Reklama

Historia Sanktuarium w Miedniewicach sięga XVII wieku, kiedy to miały tu  miejsce wydarzenia uznane przez władze kościelne i wiernych za cudowne. Jak głosi tradycja, w 1674 roku miejscowy rolnik - Jakub Trojańczyk - przywiózł ze Studziannej, koło dzisiejszego Tomaszowa Mazowieckiego, obrazek Świętej Rodziny. Po powrocie do rodzinnej wsi umieścił go na drewnianym słupie, na którym wsparte było wiązanie dachu stodoły. Przez jakiś czas Jakub modlił się przed obrazem i nic nie wskazywało na późniejsze wydarzenia. Jednak po jakimś czasie, pewnego wieczoru, miejscowa ludność zauważyła łunę jaśniejącą nad stodołą Jakuba. 

Stodoła, która rozbłysła światłem

Światło z każdą chwilą robiło się coraz mocniejsze. Ludziom zdawało się, że wybuchł pożar. Chwycili więc za wiadra z wodą i pobiegli go gasić. Na miejscu ze zdziwieniem odkryli, że żadnego pożaru nie było, a światło biło od obrazka wiszącego w środku stodoły. - Wieść o tym rozniosła się błyskawicznie - mówi w rozmowie ze mną Franciszkanin z miedniewickiego sanktuarium - brat Piotr Jankowski. - Ludzie zaczęli opowiadać, że u Jakuba dzieją się cuda i przybywali do Miedniewic, uznając obraz za święty - dodaje. To jednak nie wszystko. - Pewnego razu, po otwarciu stodoły ludzie mieli spostrzec przed słupem, na którym wisiał obraz, dziwne ślady trojga osób. Były to odbicia sandałów dwojga dorosłych i dziecka. - Uznano, że na klepisku stanęła Święta Rodzina. Żeby jednak mieć pewność, że tak było, stodołę posprzątano, przed słupem rozsypano piasek z popiołem i budynek zamknięto na noc - mówi brat Piotr. Gospodarze pilnowali stodoły, trzymając wartę przy wrotach. Rano, gdy drzwi otworzono - przed słupem znów znajdowały się ślady. Nie było za to znaków, jakby ktoś do stodoły wchodził. - Pielgrzymów zaczęło przybywać, tak jak świadectw cudownych uzdrowień ludzi, którzy modlili się przed obrazem, prosząc o łaski - mówi franciszkanin. Nic dziwnego, że o sprawie dowiedział się szybko właściciel Miedniewic, Mikołaj Wiktoryn Grudziński, człowiek pobożny i prawy, starosta guzowski i golubski, który walczył z Sobieskim pod Wiedniem. Tenże Grudziński wystąpił z prośbą do biskupa poznańskiego - Stefana Wierzbowskiego z Wielkiego Chrząstowa - aby wyznaczył komisję, która zbadałaby sprawę. Komisja zbierała się trzy razy (w latach 1675, 1676 i 1677) i wydała orzeczenie o uznaniu cudów. 

Reklama

W związku z tym w 1677 roku starosta Mikołaj Grudziński rozebrał drewnianą stodołę i rozpoczął budowę kaplicy. Później sprowadzono tu - do wybudowanego drewnianego klasztoru - ojców reformatów. Na przełomie wieków XVII i XVIII powstały murowany klasztor i kościół. W roku 1764 roku Kapituła Watykańska przy bazylice św. Piotra w Rzymie uznała obraz z Miedniewic za cudowny, a trzy lata później biskup Ignacy Krasicki dokonał uroczystej koronacji obrazu. Była to jedna z pierwszych uroczystości koronacyjnych na ziemiach polskich. Dokonano jej 50 lat po koronacji cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej z Jasnej Góry. - Nasz cudowny obraz nie jest malowidłem, ale drzeworytem. Czyli jest to odbity na papierze obraz, który wcześniej wyryto w drewnie - zaznacza w rozmowie ze mną brat Piotr. - Papież początkowo zastanawiał się, czy papierowy obrazek można koronować, ale ostatecznie uznał, że można - dodaje franciszkanin. "Obrazek ma wymiary 50 na 50 centymetrów. Przedstawia Świętą Rodzinę: Jezusa, Maryję i świę­tego Józefa, siedzących przy okrągłym stole, na którym stoi zapalona świeca, parę miseczek z jedzeniem oraz owoce. Jezus siedzi na krześle z oparciem i trzyma kielich, który podał mu święty Józef. Matka Boża z macierzyńską czułością wpatruje się w dzieciątko i prawą ręką podaje mu gruszkę" - czytamy na stronie sanktuarium.

