Reklama

Fundamentalnym elementem polityki socjalistycznych rządów po II wojnie światowej była propaganda. Stworzenie takiego obrazu świata w sercach i umysłach obywateli, który pasował władzy przy użyciu wszelkich dostępnych środków. Wbrew pozorom popkultura i kinematografia sprawuje się bardzo dobrze jako pośrednik treści propagandowych.

Co prawda komuniści nie byli jedynymi, którzy wpadli na pomysł wykorzystania filmów i seriali do tego, by modelować świadomość zbiorową, ale nie da się ukryć faktu, iż robili to, poświęcając całemu procesowi niemało czasu i uwagi. W produkcjach ekranowych czasów Polskiej Republiki Ludowej widać to równie wyraźnie, co w przypadku innych krajów bloku wschodniego.  

Reklama

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

- Jednym z kluczowych założeń telewizji z tamtego okresu była próba stworzenia poczucia wspólnej historii, czy też jej socjalistycznej wersji, oraz kształtowania socjalistycznych tradycji - tłumaczy Sylwia Szostak z Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Medialnej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. - Dlatego też telewizja celebrowała wszystkie socjalistyczne święta, takie jak Narodowe Święto Odrodzenia Polski czy rocznicę Rewolucji Październikowej. Te założenia miały wpływ na kształt różnego typu programów, w tym również rozrywkowych formatów, takich jak seriale fabularne.

- Te ostatnie były wykorzystywane do osiągania celów ideologicznych i promowania interpretacji historii zgodnych z interesem partii, nie tylko w Polsce, ale w całym regionie socjalistycznej Europy - mówi badaczka. - Miały one na celu kształtować świadomość narodową, prezentować przeszłość i mity narodowe w świetle zgodnym z ideałami komunistycznymi, a także rodzić dumę narodową. W przypadku Polski mamy do czynienia z tworzeniem serialowych obrazów w okresie powojennym, które oczywiście mają niewiele wspólnego z prawdą historyczną. tak jest przypadku serialu "Czterej pancerni i pies", którego emisja zaczęła się w 1966 roku.

Przykład idealny

Jak twierdzi Szostak, "Czterej pancerni" to przykład idealny. Bohaterski polski młodzieniec, Janek Kos, który w poszukiwaniu ojca, walczącego na Westerplatte, przemierza ZSRR, na wieść o tworzeniu się polskiej armii w ZSRR w 1943 r. wyrusza do miejsca jej formowania. Opowiadając o agresji niemieckiej na Polskę w 1939 r., nie wspomina w ogóle o drugim najeźdźcy, czyli ZSRR. W serialu dwukrotnie umieszczony jest komunikat o tym, że Bug stanowi polską granicę, co jest niezgodne z faktami i wpisuje się w propagandę wymazywania ze zbiorowej świadomości pamięci o Kresach Wschodnich.

- Usilnie tworzony mit o przyjaźni polsko-sowieckiej próbuje wymazać historię sowieckich nalotów i masowych mordów polskich żołnierzy podczas wojny - uważa Szostak. - W pierwszym odcinku Janek poznaje Gruzina Grigorija, który też chce dołączyć do walki ze wspólnym wrogiem i entuzjastycznie woła "Moja wojna, twoja wojna, nasza wojna". W tym samym odcinku Grigorij pojawia się ponownie, tym razem już w ramach wspólnej polsko-radzieckiej załogi czołgu, która symbolizuje wspólną, transnarodową walkę z faszystowskim wrogiem.

- Na podstawie serialu można zbudować następujący obraz przeciętnego obywatela ZSRR: jest przyjaźnie nastawiony wobec Polaków, pomocny, wesoły, gościnny, potrafi się bawić i świętować, ale nie zaniedbuje swoich obowiązków - wyjaśnia dalej. - W efekcie wspólnej kolaboracji, na Zachód idą dwie potężne, bratnie armie, druzgocące siły nieprzyjaciela, nadające nowy bieg historii, jednocześnie walcząc o akt sprawiedliwości dziejowej. Ten pęd do przedstawienia wojny przez pryzmat współpracy międzynarodowej był tak silny, że narracja w pewnym monecie traci wszelkie ugruntowanie w rzeczywistości historycznej. Piętnując przekłamania historyczne serialu, warto jednak pamiętać, że miał on być serialem przygodowym, a nie epopeją historyczną.

"Wojna to superzabawa"

Epopeja historyczna czy nie, opowieść o wesołej kompanii z Rudego 102 tworzy fałszywy obraz wojennego koszmaru. Przemoc, gwałt, strach, terror nie tylko ze strony niemieckich okupantów, ale także Armii Czerwonej, zostają zamazane krotochwilnymi scenami. Nie oglądamy ludzi wypędzonych ze swoich domów, dzieci oddzielonych od rodziców, matek opłakujących synów, krwi i pożogi.

