Na wstępie warto rozróżnić dwa pojęcia pomagające zrozumieć codzienną działalność mojego rozmówcy - gatunek obcy i inwazyjny gatunek obcy (IGO).
Ten pierwszy oznacza każdego żywego osobnika gatunku, podgatunku lub niższego taksonu zwierząt, roślin, grzybów lub drobnoustrojów wprowadzonego przez człowieka poza jego naturalny zasięg. Zazwyczaj będą to gatunki egzotyczne, przywiezione z różnych stron świata. Należą jednak do nich także m.in. pies czy kot, co dla wielu może być zaskoczeniem. Dlaczego? Bo gatunki udomowione nie mają naturalnego zasięgu wcale. Dobrze wpisują się więc w tę definicję. Nic w tym jednak złego. Gatunki obce nie są z reguły obce dla człowieka, wręcz przeciwnie. Jesteśmy za nie odpowiedzialni, a w szczególności za te nam najbliższe, czyli właśnie udomowione.
Drugi natomiast oznacza gatunek obcy, którego wprowadzenie lub rozprzestrzenianie się zagraża - jak stwierdzono - bioróżnorodności i powiązanym usługom ekosystemowym lub oddziałuje na nie w niepożądany sposób. Inwazyjny gatunek obcy to zatem gatunek obcy, za pośrednictwem którego człowiek - wynikiem swojego braku odpowiedzialności - wyrządza szkody w przyrodzie. Nie jest to wina samego gatunku obcego. On próbuje tylko odnaleźć się w równie obcym mu świecie. Naszym obowiązkiem jest jednak minimalizowanie tego zagrożenia.
IGO zagrażają obecnie około 12 300 gatunkom ujętym w czerwonej księdze gatunków zagrożonych (IUCN RED LIST).
Rafał Maciaszek od ponad 20 lat pracuje z krewetkami ozdobnymi, jest ich hodowcą. Akwarystyką interesuje się od urodzenia. W 2019 uruchamia projekt Łowca Obcych, którego celem jest lokalizowanie i obejmowanie monitoringiem roślin oraz zwierząt akwariowych uwolnionych do polskich wód, w których mogą stanowić zagrożenie dla rodzimej przyrody.
Na facebookowym profilu oraz stronie internetowej regularnie pojawiają się zdjęcia i informacje z tym związane.
Ile złego, w kontekście IGO, w polskich akwenach zrobili nieodpowiedzialni opiekunowie?
- Jak w każdym środowisku, są osoby odpowiedzialne i te, którym tej odpowiedzialności brakuje. Trudno nazywać te ostatnie akwarystami dbającymi oraz rozumiejącymi swoje zwierzęta. Inwazyjne gatunki obce to wyłącznie wina człowieka. Nie inaczej jest z tymi żyjącymi w wodach. Biorą się najczęściej z powodu porzuceń, bo komuś się znudziły, ktoś obejrzał bajki i myślał, że wypuszczając złotą rybkę, czyli welonka, zwróci mu wolność. To mit. Od "problemu" i obowiązku uwalnia się wtedy nieodpowiedzialny opiekun. One zazwyczaj nie przeżywają - twierdzi Maciaszek.
Mniejsze zwierzęta akwariowe z reguły spuszczane są jeszcze żywe w toalecie.
- Niestety... Część osób stosujących tę metodę zdejmuje z siebie poczucie winy, gdyż nie bierze bezpośredniego udziału w śmierci ryby. Wmawiają sobie, że wypłynie ona do Wisły i będzie mieć drugie życie. A jak jest chora? Za kilka złotych mogą mieć kolejną, choć preparat pielęgnacyjny, który mógłby tu pomóc, jest często w tej samej cenie.
Do akwenów w naszym kraju regularnie trafiają też zbrojniki - opinii publicznej znane jako "glonojady" (nie zawsze będą amatorami glonów).
- Porzucane są kilkudziesięciocentymetrowe okazy. W ubiegłym roku spotkałem się z przypadkiem podrzucenia takiego osobnika do oczka wodnego. Niedawno w internecie opublikowano wideo z wypuszczonym w styczniu zbrojnikiem. Zwierzę to powinno przebywać w wodzie o temperaturze ok. 25 stopni, zależnie od gatunku. Nagle trafia do takiej, która ma zaledwie kilka. Najczęściej nie daje się ich uratować. Są poturbowane, wychłodzone, zestresowane, czasem chore.
Maciaszek podkreśla, że widok porzuconych zwierząt akwariowych zwiększa szanse na kolejne takie przypadki. Wspomina żółwia ozdobnego (reprezentowanego przez trzy znane polskim akwarystom podgatunki: czerwonolicego, żółtolicego oraz żółtobrzuchego).
