Reklama

26 PAŹDZIERNIKA

Piotr Witwicki: jak pan się czuje?

Reklama

Jerzy Polaczek: nie jest już dramatycznie, mogę mówić.

Ledwo słyszę pana głos.

Idzie to ciężko. Dziś dwie osoby na oddziale odeszły.

Dziś? Jest 10 rano.

Taką mam na tę godzinę informację.

Pan ledwo mówi.

Staram się wygospodarować sobie momenty ciszy. To jest możliwe tylko w nocy. Gdy wszyscy śpią jest spokojniej. Dlatego staram się nie zasnąć i między 2 a 5 rano mogę coś poczytać. Wtedy też napisałem kilka z moich postów. Ręce mi się trzęsły.  

Panie pośle, odezwę się jutro. Pan ledwo mówi.

Proszę dać znać.

27 PAŹDZIERNIKA

Jak dziś zdrowie?

Miałem przesilenie nad ranem. Chyba idzie ku dobremu, choć to jest trochę jak na żaglówce. Nie wiadomo, z której strony wiatr zawieje.

Ma Pan lepszy głos.

Poprosiłem dziś nawet lekarza, żeby mnie wypisał. Podobno wszystkie łóżka na oddziale Covid są zajęte. Może dobrze byłoby coś zwolnić dla bardziej chorych ode mnie.

Aż tak dobrze z panem to chyba wcale nie jest.

Czuję się słaby, ale jest lepiej. Dziś po kilkunastu dniach udało mi się wziąć prysznic. Jestem tu trzynasty dzień i była to naprawdę duża ulga. Pomógł mi w tym mój współbrat z pokoju. Emerytowany górnik.

Co na to lekarz? 

Czekam jeszcze na sygnał. Wie pan... Mam cały czas w głowie moje, chyba bulgoczące, płuca. Straszny dźwięk i uczucie. Może jednak lepiej porozmawiamy jutro. 

28 PAŹDZIERNIKA 

Nieodebrany telefon przez Jerzego Polaczka, za chwilę SMS:

Po 20 minutach Jerzy Polaczek oddzwania:

Nie mogłem rozmawiać. Kolejna nagła akcja. Niedaleko jedna pani straciła przytomność. Lekarze i personel medyczny pilnie przerzucali aparaturę. Jestem teraz z dwoma pacjentami (emerytowanym górnikiem Edwardem, lat 70, z Jaworzna i 43-letnim Adamem, introligatorem z Katowic, który jest w ciężkim stanie) i mam nadzieję, że nic się już nie wydarzy. 

Najcięższe przypadki są oddzielone?

Mamy sale, w których są osoby nieprzytomne, do których podłączona jest gigantyczna aparatura. Stoją tam butle tlenowe wagi ciężkiej. Strażacy je dostarczyli. Dam panu przykład: za mną w pokoju leży profesor medycyny, a pokój dalej jego małżonka, która też jest profesorem medycyny Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, wraz ze swoją mamą, którą przewieziono na część OIOM-ową.

Bardzo demokratyczny ten wirus.

Mamy tu pełen przekrój wiekowy i zawodowy.

Jak pan się dziś czuje?

Rozpoczynam piętnasty dzień pobytu. Wyrzuciłem dwie piżamy i inne rzeczy do utylizacji. Rodzina przywiozła mi nowe. Przeszedłem dziś pierwszy test na Covid i czekam niecierpliwie na wynik. Jak będzie negatywny, to będę się cieszył. Dla mnie Covid to jak snajper, który swoim strzałem próbował mnie zabić. Na szczęście dziś moja form fizyczna nieco się poprawia.

A psychiczna?

Psychicznie w każdym momencie czułem się mocny mimo potężnej słabości. Mimo, iż fizycznie wszyscy na tym oddziale byliśmy bezradni jak pisklęta. Szczęśliwi pomocą personelu medycznego. Jedna pielęgniarka powiedziała: panie Jurku, ja nie lubię PiS-u, ale pan jest porządnym człowiekiem, a ja kocham swoją pracę.

W tle słyszę cały czas hałasy, które z pewnością nie pomagają.

Pacjenci są w różnym stanie. Często wołają kogoś z bliskich: brata, mamę. Niektórzy krzyczą przez wiele godzin prosząc o pomoc. To są głębokie stany lękowe. Słychać też modlitwę na głos. Nie każda jest wynikiem lęku. Ludzie mają potrzebę wyznania wiary. To jest bardzo autentyczne. W tym tle pracują lekarze, pielęgniarki i opiekunki medyczne.   

Brzmi to upiornie.

Niektórzy z pacjentów są przerażeni. Z korytarza słychać taki pogłos.

Jerzy Polaczek wychodzi na chwilę z telefonem na korytarz. Słychać echo głosu wołającej starszej kobiety.

Tak wyglądają tutaj niektóre noce. Człowiek patrzy przez otwarte drzwi pokoju i zastanawia się, ile w ciągu doby zobaczy zwłok przewożonych korytarzem. W pewnym momencie przestaje je liczyć. Albo pan słucha w nocy strzępków dialogów personelu medycznego- tych, którzy ratują ludzkie życie. To są często polecenia techniczne, które mrożą krew w żyłach i budzą respekt wobec profesjonalizmu personelu Wszystko jest dość szczególnym doświadczeniem dla mnie, jako człowieka dojrzałego i polityka z wieloletnim doświadczeniem, który znalazł się po raz pierwszy w życiu na szpitalnym łóżku.