Widzimy Gustlika, który nie potrafi poradzić sobie z jajkiem ugotowanym na twardo, Szarika skaczącego przez przeszkody ku uciesze uśmiechniętych wojaków czy Czereśniaka grającego na akordeonie. Od połowy lat 60. aż do dzisiaj komuniści słali i wciąż wysyłają zza grobu wiadomość: "Wojna to superzabawa, a Rosja wyzwoliła Polskę z niemieckich okowów".

- Dzisiaj zdaniem niektórych było to zakłamywanie historii - mówi Szostak. - Serial omijał przecież kluczowe informacje o sowieckiej okupacji, takie jak masowe mordy żołnierzy AK, zesłanie polskich żołnierzy na Syberię i sowieckie najazdy na terytorium Polski.

Nie traktujmy "Wojny domowej" jako źródła

Ale "Czterej pancerni" to niejedyna produkcja, która była w istocie tubą propagandową. Jak tłumaczy badaczka, zdarzały się też seriale ukazujące aktualną, na tamten czas, socjalistyczną rzeczywistość. Pierwszym z nich była "Wojna domowa", powstała na podstawie serii artykułów w "Przekroju", publikowanych w latach 50. i 60. autorstwa Marii Zientarowej, przedstawiających zwyczaje społeczne polskich rodzin, życie nastolatków i ich pozaszkolne zainteresowania.

- Z taką proweniencją serial mógłby być traktowany jako obrazujący przeżycia młodego pokolenia i typową polską rodzinę z tamtego okresu - wyjaśnia. - Tak przynajmniej, jak wykazują badania etnograficzne, serial wspominany jest przez polskich widzów, którzy pamiętają oglądanie go w latach 60.

Ale jeśli ktoś chciałby dzisiaj dowiedzieć się, jak wyglądała polska codzienność tamtych lat, nie powinien traktować "Wojny domowej" jako autentycznego źródła. - Sam scenarzysta i reżyser serialu, Jerzy Gruza, mówił, że nie przedstawia on realistycznej wersji życia w tamtym czasie - podkreśla Szostak. - W świetle jego słów, ciekawym zdaje się wybiórcza amnezja, z jaką dziś wspomina się ten serial i pewnie też zapóźnienie gomułkowskiej Polski.

- W serialu "Czterdziestolatek" Polska została pokazana jako nowoczesny kraj europejski, który bardzo szybko się rozwijał i to z dużym powodzeniem - tłumaczy dalej badaczka. - Chociaż rzeczywiście nastąpił pewien stopień wzrostu gospodarczego i przemian społecznych, głównie dzięki pożyczkom zaciągniętym przez polski rząd w zachodnich bankach, to od połowy lat siedemdziesiątych sytuacja ekonomiczna większości populacji zaczęła się pogarszać, co było przyczyną fali strajków i wreszcie powstania Solidarności.

"Czterdziestolatek" a propaganda sukcesu

Czy można jednak winić twórców tych obrazów za taki, a nie inny przekaz? Reżim, dla którego cenzura była potężnym narzędziem w walce o poparcie społeczeństwa, nie widział miejsca dla serialu czy filmu burzącego jedną, ustaloną wizję. Robiono więc to, na co pozwalała władza. Jak tłumaczy Sylwia Szostak, w latach 70. nakręcenie serialu, który nie wpisywał się w retorykę propagandy sukcesu, było praktycznie niemożliwe.

- "Czterdziestolatek" bardzo wpisywał się w politykę propagandy sukcesu - mówi. - Akcja rozgrywa się w Warszawie - mieście, które było uosobieniem polskiego powojennego wysiłku odbudowy, ale także nowym typem miasta i kraju, jakim miała się stać socjalistyczna Polska i jej stolica. "Czterdziestolatek" to historia modelowego Polaka w socjalizmie: 40-letniego inżyniera, ojca dwójki dzieci, właściciela fiata 126p i 3-pokojowego mieszkania na warszawskim osiedlu. Widzimy budowę Trasy Łazienkowskiej, Dworca Centralnego, Trasy Toruńskiej, czyli symbole okresu rozbudowy i rozwoju społeczno-gospodarczego. Jednak serial był szalenie popularny podczas swojej emisji.

