"Na litość boską, ten człowiek nie może pozostać u władzy!" - powiedział na koniec swojego przemówienia prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie. To, zdaje się niezaplanowane zdanie, wywołało pogrom w Waszyngtonie, wprawiło w zdumienie dziennikarzy CNN prowadzących z Warszawy wydanie specjalne, którzy zastanawiali się, co tak naprawdę prezydent miał na myśli. A Biały Dom w ekspresowym tempie wydał oświadczenie, prostujące i łagodzące wypowiedź prezydenta.
To w bardzo wyraźny sposób pokazuje, jaką siłę mają słowa. Joe Biden, przemawiając w Warszawie, nie miał jeszcze pojęcia o tym, co dzieje się w Buczy oraz wielu ukraińskich miastach i wsiach. Jednak jego retoryka wobec Rosji była mocna już wcześniej. Nazwał Władimira Putina "zbrodniarzem wojennym" oraz "rzeźnikiem". To ostatnie określenie skrytykował prezydent Francji Emmanuel Macron, uznając za nieco niefrasobliwe ze strony Joe Bidena. A to tylko słowa zdawałoby się.
Komunikowanie się jest jedną z podstaw istnienia społeczeństw i nie tylko tych współczesnych, czy współczesnego, przywołując istnienie "globalnej wioski". Rozwój technologii i internetu wpłynął w ogromny sposób także na komunikowanie się pomiędzy ludźmi, czyniąc je rozbudowanym i wielowymiarowym. Podstawą komunikacji pozostały jednak słowa.
Każde ze słów posiada swoje określone znaczenie lub znaczenia i budzi konkretne skojarzenia i emocje. Są oczywiście słowa o neutralnym wydźwięku, które nie wywołują skrajnych emocji, to na przykład "dom", czy "córka". Ale już "domek", czy "córeczka", lub stylizowana na internetowy zapis "curka" pobudzają w nas wyraźnie emocje i kierują skojarzenia, zgodnie z tym jakie nadało im społeczeństwo używające danego języka. To w językoznawstwie nazywa się "konotacją" - czyli zdolnością słów do przenoszenia znaczeń i ładunków emocjonalnych.
To dlatego, że język powstał, by ludzie byli w stanie opisać rzeczywistość i wyrazić swoje emocje. Czasem, ktoś zagalopuje się z opisem uczuć wobec drugiej osoby, używając do tego słów o niewłaściwym znaczeniu. To zagrożenie ze strony języka dostrzega ustawodawstwo, zamieszczając paragrafy o zniesławieniach i pomówieniach.
W tym wszystkim tkwią jeszcze media obowiązane etyką zawodową i prawnie do przedstawiania obiektywnie rzeczywistości i to w decydującej części tylko za pomocą słów.
Im dłużej trwa rosyjska agresja na Ukrainę, tym bardziej narasta dosadność stosowanego do opisu wojennej rzeczywistości języka. Liderzy zachodnich państw, szefowie międzynarodowych organizacji używają określeń np. "ludobójstwo", czy "zbrodnie wojenne". Słów jednoznacznych i niepozostawiających pola do oceny. Mimo że, o tym czy dana zbrodnia jest ludobójstwem, a dany polityk lub wojskowy zbrodniarzem, decydują międzynarodowe trybunały.
Poprzez polityków dosadny język trafia do mediów. Jak mówi doktor Karolina Brylska, medioznawczyni, politolog i specjalistka ds. retoryki i komunikacji społecznej Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii UW:
-W ogromnej większości przypadków dziennikarze używają określenia "ludobójstwo" czy "zbrodniarz wojenny" nie w narracji odredakcyjnej, ale w cytatach instytucji i osób publicznych. Czynią to rzecz jasna dość ochoczo, co powoduje, że medialna ekspozycja tego określenia jest rzeczywiście duża".