Naturalnie występuje on w Ameryce Północnej i Środkowej. W Polsce zaobserwowano go pod koniec lat 90., na skutek masowego porzucania przedstawicieli gatunku. Kupowany w sklepie zoologicznym, o wielkości pięciozłotówki, szybko rósł, przysparzając nieprzygotowanym do opieki właścicielom masę kłopotów.
- Przytoczę tutaj przykład podwarszawskiego Konstancina. Żółwie pojawiły się w stawie parkowym przy Starej Papierni, w samym centrum miasta. Z każdym rokiem było ich tylko więcej, nawet kilkadziesiąt, gdyż kolejne osoby, na widok porzuconych zwierząt, dorzucały także swoje, by "było im raźniej". Jednak w 2021 roku, m.in. dzięki mojej inicjatywie, w tym akwenie pojawiły się specjalne pułapki. Działania koordynował Instytut Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk w ramach projektu zleconego przez Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska. Niektórzy przez lata uważali, że to naturalne siedlisko żółwia błotnego. Nie wiedzieli, że te - pozornie niegroźne - gady mogą przenosić chlamydię czy salmonellę. Żółwie wychodziły często na dość ruchliwe drogi dzielące staw od innych wód, do których się przemieszczały. Jednak prawdziwe zagrożenie stwarzały tam dla płazów, właściwie całkowicie przez nich wyeliminowanych, nie tylko w stawie, do którego początkowo trafiły. Większy okaz, większy problem, jak się go pozbyć, bo spuszczenie w toalecie nie wchodzi jednak w grę z uwagi na własne interesy człowieka.
Maciaszek podkreśla, że problem bezdomności zwierząt akwariowych potęgują luki w przepisach.
- Samorządy - poza psami i kotami - ich nie łapią. W wielu przypadkach, jeśli bezdomne zwierzęta rozmnożą się w środowisku, wtedy ich potomstwo uznajemy już za dzikie, których zgodnie z przepisami nie można niepokoić. Zapewne w zdecydowanej większości gmin nie ma też wykwalifikowanych osób do odłowienia żółwia akwariowego wrzuconego do stawu. Wiemy, że to człowiek go porzucił, bo nie występuje on w Polsce naturalnie.
W naszym kraju nie ma schronisk dla zwierząt akwariowych. Mój rozmówca postanowił - choć w niewielkim stopniu - zapełnić tę niszę. W przedszkolach, z którymi współpracuje, powstały akwaria o charakterze edukacyjnym. Trafiają tam bezdomne ryby nieobjęte dodatkowymi zakazami, jak w przypadku IGO. Dzieci uczą się w ten sposób odpowiedzialności, mając świadomość, że ktoś wcześniej je wyrzucił.
Ile inwazyjnych gatunków obcych żyje w wodach naszego kraju?
- Trudno to określić, bo cały czas pojawiają się kolejne. Ponadto wiele z nich często znajdujemy dopiero wówczas, gdy sytuacja dawno wymknęła się spod kontroli.
Aktualnie na liście inwazyjnych gatunków obcych (nie tylko wodnych) stwarzających zagrożenie dla Polski jest 18 pozycji, dla całej Unii Europejskiej - 88. Są to jednak wyłącznie te spośród IGO, dla których podejmuje się skoordynowane działania odpowiednio na szczeblu krajowym bądź unijnym. Nie są to wykazy obejmujące wszystkie inwazyjne gatunki obce, czy gatunki obce w ogóle.
Maciaszek przyznaje, że wśród najpopularniejszych w wodach naszego kraju "obcych" są raki.
W wodach krajowych występuje ich łącznie sześć gatunków. Spotkamy je w większości jezior i rzek, w tym także w naszych największych - Odrze i Wiśle. Niestety, wbrew pozorom, fakt ten niekoniecznie powinien cieszyć. Tylko dwa gatunki uznaje się za rodzime, więc cztery - pręgowaty, sygnałowy, luizjański i marmurkowy - to gatunki obce, a w dodatku inwazyjne.
Jedna z sytuacji z rakiem marmurkowym zaskoczyła mojego rozmówcę najbardziej. W 2020 roku w okolicach jezior Miejskiego i Kleszczów koło Ostrowa Lubelskiego (Park Krajobrazowy Pojezierze Łęczyńskie, obszar siedliskowy Natura 2000 Ostoja Parczewska i obszar ptasi Natura 2000 Lasy Parczewskie) potwierdzono występowanie największej i pierwszej w całości utworzonej na lądzie, znanej populacji tego gatunku. Liczyła co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osobników.
- Przeraziła mnie ich skala. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe zadanie. W kałuży o powierzchni dwóch metrów kwadratowych było ponad 260 raków. W licznych raczych norach ukrytych wśród drzew - tysiące. Wiele martwych leżało na leśnej drodze. Raki wyeliminowały tam wszystkie płazy. Wypierały nawet lisy z ich nor. Rodzime raki nie mają z nimi żadnych szans. Pojawił się nawet pomysł wykorzystania do pomocy Wojsk Obrony Terytorialnej. Koniec końców, nauczyliśmy... sójki, jak mogą nam ułatwić likwidację tej populacji. Udało się. Wspólnie, krok po kroku, ale do zera. Jest to przykład, w którym przyroda pomogła nam naprawić nasz błąd. Jednak tej pomocy nie wolno nadużywać i zostawiać jej z problemem inwazyjnych gatunków obcych samej.