Czarne ołtarze i "święte" drzazgi

       

Odwiedzających kościół w Miedniewicach uderza fakt, że ołtarze w świątyni pomalowane są na czarno. - Zrobiono to w proteście po rozbiorach Polski - mówi mi brat Jankowski. - Arcybiskupi zachęcali wówczas do noszenia żałoby po likwidacji państwa polskiego. Władze carskie tego nie tolerowały i zwalczały.  Dlatego niektórzy księża decydowali się na pomalowanie na czarno ołtarzy. Tak było między innymi w Miedniewicach. Czarne są ołtarze boczne i główny, który skrywa coś jeszcze.  

Do dnia dzisiejszego przetrwała bowiem dębowa socha, na której przed wiekami zawieszono cudowny obraz Świętej Rodziny. Wierni mogą ją zobaczyć i jej dotknąć. - Drewniany słup jest wygłaskany przez wiernych, bo ołtarz w naszym kościele jest ołtarzem przechodnim - mówi mój przewodnik po Miedniewicach. - Pielgrzymi przechodzą za nim na kolanach i dotykają słupa z dawnej stodoły Jakuba Trojańczyka. Słup został wbudowany w ołtarz, żeby go chronić. - W czasach różnych epidemii wierni wyskubywali bowiem z niego drzazgi, moczyli je w wodzie, a  wodę tę pili wierząc, że ich uzdrowi- mówi franciszkanin i dodaje  - Do dziś można zobaczyć ślady po wycinaniu drzazg. Gdyby słupa nie zabezpieczono, pewnie by do naszych czasów nie przetrwał. Biskup Wierzbowski po rozebraniu stodoły Jakuba Trojańczyka pozwolił na zostawienie jedynie głównego słupa. Resztę desek kazał spalić, żeby ludzie nie popadli w dewocję.

Konfesjonał z sekretnym przejściem

Kościół w Miedniewicach ma także coś, co zachwycić może wielbicieli przygód Pana Samochodzika. Niedaleko ołtarza głównego znajduje się konfesjonał. Na pierwszy rzut oka wygląda niepozornie.  Ciemny, drewniany. Konfesjonał jak wiele innych, starych mebli tego typu w polskich świątyniach. - Po rozbiorach zakonnicy z Miedniewic udzielali się czynnie i wspierali Polaków walczących o odzyskanie niepodległości. Ukrywali w klasztorze spiskowców - mówi brat Piotr. - Klasztory były otoczone murami. Miały pozamykane bramy. W razie pojawienia się władz carskich przebywający w klasztorze Polacy - często organizujący tu spotkania - mieli czas na ucieczkę albo ukrycie się. 