Jak jednak objaśnia ekspertka, trzeba zauważyć, że te produkcje nie są serialami dokumentalnymi. "Czterdziestolatek" jest dziś nawet uważany przez niektórych za bystrą satyrę Polski czasów gierkowskich. Sęk w tym, że nie wszyscy o tym wiedzieli, nie wszyscy o tym wiedzą i nie wszyscy chcą o tym wiedzieć.

Nie byłoby żadnego problemu, gdyby całe zamieszanie było dziś jedynie ciekawostką historyczną lub zjawiskiem z przeszłości interesującym tylko medioznawców czy socjologów. Ale nie jest. Zakłamany obraz rzeczywistości ukształtował całe pokolenia Polaków. Co gorsza, dzieje się tak do dzisiaj, bo produkcje z dawnych lat wciąż są emitowane i chętnie oglądane - również przez tych, którzy dopiero poznają historię naszego kraju.

 - "Czterej pancerni i pies" faktycznie był przez wiele lat emitowany w TVP i miewał bardzo dobre wyniki oglądalności, aż do 3 milionów widzów - mówi Sylwia Szostak. - Był również pokazywany w Polsacie i w Kino Polska, a w 2007 doczekał się wydania na płytach DVD. Podobno w latach 1968-2004 serial lub jego części emitowano 27 razy. Ze względu na poruszaną tematykę oraz ogromną popularność, szczególnie wśród dzieci i młodzieży, serial był doskonałym narzędziem propagandowym.

- Z pewnością to duża część naszej historii i kultury - twierdzi. - Wystarczy zapytać polskich baby boomersów (osób urodzonych tuż po II wojnie światowej - przyp. red.), czy pamiętają seriale "Niewolnica Isaura", "Szogun" czy polskie hity takie jak "Stawka większa niż życie" czy te, o których mówiliśmy. Telewizja jest ważnym elementem wspomnień z okresu socjalizmu, bo nie możemy zapomnieć, że w tamtym czasie telewizja była novum, wzbudzała ekscytację i była jedną z niewielu dostępnych rozrywek. Tak więc wspomnienia o telewizji z okresu socjalizmu są nam bardzo bliskie, ale nie są to jedynie obrazy propagandy, a częściej nieco wyidealizowane wspomnienia z czasów młodości, które akurat przypadły na bardzo intensywny czas rozwoju telewizji jako nowej technologii. Starsze pokolenia, które dorastały wraz z rozwojem telewizji, wspominają ją z ogromnym sentymentem, wręcz szacunkiem, jednocześnie mając dosyć negatywną opinię o obecnej ofercie telewizyjnej jako nadmiernie skomercjalizowanej i pozbawionej wartości.

Propaganda a rozrywka

Ekspertka zauważa ciekawą tendencję widoczną w badaniach. Rozmowy przeprowadzone w latach w 2013-2016 w Wielkiej Brytanii, w ramach projektu badawczego Screening Socialism na University of Loughborough pokazały, że osoby urodzone przed wybuchem II wojny światowej, które doświadczyły wojny na własnej skórze i przeżyły wcielenie Polski do ZSSR, wspominały serial "Czterej pancerni i pies" jako haniebną i obrazoburczą propagandę. Rozmówcy urodzeni w latach 40. i 50., czyli pierwsze pokolenie powojenne, interpretowali produkcję jednocześnie jako propagandę i dobrą rozrywkę. Z jednej strony pamiętali, że oglądanie serialu sprawiało im radość, dostrzegali jego wątki przygodowe, ale z drugiej strony wspominali też o jego roli jako narzędzia propagandy politycznej. To pokolenie nie miało bezpośrednich osobistych wspomnień z wojny, ale regularnie słyszeli o niej z mediów i od swoich rodziców.

Osoby urodzone w komunistycznej Europie Wschodniej po II wojnie światowej dorastały w cieniu wojny, a ich postrzeganie świata, w tym rozumienie i interpretowanie "Czterech pancernych", było w dużym stopniu ubarwione wspomnieniami przekazywanymi przez ich starszych krewnych lub za pośrednictwem mediów. Mimo to byli w stanie doświadczać serialu jako rozrywki, czerpiąc radość z jego oglądania, pomijając jego walory propagandowe. Dla wielu z tego pokolenia serial był inspiracją do zabaw podwórkowych, które wspominali z sentymentem, a nawet ucieczką od traumy wojennej obecnej w opowieściach ich rodziców. 

Osoby urodzone w latach 60. i 70., dla których wojna była odległym wydarzeniem historycznym, wspominając serial zupełnie pomijali aspekt propagandy, zapamiętując głównie wątki przygodowe, romantyczne lub sceny akcji, pomijając kwestie prawdy historycznej. Wojna była dla nich tylko tłem, które nie budziło żadnych skrajnych emocji. Nie widzieli w serialu nic kontrowersyjnego ani nie dostrzegali w serialu elementów propagandy, niektórzy nie byli w stanie wręcz uwierzyć, że serial mógł być krytykowany za sposób reprezentowania historii lub mówili o nim jako o pięknym serialu o przyjaźni polsko-sowieckiej.

