Założycielami i gospodarzami Republiki Ściborskiej są Justyna i Dariusz Morsztynowie. Mają trzech synów, którzy chętnie im pomagają. Ale w ich Republice domownikami są również zwierzęta.
- Prowadzimy domowe przytulisko, które zamieszkują m.in. psiaki Lusia i Rysiu, kotki, cztery konie uratowane z rzeźni i czynnie trenujące północne psy zaprzęgowe.
Choć wydawać by się mogło inaczej, pomysł założenia tego typu osady nie jest czymś innowacyjnym. Republika Ściborska jest "typowym" państwem harcerskim.
- Jestem harcerzem w rozumieniu stricte, co znaczy, że żyję ze świadomością, iż przyrzeczenie harcerskie składa się na całe życie. Jeszcze przed II wojną światową taka świadomość była normą. W tej chwili bagatelizowane są wszelkie formy przyrzeczeń, nie tylko harcerskich, ale dla mnie jest to sprawa ważna - mówi Dariusz Morsztyn, gospodarz Republiki Ściborskiej. - W konsekwencji tego przyrzeczenia, harcerstwo należałoby realizować również w życiu dorosłym. O ile w dzieciństwie można to robić w formie zabaw, w życiu dorosłym musi być to konkret.
Takim konkretem w przypadku pana Dariusza jest założenie i praca nad rozwojem Republiki Ściborskiej.
- Jest to moja forma działalności harcerskiej w życiu dorosłym. Odkąd poznałem przedwojenne pomysły państw harcerskich, marzyłem o tym, żeby coś takiego stworzyć. Andrzej Małkowski, twórca polskiego skautingu i działacz polskich organizacji młodzieżowych, już w 1914 roku chciał pod Zakopanem stworzyć tego typu pierwszą enklawę niepodległej Polski, Rzeczpospolitą Podhalańską. To miało być państwo dla harcerzy i skautów. Pomysł nie wypalił, ale w okresie międzywojennym było tego typu pomysłów jeszcze co najmniej kilka. Jednym z ciekawszych był ten, kiedy w okresie wielkiego kryzysu pewna dorosła drużyna warszawska wymyśliła sobie, że wraz z rodzinami przeniosą się do Brazylii, gdzie wykarczują część puszczy i założą swoje harcerskie państwo. Przygotowywali się do tego, wysyłali na miejsce swoich zwiadowców, doszkalali się do pracy. Doszło do tego, że zaczęli budować jacht pełnomorski, by ograniczyć koszty transportu. Wojna jednak stanęła na drodze realizacji tego pomysłu. Tymczasem dowódca batalionu "Zośka" Ryszard Białous wraz z harcerzem Leszkiem Makowskim wyjechali do Argentyny i tam część tego pomysłu rzeczywiście udało się zrealizować - opowiada pan Dariusz.
Co więcej, istniało na terenie Polski kilka szkół harcerskich, których konstrukcja związana była z gospodarstwami wiejskimi. Harcerze, ucząc się swojego harcerskiego fachu, ponadprogramowo uczyli się doić kozy czy uprawiać ziemię.
- Widzę w tym olbrzymi sens pod względem wychowawczym czy edukacyjnym, tym bardziej, że mamy w Polsce zaniedbaną sferę uczenia dobrego stosunku do przyrody. Coś co w Skandynawii jest normą, u nas kuleje - mówi pan Dariusz, traktując powyższe przesłanki, jako drogowskazy prowadzące go do założenia swojego państwa. - Są to pierwowzory naszej Republiki Ściborskiej. Miejsca, które jest edukacyjne, ale też turystyczne. Choć to drugie nie jest naszym priorytetem.
Z racji tego, że jest to miejsce harcerskie, cały teren pozbawiony jest alkoholu, tytoniu, wulgarnego słownictwa.
