Reklama

Katarzyna Pruszkowska: Myślę, że moje pierwsze pytanie nie będzie zaskoczeniem - jak najlepiej zwracać się do pani - proszę księdza, proszę pastora?

Ksiądz Katarzyna Kowalska: -  Rzeczywiście, to pytanie pojawia się bardzo często, także podczas spotkań z wiernymi w naszej parafii. Oficjalnie stosuje się formę męską, a więc "proszę księdza" albo “proszę ksiądz" i można różnie ją odmieniać - poprawne będzie więc zarówno "chciałabym księdzu coś powiedzieć" jak i "chciałabym ksiądz coś powiedzieć". O formę "pastor" jestem pytana o wiele rzadziej, choć w komentarzach pod artykułami dotyczącymi kobiet-księży zdarza mi się przeczytać, że "u katolików jest ksiądz, a u ewangelików pastor". To nieprawda, ponieważ według definicji słowem "ksiądz" określamy duchownych katolickich, ewangelickich i prawosławnych. Na Śląsku Cieszyńskim, gdzie mieszka najwięcej polskich ewangelików, używa się także słowa "ksiądzka", ale przyznam, że niespecjalnie przypadło mi ono do gustu.

Reklama

W takim razie kim jest pastor? Wiem, że wielu osobom z mojego pokolenia to słowo kojarzy się z serialem "Siódme niebo", w którym głową rodziny Camdenów był właśnie protestancki pastor.

- Tytułu "pastor" od dawna używa się w kościołach protestanckich, w tym także i w Kościele ewangelicko-augsburskim. Dawniej wprowadzało ono pewne, umowne, bo definicja księdza zawsze była taka sama, rozróżnienie. Mianowicie ksiądz nie miał żony i dzieci, a pastor tak; przy czym zakres praw i obowiązków był taki sam. Dziś zwrotu pastor używa się w parafiach ewangelickich, które mają wpływy niemieckie. Na przykład zdarza się, że parafianie mojego męża zwracają się do niego tym tytułem, właśnie z niemieckiego "Herr Pastor". Natomiast dziś nasz kościół dąży raczej do ekumenii i podkreślania tego, co nas, jako chrześcijan, łączy z wiernymi innych denominacji. A łączy nas Jezus Chrystus, jako głowa całego Kościoła chrześcijańskiego, dlatego stawia się na ujednolicenie tytułów.

Formalności więc już za nami. Teraz chciałabym porozmawiać o tym, jak wyglądała księdza droga do kapłaństwa. Pytam dlatego, że mam koleżanki, które zaraz po maturze, a więc kilkanaście lat temu, myślały o studiach teologicznych. Ostatecznie się na nie nie zdecydowały w obawie, że w Polsce kobiety nieprędko będą mogły zostać duchownymi.

- Rozumiem to doskonale, tym bardziej, że sama maturę zdawałam jeszcze wcześniej i wtedy rzeczywiście ordynacja kobiet była tematem, który dzielił członków naszego kościoła. Tym co sprawiło, że wybrałam teologię, były powołanie i nadzieja. Gdyby nie one, pewnie zdecydowałabym się na germanistykę, którą polecali mi bliscy. Jednak od kiedy wzięłam udział w szkoleniu dla nauczycieli szkółek niedzielnych w Wiśle-Jaworniku i zobaczyłam, na czym polega służba w kościele, wiedziałam, że to jest moja droga - a byłam wtedy nastolatką. Nie miałam nadziei, że kościół zmieni swoje zasady, ale głęboko wierzyłam w to, że skoro Pan Bóg posyła mnie w tym kierunku, to On wprowadzi zmiany. Przez chwilę rozważałam podjęcie studiów w Cieszynie, na kierunku katechetyki ewangelickiej. Jednak po nich nie mogłabym zostać księdzem, dlatego ostatecznie trafiłam do Warszawy i ukończyłam Chrześcijańską Akademię Teologiczną.

Miała więc ksiądz w rękach dyplom szanowanej uczelni, która kształci nie tylko duchownych ewangelickich, ale również starokatolickich i prawosławnych. Jakie wtedy były możliwości służby w kościele?

- No cóż, z ludzkiej perspektywy widoki były raczej kiepskie. Studia ukończyłam w czerwcu i wtedy też dowiedziałam się, że nie ma dla mnie miejsca w strukturach kościoła. Bardzo to przeżyłam; siedziałam na nabożeństwach i płakałam z żalu i rozczarowania. Nawet teraz, kiedy rozmawiamy, tamte emocje wracają, bo to był dla mnie bardzo trudny czas. Podczas studiów byłam aktywna, przez dwie kadencje sprawowałam funkcję prezeski koła teologów ewangelickich. Od pierwszego roku jeździłam na praktyki wakacyjne, żeby się wdrażać w życie parafialne, uczyć się odprawiania nabożeństw, prowadzenia kancelarii i zajęć z dziećmi. W trakcie roku akademickiego brałam też zastępstwa na nabożeństwach, jeśli w którejś parafii proboszcz z jakiegoś powodu nie mógł pracować. A po studiach okazało się, że to wszystko może pójść na marne. Byłam zawiedziona kościołem, ale nie Panem Bogiem.

