Gdyby przywołać tylko kilka ostatnich tytułów filmów Yorgosa Lanthimosa - bez problemu stworzylibyśmy także zestawienie jednych z najważniejszych obrazów światowej kinematografii ostatnich lat. Takich, które trudnym tematem, często surrealistyczną formą, absurdalnym humorem i niejednoznacznym przesłaniem sprawiają, że po wyjściu z kina jeszcze długo pozostajemy w świecie bohaterów Lanthimosa i jego nieograniczonej wręcz wyobraźni. Ale także w rzeczywistości, która nie raz okazuje się też wyjątkowo albo przerażająco bliska naszej codzienności.
Listę tych tytułów otwiera ostatnia produkcja "Rodzaje życzliwości" (2024) - oparta na trzech osobnych, a jednocześnie powiązanych ze sobą historiach. Potem "Biedne istoty" (2023) - o młodej kobiecie (w tej roli muza reżysera Emma Stone) przywróconej do życia, czy przenosząca nas na dwór królewski w XVIII-wiecznej Anglii "Faworyta" (2018) z dziesięcioma nominacjami do Oscara i statuetką dla Olivii Colman za pierwszoplanową rolę kobiecą. W końcu pierwszy anglojęzyczny film Lanthimosa, nagrodzony na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes - "Lobster" (2015) o samotnych osobach, które muszą znaleźć partnera w ciągu 45 dni. I to jedynie początek tej długiej i prowokującej listy filmów, wymykających się klasycznym opisom czy gatunkowym klasyfikacjom.
Filmowa droga Yorgosa Lanthimosa też nie była jednoznaczna od samego początku. Reżyseria nie była bowiem jego pierwszym wyborem. Najpierw artysta grał w klubie koszykarskim i studiował marketing. Dopiero później wybrał Hellenic Cinema and Television School Stavrakos w Atenach. Reżyserii nie ukończył, ale szybko zaczął działalność w szeroko rozumianym zawodzie. W latach 90-tych zaczynał od reklam telewizyjnych, teledysków, potem zajął się krótkim metrażem i spektaklami teatralnymi.
Jako reżyser filmowy zadebiutował prawie ćwierć wieku temu obrazem "Mój najlepszy przyjaciel" z 2001 roku. Prawdziwym przełomem okazał się "Kieł" (2009) - film nagrodzony w sekcji Un Certain Regard 62. canneńskiego festiwalu i nominowany do nagród Amerykańskiej Akademii Wiedzy i Sztuki Filmowej w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Za kolejne filmy otrzymał Europejskie Nagrody Filmowe, BAFTY i w końcu Oscary. I w ten sposób przeszedł drogę od skromnych rodzimych obrazów do dyskutowanych na świecie międzynarodowych produkcji. W większości z nich odpowiadał nie tylko za reżyserię, ale także za scenariusz i produkcję. Ale to nie wszystko. Na planie, co do tej pory nie było raczej powszechną wiedzą, często sięga też po aparat. I tu należy szukać początku prezentowanej na Fotofestiwalu wystawy.
Sam Lanthimos podczas spotkania z publicznością w Łodzi podkreślał, że zawsze miał świadomość, co było pierwsze. Film - jak przywoływał - to 24 klatki na sekundę, więc trzeba najpierw nauczyć się zrobić jedną klatkę, a potem ją nadbudować - mówił Lanthimos. Zdjęcia na planie robił już przy swoich pierwszych niskobudżetowych filmach. Ze względu na ograniczoną liczbę osób w ekipie, każdy miał więcej obowiązków. Sam reżyser odpowiedzialny był też także za zdjęcia, które potem miały posłużyć do promocji filmu. Kiedy jego kariera przyspieszyła tempa - nadal robił zdjęcia na planie, ale już z innym nastawieniem. Tak było podczas realizacji "Biednych istot". To wtedy, między ujęciami, w czasie potrzebnym na przygotowanie kolejnej sceny, fotografował kulisy, ekipę przy pracy, aż w końcu skupił się na portretach aktorów. I tak powstały zdjęcia Emmy Stone, Williama Defoe czy Marka Ruffalo, uchwyconych poza włączoną kamerą i z innej - niż operatorskiej - perspektywy. W ten sam sposób Lanthimos pracował na planie "Rodzajów życzliwości". Ale w obu tych przypadkach to nie miała być i nie jest zwyczajna dokumentacja z planu filmowego. To mają być fotografie opowiadające inne historie niż te, które znamy z wielkiego ekranu. Bardziej intymne, spokojniejsze - w kontrze do charakteru i tempa produkcji filmowej. I to właśnie te zdjęcia znalazły się na wystawie "Jitter period (Czas zakłóceń)".
