"Samotny marsz" (2017) vs "Idę z Wami" (2022)

Reklama

Wtedy na scenę szedł sam. To był długi samotny marsz. Skupiony, spięty. Tak oświetlony, że jego cień miał kilka metrów. Miał zostawić swoich poprzedników w cieniu. Oto nadchodziła nowa era. Porównywano tę scenę do tej z 1981 roku, gdy François Mitterand przed Panteonem samotnie kroczył po swoim zwycięstwie, zapowiadając nowoczesną, ale i sprawiedliwą Francję. Emmanuel Macron w 2017 szedł, by zamanifestować, że nadchodzi nowe. 

Teraz Emmanuel Macron idzie otoczony przez ludzi. Ściska im dłonie. To ma być znak. Teraz będę blisko was, będę się wsłuchiwał w wasze głosy. Komentatorzy mówią, że oto Macron II, nowy model, bo pierwszy wielu kojarzył się z zimnym technokratą. Dla wielu Francuzów był aroganckim "królem finansjery". Teraz dziękuje i zapowiada: Będziemy działać razemPola Marsowe zawsze jednoczyły Francuzów. Tu świętowano zdobycie Bastylii. Trudno o bardziej symboliczne miejsce, ale czy wołanie o zjednoczenie to realny plan, czy tylko zaklinanie rzeczywistości? Francja jeszcze nigdy w powojennej historii nie była podzielona jak teraz i tak zmęczona polityką. Co stało się z krajem, który dumnie nazywa się stolicą światła, postępu i demokracji?

Reklama

 

A VOTÉ, CZYLI DZIEŃ WYBORÓW

Laurance ostatnie metry swojej 10-kilometrowej trasy pokonuje truchtem w lokalu wyborczym. Jest po sześćdziesiątce. Biega w niedzielę przed obiadem, ale dziś zrobiła przystanek w merostwie 11. dzielnicy Paryża. 

- Głosowanie to mój obowiązek, żeby skrajna prawica nie doszła do władzy. Gdy wypowiada te słowa, wokół nas nie ma nikogo. Lokal jest pusty. Kilka godzin później stanie się jasne, że Francja wybierze Emmanuela Macrona, ale zanotuje też najniższą frekwencję od pół wieku.

- Nie wiem, czy to zmęczenie tylko Macronem, czy polityką. Niska frekwencja to zjawisko globalne. Odrzucenia polityki jako takiej. Uznania, że polityka nie służy niczemu, nie zmienia naszego życia. Potwierdził to ruchu żółtych kamizelek. Ludzie czuli, że są "niewidoczni, nieistotni dla republiki", dlatego nie głosują - tłumaczy mi politolog, profesor Thomas Ribémont.  

 - Zmęczenie polityką, w jednym z najbardziej rozpolitykowanych krajów świata to zjawisko stosunkowo nowe. 5 lat temu krzyczeli "Mamy was dość!" Chodziło o ówczesnego lewicowego prezydenta Françoisa Hollanda, nazywanego Budyniem i o kandydatów z prawicy. I wtedy pojawił się Emmanuel Macron. Francuzi uwierzyli w nową jakość. Od wielu słyszałem, że wreszcie ktoś skasuje ten odwieczny podział sceny politycznej, który nie przekładał się na lepsze życie.

 - Więc spróbowaliśmy czegoś nowego i na koniec okazało się, że niewiele się zmieniło. Mieliśmy najpierw prezydenta z prawicy - Sarkozego, potem z lewicy - Hollanda, a teraz mamy prezydenta, który deklaruje, że nie jest ani z lewej, ani z prawej strony. W portfelach (pouvoir d’achat) Francuzi mają mniej, więc jest ta pokusa: dlaczego by nie spróbować, tej, która jeszcze nie dostała szansy. Myślę, że część Francuzów głosuje na Marine Le Pen, by powiedzieć klasie politycznej "mamy was dość", "zawiedliście nas" - mówi Thomas Ribémont. 

W I turze skrajni kandydaci i z lewicy i z prawicy zdobyli ponad połowę głosów. Wszyscy nie kryli swoich sympatii prokremlowskich. W drugiej turze Macron wygrał zdecydowanie, ale to polityczne zwycięstwo i historyczna porażka, komentował dziennik "Le Monde". Francja z tych wyborów wychodzi podzielona na cztery części: zwolenników Macrona, skrajną lewicę, skrajną prawicę i tych, którzy politykom i polityce przestali wierzyć. Najszybciej wiarę stracili najmłodsi wyborcy.