- Wiedziałam, że w takim razie czeka mnie "rok przejściowy", bo mój mąż jeszcze studiował. Zaczynały się wakacje, więc dałam sobie czas do namysłu, a we wrześniu otrzymałam wiadomość, że jednak znalazło się dla mnie miejsce. W parafii ewangelickiej w Koninie pojawiło się miejsce dla praktykanta kandydackiego, a więc kogoś, kto ma w planach ordynację na duchownego. Co prawda nie dostałam mieszkania, jak moi koledzy ze studiów, ale mały pokoik w domu opieki dla seniorów, który prowadziła parafia. Nabożeństwa odprawiałam co drugi tydzień, naprzemiennie z proboszczem, prowadziłam lekcje religii w parafii, a nocami opiekowałam się pensjonariuszami (w dzień były zatrudnione opiekunki).

- Po półtora roku pracy w Koninie zrezygnowałam z praktyki, ponieważ mój mąż został skierowany na parafię w Skoczowie i wspólnie ustaliliśmy, że to on zostanie duchownym, a ja poszukam pracy wśród świeckich.  Na początku tego nie rozumiałam i czułam pewien rodzaj niesprawiedliwości, że mężczyźni po studiach szli na praktyki, na których mieli wszystko przygotowane, a ja zostałam skierowana gdzieś na "ubocze". Jednak z dzisiejszej perspektywy widzę, ile dał mi ten pierwszy rok pracy i bardzo dobrze wspominam mojego pierwszego szefa-proboszcza.

Dobrze rozumiem, że potem oboje z mężem zamieszkaliście w Skoczowie?

- Tak, ja w charakterze pastorowej, czyli żony przyszłego księdza. To ważna funkcja, jednak pod koniec pracy w Koninie zastanawiałam się, gdzie teraz znajdę pracę. Okazało się jednak, że Pan Bóg zatroszczył się o to, jeszcze zanim na dobre zaczęłam się tym troszczyć. Dostałam telefon, że znalazła się dla mnie praca, o którą się nawet nie starałam - w wydawnictwie Augustana (oficyna wydawnicza kościoła ewangelicko-augsburskiego, która mieści się w Bielsku-Białej - przyp. red.). W Skoczowie trafiliśmy pod skrzydła proboszcza ks. Adama Podżorskiego, człowieka wyjątkowo oddanego Bogu i ludziom, który cenił sobie zaangażowanie nie tylko praktykantów, ale także ich rodzin. Szybko poczułam się potrzebna, a po jakimś czasie dostałam pracę w charakterze nauczycielki religii. W tym czasie zrobiłam studia z edukacji wczesnoszkolnej i zostałam nauczycielem. Jak pani widzi, Pan Bóg zawsze dbał o to, bym miała pracę i bez względu na to, czy kościół miał akurat dla mnie miejsce, czy nie, troszczył się o to, bym nie oddalała się od mojego powołania.

Wiem, że życie księży często wiąże się z wieloma przeprowadzkami, a ksiądz nie mieszka już w Skoczowie. Co zatem było później?

- Racja, księża trafiają tam, gdzie są potrzebni, a nie tam, skąd pochodzą lub gdzie chcieliby mieszkać. Po odbyciu praktyki kandydackiej i wikariatu mój mąż został skierowany do miejscowości Pokój (wieś położona w województwie opolskim - przyp. red.). Sam opiekował się dwiema małymi parafiami, w Pokoju i Lubieni, więc od początku było wiadomo, że dla mnie pracy tam nie będzie. Dlatego znowu - z ludzkiego punktu widzenia przyjęcie tej posady nie było korzystne dla mojej przyszłości. Jednak to właśnie w Pokoju i Lubieni wiele się nauczyłam, bo czasami odprawiałam nabożeństwa zastępując mojego męża, co umożliwiła mi misja kanoniczna nałożona przez biskupa. Wierni wyczuwali moje powołanie, to, że kocham być blisko kościoła i służyć Panu Bogu. Mówili więc, że pewnie w końcu wyjedziemy, bo tu nie ma i nie będzie szans na to, że zostanę samodzielnym duchownym. Ja jednak nigdy nie straciłam na to nadziei, dlatego kiedy zaproponowano mi złożenie dokumentów na egzamin kościelny, który uprawnia do ordynacji na diakona, nie wahałam się ani chwili.

Czy zostanie diakonem prowadzi do zostania duchownym?

