Gdyby nie świadomość, że debiutowała ponad sześć dekad temu, patrząc na Jane Fondę, nikt nie dałby wiary, że w tym roku skończy 85 lat. Nie bez powodu ostatnimi czasy partnerują jej o pokolenie młodsi mężczyźni, którzy na ekranie robią wrażenie jej rówieśników. (W ostatnim sezonie najgłośniejszej produkcji z jej udziałem "Grace i Frankie" Peter Gallagher, a w "Pozycji obowiązkowej" Don Johnson). I choć ona sama otwarcie wyznaje, że jej gładka twarz to efekt operacji plastycznych, to już olśniewającą sylwetkę i formę zawdzięcza samej sobie. Nie ma drugiej gwiazdy, która mogłaby pochwalić się taką aparycją w tak sędziwym wieku.
Podczas gdy jej rówieśnicy z branży dawno przeszli na emeryturę, (w najlepszym wypadku wcielają się w stetryczałych dziadków), ona nie przestaje zachwycać. Tym bardziej zaskakująco wybrzmiał niedawny wywiad aktorki dla stacji CBS, towarzyszący finałowej serii hitu Netflixa "Grace i Frankie". - Jestem w pełni świadoma tego, że zbliżam się do śmierci i że nie zostało mi już zbyt wiele czasu - wyznała, dodając, że jej to nie przeszkadza. I jak zwykle szczerze, dorzuciła: "Przeszkadza mi to, że moje ciało nie jest w zasadzie moje. Moje kolana nie są moje, moje biodra nie są moje. (...) No ale kogo obchodzi, że nie mam moich starych stawów i nie mogę już jeździć na rowerze?". Zaraz jednak dodała, że "można być naprawdę starym w wieku 60 lat i można być młodym w wieku 85 lat", i przyznała, że nadal dba o kondycję fizyczną.
Wywiad z Fondą odbił się szerokim echem najpierw w amerykańskich, a potem w światowych mediach. Bo oto ikona piękna i symbol wiecznej młodości, której wygląd przeczy wszystkiemu, co wiemy o starości, wyznaje, że nie opuszcza jej świadomość nadchodzącej śmierci. Mistrzyni fizycznej sprawności, przez dekady propagująca fitness, (najlepiej sprzedającą się kasetę VHS XX wieku!) przyznaje, że bez wymiany stawów biodrowych, kolanowych, itd. nie byłaby w tak świetnej formie. Słowem zdradza wszystko to, co gwiazda zwykle ukrywa.
Kto jednak śledził życie dwukrotnej laureatki Oscara, lub sięgnął po chwilami szokującą autobiografię "Jane Fonda. Moje życie", dobrze wie, że zawsze taka była: do bólu szczera, nieużalająca się nad sobą, słynąca z aktywności społecznej i oczywiście z ról w dobrych filmach.
Wie także, że wbrew pozorom jej życie wcale nie było usłane różami. Wręcz przeciwnie, można zaryzykować stwierdzenie, że niemal zawsze miała pod górkę.
Niezwykle smutne i pełne traum dzieciństwo Jane naznaczyła samobójcza śmierć pięknej matki.
Urodziła się 21 grudnia 1937 roku w Nowym Jorku. Ojciec Henry Fonda - wielki gwiazdor złotej ery Hollywood - zakochał się w urodziwej Frances Ford Seymour i rzucił dla niej pierwszą żonę. Mimo iż w żyłach Frances płynęła krew królewska, (była spokrewniona z trzecią żoną Henryka VIII, Jane Seymour) podobnie jak Henry została socjalistką. Jane "z mlekiem rodziców" wyssała więc lewicowe poglądy, które potem przewróciły do góry nogami jej życie.
Z dzieciństwa zapamiętała ukochaną nianię i kłótnie rodziców, z których żadne jej i bratu nie poświęciło wiele czasu. Frances kochała męża, ale wiedziała, że ją zdradzał. Jane nie pamięta, by mama się śmiała. Pamięta za to rozmowy o chorobach i jej pobyty w szpitalu. Między kolejnymi powrotami do domu i pobytami w szpitalu, ojciec nie bacząc na jej stan, wyznał, że zakochał się w innej kobiecie i chce rozwodu. Tej nocy mama pokazała 12-letniej Jane ślady licznych operacji plastycznych, często nieudanych, obolałe ciało. "Chciałam być piękna i wciąż młoda dla taty" - płakała. Jane patrzyła przerażona.
- "Tamtej nocy przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, by osiągnąć doskonałość, by nigdy nie przestał mnie kochać mój mężczyzna. Nieważne za jaką cenę" - wspomina. Dorosła Jane Fonda słowa dotrzymała.