- Realizacja naszych pomysłów w warunkach polskich jest dość trudna. Ale da się. Jestem osobą, która od ponad 30 lat nie wypowiedziała ani jednego wulgarnego słowa. Nasz teren jest przyjazny dla zwierząt, nie jadamy tu mięsa. Jak się weźmie to wszystko pod uwagę, to stajemy się bardzo specyficznym miejscem w branży turystycznej. Wszyscy to podkreślają, niektórzy twierdzą nawet, że nie mamy racji bytu, bo nie utrzymamy się, zakazując chociażby alkoholu. Ale w pełni świadomie idziemy w zupełnie inną stronę niż wszyscy. Wiemy, że gdyby nasza osada była obiektem standardowym, gdzie odbywałyby się chociażby piwne imprezy, nasze zyski wzrosłyby kilkukrotnie. Natomiast akcent wychowawczy, chęć bycia wzorem dla młodych ludzi, są dla nas ważniejsze niż pieniądze. Tworząc Republikę Ściborską, naturalnie mieliśmy obawy, czy aby takie prawo nie spotka się z dezaprobatą i nie doprowadzi nas do bankructwa. Natomiast z żoną jesteśmy kategoryczni w tym, co robimy. Moja przeszłość harcerska i wykształcenie pedagogiczne bardzo w tym pomagają. W dzisiejszych czasach trzeba być bardzo zdeterminowanym w swoim działaniu, by coś osiągnąć.
Czas pokazał, że jednak takie miejsca mają rację bytu, a spora część społeczeństwa docenia takie zasady.
- Być może jest to część społeczeństwa bardziej wyedukowana, bardziej świadoma. Wysyłając dziecko na pobyt u nas, rodzic ma pewność, że dziecko będzie się zdrowo odżywiało, nie będzie słuchało wulgaryzmów.
Poza wyborem trudnego w sensie organizacyjnym, a jednocześnie przepięknego kierunku działania, ważna była też lokalizacja.
- Jest to taki nasz raj. Przez naszą ziemię przebiegają tropy rysi i wilków. Są łosie, dużo gatunków ptaków. Nasza ziemia od co najmniej 40 lat, a najprawdopodobniej nigdy, nie była nawożona chemicznie. Wokół mamy naturalne lasy o charakterze puszczańskim - wymienia pan Dariusz.
Republika Ściborska to 30 hektarów i 3 gospodarstwa wiejskie (z 1844, z 1840 i z 1778 r.) położone we wsi sołeckiej Ściborki, stąd nazwa "Ściborska". Ale znowu, wybór miejsca był działaniem pod prąd.
- Nie mając zaplecza ekonomicznego, kupiliśmy działki, których nikt nie chciał kupić. Nie było tu dróg dojazdowych. Teren jest poza obszarem turystycznym, a to kolejne utrudnienie. Nie jesteśmy ani blisko Mikołajek, ani blisko Giżycka, jesteśmy sami. Wymagało to od nas sukcesywnego działania. Konsekwentne działanie krok po kroku sprawia, że się rozwijamy.
Dziś państwo Morsztynowie nie są zdani wyłącznie na siebie, mają wolontariuszy i współpracowników.
- Utworzyliśmy takie przedsiębiorstwo społeczne. Mamy też dziesięciu stałych pracowników. Połowa z nich są to budowlańcy specjalizujący się w starych technikach, jak łupanie kamienia czy tradycyjna ciesielka. Są też zielarki, w związku z tym, że od dwóch lat powstają różne ogrody, a także przewodnicy, którzy potrafią profesjonalnie oprowadzać po naszej Republice.
W tej chwili Republika Ściborska ma kilka funkcjonujących muzeów, a prawie kilkanaście obiektów muzealnych jest w różnej fazie badań przygotowawczych. Skrywające ciekawe historie eksponaty znajdują się, chociażby w Muzeum Kultur Polarnych, Muzeum Kultur Indian Ameryki Północnej oraz w Wiosce Indiańskiej. Istnieje też muzeum przeznaczone Marii Rodziewiczównie czy muzeum poświęcone przodkom gospodarzy Republiki.