Polityczny Tinder

Grégoire Cazcara bardzo chciał głosować w wyborach prezydenckich w 2017 roku, ale nie mógł, bo był jeszcze za młody. Ta chęć czyni go wyjątkowym, bo jego rówieśnicy nie głosują. W ostatnich wyborach regionalnych zagłosował co 5 wyborca między 18 a 25 rokiem życia. Cazcara postanowił to zmienić. Stworzył aplikację Elyze, nazwaną politycznym Tinderem. Palcem przesuwa się polityków po smartfonie, algorytm podpowiada, który z kandydatów jest nam najbliższy. Aplikację ściągnęły ponad 2 miliony Francuzów i stała się sensacją tej kampanii. Cazcara umawia się z nami przez swojego rzecznika, ma dla nas 5 minut, bo pędzi na spotkanie zarządu. Wielki biznes i wielka polityka dostrzegła potencjał aplikacji.

- Jest wiele przyczyn, dlaczego ludzie nie głosują. Kryzys zaufania, zwłaszcza wśród młodych wyborców do polityków. Przekonanie, że głosowanie niczego nie zmieni, nie ma żadnego wpływu na nasze życie i że politycy nie mogą nic zmienić. To dlatego wielu młodych, którzy angażują się, czy w sprawy klimatu, czy w pomoc społeczną, nie głosuje, bo uznaje, że to jest nieskuteczne - tłumaczy mi autor aplikacji.

Dla młodych Francuzów ekologia i środowisko to jeden z najważniejszych tematów, ale w dniu wyborów ponad 40 procent zostało w domu. - To paradoks, tłumaczy Cazcara, bo przyszłość Francji, Europy jest dla nas, młodych ważna. Młodzi Francuzi interesują się polityką, śledzą wydarzenia. W porównaniu ze starszymi rocznikami jesteśmy pokoleniem przeładowanym informacjami, ale to nie przekłada się na głosowanie.

Ci, którzy zagłosowali, często decydowali na kogo oddać głos dosłownie nad urną.

Krystalizacja przy obiedzie

W I turze na kilka dni przed wyborami ponad 30 procent Francuzów nie wiedziało jeszcze, na kogo zagłosuje. Przed lokalem wyborczym spotykam Nicolasa. Nie chce powiedzieć, na kogo zagłosuje. Proszę, żeby podał chociaż dwa nazwiska. Le Pen albo Mélanchon. To dwoje skrajnych kandydatów, z przeciwnych stron barykady. Ona - skrajna prawica, on - skrajna lewica. To tak, jakby w Polsce ktoś zastanawiał się nad urną, czy zagłosować na Roberta Biedronia, czy Janusza Korwin-Mikkego.

- Często przed wyborami ludzie nie wiedzą, na kogo mają zagłosować i w ciągu ostatnich 72 godzin przed wyborami dochodzi do czegoś, co nazywamy "krystalizacją głosów". To właśnie wtedy ludzie decydują, na kogo zagłosować. Często dzieje się to na rodzinnym obiedzie w dniu wyborów - tłumaczy mi przewodniczący komisji wyborczej numer jeden w Paryżu, Stefan Martinez.

 - We wszystkich lokalach wyborczych wisi zdjęcie urzędującego prezydenta. To pod jego bacznym spojrzeniem i komisji głosują Francuzi. Komisja to wolontariusze, nikt nie dostaje ani centa za to, co robią. To republikański obowiązek, mówi Stefan Martinez. Francuzi nie skreślają kandydatów, tylko "wrzucają" ich nazwiska do koperty. 

- Żeby zagłosować, każdy Francuz musi mieć dowód osobisty lub kartę wyborczą i musi znajdować się na liście wyborców. Dajemy mu kopertę i kartki z nazwiskami kandydatów. Wyborca wkłada wybraną kartkę do koperty i wrzuca ją do urny. A my wieczorem otwieramy urnę i koperty i liczymy głosy - dodaje.

Kłopot w tym, że jest coraz więcej pustych kopert. To tzw. Votes Blancs. Symbol sprzeciwu wobec oferty politycznej, ale też równocześnie spełniony obywatelski obowiązek. W tych wyborach takich głosów były ponad 2 miliony.

