Reklama

Jeśli są tacy, którym nazwisko Niedenthal mówi niewiele, niech przypomną sobie opancerzony wóz przy warszawskim kinie Moskwa na tle plakatu z filmu "Czas Apokalipsy". To zdjęcie zrobione 14 grudnia 1981 roku. Dzień po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Fotografia - z racji okoliczności - zrobiona z ukrycia, przedostała się na zachód, obiegła świat i tym samym stała się symbolem komunizmu. Autorem tej fotografii jest właśnie Chris Niedenthal, urodzony w 1950 roku w rodzinie polskich emigrantów w Londynie. - Od pierwszego dnia wprowadzenia stanu wojennego jeździłem po Warszawie z Piotrem Jaxą i amerykańskim fotografem z "Time", którego spotkaliśmy przypadkiem w zdewastowanej siedzibie Solidarności. Chcieliśmy zrobić jak najwięcej zdjęć posterunków wojskowych i wszystkich innych oznak militarnego przejęcia miasta. Drugiego dnia naszym szoferem został mój szwagier Janusz, dzięki czemu każdy z nas mógł robić zdjęcia. Kiedy jechaliśmy Rakowiecką w stronę Puławskiej, zauważyłem piękną kompozycję fotograficzną: kino Moskwa i nad wejściem wielki afisz - "Czas Apokalipsy". Zrobiłem szybko kilka zdjęć przez szybę. Po zaparkowaniu na Puławskiej, zobaczyłem, że przed wejściem stoi wóz opancerzony SKOT: Moskwa - "Czas Apokalipsy" - SKOT i wokół żołnierze. Lepszej scenografii nikt by nie wymyślił. Weszliśmy na drugie lub trzecie piętro klatki schodowej pobliskiej kamienicy i przez uchylone okno robiliśmy zdjęcia - wspomina na wystawie Niedenthal.

To było już kolejne znaczące zdjęcie w życiu zawodowym fotografa. Wszystko jednak zaczęło się dużo wcześniej.

Dziecięca pasja

Reklama

11-letni Chris dostaje w prezencie swój pierwszy aparat. To nagroda od rodziców za dobrze zdane egzaminy. Kiełkującą pasję nastolatek rozwijał w Polsce, przyjeżdżając na wakacje do rodziny. Jako dorosły już mężczyzna - w wieku 23 lat zdecydował, że w Polsce zostanie na stałe. Rozpoczął prace jako fotoreporter. Na początku na własny rachunek, z czasem trafił do pierwszych redakcji. I tak zaczęła się jego profesjonalna droga z aparatem w ręku. Zawsze w centrum wydarzeń.

Szybko bowiem okazało się, że ma wyjątkowe szczęście do tego, by być we właściwym miejscu we właściwym czasie. Ale ma też talent, by taki moment odpowiednio uwiecznić. - Myślę, że to jest głównie szczęście. Wydaje mi się, że u fotoreportera talent się trochę przydaje, w jakimś tam stopniu, dobry sprzęt też, ale tak naprawdę trzeba mieć nosa i trzeba mieć szczęście. Ale trzeba też potrafić wykorzystać to szczęście. I dlatego czasami to działa. Jeśli masz szczęście, ale nie wiesz co z tym zrobić, to nic z tym nie zrobisz - podkreśla fotograf.

Historyczne momenty

Niedenthal miał szczęście, gdy w 1978 roku jako pierwszy reporter na świecie był w rodzinnym mieście Karola Wojtyły - w Wadowicach - tuż po wyborze Polaka na papieża. Podobnie było dwa lata później podczas strajku w Stoczni Gdańskiej. W drugiej połowie lat 80-tych rozpoczął pracę za granicą i został fotoreporterem "Time" na Europę Wschodnią. Ta współpraca zaowocowała też jedną z najważniejszych nagród w świecie fotografii. Niedenthal World Press Photo otrzymał w 1986 roku za portret sekretarza generalnego węgierskiego KC - Jánosa Kádára, który trafił na okładkę "Time".

