Reklama

O ile ważne przełomy historyczne określa się mianem burz dziejowych, to przewrót majowy stanowił w historii II RP i ówczesnego wojska polskiego burzę połączoną z trzęsieniem ziemi i tsunami. Naprzeciw siebie stanęli żołnierze, którzy nierzadko kilka lat wcześniej, ramię w ramię, walczyli o niepodległość Polski. Teraz przelewali bratnią krew, a o emocjach, jakie targały uczestnikami "wydarzeń majowych", dobrze świadczy przykład księdza podpułkownika Józefa Panasia. Ten duchowny, a zarazem były legionista podczas pogrzebu żołnierzy poległych w trakcie walk, wygłosił krótką przemowę, w której potępił postawę Józefa Piłsudskiego i wiernych mu oddziałów. Jak stwierdził, "ja, były kapelan wojsk legionowych Piłsudskiego, czciłem i wierzyłem w prawość i uczciwość żołnierską Piłsudskiego, lecz Pan Bóg sprawiedliwy za to mnie ukarał, gdyż dzisiaj muszę patrzeć na największą ze zbrodni w świecie, którą popełnił Piłsudski".

Na koniec zerwał z siebie noszone odznaczenia, w tym krzyże Virtuti Militari i Polonia Restituta, i cisnął je w stronę generała Gustawa Orlicz-Dreszera - jednego z głównych dowódców sił piłsudczykowskich podczas przewrotu. Dodał, że "(te ordery) dziś palą mi piersi, zrywam je, gdyż identyczne znajdują się na piersiach gen. Dreszera, zwycięzcy w bratobójczym boju, a zostały pohańbione". Nic dziwnego, że marszałek Piłsudski tuż po zakończeniu walk i objęciu stanowiska ministra spraw wojskowych starał się zintegrować spolaryzowaną armię. W związku z tym 22 maja 1926 roku wydał pojednawczy rozkaz, w którym pisał m.in.: "W jedną ziemię wsiąkła krew nasza, ziemię jednym i drugim jednakowo drogą, przez obie strony jednakowo umiłowaną. Niech krew ta gorąca, najcenniejsza w Polsce krew żołnierza, pod stopami naszymi będzie nowym posiewem braterstwa".

Reklama

Słowa słuszne, ale jak pokazała przyszłość, nie do końca poszły za nimi czyny. Niemal w tym samym momencie, w Wilanowie, piłsudczycy przetrzymywali bowiem kilkunastu oficerów. Internowani pochodzili z różnych stron Polski, mieli różne żołnierskie życiorysy, ale wszystkich łączyło jedno - w trakcie zamachu stanu bronili rządu Wincentego Witosa. W gronie tym znalazły się postaci tej miary, co generałowie: Tadeusz Rozwadowski (w maju 1926 dowódca sił rządowych), Włodzimierz Zagórski (szef lotnictwa wojskowego), Marian Kukiel (przyszły minister obrony narodowej) czy, jeszcze wówczas pułkownik, Władysław Anders. Niebawem większość z nich została zwolniona, ale kilkoro wojskowych trafiło za kratki, i to na długie miesiące. Stali się tym samym osobistymi więźniami Piłsudskiego, który w przynajmniej dwóch przypadkach miał z aresztantami rachunki do wyrównania.