Rozliczenie okresu socjalizmu

Okres po roku 1990 dał możliwość krytycznego spojrzenia na propagandę w serialach PRL-u. Jak zauważa Sylwia Szostak, "Czterej pancerni" stali się w niektórych kręgach obiektem sporów. Serial zaczął być szeroko krytykowany, zwłaszcza przez konserwatywne frakcje polityczne, oskarżany przedstawienie zniekształconej wersji historii i trwałego zniszczenia świadomości historycznej narodu polskiego.

- W naszym lokalnym kontekście sytuacja wygląda tak, że upadek bloku wschodniego ostatecznie umożliwił konfrontację z naszą narodową lub szerzej regionalną spuścizną historyczną, czyli rozliczenie z okresem socjalizmu - tłumaczy. - Dziedzictwo telewizji komunistycznej stało się częścią procesów rozliczenia z komunistyczną przeszłością. Ale wspomnienia telewizji z okresu PRL należy rozumieć w szerszym kontekście niż jedynie przez pryzmat współczesnych kontrowersji. To co można z pewnością stwierdzić, to fakt, że serial wzbudza silne, ale często skrajne emocje.

Emocje, warto dodać, na których grają grupy interesów i siły polityczne. Pod przykrywką rozliczania się z przeszłością uprawia się nic innego jak politykę. Krytyka propagandy staje się propagandą sama w sobie.

- W 2000 r. lokalne stowarzyszenie kombatantów z Krakowa złożyło formalną skargę do KRRiT z wnioskiem o wycofanie serialu z emisji - objaśnia Szostak. - Po pierwszej nieudanej próbie, stowarzyszenie weteranów złożyło kolejną skargę w 2006 roku. Polskim nadawcą publicznym kierował wtedy Bronisław Wildstein, przedstawiciel prawicowo-konserwatywnej frakcji politycznej, a klimat polityczny sprzyjał antykomunistycznym nastrojom, więc serial zdjęto z anteny. Nie powinno to dziwić, ponieważ polityka historyczna to współcześnie termin nośny, a pamięć i interpretacje przeszłości należą do elementarnych funkcji każdego społeczeństwa i narodu od zarania ich istnienia.

Przeszłość nadal wykorzystywana jest do celów ideowych

Co więcej, czasy się zmieniają, ale przemycanie przekazów nacechowanych ideologicznie i próby kształtowania świadomości zbiorowej za pomocą obrazów historycznych można zauważyć w Polsce do dziś. Zdaniem ekspertki, telewizja nadal jest narzędziem wzmacniającym pewną wizję tożsamości narodowej, opierając się oczywiście na uproszczeniach wynikających ze specyfiki przekazu telewizyjnego. Nadal przeszłość wykorzystywana jest do celów ideowych, w tym kreowania nowego wizerunku narodu.

- Skoro wspomina pan środki rządowe, to naturalnie przychodzą tutaj do głowy produkcje TVP, takie jak chociażby "Czas honoru" - mówi Sylwia Szostak. - Serial ten był i jest postrzegany jako forma odczarowania kultowych produkcji z okresu socjalizmu takich jak "Stawka większa niż życie". Hans Kloss był agentem sowieckiego wywiadu, a przedstawiony ruch oporu był traktowany zdawkowo, bo nie chciano wspominać o AK. Natomiast w "Czasie honoru" mamy już inny obraz. Bohaterem nie jest sowiecki agent J-23 czy polsko-sowiecka banda przyjaciół z "Czterech pancernych", tylko właśnie bohaterowie sceny historycznej tacy jak żołnierze AK dotychczas pomijani przez obrazy małego ekranu. Tak jakby jednym z założeń było właśnie odkłamanie obrazu z PRL-owskich seriali i pokazanie historii z innych perspektyw.

- Z pewnością więc możemy tutaj mówić o pewnych zabiegach mających na celu stworzenie nowych reprezentacji obrazu historycznego - uważa Szostak. - Serial jest historią polskich dywersantów, którzy w czasie II wojny światowej przechodzili w Anglii szkolenia, by wrócić do okupowanej przez Niemców Polski z misją konspiracyjnej walki o niepodległość, powszechnie określanych jako "cichociemni". A jednak w produkcji słowo "cichociemni" nie pojawia się ani raz. Dlaczego? Bo jeden z cichociemnych, Stefan Bałuk o pseudonimie "Starba", uczestnik powstania warszawskiego, nie zgodził się na to. Według niego, serial nie był w pełni autentyczny. Na przykład zasady obowiązujące cichociemnych nie dopuszczały, aby do kraju zrzucić więcej niż jednego członka tej samej rodziny. W "Czasie honoru" mamy tymczasem trzech Konarskich.