Francuzi mają fascynujący sposób liczenia głosów. Długi, ale właściwie wykluczający błędy, opowiada nam François Vauglin, burmistrz 11. dzielnicy Paryża:

- Sprawdzamy głosy systemem "na krzyż". Przy stole siedzą 4 osoby, ci siedzący po przekątnej stołu w tym samym czasie wyciągają z kopert nazwisko, tak żeby wszyscy widzieli. Dwie pozostałe osoby notują to nazwisko, a po każdej setce głosów sprawdzane jest, czy liczący mają taki sam wynik. Procedura jest długa, ale praktycznie wyklucza błędy.

We Francji nie ma więc konferencji PKW, które co godzinę podają wyniki.

Wojna

Marianna (symbol Francji) na placu Republiki jest ubrana w szaty w kolorze Ukrainy. Na pomniku ktoś wypisał sprejem: "Świat płonie". Trudno się nie zgodzić. Wojna w Ukrainie jest szokiem dla Francuzów. Media bardzo szeroko ją relacjonują. Francuskie telewizje wysłały na Ukrainę więcej reporterów niż wszystkie polskie stacje. Informacji jest więc dużo. Francuzi oglądają szokujące obrazki z Buczy. Młodzi wychowani na serwisach streamingowych zaczęli je analizować. Nie mogą być prawdziwe. Za mało krwi. To musi być ustawka. Ciała musiały być podłożone - usłyszała Beata, Polka mieszkająca od 30 lat we Francji. Rozmawiamy w czasie I tury. Jest przygnębiona. Nikt nie rozumie skali wyzwania, przed jakim stoi cała Europa, w tym Francja, potęga nuklearna.

Wojna, mimo że obecna w przestrzeni publicznej: ukraińskie flagi wiszą na budynkach merostw, w metrze bilbordy zachęcają do niesienia pomocy, to jednak dla wielu Francuzów odległy temat. Nawet czysto fizycznie, bardzo daleki. Kijów to 2220 kilometrów od Paryża. Na ulicach Paryża nie słychać ukraińskiego, nie widać uchodźców z Ukrainy. Francja przyjęła ich ponad 40 tysięcy. Francuzi, z którymi rozmawiam, są zdziwieni, gdy mówię, że do Polski trafiły 3 miliony Ukraińców. Pytają mnie, czy Polska należy do NATO. Ukraina to orient, taki jak dla Polski Algiera czy Tunezja. 

Rosyjskie elity kochają Paryż i południe Francji od końca XIX wieku. To zapewne przypadek, z którego krzywdzące byłoby wyciąganie uogólnień, ale gdy szykuję się do wejścia na żywo, a w klapie mam przypinkę z polsko-ukraińską flagą, podchodzi do mnie dwóch blondynów, podnoszą ręce i krzyczą Slawa Rosiji!!!

Pierwsza prezydencka debata telewizyjna odbywa się pod hasłem "W obliczu wojny", ale im dłużej trwa kampania, tym na pierwszym planie pojawiają się inne tematy. 

Wojna była jednym z najważniejszych tematów tej kampanii - tłumaczy profesor Thomas Ribémont - Gdy wybuchła, naród był zjednoczony, a Macron jako prezydent i szef armii zyskiwał na popularności, ale im dłużej wojna trwała, to dla Francuzów ważniejsze okazały się inne tematy.

Francuzów zaczęło interesować to, jak wojna wpływa na ich portfele, zauważa historyk i publicysta Sylvain Kahn:

- Gdy minął strach przed wojną Europy z Rosją, to co pojawiło się na pierwszym planie w debacie, to wpływ wojny na koszty życia: żywność i energię. I Emmanule Macron wydał się Francuzom kandydatem, który mniej się troszczył o siłę nabywczą Francuzów, a Marine le Pen wydała się dużo bardziej uważna, jeśli chodzi o te kwestie. 

Macron od początku podkreśla, że to wojna Putina, a nie Rosjan. Był ostatnim prezydentem, który odwiedził i Kijów i Moskwę. Powtarza w wywiadach, że trzeba rozmawiać z Moskwą. Z Putinem rozmawiał do czasu masakry w Buczy. We Francji te telefony nie wzbudziły takich emocji jak nad Wisłą. - W dyplomacji francuskiej, która ma wielowiekową historię, zawsze się rozmawia. Bo jeśli kończy się rozmowy i odchodzi od stołu, to nie ma potem z kim negocjować - tłumaczy Sylvain Khan. Francja od czasów De Gaulle’a szukała zawsze trzeciej drogi, niezależnej od Stanów Zjednoczonych.