- Przygotowanie każdego takiego obiektu poprzedzone jest wieloletnimi badaniami. W tej chwili budujemy nasz największy obiekt - Muzeum Ruchu Puszczańskiego. Jest to bardzo duży budynek XVIII-wieczny, odtwarzany na jednym z naszych gospodarstw. Muzeum Ruchu Puszczańskiego ma ocalić od zapomnienia fantastyczny kierunek wychowawczy, który istniał w Polsce głównie przed wojną. Jest to coś w rodzaju skandynawskiego "friluslift", czyli życia na łonie przyrody. My mieliśmy ten temat dokładnie opracowany przed wojną i gdyby nie ona, pewnie ten ruch by przetrwał.
Od 2020 roku w Republice Ściborskiej zaczęły funkcjonować tematyczne ogrody, które są podstawą powstającej Pijalni Ziół i przetwórstwa ziołowego.
Ruska bania znajduje się tuż przy stawie torfowym.
- Można nasycić ciało podwójnie. Najpierw sauną, a następnie kąpielą torfową. Na odważnych czekają również brzozowe witki. Bania powstała w naszym tartaku, ponieważ zajmujemy się również budową chat traperskich.
Na terenie Republiki Ściborskiej wybudowano cztery takie chaty. Pierwsza z powyższego zdjęcia inspirowana jest puszczańską chatą Ernesta Setona - założyciela woodcraftu, jednego z twórców skautingu, obrońcy przyrody i kultury Indian Ameryki Północnej. W chatach czekają łóżka i ławy z materacami do spania, kuchnie z drewnem opałowym i podstawowymi naczyniami do gotowania wegetariańskich potraw oraz tradycyjne oświetlenie - świece, lampy naftowe. Toalety kompostowe znajdują się na zewnątrz, a wodę pitną pobiera się ze studni.
To w Republice Sciborskiej przeżyć można przygody, uczestnicząc w letnich czy zimowych obozach przygodowych. Latem największym zainteresowaniem cieszą się obozy ojców z synami i rodzinne. W ich programie znajdziemy wyprawy traperskie przez dziką rzekę czy Rysie Bagno, nocleg w lesie, w chatach, w tipi, canicross i dogoterapia z huskymi, zajęcia indiańskie, eskimoskie, survivalowe, ziołowe itd. Ma się wrażenie, że tu przygoda czeka za każdym rogiem. A energii przed przygodą dostarcza zdrowa, ekologiczna żywność z własnych ogrodów. Natomiast Biegun Zimna to spotkanie ludzi kochających zimę.
- Zjeżdżają się polarnicy, tzw. ludzie północy, którzy przez kilka dni biwakują, korzystając z różnych aktywności zimowych w ramach tej imprezy.
To, co robią Morsztynowie, nie jest wyłącznie odpowiedzią na oczekiwania turystów.
- My funkcjonujemy tak jak restauracje francuskie, gdzie to kucharz ma zawsze rację - mówi z uśmiechem pan Dariusz. - Dopasowujemy się do naszego gościa, jeśli chodzi o jego możliwości czy zainteresowania, ale generalnie nie przekraczamy rubikonu. Mamy na przykład mnóstwo zapytań o ognisko z kiełbaskami, jednak jesteśmy niezłomni. Dostosować się możemy do sytuacji osób niepełnosprawnych, z indywidualnymi potrzebami, jesteśmy elastyczni, jeśli chodzi o zainteresowania naszych gości. Jeśli przyjeżdżają dla starego budownictwa, pochylamy się nad tym tematem, jeśli dla piesków, więcej czasu poświęcamy im.
W Republice Ściborskiej znajduje się też najstarsza czynna zabytkowa pasieka w Polsce. Została ona założona w kurpioweskiej wsi Dobry Las przez Aleksandra Koźliczaka (dziadka Dariusza, gospodarza RŚ) już w 1935 roku i od tamtej pory działa nieprzerwanie.
- Dziadek Olek otrzymał wtedy za pomoc w pasiece sąsiada dwa pierwsze ule oraz książkę do nauki pszczelarstwa. Tak rozpoczęła się jego przygoda.