Nie zawsze jednak bycie "tu i teraz" od razu wiązało się ze świadomością bycia świadkiem i portrecistą historii.  - Jest temat i trzeba go zrobić - praca fotoreportera działa na takiej zasadzie. Ale oczywiście, jak była pierwsza wizyta papieża Jana Pawła II w Polsce - to już było wiadomo, że dzieje się historia. Strajk w Gdańsku, drugiego dnia jak tam byłem miałem przekonanie, że dzieje się coś ciekawego. Tak samo - widok padającego muru w Berlinie. Takich momentów w naszej historii przez ostatnie kilkadziesiąt lat było trochę i wtedy na pewno czuło się, że to jest właśnie taki historyczny moment. Nie zawsze jednak tak to wygląda. Wróćmy, chociażby do "Czasu Apokalipsy". Wtedy nie wiedzieliśmy, tak naprawdę co się dzieje, czym jest stan wojenny, po ulicach nie można było chodzić z aparatem. Jedyne, co wtedy wiedziałem to to, że mogę mieć kompozycyjnie fajne zdjęcie, ale kompletnie nie wiedziałem, że ono przejdzie do historii - zauważa Niedenthal. - Nawet jak teraz robię zdjęcia, to często myślę, że to chyba nic ciekawego. Ale za 40 lat to może być bardzo ciekawe. Bo po takim czasie to się staje po prostu dokumentem, wizualną historią. Dlatego warto cały czas robić zdjęcia. To, co zrobiłem dawniej, też dopiero po latach stało się ważne - przekonuje.

Zwykły człowiek, zwykłe życie

Wydawać by się mogło, że dokumentowanie historii, szarej rzeczywistości lat 70-tych i 80-tych w Polsce, czasu przełomu, początków transformacji i w końcu recepcji i konsekwencji tych wydarzeń na świecie - to najważniejsza część fotograficznego archiwum Niedenthala. Artysta jednak wielokrotnie podkreśla, że to, co dla niego w pracy fotoreportera jest najistotniejsze - to uchwycenie zwyczajnego, codziennego życia. - Myślę, że najciekawsze są właśnie te zdjęcia, na których widzimy anonimowe osoby. Fotografowanie ludzi jest właściwie w naszej krwi - dodaje. I jasno wyznacza też granicę portretowania tych zwyczajnych chwil anonimowych osób. - Trzeba uważać z intymnością. Tak naprawdę im mniej, tym lepiej - podkreśla.

Z aparatem odwiedzał targi, zakłady mięsne, stołówki dla ubogich... Potrafił wychwycić też takie chwile, w których proza życia łączyła się z najważniejszymi momentami politycznymi. Za przykład może posłużyć zdjęcie młodej dziewczyny, która na wsi przed domem przycinała włosy swojemu ojcu albo dziadkowi, bo ten chciał dobrze wyglądać podczas pierwszych wolnych wyborów. - Z fotograficznego punktu widzenia socjalizm był bardzo ciekawy. To była właściwie pełna abstrakcja i absurd. Niezależnie gdzie się spojrzało - tam było coś do sfotografowania. Dzisiaj u nas jest mniej więcej tak, jak na całym świecie. Czyli sklepy pełne, na stacjach benzynowych jest benzyna, nowe pociągi, autobusy, autostrady... A brzydota jest w pewnym sensie łatwiejsza do fotografowania niż nowoczesność. Jestem teraz w trakcie robienia albumu o Warszawie. I czasami łapię się na tym, że nie wiem jak to ugryźć, kiedyś było łatwiej. Komunizm był bardziej fotogeniczny - dodaje z uśmiechem.

Granicy nie przekraczał także wtedy, gdy był blisko ważnych polityków, naukowców, aktywistów i osób publicznych. Jak chociażby w grudniu w 1989 roku w Moskwie, kiedy zmarł rosyjski fizyk jądrowy, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. - Ciało Andrieja Sacharowa leżące pod biurkiem, niezależnie od tego jak ważną był postacią, w moim odczuciu nie powinno być fotografowane. A byli tacy, którzy pytali mnie, czy byłem już w mieszkaniu Sacharowa i czy go sfotografowałem. Pracując w poważnym czasopiśmie, wtedy to był "Time", wiedziałem też, że nikt tego nie opublikuje. Ale przede wszystkim nie mam potrzeby wchodzenia komuś w takim stopniu w życie i to jeszcze w takim tragicznym momencie. Trzeba mieć wyczucie, żeby po prostu się nie wygłupiać, nie robić czegoś, co jest niepotrzebne, a innym może zrobić przykrość - wyjaśnia.