Francuzów bardziej od rozmów z Kremlem zaintrygują zdjęcia nieogolonego Emmanuela Macrona w bluzie z kapturem i w dżinsach. To pozowanie na Zełenskiego, napiszą sarkastycznie w sieci. 

- Francuzi nie widzieli efektów negocjacji Paryża z Moskwą. Putin się nie cofnął. Cześć Francuzów uważa, że sankcje są niewystarczające i zarzucają i Macronowi i Europie klimat z lat 30, przyrównują to do układu monachijskiego. Francuzi zdają sobie sprawę, jak skomplikowana to sytuacja i że może doprowadzić do III wojny światowej - mówi Thomas Ribémont. 

Nie do śmiechu jest, gdy spojrzy się na poglądy pozostałych kandydatów do Pałacu Elizejskiego. Połowa głosów w I turze padła na sympatyków Kremla.

Marine Le Pen i Jean Luc Mélanchon latami byli bardzo wyrozumiali dla Putina. Mówili "nie wolno ufać Amerykanom", "NATO nie jest dobre", trzeba zrozumieć Rosjan, trzeba współpracy z Rosjanami. Druga i trzecia osoba w wyborach prezydenckich jest proputinowska. Macron, mimo że powtarzał, że trzeba rozmawiać z Putinem, był jednak stanowczy. Tłumaczył "Rozmawiam z Putinem po to, żeby mu powiedzieć: to jest nasze stanowisko, liberalne, a to, co ty robisz, jest złe".

Przypomnijmy, że Marine Le Pen przed wojną uznała, że Ukraina to rosyjska strefa wpływów, fotografowała się z Władimirem Putinem. Zaciągnęła pożyczkę na swoją partię w rosyjskim banku. "Czy jak dzwoni Pani do Władimira Putina, to zwraca się do niego Panie bankierze?" - ironizował w debacie telewizyjnej Emmanuel Macron. Marine Le Pen nie pozostawała mu dłużna i przypominała, jak ten witał z honorami Władimira Putina na Wersalu. Wyciągnęła wydruk ze swojego Twittera, gdzie pokazała, że była przeciwna rosyjskiej aneksji Krymu w 2014 roku. To bardzo symboliczny twitt, bo mówi więcej o jej stosunku do Ukrainy, niż Marine Le Pen chciała powiedzieć. "Jestem za wolną Ukrainą, niezależną od Rosji, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych" - cytowała samą siebie w debacie. Niezależną, czytaj co najmniej neutralną. Gdy Wołodymyr Zełenski zdalnie przemawiał w Zgromadzeniu Narodowym, kontynuując swoje tourne po parlamentach europejskich, Marine Le Pen zapowiedziała, że nie przyjdzie, a o samym prezydencie powiedziała oszczędnie, że wykonuje po prostu swoją pracę. Po krytyce w mediach jednak czas znalazła i wystąpienia wysłuchała.  Zapowiedziała, że gdy wojna się skończy, NATO powinno się zbliżyć do Rosji. Argumentowała, że inaczej Rosja wpadnie w objęcia Chin. Nie przeszkodziło to jej też zapowiedzieć wyjścia Francji z dowództwa NATO.

Marine Le Pen, czyli jak długo można stawiać tamę?

Gdy 20 lat temu ojciec Marine Le Pen, niekryjący swoich antysemickich i rasistowskich poglądów, wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich, Francja przeżyła szok. Na ulicę wyszły tłumy, by protestować, nawoływano, by postawić tamę skrajnej prawicy. Le Pen zdobył 18 procent głosów. Jego córka Marine, 9 lat później przejmuje stery we Froncie Narodowym. W 2017 roku zapowiadając rezygnacje z euro, wchodzi do II tury wyborów prezydenckich. Przegrała z Emmanuelem Macronem, ale głosów zdobyła już prawie dwa razy tyle ile jej ojciec. W tym roku na kandydatkę skrajnej prawicy zagłosowało jeszcze więcej, bo ponad 13 milionów.

- To, co tłumaczy jej wzrost w sondażach, to galopująca inflacja cen energii i żywności, produktów pierwszej potrzeby, a Marine Le Pen właśnie o tym mówiła w kampanii, o "słabnącej sile nabywczej"  - ocenia Thomas Ribémont. Mówiła o tym w zasadzie cały czas i narzuciła ton tej kampanii wyborczej. Dla Francuzów najważniejszym tematem ostatnich miesięcy jest to, co mają w portfelach, a mają poczucie, że mają coraz mniej. 