Jednak tradycje pszczelarskie i bartnicze są obecne w rodzinie pana Darka zdecydowanie dłużej. Wpisy w nowogródzkich księgach bartnych dotyczące przodków gospodarza Republiki Ściborskiej pochodzą już z XVII wieku!
U schyłku życia Dziadek Olek przekazał pasiekę swemu wnukowi, by ten kontynuował rodzinną tradycję i tym sposobem do Republiki Ściborskiej przyjechało 12 uli Aleksandra Kożliczaka oraz 4 ule mieszkańców okolic Dobrego Lasu. Nie bez przyczyny wybór padł na pana Darka. Pszczelarstwo nie było mu obce. Wychowywał się w leśniczówce dziadków i od najmłodszych lat uczestniczył w pszczelarskim obrządku.
W Republice Ściborskiej ulom towarzyszą dwie ponad 100-letnie barcie oraz 6 barci, które zostały zamocowane na drzewach rok temu.
- Praca przy pszczołach odbywa się tu w sposób tradycyjny, czyli tak, jak pracował sam jej założyciel, Aleksander Koźliczak. Używamy tych samych, zabytkowych już narzędzi, ramek, całego sprzętu oraz stosujemy te same techniki. Na zimę ocieplamy ule i barcie słomianą sieczką, wabimy pszczoły jedynie naturalnymi sposobami, tak samo chwytamy roje.
Produkty pasieki osiągają najwyższe wskaźniki zdrowotne. Poza naturalnie prowadzonym pszczelarstwem (ule bez styropianu, plastiku, pszczoły bez antybiotyków i sztucznego, zbyt obfitego dokarmiania) wpływa na to też lokalizacja uli i barci.
- W promieniu kilku kilometrów tylko natura. Uprawy rolne, las, naturalne kwietne i ziołowe łąki, a wszystko bez grama chemii, owiewane bodaj najczystszym w Polsce powietrzem.
Ledwo minęła piękna, złota jesień pod znakiem warkoczy uplecionych z cebuli i czosnku, pęku suszonej nawłoci, dyni oraz pachnących jabłek wypełniających ganek a już spadł niemały śnieg i zaraz rusza zimowy sezon zaprzęgowy. To właśnie w oklicach Republiki Ściborskiej natkniemy się na znaki drogowe ostrzegające "Uwaga! Psie zaprzęgi".
Psy Północy kochają zimę.
- Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że im zimniej, tym lepiej. Sprawdza się to również przy treningach psich zaprzęgów - im niższa temperatura, tym psiaki biegają szybciej i bardziej się cieszą.
W Republice Ściborskiej spotkać można psy ras Siberian Husky, Alaskan Malamute i Alaskan Husky. Wszystkie one mieszkają cały rok w przestronnych, dostosowywanych do pór roku kojcach. Są bardzo bliskimi potomkami psów Północy lub same z Północy przybyły, więc żaden polski mróz im niestraszny.
- Natomiast, kiedy jest ciepło, nie powinny biegać bardzo długich, wyczerpujących tras. Mogłoby to negatywnie wpłynąć na ich stan zdrowia. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by biegały nadal, tylko trochę mniej intensywnie. Są w końcu psami i uwielbiają wszelką aktywność.
W sezonie letnim psy Republiki Ściborskiej angażowane są przede wszystkim w dyscypliny zwane dogtrekking i canicross, polegające na bieganiu człowieka z psem na uprzęży.
- Podstawową różnicą jest to, że dogtrekking może mieć formę biegu połączonego z zabawą na orientację. Wyznaczone trasy prowadzą przez ciekawe krajoznawczo, przyrodniczo tereny, dlatego pojawiają się momenty spaceru, czasem zwiedzania. Z kolei canicross opiera się głównie na biegu. Dyscyplina ta wywodzi się ze Skandynawii i jest ściśle związana z psimi zaprzęgami, jednak zamiast sań czy wózka, zadaniem psa jest ciągnięcie człowieka, który powinen jak najmniej spowalniać czworonoga.
Psiaki sprawdzają się także w dogoterapii, czyli terapii z psem wspomagającej wszelkie rehabilitacje. Jako wyjątkowo uspołecznione, rozumnie posłuszne i przewidywalne, współpracują w terapii na medal.