Kilka dni po wyznaniu ojca mama podcięła sobie gardło brzytwą. Odeszła w dniu swoich 42. urodzin. Dzieciom ojciec powiedział, że zmarła na serce. Dorosła Jane odkrywszy prawdę na długie lata, zerwała z nim kontakt.
Kilka miesięcy po śmierci żony Henry Fonda poślubił Susan Blanchard, zaledwie 9 lat starszą od jego córki, aktorkę i poetkę. Sam miał wtedy 45. Młoda macocha była najpiękniejszą kobietą, jaką Jane widziała w życiu. Ale ojciec i z niej uczynił obiekt kpin. Za to przyjaźń Jane i Susan przetrwała trzeci rozwód ojca i następne jego żony.
To Susan zaszczepiła w niej, ziano feministycznego buntu, które wykiełkowało potem w Paryżu, pod okiem francuskiej gwiazdy, Simone Signoret. Krótko po ślubie ojciec wysłał córkę do szkoły z internatem Vassar College. Jane buntowała się przeciw temu, była krnąbrną, choć dobrą uczennicą. "Spędziłam tam cztery lata i wyniosłam również inne, pozaszkolne nauki - koleżanka pokazała mi, jak jeść i być szczupłą. Jadłyśmy więc, aż pękały nam brzuchy, a potem wsadzałyśmy palce do gardła i przeczyszczałyśmy się. Nie wiedziałyśmy, że to wyniszczająca choroba - bulimia. Przeżyłam z nią 25 lat" - wyznała w biografii. Miewała też okresy, w których bulimię zastępowała anoreksja. W tej chorobie także ojciec miał swój udział.
- Dorastałam w poczuciu, że jestem gruba. Tata nie mówił tego wprost - na przykład prosił kolejną z żon, by powiedziała mi, że nie powinnam nosić bikini i że desery są nie dla mnie. Myślałam jak mama, że aby być kochaną, muszę być idealna. Bulimia to zawsze brak akceptacji - wspomina.
Siedemnastoletnia Jane zainteresowała się aktorstwem, gdy wystąpiła z ojcem w przedstawieniu "The Country Girl". On tradycyjnie nie powiedział słowa o tym, jak wypadła. O tym, że powinna choćby spróbować grania, usłyszała podczas wakacji na francuskiej Riwierze od wielkiej Grety Garbo. Gwiazda pływała w morzu obok niej. Naga. "Zapytała mnie, czy chcę zostać aktorką i dodała, że jej zdaniem mam warunki. Była wysportowana, pewna siebie, ale już nie tak doskonała (...)". Miała wtedy 54 lata i na dobre porzuciła kino. A wciąż była kochana i podziwiana przez fanów. Pomyślałam, że może jednak doskonałość nie jest warunkiem szczęścia - pisze Fonda w "Moim życiu".
Po odejściu z Vassar College Jane pracowała jako modelka. Pojawiała się na okładkach wszystkich liczących się magazynów - młoda, piękna, naturalna, z idealną figurą. I wciąż pełna kompleksów, skłonna wierzyć, że zawdzięcza to znanemu nazwisku, a nie własnym atutom.
Pamiętając słowa Garbo, poszła jednak na zajęcia do słynnego Actors Studio Lee Strasberga. "Siedziałam tam za Marylin Monroe. Pojawiała się w płaszczu, w kąciku, nie zabierała głosu. Byłam równie przerażona jak ona" - wspomina. Kiedy zaprezentowała swoje ćwiczenie, Lee Strasberg ocenił: "Masz talent, wiesz o tym?". I to wystarczyło.
Już wkrótce zadebiutowała na Broadwayu, skąd trafiła na mały, a potem na duży ekran. Popularność przyniosła jej "Obława", w której zagrała u boku Marlona Brando i Roberta Redforda, z którym miała na planie spotkać się jeszcze parokrotnie.
W 1963 roku wyjechała do Paryża. Nie miała pojęcia, jak zmienią ją ludzie, których tam pozna.
Nowy rozdział życia zaczął się dla niej z chwilą, gdy agent przekazał jej, że pytał o nią Roger Vadim. Nie chciała z nim pracować. Był już po rozwodzie z Brigitte Bardot, a także z kolejną żoną, miał opinię odkrywcy gwiazd i donżuana. Mimo zaleceń agenta, by na spotkaniu wyglądać seksownie, poszła nieumalowana, w dżinsach i podkoszulku. Pewna, że mu się nie spodoba. Bardzo się myliła, choć musiały upłynąć niemal trzy lata, by znów się spotkali. Krążyła między Ameryką i Paryżem, który pokochała od pierwszego wejrzenia.