Zwycięstwo 1920, przewrót 1926

Na polecenie Marszałka uwięziono czterech generałów: wspomnianych już Rozwadowskiego i Zagórskiego, a także Juliusza Malczewskiego (w gabinecie Witosa minister spraw wojskowych) i Bolesława Jaźwińskiego. Czym narazili się Piłsudskiemu? Jeżeli chodzi o dwóch pierwszych, potrzebny nieco dłuższy wywód, Malczewski i Jaźwiński zaszkodzili sobie próbą zdławienia puczu. Co ciekawe, pierwotnie ten ostatni zamierzał dołączyć do buntowników, ale po drodze napotkał prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. Głowa państwa w żołnierskich słowach postawiła do pionu chwiejnego oficera i ten opowiedział się po stronie legalnych władz. Z kolei Malczewski miał wulgarnie zwracać się do pojmanych w czasie walk zamachowców ("s..., buntownicy, bandyci, złodzieje, zbóje, zdrajcy, żeby was matka nie rodziła", "buntowniku, pod sąd, kula w łeb" itd.), a także obrażać samego Komendanta ("słuchacie tego starego dziada Piłsudskiego"). Pytanie tylko, czy minister miałby rozwinąć przed puczystami dywan, przywitać ich kwiatami, chlebem i solą?

Generał Rozwadowski do 1926 roku miał zaś za sobą burzliwą historię kontaktów z Marszałkiem. Po raz pierwszy zetknęli się bliżej prawdopodobnie w 1918 roku, gdy Piłsudski stanął na czele odradzającego się wojska. Poróżnili się wówczas na tle budowy armii: Komendant stawiał na zaciąg ochotników, Rozwadowski popierał przymusowy pobór. Marszałek postawił na swoim, ale po kilku miesiącach musiał przyznać rację generałowi i zarządzić rekrutację kolejnych roczników. Ta różnica zdań nie przekreśliła jednak przyszłej współpracy i całe szczęście. Gdy bowiem w 1920 roku pod Warszawą stanęła Armia Czerwona, to Tadeusz stanął u boku Józefa - Naczelnego Wodza, jako szef sztabu generalnego. Choć panowie w zaufanym gronie nie szczędzili sobie nawzajem krytycznych uwag, w kwestii obrony państwa w miarę zgodnie współpracowali. Efekt? Na podstawie wytycznych Piłsudskiego Rozwadowski opracował plan bitwy warszawskiej, który następnie Naczelny Wódz zatwierdził.

Podczas samej bitwy szef sztabu koordynował polskie działania na zachód od stolicy, natomiast Marszałek wziął na siebie dowodzenie kontrofensywą znad Wieprza. Paradoksalnie, wspólny pogrom bolszewików nie zbliżył do siebie wojskowych, ale jeszcze bardziej zaognił ich relacje. Zadbali o to niechętni Piłsudskiemu politycy, zwłaszcza endecji, którzy wzięli na sztandary Rozwadowskiego jako głównego autora "cudu nad Wisłą". Piłsudski, już wcześniej nieufny wobec generała, odebrał to osobiście i zaczął go zwalczać na różne sposoby. Między innymi w książce "Rok 1920", w której podsumował swojego adwersarza tak: "nie wiem, czy istniała w ogóle jakakolwiek sprawa, której (Rozwadowski) potrafiłby się trzymać w ciągu jednej chociażby godziny". Do tego doszła rywalizacja o władzę nad wojskiem, a czarę goryczy przelał rozkaz Tadeusza, wydany w trakcie przewrotu. Generał nakazał mianowicie, aby "starać się dostać w swe ręce przywódców ruchu, nie oszczędzając ich życia". Innymi słowy, zezwolił na zabicie, w razie potrzeby, Piłsudskiego i czołowych buntowników.

Od Legionów po areszt

Nasz Komendant żywy lub martwy? To nie mieściło się w głowach zarówno piłsudczyków, jak i ich lidera. Jak się wydaje, to właśnie ów rozkaz, przejęty przez zamachowców, przypieczętował los generała. A co z Zagórskim? Tu musimy się cofnąć do okresu sprzed I wojny światowej, kiedy przyszły szef lotnictwa pracował w Biurze Ewidencyjnym Sztabu Generalnego Austro-Węgier. Przekładając z wojskowego na polski - gromadził, selekcjonował i analizował informacje wywiadowcze o armii rosyjskiej. Pochodziły one z rozmaitych źródeł, w tym od polskich niepodległościowców skupionych wokół Piłsudskiego. Czy wobec tego panowie spotkali się przed wojną, czy Zagórski zabrał z Biura Ewidencyjnego (jak głosiła plotka rozpowszechniana w II RP) dokumenty świadczące o współpracy Józefa i jego otoczenia z austro-węgierskim wywiadem? Tego nie wiemy, faktem za to jest, że gdy obydwaj trafili na siebie w Legionach Polskich, niemal natychmiast rozpoczęli bezpardonowy bój o przywództwo.