Brak czasu i pieniędzy

Rzecz jasna mówimy cały czas o wytworach kultury audiowizualnej, rządzących się swoimi prawami. Film osadzony w minionej epoce nie musi być dokumentem przedstawiającym tylko fakty.

Jak mówi Szostak, "Czas honoru" dość skrupulatnie był analizowany przez użytkowników Internetu pod kątem nieścisłości historycznych. Jedną z uwag podniesionych przez widzów był temat samolotu, którym lecieli cichociemni. Zauważono, że powinien być to czterosilnikowy Halifax z klapą w podłodze, a w serialu samolot miał boczne drzwi. Od razu dopatrywano się tutaj błędu, niedopatrzenia. - Czasami takie decyzje podejmowane są przez produkcję z pełną premedytacją i świadomością - tłumaczy ekspertka. - Nie mówię, że tak było w tym przypadku, bo tego nie wiem. Natomiast czasami produkcja zmuszona jest iść na kompromis, ponieważ nie zawsze da się daną scenę nakręcić tak, jak by się chciało. Czasami brakuje na to czasu, czasem pieniędzy, a czasami po prostu danego dnia na planie okazuje się, że aby dana scena dobrze wyglądała w obrazku trzeba coś zmienić.

- Oceniając serial pod kątem historycznej dokładności, musimy pamiętać o szerszym kontekście jego powstania. Elementy produkcji, takie jak chociażby budżet czy liczba dni zdjęciowych na odcinek, ma ogromny wpływ na to, co widzimy na małym ekranie. Budżet ma wpływ na to, ilu scenarzystów zostało zatrudnionych do napisania serialu, ile mają czasu na zmiany, korekty, dopracowanie historii, czy mają czas na dyskusje, twórcze rozmowy i research.

Wykreowane światy

O tym właśnie należy zawsze pamiętać, oglądając na srebrnym ekranie obrazy osadzone w realiach "historycznych": to nie są źródła naukowe, a wykreowane światy. Ich twórcy czasem muszą, a czasem po prostu chcą ukształtować je w taki czy inny sposób. Ale do tego potrzebny jest własny rozum, krytyczne spojrzenie, dystans, wyobraźnia i świadomość tego, że film czy serial niekoniecznie musi zgadzać się ze stanem faktycznym. Opieranie swojego wyobrażenia o przeszłości naszego kraju na jakiejkolwiek produkcji fabularnej jest co najmniej ryzykowne.

- Kreacja dla telewizji rządzi się własnymi prawami - dodaje. - Każdy odcinek serialu telewizyjnego ma swój rytm, musi mieć konkretne punkty zwrotne, swoją dramaturgię, zależną od gatunku. Opowieść w serialu też rozgrywa się na płaszczyźnie całego sezonu i szerzej - całej serii. Ze względu na te specyficzne dla telewizji wymogi fabularne, wierność faktom historycznym nie może odbywać się kosztem telewizyjnej narracji. Nawet w serialach historycznych, i nie mam tu na myśli seriali dokumentalnych, rytm odcinka jest ważniejszy niż przekaz wierny faktom historycznym. I tak musi być, w przeciwnym razie, jeśli odcinek nie ma swojego tempa, charakterystycznego dla telewizji i takiego do którego widz jest już przyzwyczajony, nikt nie będzie chciał go obejrzeć. I to właśnie jest odpowiedzialność producenta lub showrunnera, aby wyważyć, na ile serial może ukazać prawdziwe wydarzenia zgodnie z nasząa aktualną wiedzą historyczną, a potrzebami kreacji dla telewizji.

- Pamiętajmy, że to co my jako widzowie widzimy w obrazku to jest jedynie wycinek rzeczywistości na planie. Przy każdej scenie na planie zmieścić się musi kilka osób z ekipy, kamera, aktorzy. Czasami jakiś element musi zostać zrzucony dla dobra całej sceny. Dlatego też warto pamiętać, że nie każde odstępstwo od prawdy historycznej w fabularnym serialu to błąd, niedopatrzenie lub nadużycia w interpretacji historii. Realia pracy przy produkcji dla telewizji wymuszają pewne rozwiązania, których celem jest opowiedzieć fajną historię, która trafi do widza.