A jak sprawa wygląda z rybami? Wraz z wejściem w życie przepisów rozporządzenia ustanawiającego nową formę wykazu inwazyjnych gatunków obcych stwarzających zagrożenie dla Polski usunięto z niego wszystkie gatunki obce babek.
"Tym samym babka bycza, szczupła, marmurkowa (właściwie rurkonosa) oraz łysa nie są objęte dodatkowymi zakazami, które wynikałyby z ich obecności w tym wykazie. Oznacza to konkretnie, że nie dotyczą ich już zakazy przetrzymywania (w tym w akwarium czy oczku wodnym), hodowli, oferowania do sprzedaży i wymiany. Niezmiennie jednak obowiązuje zakaz ich wprowadzania do środowiska i przemieszczania w środowisku. Warto zauważyć, że usunięcie tych ryb z wykazu, nie oznacza, że przestały być gatunkami obcymi, a niektóre inwazyjnymi gatunkami obcymi, zarówno pod kątem naukowym, jak i prawnym. W dalszym ciągu wpisują się w obowiązujące definicje" - czytamy na stronie Łowcy Obcych.
W praktyce, zgodnie z opinią Departamentu Zarządzania Zasobami Przyrody GDOŚ, w dalszym ciągu gatunków tych nie wolno uwalniać do środowiska, także w przypadku ich odłowu bez zmiany lokalizacji, a to ważna informacja przede wszystkim dla wędkarzy.
- Babkę rurkonosą spotkamy głównie w dorzeczu Wisły, gdzie dostała się w wyniku interwencji człowieka polegającej na przekopaniu kanałów łączących zlewnie Morza Bałtyckiego i Morza Czarnego. Umożliwiło to kolonizację rodzimych wód przez najróżniejsze obce gatunki wodne zagrażające krajowej przyrodzie - w tym m.in. kiełż Dikerogammarus villosus zwany zabójczą krewetką - dodaje Maciaszek.
Z kolei pod koniec grudnia polskie media obiegło zdjęcie kalinka błękitnego, znanego również jako invasive blue crab, na Wyspie Sobieszewskiej. Sieje on spustoszenie w sieciach rybackich w Morzu Śródziemnym, lokalnie doprowadzając do sytuacji, w których ryby wcale się już nie łowią. Ten amerykański gatunek już raz zaobserwowano w wodach krajowych, a konkretniej w Jeziorze Dąbie kilka lat temu.
To największy krab, którego obecność stwierdzono w Polsce. Innym regularnie obserwowanym jest IGO - krab wełnistoręki. Oprócz niego w Morzu Bałtyckim i bliskim jego sąsiedztwie można znaleźć także krabika amerykańskiego. Łowca Obcych podkreśla, że jedynym rodzimym gatunkiem kraba w Bałtyku oraz na polskim wybrzeżu jest krab brzegowy, znany też jako raczyniec jadalny.
Jak kalinek błękitny trafił do naszego kraju?
- Prawdopodobnie jako zanieczyszczenie kadłuba statków. To taki pasażer na gapę. Nie jest to żaden odosobniony przypadek, a jedna z dróg, w jaki przemieszczane są przez człowieka gatunki obce. W ten sposób do wód europejskich dotarło wiele inwazyjnych gatunków obcych, w tym te uznawane za jedne spośród 100 najgroźniejszych inwazyjnych gatunków obcych świata, jak wspomniany krab wełnistoręki.
W przypadku obserwacji gatunków obcych poza kontrolą człowieka nie przechodźmy obok nich obojętnie i nauczmy się rozróżniać te występujące w danym miejscu w wyniku jego ingerencji od tych będących naturalnym elementem rodzimej przyrody - apeluje Maciaszek.
- W szczególności warto wywiązać się z obowiązku, o którym mówią przepisy ustawy o gatunkach obcych. Dotyczą one zgłaszania obserwacji inwazyjnych gatunków obcych ujętych w wykazach IGO stwarzających zagrożenie dla Polski czy Unii. Będą to m.in. rdestowiec japoński, barszcz Sosnowskiego, szop pracz, gęsiówka egipska, żółw ozdobny, sumik karłowaty czy rak pręgowaty. Obserwacje należy udokumentować fotografią, którą przesyła się do władz lokalnego samorządu wraz z datą i lokalizacją miejsca spotkania. W ten sposób nie tylko zbieramy dane na temat występowania tych najgroźniejszych IGO, lecz pomagamy też chronić przyrodę.
Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: aleksandra.cieslik@firma.interia.pl