Z jednej strony, Piłsudskiemu nie wystarczyło dowództwo I Brygady i starał się objąć, jeśli nie władzą, to przynajmniej wpływami, wszystkie legionowe oddziały. Zagórski, tym razem w roli szefa sztabu Komendy Legionów, nie zamierzał na to pozwolić i zdecydowanie występował przeciw późniejszemu Marszałkowi. Z drugiej strony, Józef był również politykiem i w związku z tym traktował Legiony jako środek nacisku na rządzących w Wiedniu. Stąd niewypełnianie rozkazów Komendy, działania wojenne na własną rękę itp. Włodzimierz - wyłącznie wojskowy - postrzegał tę niesubordynację jak najgorzej, pole konfliktu zatem się poszerzyło. Z czasem wzajemna zaciekłość przerodziła się, jeśli nie w nienawiść, to w głęboką niechęć i tak panowie wkroczyli do wolnej Polski. W II RP przeważnie się mijali, aż nadszedł maj 1926 - Zagórski był jednym z głównych dowódców strony rządowej. Nakazał nawet pilotom (na rozkaz Rozwadowskiego) bombardowanie tych rejonów Warszawy, gdzie znajdowali się piłsudczycy.

Tego, jak i hardej postawy Włodzimierza w Legionach, Piłsudski nie zapomniał i wykorzystał udany przewrót, aby rozprawić się ze swoim wrogiem. Czy Marszałkiem kierowała również obawa przed ujawnieniem przez Zagórskiego jego wywiadowczej przeszłości? Niewykluczone, tym bardziej, że bezpośrednio po rozstrzygnięciu zamachu na swoją korzyść piłsudczycy dokonali bezprawnej rewizji mieszkania generała. Nic specjalnego nie znaleźli, ale na tym nie poprzestali - przeszukali też sejf Rozwadowskiego w Banku Hipotecznym w Krakowie. Potem do gry wszedł sam Komendant - osobiście zażądał od prezesa Najwyższego Sądu Wojskowego, generała Jakuba Krzemińskiego i naczelnego prokuratora wojskowego, generała Józefa Dańca, znalezienia materiałów, na podstawie których "można by (...) trzymać ich (tj. Zagórskiego, Rozwadowskiego i Malczewskiego) pod aresztem".  

Represje, represje, represje

Wola Piłsudskiego była dla przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości rozkazem i jeszcze w maju trójka Rozwadowski, Zagórski i Jaźwiński została przetransportowana z Wilanowa do Wojskowego Więzienia Śledczego w Warszawie. Nie zabawili tam długo - niebawem wszystkich wywieziono do więzienia na wileńskim Antokolu. Wkrótce znalazł się tam też Malczewski, a władze początkowo uchylały się od poinformowania opinii publicznej o powodach aresztowania generałów. Nie miały zresztą wielkiego wyjścia, skoro mniej liczyły się rzeczywiste winy wojskowych, a dużo bardziej to, że byli wrogami Marszałka. Dziennikarze jednak nie odpuszczali i po jakimś czasie doczekali się ujawnienia zarzutów wobec podejrzanych - dotyczyły one głównie nadużyć finansowych. I o ile w części przypadków dochodzenie było uzasadnione - przykładowo Zagórski, stojąc na czele lotnictwa, przekroczył dość znacznie budżet na zakup sprzętu - to tego typu przewinienia sąsiadowały z zarzutami zupełnie fantastycznymi.

