I choć historia syreny naszkicowanej w jednym ze stołecznych mieszkań przez samego mistrza Pabla Picassa mogłaby posłużyć za scenariusz na film Barei, to jednak w praktyce jest ona gorzkim odzwierciedleniem socjologicznych realiów powojennej Polski.
Bo czy zniszczenie rysunku największego artysty XX wieku z powodu wnoszonego na posadzkę błota faktycznie da się jakoś logicznie wytłumaczyć? Los syrenki Picassa z warszawskiej Woli okazał się ponurą lekcją historii, o której dziś możemy wyłącznie opowiadać z - nomen omen - wymalowanym na twarzy niedowierzaniem.
Był 25 sierpnia 1948 roku, kiedy samolot transportowy radzieckiej produkcji Li-2 wylądował na wrocławskim lotnisku. Kilka godzin wcześniej wzbił się w przestworza, odrywając się od pasa startowego w Paryżu, a na swoim pokładzie miał zaledwie garstkę pasażerów. Kilku dziennikarzy i oficjeli. No i on, światowej sławy malarz Pablo Picasso. I choć zbliżał się już do siedemdziesiątki, to była to jego pierwsza w życiu podniebna podróż.
Picasso przyleciał do Wrocławia w roli delegata na odbywający się właśnie Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Ściągnięcie artysty Polski od samego początku nie było łatwą operacją. Uruchomiono tabuny dyplomatów i znajomych Hiszpana, którzy przekonywali go o słuszności odwiedzenia kraju na wschodzie Europy.
Jednak największy wpływ na decyzję Picassa miała Anna Posner, francuska tłumaczka literatury polskiej na język francuski, polskiego pochodzenia. Posner podczas II wojny światowej uczestniczyła w ruchu oporu i trafiła do obozu Auschwitz-Birkenau. Podobno, gdy artysta podczas rozmowy z Posner zobaczył wytatuowany na jej przedramieniu numer obozowy, uznał, że z szacunku dla byłej więźniarki nie może nie skorzystać z jej zaproszenia do Polski.
Pablo Picasso w stolicy Dolnego Śląska spędził cztery dni i ruszył w drogę do Krakowa, a następnie przyjeżdża do Warszawy. W stolicy odwiedza swoich dobrych znajomych, państwa Helenę i Szymona Syrkusów, którzy na czas pobytu artysty nad Wisłą stają się jego nieformalnymi opiekunami. Małżeństwo architektów poznało Picassa w 1937 roku podczas Wielkiej Światowej Wystawy w Paryżu.
Picasso rozsiada się wygodnie w ich warszawskiej pracowni i z zainteresowaniem przygląda się stojącemu na komodzie projektowi osiedla na Kole, przy którego tworzeniu Syrkusowie mają niemały wkład. Artysta prosi o zabranie go na wielki plac budowy. Interesuje go każdy szczegół, ale największe wrażenie robi na nim idea budowania osiedla z przerobionego gruzu, zebranego wcześniej z ruin zniszczonej wojną Warszawy.
Picasso proponuje wpisanie się do księgi pamiątkowej, ale trudno o taką wśród setek pracujących na okrągło betoniarek. Spontanicznie wchodzi do pierwszego, dopiero co wybudowanego mieszkania znajdującego się na parterze, wyciąga z kieszeni malutki węgiel i kreśli coś na ścianie. Syrkusowie spoglądają na siebie z niedowierzaniem. W kilkadziesiąt sekund powstaje wielki prawie na dwa metry szkic, przedstawiający warszawską syrenkę.
Picasso duma nad jednym szczegółem. Jest pacyfistą, więc w dłoni syrenki nie chce umieszczać miecza. Syrkusowie zachodzą w głowę i wreszcie pada propozycja - kielnia! Pojawia się jednak problem z przetłumaczeniem słowa, choć Helena i Szymon gimnastykują się w pocie czoła, próbując wyjaśnić przyjacielowi, co mają na myśli. Picasso ostatecznie wieńczy dzieło, uzbrajając syrenkę w młotek.