Zdaniem doktor Brylskiej taki język nie tylko jest na miejscu, ale jest nawet wskazany:
- W sytuacji, którą obserwujemy, to zupełnie naturalne. Skala i brutalność działania wojsk rosyjskich, dokumentowana zeznaniami tysięcy świadków, filmów, fotografii, świadectwami samych sprawców, a także działaniami ukraińskich organów ściągania i misji międzynarodowych nie pozostawia wątpliwości, że takie określenia mają swoje uzasadnienie - wyjaśnia.
Jakie jest to uzasadnienie? Bardzo proste, chodzi o podstawowe zadanie języka:
- Badając dyskurs polityczny, sporo mówimy o tym, że język kształtuje rzeczywistość, a czasem zapominamy o podstawowym założeniu, że język tę rzeczywistość po prostu opisuje. Brutalność języka opisu wojny jest najprostszym odzwierciedleniem jej okrucieństw - zaznacza.
Zadaniem języka jest także oddanie emocji i uczuć mówiącego. Za pomocą słów możemy precyzyjnie opisać, co widzimy. Stąd "silnie nacechowane określenia pozwalają nam, użytkownikom języka, na wyrażenie silnych emocji wobec opisywanych zjawisk - jest nam trochę łatwiej, trochę lżej znosić obrazy barbarzyńskich zachowań, kiedy nazwiemy żołnierza armii rosyjskiej "sołdatem", "raszystą[1]" czy "bestią"".
Gdzie się podziała "polityczna poprawność"?
"To ludobójstwo i jako ludobójstwo musi zostać rozliczone" - mówił premier Mateusz Morawiecki, "Rozmowy są bezowocne. Putinowi nie można ufać" - ocenił Boris Johnson, krytykując przy tym liczne telefony Emmanuela Macrona do Władimira Putina. Rozmów nie pochwalił też i Morawiecki, po czym Macron nazwał go "skrajnie prawicowym antysemitą". Przytoczone cytaty to słowa nieczęsto spotykane w dyplomacji. Wojna zmieniła standardy?
Zdaniem doktor Karoliny Brylskiej nie zmieniła, ale język politycznie neutralny przestał obecnie wystarczać, stąd zwrot ku określeniom bardziej jednoznacznym:
- Wrażenie brutalności języka publicznego w czasie wojny wynika przede wszystkim z jego dużego kontrastu wobec dyskursu politycznej poprawności, który dominuje we współczesnych liberalnych demokracjach i który, żeby była jasność, jest właściwy i pożądany. Natomiast w warunkach wojny, zwłaszcza pociągającej za sobą tak wiele ofiar cywilnych, wielu z nas rażą eufemizmy, rozmyte znaczenia - wyjaśnia.
Wynika to z prostej ludzkiej potrzeby określenia wyraźnego podziału na dobro i zło, czyli "nazywania rzeczy po imieniu".
Jasne rozgraniczenie, kto jest wrogiem, a kto ofiarą w ocenie doktor Brylskiej jest źródłem powodzenia prezydenta Ukrainy.
- Ta prostota i stanowczość w języku to jeden z filarów sukcesu retorycznego Wołodymyra Zełenskiego, który od pierwszych godzin konfliktu wręcz żądał, by wojnę nazywać wojną, a okupanta okupantem. To naturalna kategoryzacja, wojna odzwierciedla się w języku, który ma jasno wskazywać wroga, etykietować go, odmawiać mu szacunku, czasem wręcz dehumanizować - mówiła.
Wybuch wojny w Ukrainie przypomniał po raz kolejny, jak dużą wagę mają słowa, a także uświadomił, że waga tychże słów musi być odpowiednia do wagi rzeczywistości, do której się odnoszą. Coś, co ponad wszelką wątpliwość wygląda jak zbrodnia, zbrodnią trzeba nazwać, a kogoś, kto się tego dopuszcza, nazwać trzeba zbrodniarzem. Język powstał po to, by wiernie odwzorowywać świat. Wojna przypomniała, że łagodne i stosowne eufemizmy nie zawsze są na miejscu.
[1] Raszyzm, raszystka/ta - rosyjski faszyzm, doktryna polityczna