Hanna Stypułkowska-Goutierre, założycielka kancelarii prawnej HSG Avocats w Paryżu, prezeska honorowa Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej we Francji, 18 lat temu debatowała z Marine Le Pen w znanym telewizyjnym programie "France info Express". Broniła tam argumentów za wejściem Polski do Unii Europejskiej. 

- Marine Le Pen bardzo się wyrobiła przez te ostatnie 5 lat, została bardzo dobrze wyszkolona i starała się złagodzić swój obraz, który niepokoił Francuzów. Dziś Marine Le Pen pokazuje, że jest blisko ludzi.

Francuzi nazwali to dediabolizacją Le Pen i skrajnej prawicy.

- Marine Le Pen przepracowała kampanię, skorzystała ze skrajności innego prawicowego kandydata Érica Zemmoura, przez co jest postrzegana jako mniej skrajna, mimo że nie zmieniła swoich poglądów i ludzi wokół niej. Éric Zemmour to błyskotliwy komentator polityczny i pisarz. W kampanii mówił m.in. o tym, że to NATO sprowokowało Rosję do wojny w Ukrainie, poprzez rozszerzenie sojuszu na wschód (w tym na Polskę) i że nie należy przyjmować uchodźców z Ukrainy. Z tych słów potem się wycofał. To na jego tle Marine Le Pen jawiła się już jako mniej skrajna.

- Niesłusznie, mówi nam Sylvain Khan. - Gdyby Marine Le Pen wygrała, oznaczałoby to ogromne zmiany w Europie. Jej polityka europejska to antypody polityki prowadzonej przez Emmanuela Macrona. To zerwanie z polityką europejską prowadzoną przez Francję od 50 lat. Ta, była w wykonaniu Macrona bardzo aktywna. Dla przykładu, gdyby wygrała Le Pen, państwom Unii byłoby trudniej wspólnie pomagać Ukrainie i przeciwstawić się Rosji.

Marine Le Pen mówiła o Europie ojczyzn, kwestionowała współpracę z Berlinem. Jeszcze kilka lat temu ostentacyjnie wrzucała na konferencji prasowej traktat z Schengen do kosza. Poglądów nie zmieniła. W kampanii podtrzymywała, że chciałaby zakazać delegowania pracowników do Francji. A Polska wysyła ich do Francji najwięcej po Portugalczykach.

 - Przyznam się, że mi ręce opadły, jak to usłyszałam, przecież Francja jest jednym z krajów, które najwięcej deleguje pracowników za granicę - oburza się Hanna Stypułkowska-Goutierre - Jak Francja sprzedaje centralę jądrową do jakiegoś europejskiego kraju, to przecież delegują tam swoich pracowników. Dla mnie to jest nie do pojęcia, ale logika wypowiedzi Marine Le Pen zmierzałaby do tego, że żadna firma europejska w tym polska, nie mogłaby delegować pracowników, ze względu na tzw. dumping społeczny (chodzi o to, że delegowani pracownicy według Le Pen zarabiają mniej od Francuzów i wygrywają w ten sposób ceną w walce o pracę). To nieprawda: polskie i europejskie firmy dostosowują się do rozporządzeń unijnych jeśli chodzi o poziom wynagrodzenia. Zakaz delegowania doprowadziłby do tego, że ci pracownicy byliby zatrudniani na umowach francuskich, a pracodawcy musieliby płacić składki w tym kraju, do którego pracownicy są wysyłani na prace tymczasowe, a do tego przecież służy właśnie delegowanie pracowników. 

Jupiter i pomidory

Francuzi nazwali go Jupiterem. Gdy Emmanuel Macron wygrywał w 2017 roku, miał być nowym Napoleonem, który miał odzyskać należne Francji miejsce na arenie międzynarodowej i zrobić to bez jednego wystrzału.

- Trzeba przyznać, że on naprawdę nie miał łatwo. Nie chciałabym być na miejscu prezydenta, który przeżył żółte kamizelki, dwa lata covidu, a teraz wojnę w Ukrainie. Stara się odgrywać rolę mediatora, niełatwo mu idzie, ale na pewno się stara. Łatwo jest krytykować kogoś za to, co zrobił, trudniej za to, co dopiero zamierza - mówi Hanna Stypulkowska-Goutierre.