- Zajmuję się psami zaprzęgowymi ponad 30 lat. Jestem zupełnym samoukiem, ale wspólnie z synami działamy w tym temacie w pełni profesjonalnie. Jestem pierwszą osobą, która jeździła z Polski na wyprawy Północne. W tej chwili mamy już 50 psów zaprzęgowych - mówi pan Dariusz.
Psie zaprzęgi, lasy i chaty pokryte śniegiem... Brzmi jak opis krainy ze scenografii filmu o świętach Bożego Narodzenia. Tymczasem tradycje świąteczne Republiki Ściborskiej są tożsame z tymi w reszcie Polski.
- Tyle że święta trwają tu dłużej i obchodzone są podwójnie, bo mieszka tu dużo Ukraińców, przesiedleńców w ramach akcji "Wisła" - mówi pan Dariusz. - Mamy jedną tradycję, która wynika z naszych zasad. Republika Ściborska jest miejscem bardzo ekologicznym. Mamy regułę, że po to sadzimy drzewa, by ich nie wycinać, więc przed świętami robię z moimi synami wyprawy do lasu i szukamy leżących drzew iglastych, z których obcinamy czub. Z tego robimy choinkę. Nie jest ona może idealnie symetryczna, gęsta, wzorcowa, ale mamy świadomość tego, że nie musieliśmy ścinać drzewa na taką błahą rozrywkę. Trwa to już przynajmniej 30 lat, więc uchroniliśmy już około 30 drzew, które mogą rosnąć. Bywa tak, że jeden dzień nie wystarczy, by odnaleźć nadający się na choinkę egzemplarz. Ale sama wyprawa do lasu, kiedy idziemy z zaangażowanymi w szukanie dziećmi, jest przyjemnością i ciekawym elementem naszej rodzinnej tradycji.
- Istnieje u nas pewna konsekwencja działań, która nie jest do końca widoczna z zewnątrz. Ktoś może spojrzeć na Republikę Ściborską i zobaczyć miszmasz trudny do zrozumienia: Indianie, święty Franciszek, harcerstwo, wegetarianizm, psy zaprzęgowe... - wymienia pan Dariusz. - Nie jestem z wykształcenia etnografem ani historykiem. Jestem nauczycielem wychowania fizycznego, ale jest to pewne ułatwienie przy prowadzeniu badań, dlatego że nie jestem związany jakąś formułą naukową i mogę sobie pozwolić na swobodę. Posługuję się jednak kilkoma zasadami. Pierwszą jest to, że nie ma sensu prowadzenie badań, by ocalać coś, co już jest ocalone i przebadane. Nadal jest bardzo dużo dziedzin niszowych, które na naszych oczach giną. Przechodzą w niepamięć. Jeśli dostrzegam, że istnieje taka dziedzina, szalenie ważna i nikt poza mną nie kwapi się do tego, by ją uratować od zapomnienia, wtedy włącza się we mnie harcerska potrzeba służby - deklaruje gospodarz Republiki Ściborskiej. - Na przykład nasze Muzeum poświęcone Marii Rodziewiczównie, fantastycznej postaci, zupełnie zapomnianej, która nota bene bardzo by się przydała we współczesnej przestrzeni publicznej, szczególnie jako autorytet kobiet. Jej powieści są zapomniane, chociażby "Lato leśnych ludzi". Moim zadaniem, które sobie sam przyjąłem, jest próba ocalenia i postaci pisarki, i jej twórczości, i jej myśli. Wszystkie nasze muzea powstały w myśl tej zasady. Ratujemy dziedzictwo kulturowe zagrożone zapomnieniem, nie powielamy działań, które istnieją.
Pan Dariusz uratował też chatkę z Puszczy Boreckiej. Malutki obiekt mający około 40 m2 ma niesamowitą historię i klimat.
- Leśnicy już 20 lat temu ten obiekt rozebrali, udało mi się odkupić pozostałości, prowadziłem badania 10 lat. Budowa zajęła rok i teraz funkcjonuje, służy, odtwarza historię. Dziś powstają na jej temat książki.