Jakimi? Chociażby rzekomym zastrzeleniem przez dowódcę sił powietrznych dwóch wartowników na lotnisku podczas przewrotu Piłsudskiego. Żaden z przesłuchanych świadków nie widział bezpośrednio momentu zabójstwa, wszyscy powoływali się natomiast na plotki krążące wśród wojska. Mimo to, śledczy przez dobrych kilka miesięcy badali ten wątek, choć wreszcie musieli skapitulować i przyznać, że Zagórski nikogo nie zamordował. Niemniej, mijały tygodnie i miesiące, a generał i reszta antypiłsudczykowskiego towarzystwa dalej oglądała niebo przez kratkę, w warunkach bynajmniej nie luksusowych. Nieogrzewane cele, cięcia w pensjach (np. Rozwadowski w maju 1926 otrzymał 1328 zł, a w czerwcu już tylko 689 zł), cenzurowana korespondencja - z tym i nie tylko zmagali się nasi bohaterowie. Co ciekawe, sprawę pomniejszenia generalskich wypłat pilotował nie kto inny, a Józef Beck - przyszły minister spraw zagranicznych, wtedy szef gabinetu ministra spraw wojskowych.

Na czele resortu stał zaś Piłsudski - oddelegowanie Becka to najlepszy dowód na wagę, jaką przywiązywał do losu "swoich" więźniów. Dodajmy, że późniejszy szef dyplomacji nie był jedynym człowiekiem Marszałka, zaangażowanym w szykany wobec generałów. Warto wspomnieć choćby o Wojciechu Stpiczyńskim - redaktorze naczelnym "Głosu Prawdy", który to za wiele wspólnego z prawdą nie miał, za to z propagandą i owszem. Zagórski na łamach tej gazety jawił się jako "zabita moralnie kanalia", z kolei Rozwadowski jako "notoryczny złodziej". Stpiczyński nie omieszkał nawet zmieszać z błotem prezydenta Stanisława Wojciechowskiego, którego odpowiedzialna postawa uchroniła w dniach zamachu Polskę przed wojną domową. Czytelnicy "Głosu" mogli przeczytać m.in. że to "świętoszkowaty furiat", "podły człowiek" i "rozfanatyzowany szaleniec". Finał nagonki prasowej na oficerów stanowiła natomiast broszura "Zbrodniarze" (autorstwa najprawdopodobniej Stpiczyńskiego, wydawana w częściach również zagranicą - w USA!). Sam tytuł niech wystarczy za opis tego "dzieła"...

Limitowana wolność generałów

Jak bohaterowie tego tekstu znosili wielomiesięczny areszt? Zagórski i Rozwadowski nie dali się złamać, wręcz przeciwnie, zachowali nieugiętą postawę wobec władz. Jasno wynika to z ich listów do rodziny i przyjaciół, bo choć korespondencja podlegała kontroli, obydwu udało się posyłać wiadomości poza zasięgiem cenzorów. A w nich czytamy na przykład, że "Nasz Bonaparstek (...) chcąc się bawić w wojsko także pozbywa się tych, co by krytyczniej na te różne jego bzdury i kawały patrzeć i sądzić mogli, a pousuwawszy za karę różnych niebłogonadiożnych jako niezdałych do zrozumienia tych jego mądrości, pozatrzymywał najgłupszych starych" - to Rozwadowski o rządach Piłsudskiego w armii. Były szef sztabu wolał "raczej zgnić w lochu, lecz się żadnemu bałwanowi, choćby był samym marszałkiem, nie pokłonić". Z podobnego założenia wychodził Zagórski - "wiemy doskonale, że wypuściliby nas, gdybyśmy się zobowiązali dobrowolnie wyjechać zagranicę i nie powracać do Polski, ale na to my znów nie pójdziemy. Nie uważamy bowiem, żeby ktokolwiek miał prawo wydziedziczać dwóch Polaków (tj. Zagórskiego i Rozwadowskiego) z ich Ojczyzny, dlatego tylko, że tak się (Piłsudskiemu) podoba".