Gdy w 1965 roku spotkała Vadima ponownie, nie była już dawną Jane ukształtowaną w purytańskiej Ameryce. Została przyjaciółką Simone Signoret, jej męża Yves'a Montanda i Delona. Jej biografka napisała: "Signoret dała Jane wyobrażenie o tym, kim może stać się kobieta: niezależna, samodzielna i kochająca". I oczywiście piękna.
Nowa, odważna Jane dojrzała do związku z Vadimem, ale mając w pamięci tragedię matki, przez większość życia pozwalała "lepić się" kolejnym mężczyznom na ich modłę. Vadim przewrócił jej życie do góry nogami. I choć reżyserem nie był wybitnym, to mężczyzną fascynującym, do tego gruntownie wykształconym i niezwykle przystojnym. Zakochała się bez pamięci.
W autobiografii napisała: "Zawsze prowadziłam bogate życie seksualne, co zawdzięczam moim mężom. Najbardziej pomysłowy był Roger, który dla urozmaicenia zapraszał do naszego łóżka inne kobiety. Jedną, czasami dwie. Nie fantazjowałam o seksie z kobietami, trójkątach, ale z czasem polubiłam to! Nie widziałam w tym nic zdrożnego, bo naszemu małżeństwu robiło to dobrze. Poza tym uważałam, że widocznie ja mu nie wystarczam. Bałam się, że mnie rzuci, a z nim czułam się o wiele więcej warta".
Vadim w książce "Moje trzy żony" potwierdził, że Fonda miała kompleksy - nie była pewna ani urody, ani talentu. Miała za to wielką potrzebę rozwoju. O tym, jak potrafi być piękna i seksowna przekonał ją w ich wspólnych filmach. I choć ten najgłośniejszy "Barbarella" trącił kiczem, powstał wyłącznie po to, by świat odkrył urodę i seksapil Jane Fondy. Film uczynił ją "amerykańską BB" i symbolem seksu. Wyleczył z kompleksów, w jakie wpędził ją ojciec. Ale wbrew swobodzie obyczajowej, jaką Vadim wymusił w ich związku, Jane nie była szczęśliwa. Tęskniła za wyłącznością, bez potrzeby dzielenia się swoim mężczyzną.
I wtedy pojawiła się propozycja roli w filmie Sydneya Pollacka "Czyż nie dobija się koni?", który okazał się przełomem w jej życiu - zawodowym i prywatnym.
Film Pollacka, za który Fonda otrzymała swoją pierwszą z siedmiu nominacji do Oscara, to opowieść o ludziach walczących o nagrodę pieniężną w morderczym maratonie tanecznym. Maraton to metafora życia - współzawodnictwo, samotność, zdrada i nagroda, która okazuje się niewspółmierna do kosztów. "To był mój pierwszy zaangażowany społecznie film, który w dodatku ilustrował moją życiową sytuację i wywarł na mnie wpływ. Byłam w ciąży z mężczyzną, którego postanowiłam zostawić i film mi w tym pomógł" - wyznała Jane.
Vanessa Vadim przyszła na świat przed rozpoczęciem zdjęć, ale Jane nie wróciła do męża po ich zakończeniu. Rok później dostała pierwszego Oscara, za rolę w sensacyjnym dramacie "Klute" Alana J. Pakuli, w którym grała call girl, pomagającą odnaleźć zaginionego mężczyznę. Początkowo chciała z roli zrezygnować - tydzień spędzony w prawdziwym burdelu, wśród alfonsów i prostytutek, utwierdził ją w przekonaniu, że nie umie być jedną z nich. Pakula nie przyjął odmowy.
- Wtedy przypomniałam sobie te wszystkie panienki, które sprowadzał do naszego łóżka Vadim, ich pogmatwane losy, i tak znalazłam klucz do roli - wspomina.
Po powrocie z Francji prócz aktorskich wyzwań Jane zaangażowała się również w działalność antywojenną. Na wiadomość, że rekruci szkoleni są "jak maszynki do zabijania Wietnamczyków" wraz z Donaldem Sutherlandem założyła grupę Free The Army (FTA) agitującą przeciwko wojnie. I wtedy w jej życiu pojawił się Tom Hayden - bohater lewicy, uczestnik brutalnego strajku studenckiego na Uniwersytecie Columbia w 1968 roku. Kiedy wygłaszała swoje antywojenne przemówienie, on stał za kulisami. Tego dnia powiedziała przyjaciółce o mężczyźnie, z którym chce spędzić resztę życia.