Mieszkanie z syrenką przy u. Deotymy 48 (nazwę ulicy zmieniono później na Jana Sitnika 4), przeznaczono do normalnego użytku, nie zadbawszy o zabezpieczenie szkicu wielkiego artysty. Ścianę z malowidłem Picassa pozostawiono w stanie surowym, a resztę pokryto różową farbą. Podobno lokum miało trafić do pewnego kolejarza, ale kiedy mężczyzna zobaczył niedomalowane mieszkanie, zrezygnował. Ile w tym prawdy? Trudno powiedzieć.
Koniec końców nieruchomość zajmuje pani Franciszka Sawicka wraz z mężem. Brak farby na jednej ze ścian, na której widnieje wielka syrenka, nie stanowi dla małżeństwa problemu. Co więcej - lokatorzy chwalą się wszem i wobec, że chodzą po tej samej posadzce, po której stąpał sam mistrz Pablo Picasso.
Informacja o szkicu Picassa rozchodzi się po Warszawie, a następnie po całym kraju z prędkością błyskawicy. Drzwi od mieszkania pani Franciszki praktycznie się nie zamykają. Każdego dnia przyjeżdżają tu wycieczki, by podziwiać dzieło największego z największych. Wśród tysięcy gości jest nawet Bolesław Bierut.
Sawicka szybko zdaje sobie sprawę, że przez syrenkę jej spokojne dotychczas życie zaczyna zamieniać się w piekło. Zamiast gotować obiad, biega ze ścierką i zmywa wnoszone przez gawiedź błoto z placu budowy. Nie może już patrzeć w stronę szkicu Picassa i wiesza kotarę, żeby choć przez chwilę o niej nie myśleć.
Sawicka wpada na pomysł, jak raz na zawsze pozbyć się przysparzającej jej problemów syrenki. Do Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej wysyła pismo z prośbą o zgodę na zamalowanie feralnej ściany. Wniosek zostaje przekierowany do Ministerstwa Kultury i Sztuki. Po miesiącu przychodzi odpowiedź - zgody brak. Na domiar złego pani Franciszka czyta w wytycznych ministerstwa, że dzieło Picassa należy odpowiednio utrwalić.
WSM wysyła do MKiS zapytanie, czy mają zająć się zabezpieczeniem szkicu, ale ministerstwo milczy. Z uwagi na brak odpowiedzi ze strony ministerstwa zarząd WSM podejmuje decyzję - syrenkę można zamalować. W 1953 roku syrenka Picassa znika pod warstwą cuchnącej farby.
Musiało minąć 66 lat, by syrenka wróciła na ścianę wolskiego mieszkania. A wszystko za sprawą obecnego lokatora pana Pawła, który zgłosił się do dwóch warszawskich artystek, Niny Iżyckiej i Dobrochny Tulczyńskiej z prośbą o odmalowanie syrenki. Nowa syrenka zachowała te same wymiary, ale do jej namalowania zamiast węgla, użyto farby akrylowej.
- Zależało mi, by pamięć po wizycie Picassa i jego szkicu znowu odżyła. Kilkadziesiąt lat temu specjaliści próbowali przywrócić pierwotny rysunek Picassa za pomocą promieniowania rentgenowskiego, ale minęło zbyt dużo czasu od momentu jej zamalowania i niestety próba ratowania syrenki nie powiodła się - mówi Interii pan Paweł, pomysłodawca odmalowania symbolu Warszawy.
Co czuje osoba, która budzi się codziennie w mieszkaniu, w którym grubo ponad pół wieku temu największy artysta XX wieku zostawił po sobie ślad w postaci szkicu na ścianie?
- Dumę. I tak po ludzku szczęście. To fantastyczne mieć tę świadomość, że w tym małym mieszkaniu napisano tak fascynującą historię - dodaje na koniec nasz rozmówca.