Malczewski i Jaźwiński okazali się być bardziej ulegli i przełożyło się to na ich szybsze wyjście na wolność. Pomógł im też z pewnością fakt, że byli politycznymi, ale nie osobistymi wrogami Marszałka. Dodajmy, że przywódca sanacji spotkał się z obydwoma panami na początku września w więzieniu, demonstracyjnie omijając cele pozostałej dwójki. Dalej wydarzenia potoczyły się szybko - po kilku tygodniach i Juliusz i Bolesław opuścili antokolskie mury. Mało tego, w listopadzie 1926 sąd wojskowy umorzył postępowanie przeciw Malczewskiemu. Powód? Opinia biegłych głosząca, że “w dniach majowych, w stosunku do zarzuconych mu (...) czynów - znajdował się w przemijającym, chorobliwym afekcie znoszącym zupełnie jego poczytalność". Tego typu stwierdzenia, upublicznione w prasie i sugerujące, że podczas zamachu stanu były minister nie tyle walczył o praworządność, co sam ze sobą, nie mogły mu przysporzyć sympatyków.  

Dotychczasowych stronników generał zdumiał jeszcze bardziej, kiedy zaczął, mniej i bardziej publicznie, nawoływać do porozumienia z piłsudczykami. Kilkukrotnie (bezskutecznie) starał się o widzenie z Marszałkiem, napisał nawet niezwykle pojednawczy list do majowego zwycięzcy. Mimo tych gestów, ręka wyciągnięta do zgody ("chciałbym pozytywnie i aktywnie ku ogólnemu pożytkowi kraju współpracować") zawisła w próżni, wojskowy stracił za to wiele w oczach zwolenników. "Malczewski? Histeryczna baba, skapitulował i prosi o przebaczenie" - takie słowa znajdziemy w pamiętniku Adama Rozwadowskiego (kuzyna Tadeusza) i nie był to odosobniony głos. Ostatecznie obalony minister przeniósł się do Lwowa i tam zginął w 1940 roku, zamordowany przez NKWD. Z kolei Jaźwiński pobyt na Antokolu przypłacił paraliżem prawej strony ciała, zmarł w 1935 roku.

Co z resztą generałów? Rozwadowski został wypuszczony z więzienia w maju 1927, ale piłsudczycy nie dali spokoju zasłużonemu oficerowi. Służby śledziły współautora "cudu nad Wisłą" niemal do śmierci (październik 1928), a do dziś niektórzy historycy oskarżają sanację, i personalnie Piłsudskiego, o jego otrucie. Raczej niesłusznie, ale jeszcze więcej wątpliwości nasuwają dalsze losy Zagórskiego. Włodzimierz pożegnał celę dopiero w sierpniu 1927 roku, wsiadł w pociąg relacji Wilno-Warszawa, dotarł do stolicy i... zaginął. Prowadzone przez kilka tygodni dochodzenie nie pozwoliło odpowiedzieć, co stało się z byłym szefem lotnictwa, władze wojskowe lansowały zaś tezę o dezercji generała. Niestety, gdy śledczy, major Wilhelm Mazurkiewicz, odkrył że w sprawę zaginięcia mogą być zamieszane osoby z bliskiego otoczenia Piłsudskiego (Aleksander Prystor, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Józef Beck, Zygmunt Wenda), naciski z Belwederu wymusiły zawieszenie postępowania. Szereg poszlak wskazuje natomiast na to, że Zagórski został porwany i zabity - czy na zlecenie Marszałka? Nie sposób przesądzić, ale nawet jeżeli Piłsudski dowiedział się o zabójstwie post factum, to zapewnił prawdopodobnym sprawcom nie tylko bezkarność, ale i wysokie stanowiska. Posłów, senatorów, ministrów...