Dzięki wsparciu Haydena zdecydowała się na samotną podróż do Wietnamu Północnego w 1972 roku. Miała zebrać dowody na to, że USA celowo bombardowały wietnamskie groble na rzece. Przerażona stopniem dewastacji kraju, zaapelowała w tamtejszym radiu o niebombardowanie terenów, których mieszkańcy zginą od wybuchu albo później z pragnienia.
Jane została zabrana do wietnamskiej instalacji obrony powietrznej na obrzeżach Hanoi. Tam Wietnamczycy uprosili ją, by zaśpiewała dla nich. Błysk flesza. Jeden, drugi. Było za późno, gdy dotarło do niej, co zrobiła. Kiedy zdjęcia ujrzały światło dzienne, wywołały oburzenie jej rodaków - właśnie z takich działek celowano do amerykańskich samolotów bombardujących Wietnam. Weterani z Wietnamu okrzyknęli ją zdrajczynią. Niektórzy domagali się nawet jej aresztowania, wnioskowano o "ucięcie języka Hanoi Jane".
Ten przydomek już się od niej nie odkleił, choć została oczyszczona z podejrzeń. "Pojechałam ujawnić kłamstwa Nixona, a zrobiono ze mnie wroga żołnierzy, którym zawsze pomagałam" - żaliła się w autobiografii. Po latach oficjalnie przeprosiła "wszystkich dzielnych żołnierzy, których moje młodzieńcze wybryki mogły urazić" i przyznała, że zdjęcia, zrobione wtedy w Wietnamie z żołnierzami komunistycznej Północy, były wielkim błędem.
W Tomie Haydenie zakochała się ślepą, toksyczną miłością. "Panuje przekonanie, że dawałam się moim mężom wodzić za nos jak marionetka i faktycznie tak było przez lata. Asertywności nauczyłam się po sześćdziesiątce" - wyznała w autobiografii. Dla Haydena, którego poślubiła w 1973 roku, gotowa była jednak na wszystko.
Wkrótce urodził się ich syn, Troy. Z nowym mężem zamieszkali w małym domku, bo Tom "gardził bogactwem". (Nie przeszkadzało mu to 17 lat później, po rozwodzie z Jane, zażądać 30 mln dolarów "zadośćuczynienia"). Jane odmówiła przed ślubem podpisania intercyzy, którą sporządził jej adwokat, bo wierzyła, że spędzi z nim resztę życia.
Nowy małżonek krytykował niemal wszystko, co robiła. Nienawidził powierzchowności seksownej Barbarelli, więc Jane całkowicie zmieniła image. Max Palevsky, producent i jej przyjaciel, wspominał: "Tom używał Jane bezwstydnie. Nie rozumiałem, jak mogła być tak głupia. Okazywał jej pogardę, a ona zachowywała się jak posłuszna dziewczynka". Z czasem zaczęła ukrywać przed nim swoje działania. Z dala od niego nakręciła jeden z najlepszych swoich filmów "Powrót do domu" - historię miłosną o sparaliżowanym weteranie z Wietnamu, za którą zdobyła drugiego Oscara.
Tom był zazdrosny o sławę żony. Wiedząc, że potrzebuje wielkich sum na kampanię wyborczą, Jane szukała sposobu na ich zarobienie. W 1982 roku uruchomiła studio ćwiczeń o nazwie "Trening", które zmieniła w imperium fitness o wartości 20 milionów dolarów, większość przeznaczając na kampanię męża. Tom i tak przegrał, nie został senatorem. "Pocieszał się" na boku w związkach z aktywistkami. Gardził treningami Jane, ale garściami brał pieniądze ze sprzedaży kaset wideo żony. W dniu jej 51 urodzin oświadczył, że zakochał się w innej kobiecie.
Tej nocy Jane zebrała jego rzeczy w plastikowe torby i po prostu spuściła na dół z okna. Zdradzona i porzucona pedałowała na rowerze treningowym po pięć godzin dziennie. Ale nie zamierzała się poddać.
Gardzący bogactwem Hayden, po rozwodzie został bogatym człowiekiem.
Jeszcze podczas trwania ich związku, (Henry Fonda nienawidził Haydena), doszło do pojednania ojca i córki. Dokonało się ono na oczach świata w obsypanym Oscarami filmie Marka Rydella "Nad złotym stawem". Jane znalazła tę sztukę i wiedząc, że ojciec jest umierający, uznała, że to ostatnia szansa, by razem zagrali w filmie.