- W naszej przestrzeni jest mnóstwo takich tematów. Jednym z ostatnich muzeów, które otworzyliśmy, jest muzeum poświęcone naszej rodzinie - Koźliczaków i Marusów. To mój hołd im oddany. Przed jego powstaniem członkowie naszej rodziny przekonani byli, że są mało znaczącą rodziną, zbyt zwyczajną by poświęcać im muzeum. Ja tak nie uważam. Myślę, że to właśnie w najbliższej przestrzeni, w której żyjemy jest mnóstwo fantastycznych rzeczy godnych upamiętnienia, zarejestrowania, tak by nie poszło to w niepamięć. Zapominamy, że musimy się od kogoś uczyć - prawi gospodarz Republiki Ściborskiej. - Wyznaję zasadę, że mądrość ta współczesna, nazwijmy ją "nowoczesność", powinna polegać na mądrym wykorzystaniu dorobku przodków. My się niestety od tego dorobku coraz częściej odcinamy i to jest nasza zguba. W mojej ocenie nie ma możliwości, by dwa najnowsze pokolenia były mądrzejsze od setek pokoleń wcześniejszych. By były samowystarczalne, niepotrzebujące tego dorobku.
Istnieje jeszcze jedna zasada, na której buduje Republikę pan Dariusz.
- Zasada, która jest dla mnie bardzo ważna, to działanie i praca, a przez to zarabianie, w godny sposób. To znaczy, że nie pieniądz ma być wykładnią, ale wyższe wartości. Podam taki skrajny przykład. Nie mógłbym pracować w sklepie jako sprzedawca, bo musiałbym klientom sprzedawać cukier, mając świadomosć jak zły jest to produkt. Zresztą nie tylko cukier... Ale wracając do tematu, często powtarzam, że ludzie dzielą się na tych, którzy mają lustro w domu i tych, którzy go nie mają. Osoba, która nie ma lustra hańbi się do woli, bo nie musi patrzeć na swoją twarz, natomiast ja jestem w tej drugiej grupie, która codziennie rano patrząc w lustro chce być dumny z wizerunku, który tam widzi. Nasze życie nie służy do tego, by całe życie gromadzić banknoty w swojej trumnie, by symbolizowały spełnienie naszego życia. Żyjemy po coś więcej, niż gromadzenie funduszy. Coś sensownego możemy po sobie zostawić. Moim największym nauczycielem życiowym był zmarły niedawno prof. Andrzej Strumiłło. Miał 90 lat, kiedy w rozmowie ze mną wyznał, że mimo świadomości zbliżającego się końca, chciałby po sobie zostawić coś jeszcze. Tacy ludzie są fantastyczni. To drogowskazy.
Pieniądz rządzi światem, ale nie takiego świata chce rodzina Morsztynów. Najprawdopodobniej dlatego Republika Ściborska wydaje się nieco egzotyczna, jakby z innego świata właśnie.
- Te gigantyczne, globalistyczne firmy nami rządzą, nabierając nas, tylko w jednym celu - by zarobić jeszcze więcej. Trzeba się temu przeciwstawiać, zakładać enklawy. Taką moją enklawą, by godnie i sensownie żyć, jest moje państwo. Ale Republika Ściborska nie jest miejscem zamkniętym, można nas odwiedzać. Zasada jest prosta, jeśli się do nas przyjeżdża, na czas pobytu przyjmuje się nasze zasady. Mamy setki zwolenników, którzy przyjeżdżają nawet z odległych miejsc, doceniając autentyczność tego miejsca. Jeden z naszych gości był nadzwyczaj zaskoczony i po dwóch dniach pobytu szczerze mi wyznał, że był przekonany, iż to tylko marketing. Myślał, że te zasady czy wyłącznie zdrowe jedzenie to ściema. Ale nie był zawiedziony. Cieszy nas to, że ludzie doceniają nasz pomysł i szukają takich miejsc. Właśnie dla tej części społeczeństwa funkcjonujemy.