Protest żółtych kamizelek, który zmobilizował dziesiątki tysięcy Francuzów, odbija się prezydentowi do dziś polityczną czkawką. To jego grzech pierworodny. Zwlekał z rozmowami, nie dostrzegał problemu, wielu Francuzów to zapamiętało.

- Wśród wielu Francuzów Macron wzbudził niechęć, u niektórych nawet nienawiść - mówi Sylvain Khan.

- Dla najsłabiej zarabiających i części klasy średniej 5 lat prezydentury Emmanuela Macrona oznaczało pogorszenie statusu ekonomicznego i społecznego, poczucie czegoś, co nazywamy " byciem niewidocznym dla Republiki". Dodajcie do tego prezydenta postrzeganego jako aroganckiego technokratę powiązanego ze światem finansjery, to mamy napięcie pomiędzy najsłabiej zarabiającymi i prezydentem. To paradoks, bo bezrobocie we Francji spadło - ocenia Thomas Ribémont.

Po żółtych kamizelkach zapłonęła katedra Notre Dame, a potem przyszła pandemia.

Pandemia była jak wojna i on tę wojnę wygrał - mówi mi taksówkarz. Te słowa wielokrotnie jeszcze usłyszę w Paryżu. Macron był bezwzględny: obostrzenia były surowe, godzina policyjna, zakaz przesiadywania w ukochanych kafejkach. Złamał się tylko raz. Gdy Rafael Nadal z Novakiem Đokovićiem grali w finale Rolanda Garossa. Mecz stał na niebotycznym poziomie, przedłużał się. Zaczynała się godzina policyjna, więc widzowie powinni opuścić trybuny. Tak było na wcześniejszych meczach i gwizdy i buczenie nic nie pomagały. Teraz pomogły. Finał zakończył się przy pełnych trybunach. Decyzję miał podjąć sam Macron. Wywołało to entuzjazm na kortach, ale tuż obok Rollanda Garrosa paryżanie byli oburzeni, bo musieli opuszczać restauracje. Relacjonowałem turniej dla Polsat News, byłem pod kortami. Gdzie tu jest sprawiedliwość - pytali mnie paryżanie, gdy prosiłem o komentarz. To prezydent elit, nas traktuje jak ludzi drugiej kategorii. Ten podział będzie cały czas mu wypominany. Prezydent bankowców i dużych miast. Gdy powiedział, że nieszczepiący się, nie są godni miana obywatela, dolał tylko oliwy do ognia. 

Gdy kończyła się pandemia, wybuchła wojna i skoczyły ceny żywności i energii. Szacuje się, że nawet co czwarty francuski pracownik jest zatrudniony w budżetówce, lub w firmach pracujących dla państwa. Dlatego tak wielkie jest przywiązanie do państwa, które powinno wspierać i pomagać obywatelom - tłumaczy mi Sylvain Khan. Podczas prezydentury Emmanuela Macrona ugruntowało się niesłuszne przekonanie, że filozofia prezydenta brzmi: Pracujcie i radźcie sobie sami. Gdy Marine Le Pen mówiła, że podniesie pensje i sprawi, że siła nabywcza Francuzów urośnie, Macron odpowiadał: "Jedynym sposobem na lepsze zarobki, jest więcej pracy" i zapowiedział podniesienie wieku emerytalnego do 65 lat. To wzburzyło Francuzów.

W 2017 roku Emanuel Macron zdemolował scenę polityczną, układ sił, który rządził Francją przez dziesiątki lat. W tym roku dobił tradycyjną prawicę i lewicę. Kandydatki dwóch, do niedawna potężnych partii: socjalistów i republikanów nie przekroczyły 5-procentowego progu. Nie dostaną więc zwrotu za kampanię. Valérie Pecréss - kandydatka republikanów, ze łzami w oczach zwróciła się do Francuzów z prośbą o wsparcie finansowe: "Pomóżcie. Jestem zadłużona na dwa miliony euro". Jest mało prawdopodobne, żeby Francuzów wzruszyło to wystąpienie.

W czerwcu Francuzów czekają kolejne wybory, tym razem parlamentarne. Już nazwane III turą wyborów prezydenckich. Czy młodzi i Francja raz jeszcze  zaufają Macronowi? Skrajna prawica i lewica liczą, że teraz będzie górą. By wybić im argumenty, prezydent już działa i rusza między ludzi. Swoją pierwszą wizytę złożył w biednych dzielnicach na północy Paryża. Przywitany został pomidorami.