznie zmieniające się partnerki, wyrobiły mu opinię playboya. Przyznaje, że umiał kobiety zdobywać, ale zatrzymać już nie. Na liście jego podbojów znalazły się: Cindy Crawford, Daryl Hannah, Angelina Jolie, kompozytorka Carly Simon.

Gdy mowa o związkach jest nieuleczalnym romantykiem. "Myślałem, że umrę z miłości do Cindy Crawford" - wspomina. Niezwykle ciepło pisze o Angelinie Jolie, którą poznał na planie "Aleksandra". "Zostałem uratowany przed piekłem samotności przez anioła. Być może najbardziej uduchowionego ze wszystkich. (...) Gdy ludzie pytają, jaka jest Angelina, zawsze mówię, że jak inne kobiety, ale po prostu bardziej. Bardziej cudowna. Bardziej tragiczna" - pisze z egzaltacją.

Utalentowana Carly Simon, o 15 lat starsza od Vala kompozytorka, również uległa jego urokowi. Ten związek też zaprzepaścił. "Byłem kretynem. Cóż jeszcze mogę o sobie powiedzieć"? - dramatyzuje. Miłością życia nazywa jednak Daryl Hannah.

"Wiedziałem, że będę ją kochał zawsze i ta miłość nie straciła na sile. Nadal jestem zakochany. Chciałem ją poślubić. Kiedy zerwaliśmy, płakałem przez pół roku. Neil Young, zawsze cię kochałem, ale teraz nienawidzę" - brzmi jak histeryczny dzieciak (Young, gitarzysta i wokalista, jest mężem Daryl).

Wiek męski, wiek klęski

Przełom wieków nie był dla Kilmera dobrym okresem. Po nominacji do Złotych Malin za rolę w "Wyspie doktora Moreau" przyszła kolejna - za nową wersję "Świętego" Phillipa Noyce'a - przeboju z lat 60. z Rogerem Moorem. Z fatalnego scenariusza niewiele dało się wycisnąć, choć Kilmer dwoił się i troił. W filmie Noyce'a Templar to grubo ciosany bufon, bez poczucia humoru, którego lubić nie sposób.

Poza wszystkim zaś, od któregoś momentu, Kilmer wsławiał się grubiaństwem podczas zdjęć. W wiek XXI wszedł otoczony nimbem aktora, z którym nikt nie chce pracować, bo ma "kompleks Boga". Zaczął dostawać role drugoplanowe, niewymagające obecności podczas całej produkcji. Wyjątkiem był "Wonderland" Jamesa Coxa, w którym wypadł świetnie jako legendarny John Holmes. Opowieść o królu porno, który zasłynął za sprawą liczącego 30 centymetrów "narzędzia pracy" i uprawiał seks z 14 tysiącami partnerek, osnuto wokół morderstwa, o jakie został oskarżony wraz ze swoją dziewczyną. Obraz przeszedł jednak niezauważony.

Niesłusznie zaczęto utożsamiać Kilmera z kiepskimi filmami, choć próżno w XXI wieku szukać w jego dorobku ról na miarę tej w "The Doors". Wyjątkiem był film "Zabić Irlandczyka", w którym przypomniał, na co go stać Ii "Dotknięcie miłości", gdzie zaskoczył fanów subtelnością. Poza tym - filmowcy z pierwszej ligi obawiali się, że z Kilmerem nie sposób pracować, a telefonów od innych nie podnosił. Wreszcie telefon na dobre zamilkł.

 - Role trafiły do ludzi, którzy nie zasłynęli grubiaństwem na planie. Zanim zdałem sobie z tego sprawę, było za późno - przyznał. Zaczęły się kłopoty finansowe. Jego ranczo wymagało ciągłych inwestycji, zaczął zalegać z podatkami. W 2008 roku przyszedł kryzys i rancho straciło połowę wartości. Musiał je sprzedać, zostawiając sobie małą część. Był zdruzgotany. Zaczął analizować swoje życie. W książce próbuje wyjaśnić tym, których obraził arogancją, skąd się brała: w sytuacjach, gdy czuł się niekomfortowo, musiał zagrać nie tak, jak by chciał, zrobić coś wbrew sobie, stawał się agresywny. Nieświadomie. Tłumaczył, że pracuje nad sobą.

Z braku propozycji postanowił zrealizować dawne marzenie. Zafascynowany postacią Marka Twaina zrealizował spektakl "Citizen Twain", pomyślany jako występ na żywo. Kilmer przebiera się za Marka Twaina i tworzy komedię stand-upową o pisarzu.  Kilmer zaczął jeździć z przedstawieniem po kraju. Wrócił też do pisania wierszy i do malowania. Jego prace nieźle się sprzedawały. Wydawało mu się, że panuje nad swoim życiem.

 I nagle dopadła go choroba.

Choroba i religia

W końcu 2015 roku Kilmer trafił ze swoim spektaklem o Twainie do Nashville. Następnego ranka obudził się z wielkim guzem w gardle. Nie mógł niczego przełykać. Anulował program. Nie podjął jednak leczenia. Członkowie stowarzyszenia Christian Science nie stosują bowiem lekarstw, nie mówiąc o zabiegach operacyjnych. Leczą się wyłącznie modlitwą.

Hodował więc owego guza do pewnej nocy w 2016 roku, gdy obudził się, wymiotując krwią. "Całe łóżko było nią zalane niczym w słynnej scenie z 'Ojca chrzestnego'" - wspomina w autobiografii. Przebywał wówczas w pensjonacie należącym do Cher. Stamtąd trafił wprost na stół operacyjny, a decyzję o leczeniu nieprzytomnego ojca, podjęły, ratując mu życie, dzieci. Lekarz zdiagnozował raka gardła.

Operacja usunięcia nowotworu wymusiła wtedy tracheotomię (rozcięcie tchawicy), a potem umieszczenie w niej rurki umożliwiającej oddychanie. Przeszedł też radioterapię. Pokonał raka i mimo utraty głosu, nie poddał się. Ćwiczy mówienie z użyciem rurki tracheostomijnej - ta posiada otwory, dzięki którym podczas wydechu powietrze wędruje w górę tchawicy i pozwala wydawać dźwięki. Mówi, że jego głos przypomina ten, jakim dysponował Marlon Brando po kilku butelkach tequili. Założył galerię sztuki - studio artystów HelMel, gdzie organizuje wystawy, projekcje prac uznanych twórców, ale także swoich. Po części to też "muzeum handlowe jego kariery - koszulki i gadżety z postaciami z jego najgłośniejszych filmów.

Uważa się za zdrowego człowieka "z pewnymi ograniczeniami". Tęskni za smakiem jedzenia, bo dziś jego posiłki mają postać płynów, wlewanych do strzykawki. Potem rozpina koszulę, otwiera port do karmienia i tam je wstrzykuje. Nie czuje smaku, bo kubki smakowe rozmieszczone są w przełyku, który mu wycięto. Próbował odstawić rurkę tracheostomijną, ale kaszel i gorączka dopadały go wówczas w błyskawicznym tempie. - Widać tak być musi - mówi dziennikarce "Variety".

Nadal podróżuje ze spektaklem o Marku Twainie, który nagrał jako film. Dzięki temu można było go opatrzyć napisami, ułatwiającymi zrozumienie tekstu, jaki wypowiada. Przede wszystkim jednak wierzy, że skoro z pomocą ludzi z Sonatic "odzyskał" głos, może podjąć się kolejnych projektów. Jego córka Mercedes Kilmer zdradza, że właśnie studiuje nowe scenariusze.

O jakich rolach mowa - na razie nie wiadomo. Najważniejszej, że są.