To też musi być wyczerpujące.

Mam to szczęście, że w żadnym momencie pobytu w szpitalu nie doznałem takiego uderzenia w psychikę. Tutaj trzeba być pod tym względem odpornym. Człowiek trafia do szpitala z dużą gorączką. Już samo to jest stresujące. Zresztą zanim tu się znalazłem, starałem się walczyć z chorobą w domu. Na początku byłem przekonany, że męczę się z ciężką grypą albo zaprawiłem się w czasie pracy w ogrodzie. Po trzech dniach zaczęło mi świtać, że coś tu jednak nie gra. Mogłem zresztą korzystać ze świetnego wsparcia lekarskiego, bo najbliższa przyjaciółka mojej żony jest wybitnym specjalistą chorób zakaźnych. Mieliśmy kontakt online. Brałem leki, ale to wszystko nie ustępowało, a potem nastąpił skok temperatury do 40,5 stopnia. W żaden sposób nie szło tego trwale zbić.

Co wtedy?

Jest taki moment, że jako facet staje się samemu bez koszuli w łazience i widać wszystko, jak na dłoni. Ja tak stanąłem i zrozumiałem, że zaczynam przegrywać walkę o własne zdrowie. Wtedy trzeba podjąć decyzję, co dalej. 

Słowa Jerzego Polaczka, przerywa głos personelu. Zaczyna się rozmowa o tym, jak pomóc pacjentowi, który leży obok i zaczyna mieć problemy z podstawowymi czynnościami. Połączenie zostaje zerwane. 

Po kilkunastu minutach Jerzy Polaczek oddzwania:

Halo.

Brzmiało to upiornie. Nie mam już serca dalej pana wypytywać.

Sytuacja jest już opanowana. Nie zdążyłem panu powiedzieć jednego: wczoraj mieliśmy z żoną Małgorzatą 30. rocznicę ślubu. Od roku szykowaliśmy imprezę dla rodziny i przyjaciół: chcieliśmy zaprosić kilkadziesiąt osób na weekend. To był ten weekend, który właśnie minął.

30 PAŹDZIERNIKA

Nie było z panem kontaktu. Zacząłem się bać.

Jest dobrze. Miałem drugi wynik ujemny i zwolniłem łóżko w szpitalu w Katowicach. Teraz jestem w Głuchołazach w województwie opolskim.

W izolatorium?

To jest szpital specjalistyczny MSWiA.

Czy ta historia dobiega końca?

Nie chciałbym tu więcej mówić. Najważniejsze jest dla mnie to, że zwolniłem to łóżko dla bardziej potrzebującego chorego. Niestety czeka mnie tu dłuższy pobyt. Na pewno więcej niż kilkanaście dni. 

Jak się panu oddycha?

Zaleca mi się korzystanie ze wsparcia tlenu w części dnia. Mam też szereg innych zaleceń, o których nie chce mówić. W głowie zostaje to, co przeżyłem w Katowicach, jako jeden z pacjentów. Boję się też tego, co za chwilę może się stać, gdy nadejdzie potężna fala nowych chorych na Covid. Polski statek pod nazwą "służba zdrowia" też ma swoja wyporność. W sposób odpowiedzialny mogę stwierdzić, że dziś cały personel medyczny w kraju oddelegowany do chorych na Covid pracuje osiągając maksimum swoich możliwości. Ta "cytryna" jest naprawdę wyciskana każdego dnia pracy do końca. Nie wiem, co może być dalej, natomiast pielęgniarki, opiekunki medyczne, lekarze, też mają bliskich, których muszą chronić. Pracują w swoich kosmicznych kombinezonach ochronnych w sposób budzących najwyższy szacunek pacjentów, dotykający ich powołania zawodowego: służby bliźnim.

Pacjentów przybywa...

Jestem tym osobiście przerażony. Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden problem, który widać tylko z środka. Jest wielki kłopot z ludźmi, którzy w czasie pandemii czują się samotni na szpitalnych łóżkach bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu z osobami najbliższymi. Osoby, które nie respektują elementarnych zachowań w czasie epidemii ponoszą odpowiedzialność osobistą, że w sposób lekkomyślny mogą wysłać najbliższe osoby do szpitala i - nie daj Boże - potem ich nie zobaczyć. To sytuacja, która jest nieznana w naszym rozumieniu troski o chorych, których dotąd mogliśmy odwiedzić, pocieszyć czy nakarmić dobrym słowem.

Przerażająca myśl.

Widziałem takich przypadków tyle, że przestałem liczyć. Chory wyjeżdża w dwóch workach do kremacji, a rodzina dostaje potem najwyżej urnę. Nie ma nawet miejsca na pożegnanie. Tym osobom, którzy leżą odcięci, brakuje ludzkich relacji. Do niedawna w Polsce zawsze można było wejść do szpitala i chociaż pocieszyć chorego. Dziś jest to niemożliwe. Poziom emocji i lęków jest przez to jeszcze większy. Tę samotność pacjentów widać na korytarzach.