Konfesjonał, o którym mowa,  skrywa bowiem sekretne przejście. Tylna ściana konfesjonału to w istocie drzwi. Po ich otwarciu oczom odwiedzających, ukazują się kręte, prowadzące na strych kościoła schody. To tam ukrywali się walczący o Polskę patrioci, a kiedy widać było przez okna kościoła, że kibitki z pochodniami odjeżdżały - mogli po jakimś czasie spokojnie wyjść z ukrycia i opuścić klasztor. - Nikogo tam nie wpuszczamy. Zawsze żartuję, że bilety są za drogie, a na schodach są tylko pajęczyny i kurz - mówi zakonnik. Turyści, którzy poproszą, mogą jednak tajemne schody zobaczyć na własne oczy. Ilu Polakom to sekretne przejście uratowało życie? Nie wiadomo.  Po powstaniu styczniowym władze carskie skasowały klasztor ojców reformatów i zakazały pielgrzymowania do sanktuarium. Po odzyskaniu niepodległości - po pierwszej wojnie światowej - w Miedniewicach została założona parafia przez księży diecezjalnych. W 1966 roku Stefan Kardynał Wyszyński, prymas Polski, przekazał parafię w Miedniewicach i pieczę nad sanktuarium ojcom franciszkanom. Historię sanktuarium w Miedniewicach można prześledzić, oglądając sześć dużych obrazów wiszących wysoko na ścianach świątyni.

Przeszklone trumny i zmumifikowane szczątki

Odwiedzający Sanktuarium w Miedniewicach mogą zajrzeć także do kościelnych krypt, które przez wieki służyły jako miejsce pochówku znamienitych mieszkańców i dobroczyńców świątyni. Trumny są dziś przeszklone. Przez szyby można zobaczyć zmumifikowane szczątki. Spoczęli tu fundator kościoła  - Mikołaj Grudziński - i jego trzeci żona - Katarzyna Lukrecja z książąt Radziwiłłów. Według historyków naturalna mumifikacja ciał jest wynikiem specyficznych warunków mikroklimatycznych panujących w krypcie. - Kiedyś trumien było około 80-ciu. 

Dziś jest ich kilkanaście - mówi brat Piotr i zdradza, że przed kościołem pochówków jest zdecydowanie więcej. Wieczny spoczynek znalazły tam osoby, które w Miedniewicach doznały łaski uzdrowienia i potem chciały zostać pochowane na terenie sanktuarium. - Pisały do przeora z prośbą, by mogły być tu przed kościołem pochowane, tak aby przybywający do sanktuarium pielgrzymi, mogli deptać ich doczesne szczątki, wypraszając im przez to upokorzenie bramy nieba - wyjaśnia mój rozmówca. Niektóre przedmioty, które wydobyto w czasie różnego rodzaju prac wykopaliskowych na terenie otaczającym kościół, można obejrzeć na wystawie w kryptach. Przed kościołem stoi także figura, która jest wotum za jedno z cudownych uzdrowień. Ufundowały je swego czasu władze Łowicza. Zrobiono to po tym, jak niejaki Ignaś, syn królewskiego sekretarza, miał tu zostać uratowany po utonięciu podczas kąpieli w Bzurze. Jego matka - nie mogąca się pogodzić ze śmiercią swojego dziecka - przywiozła je tu wierząc, że zostanie ono cudownie uratowane. - Gdy ciało chłopca wnoszono po schodach woda, wypłynęła mu z ust. W kronikach zapisano: "prawie dwa kwadranse był nieżyw,  potem powrócił do żywota" - relacjonuje zakonnik.

Sanktuarium dziś

Brat Piotr zauważa, że w Miedniewicach czas się zatrzymał. Panuje tu cisza i spokój, a wierni, którzy kościół odwiedzają, mówią, że żal im opuszczać mury świątyni. Tak dobrą czują tu energię. Sanktuarium w Miedniewicach jest dzisiaj miejscem, które chętnie odwiedzają i wierni, szukający wsparcia Świętej Rodziny, ale także miłośnicy historii. Każdego roku ściągają tu rzesze pielgrzymów. Wyjątkowy był rok 2024, kiedy świętowano 350-lecie obecności cudownego obrazu w Miedniewicach. Sanktuarium to prawdziwa perła, która pozostawia niezatarte wrażenie na każdym, kto je odwiedzi. Niezależnie czy sprowadza go tu wiara w cudowną moc obrazu, czy też zwyczajnie chęć poznania historii Polski i regionu.