Technologiczna rewolucja

50 lat pracy fotografa to nie tylko polityczna i społeczna rewolucja. To także niebywały postęp technologiczny. Na poziomie samego sprzętu, techniki wykonywania i wywoływania zdjęć i sposobów ich rozpowszechniania. - Nie będę narzekał na postęp ludzkości. To jest nie do zmienienia. Na początku jednak sam miałem duży opór. Nie chciałem zamienić filmu na cyfrę. Zresztą wtedy cyfra wcale nie była taka dobra. Teraz jest już to zupełnie inna jakość, więc przerzuciłem się na cyfrę, ale trochę to trwało. Trudno jednak dyskutować z tym, że istnieje pewna magia filmu. Zdjęcia mają inną duszę. Skanowane zdjęcia mają inną ostrość, głębię. No i cała praca w ciemni. To jest dopiero magia.  Polecam każdemu, kto rozpoczyna swoją przygodę z fotografią, by tego spróbował, by zaczynał od filmu. To, że dziś od razu widzimy na monitorze podgląd zdjęcia, to już nie jest to samo. Chociaż to jest też pewien rodzaj magii - mówi z uśmiechem.

Kiedyś aparat traktowany był niemal jako towar luksusowy, dziś praktycznie każdy ma go we własnej kieszeni, we własnym telefonie. Takie możliwości uruchamiają też w ludziach potrzebę zatrzymania chwili, której są świadkami. - I nie ma w tym nic złego - mówi Niedenthal. - Czasami, jak dzieje się coś ważnego, na miejscu nie ma profesjonalnego fotografia czy ekipy telewizyjnej, to jeśli ktoś jest bystry i szybki, to z telefonem w ręku może zrobić wielkie rzeczy, które idą świat - przekonuje Niedenthal, mając na ramieniu najnowszy model "klasycznego" aparatu z własną sygnaturą.

Komentarz do rzeczywistości

Chris Niedenthal często angażował się też w projekty społeczne. Obrazem opowiadał historie mniejszości, osób wykluczonych, mówił o tolerancji i szacunku dla inności. Dziś znów zajmuje się fotoreportażem, ale ma on już dla niego inny charakter. - Kiedyś uciekałem od politycznych komentarzy. Jak pracowałem dla poważnych światowych pism, to musiałem być neutralny, musiałem po prostu siedzieć cicho. Teraz pracuję właściwie tylko dla siebie i uważam, że teraz mogę mówić to, co myślę. Choć mam wrażenie, że to zdjęcia mówią same za siebie. Staram się zawsze mieć przy sobie aparat. Szczególnie w tych naszych dzisiejszych czasach, kiedy tak naprawdę nie wiadomo, co będzie się działo. Wolę mieć aparat przy sobie. Nigdy nie miałem tych marzeń, które uwidoczniłem na zdjęciach. Miałem to szczęście, że to mnie spotkało, więc może coś jeszcze spotkam?

Jubileuszowa wystawa "Niedenthal" prezentowana jest w Muzeum Miasta Łodzi w ramach Międzynarodowego Fotofestiwalu. To drugie - po Warszawie - miejsce tej ekspozycji. Zobaczyć można na niej ponad (aż/tylko) 200 zdjęć z obszernego archiwum artysty. Zarówno tych ikonicznych, jak i mniej znanych. - Są to zdjęcia, które wzruszają, poruszają, zatrzymują przy sobie i pozostają w naszych myślach na długo - mówi Magdalena Komarzeniec, dyrektor Muzeum Miasta Łodzi.

Wystawę uzupełniają też prywatne pamiątki Niedenthala - oryginalne okładki magazynu "Time", artykuły ze zdjęciami, koperty zaadresowane do zagranicznych redakcji i aparaty fotograficzne, którymi się posługiwał. - Bardzo trudno przygotować wystawę fotografa, którego zdjęcia od lat są prezentowane na wystawach i w publikacjach. Miałyśmy pokusę, by czymś zaskoczyć, zrobić coś, czego jeszcze nie było. Jednak nasz pomysł, by zaprezentować przekrojowo dorobek fotoreporterski Chrisa Niedenthala z minionych 50 lat jest już czymś, czego wcześniej nikt nie zrealizował  - przekonują kuratorki wystawy Anna Brzezińska i Katarzyna Puchalska.

Wystawę "Niedenthal" można oglądać w Łodzi do 17 grudnia.