- Yorgos Lantsimos wydał dwie książki fotograficzne - "Dear God, the Parthenon is still broken" (wyd. Void) oraz "i shall sing these songs beautifully" (wyd. MACK). Pierwsza jest związana z filmem "Rodzaje życzliwości", a druga związana z filmem "Biedne istoty". I było to dla nas niezwykłe odkrycie. Okazało się bowiem, że oprócz tego, że Yorgos Lanthimos jest świetnym reżyserem, wizjonerem, który potrafi stworzyć światy jednocześnie trochę przerażające i zachwycające, to jest także fotografem. Sama wystawa została przygotowana przez kuratorów, którzy na co dzień prowadzą takie niezależne, ale bardzo popularne wydawnictwo Void, zajmujące się publikacją wyjątkowych książek fotograficznych. I oni właśnie wydali pierwszą książkę fotograficzną Yorgosa Lantimosa. I między innymi fotografie z tej książki możemy obejrzeć na wystawie - mówi Marta Szymańska, jedna z organizatorek Fotofestiwalu.
Wystawa oszczędna w środkach, zbudowana została na wzór labiryntu, wciągającego nas w świat reżysera i potęgującego uczucie dezorientacji. - To decyzja kuratorów wystawy João Linneu i Myrto Steirou. Ale myślę, że każdemu, kto zna filmy Lanthimosa, poczucie zagubienia i poczucie takiej niepewności nie jest obce, bo bardzo często się pojawia. Podobnie prezentowane fotografie. One też są zagadkowe, budują atmosferę pewnej dziwności i stąd także ta aranżacja wystawy w formie labiryntu - wyjaśnia Szymańska. Ale to też szansa na swobodną wędrówkę po osobliwym świecie Lanthimosa.
Kilkadziesiąt eksponowanych fotografii utrzymanych jest w czerni, w bieli i w stonowanych barwach. Budują tajemniczy, niejednoznaczny, oniryczny, czasami mroczny świat. Powstały na planach w Nowym Orleanie i Budapeszcie, a także w zbudowanych dekoracjach rodem z Londynu czy Paryża. - Chociaż znajdą się tam wnętrza i twarze, które pewnie będą przypominały filmy, to jednak jest to inna opowieść. Możemy zobaczyć trochę backstage'u, ale przede wszystkim są to niezwykle piękne kadry. Każdy z nich jest wyjątkowy i każdy z nich, mimo tego, że osadzony w scenografii i narracji filmowej, przedstawia jednak nieco inną opowieść - dodaje Szymańska. - Jest taka jedna, moim zdaniem najpiękniejsza ściana na tej wystawie. Widzimy na niej cztery portrety. Są to czarno-białe klasyczne fotografie, na których widzimy czterech bohaterów filmowych. Każdy z nich patrzy nam prosto w oczy. I to jest właśnie ten moment, kiedy naprawdę możemy sobie wyobrazić zupełnie inne postaci niż te, które znamy z filmów reżysera - podkreśla Szymańska.
Prezentowane zdjęcia, choć trudne do scharakteryzowania, przywołują na myśl klasyczne spojrzenie na fotografię, które bliskie jest Lanthimosowi. Reżyser nie ukrywa fascynacji analogową fotografią i sporego dystansu do cyfrowych zdobyczy technologii. Na spotkaniu w Łodzi podkreślał, że w fotografowaniu ceni sobie wolność i swobodę - większą niż przy powstawaniu produkcji filmowej. Jak mówił, kiedy pojawia się potrzeba, chce po prostu uchwycić dany moment. I nie musi do tego angażować armii ludzi. Podobnie z efektem końcowym - idzie do ciemni i wywołuje zdjęcia, nad całym procesem mając też pełną kontrolę. A to akurat dość charakterystyczne - także dla filmowej twórczości Lanthimosa, od której sam artysta chce czasami uciec, w czym - jak mówił - świetnie pomaga fotografia.
Wystawa "Jitter period (Czas zakłóceń)" wcześniej prezentowana była tylko raz w galerii sztuki MACK and Webber w Los Angeles. Na razie nie wiadomo, jakie będą jej dalsze losy i czy łódzka ekspozycja stanie się początkiem fotograficznej trasy. Pewnym jest za to fakt, że Yorgos Lanthimos nie zrezygnował z fotografowania. Zdjęcia miały też powstawać na planie najnowszego obrazu reżysera. To "Bugonia" na podstawie koreańskiej komedii "Save the Green Planet!". Opowiada o mężczyźnie, który chce powstrzymać inwazję kosmitów na Ziemię. To kolejna współpraca Lanthimosa z Emmą Stoną, a także z Jessem Plemonsem, znanym z "Rodzajów życzliwości". Zarówno film, jak i zdjęcia z planu, czekają jeszcze na premierę. A sam Lanthimos już rozpoczął prace nad kolejną produkcją. Zapewne z aparatem u boku.