Trudne relacje między ojcem i córką są w nim niczym wyjęte z ich życia. "W filmie jest scena, w której matka mówi do córki: ‘Idź wreszcie do niego, powiedz mu, co czujesz. Ile chcesz czekać? Ma już 80 lat’. A córka idzie i mówi ojcu: ‘Bądźmy przyjaciółmi’". Jane wspomina: "Za każdym razem, gdy ćwiczyliśmy tę scenę, płakałam. Od pierwszych prób. I nadal płaczę, gdy ją oglądam. Ale na planie nagle dostałam 'suchych oczu'. Wtedy ojciec niespodziewanie dotknął mojej ręki - łzy popłynęły same".
Film odniósł sukces i zdobył trzy Oscary - w tym dla Henry'ego Fondy za najlepszą rolę męską. (Rok wcześniej Henry odebrał honorowego za całokształt dokonań). Tego za rolę w "Nad złotym stawem" odebrać już nie był w stanie. W jego imieniu zrobiła to córka. Zmarł kilka miesięcy później.
Jane Fonda jeszcze raz stanęła na ślubnym kobiercu w 1991 roku. Poślubiła Teda Tunera, magnata medialnego, właściciela m.in. stacji CNN, który zapewnił jej luksus, jaki dla drugiego męża odrzuciła.
Wcześniej jednak, w 1990 roku, po zagraniu w filmie "Stanley i Iris" u boku Roberta De Niro, ku zdumieniu wszystkich oświadczyła, że wycofuje się z kina. I dotrzymała słowa.
Mimo że wytwórnie kusiły ją propozycjami, przez 15 lat nie postawiła nogi na planie filmowym. Zajmowała się pracą społeczną. Propagowała świadome rodzicielstwo, organizowała spotkania poświęcone problemom Trzeciego Świata, ochronie zwierząt, kręciła dokumenty. Choć jej trzecie małżeństwo rozpadło się po dekadzie, wciąż są z Turnerem przyjaciółmi. On obok innych przedsięwzięć finansuje fundację Jane pomagającą kobietom, które padły ofiarą gwałtu. Dopiero niedawno aktorka przyznała, że ona sama również jako dziecko padłą jego ofiarą.
W 2005 roku wróciła na ekrany zabawną komedią z Jenniffer Lopez "Sposób na teściową". I od tamtej pory preferuje ten gatunek.
W 2017 roku w 80. urodziny, wraz ze swoim rówieśnikiem Robertem Redfordem odebrała Honorowe Złote Lwy w Wenecji za całokształt dokonań. Uczcili to ostatnim wspólnym filmem "Nasze noce" - nostalgiczną opowieścią o uczuciu dwójki leciwych sąsiadów, osamotnionych po śmierci bliskich. W tym filmie, nawet pozbawiona całkowicie makijażu i grająca w siwej peruce aktorka, wygląda przy swoim mocno postarzałym rówieśniku, na kobietę młodszą o pokolenie. Tak, jak wyglądać w tym wieku potrafi jedynie Jane Fonda.
Nieco wcześniej przyjęła jedną z ról w serialu "Grace i Frankie". Opowieść o odwiecznych rywalkach, których mężowie w jesieni życia oznajmiają, że są w sobie zakochani i biorą ślub, one zaś zmuszone są zamieszkać razem, okazała się przebojem. Szalona Frankie (Lily Tomlin) i perfekcyjna Grace (Jane Fonda) wychodząc od niechęci, zostają przyjaciółkami, które nie potrafią żyć bez siebie. Serial doczekał się 7 sezonów, co najlepiej świadczy o jego powodzeniu. Jak na kogoś, kto planował rozstanie z aktorstwem, Fonda podjęła się z sukcesem ogromu pracy. Z Lily Tomlin pracowało jej się tak dobrze, że niebawem czekają nas dwa filmy fabularne, w których aktorki znów pojawią się w duecie. Obie nie zważając na wiek, pracują na pełnych obrotach.
Fonda nie zaniechała również aktywności społecznej. W 2019 roku została aresztowana na schodach Kapitolu podczas protestów w obronie klimatu. Nie zniechęciło jej to jednak do walki o środowisko, o czym regularnie informuje w mediach społecznościowych. Kilka dni temu ostro skrytykowała projekt rzekomego zaostrzenia prawa aborcyjnego w USA, który wyciekł do mediów.
Jest tylko jedna kwestia, o którą pytana, przerywa w pół słowa. Od 2017 roku, odkąd rozstała się z ostatnim partnerem, producentem muzycznym Richardem Perry’m jest sama i zapewnia, że dobrze jej z tym. W niedawnej rozmowie z "Vanity Fair" znów pytana o mężczyzn, aktorka wykrzyknęła: "Czy wy wiecie, ile ja mam lat? Ten sklep już na dobre zamknęłam".
Problem w tym, że nikt w to nie wierzy.