- Nie, to zupełnie odrębna ścieżka, inspirowana Dziejami Apostolskimi i opisaną tam historią powołania siedmiu diakonów, którzy mieli pełnić służbę pomocniczą. Od czasów biblijnych diakoni nie sprawowali obowiązków prezbiterów, czyli księży, ale im pomagali - np. opiekowali się wdowami, ubogimi, chorymi.

"Dwunastu, zwoławszy wszystkich uczniów, powiedziało: «Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbali słowo Boże, a obsługiwali stoły. Upatrzcież zatem, bracia, siedmiu mężów spośród siebie, cieszących się dobrą sławą, pełnych Ducha i mądrości. Im zlecimy to zadanie. My zaś oddamy się wyłącznie modlitwie i posłudze słowa». Spodobały się te słowa wszystkim zebranym i wybrali Szczepana, męża pełnego wiary i Ducha Świętego, Filipa, Prochora, Nikanora, Tymona, Parmenasa i Mikołaja, prozelitę z Antiochii. Przedstawili ich apostołom, którzy modląc się, włożyli na nich ręce". Dz, 6, 2-6

- Ponieważ w kościele ewangelicko-augsburskim kobiety przez wiele lat nie mógłby sprawować funkcji księdza, często wybierały właśnie służbę diakona - można by powiedzieć w ramach kompromisu lub z przymusu. Te, które chciały być księżmi, do niedawna nie miały innego wyjścia, jak tylko wyjechać z granicę, np. do Niemiec czy krajów skandynawskich. Po zmianach, które miały miejsce w 2021 roku, kobiety, które kończą studia na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej i chcą służyć w kościele, nie muszą już zostawać diakonami - zdają pierwszy egzamin kościelny i od razu zostają ordynowane na księży.

Może ksiądz wytłumaczyć, dlaczego w innych krajach ordynacja na księdza była dla kobiet możliwa, a dla Polek nie, mimo że są członkami tego samego kościoła?

- Kościoły ewangelicko-augsburskie są kościołami krajowymi i autonomicznymi. Łączy nas oczywiście teologia i doktryna, ale sprawy administracyjne każda wspólnota może ustalać samodzielne. Właśnie dlatego w Holandii kobiety były ordynuje się od 1929 roku, w Norwegii od 1930, a USA - 1970. Polska była jednym z ostatnich krajów Europy, w którym nie ordynowano kobiet, a dyskusja na ten temat trwała 70 lat.

Jakie argumenty przeciwko ordynowaniu kobiet podnoszono w tym okresie najczęściej?

- Różne, począwszy od teologicznych, poprzez trudności organizacyjne, na socjalnych kończąc. Teologiczne zostały definitywnie rozwiane, natomiast administracyjno-socjalne pewnie będą jeszcze rozwiązywane latami. Wciąż nie mamy jeszcze na przykład żadnej kobiety proboszcz, która zaszłaby w ciążę i złożyła wniosek o urlop macierzyński, więc to nadal temat, który Kościół będzie musiał przepracować w przyszłości.

Wspomniała pani o roku 2021, który w historii polskiego kościoła ewangelicko-augsburskiego zapisze się złotymi zgłoskami. To wtedy, po wielu latach debat, wreszcie uznano, że kobiety mogą być księżmi i dziewięć z nich ordynowano 7 maja 2022 roku w kościele Świętej Trójcy w Warszawie. Wśród nich była także ksiądz. Pamięta ksiądz kiedy dowiedziała się, że ta furtka wreszcie się otworzyła?

- Tak, doskonale. Jesienią 2021 roku miał odbyć się kolejny synod kościoła ewangelicko-augsburskiego i ks. Halina Radacz, w tamtym czasie diakon, przygotowywała film, który miała zamiar wyświetlić wszystkim członkom, a który miał pokazać, że najwyższy czas, by zająć się ordynacją kobiet na poważnie. Po seansie miała wygłosić przemowę, więc w kobiecym gronie robiłyśmy wcześniej burzę mózgów i ustalałyśmy, co i jak powiedzieć, by na kolejnym synodzie, planowanym na wiosnę 2022 roku, można było przeprowadzić głosowanie. Okazało się jednak, że Pan Bóg miał inny plan i zrobił nam niesamowitą niespodziankę - zaraz po filmie członkowie synodu sami zaproponowali, by głosować od razu. Podczas gdy my czekałyśmy w domach na informację, że film został dobrze przyjęty właśnie zatwierdzano ordynację prezbiterską dla kobiet. Wiadomość szybko trafiła do mediów, powtarzały ją najważniejsze redakcje. Okazało się, że to było ważne wydarzenie - nie tylko dla tej garstki upartych kobiet, które od lat marzyły o zastaniu księżmi.

Jak wspomina ksiądz samą ceremonię?

- Jako podsumowanie Bożego Planu. Jednak jeśli mam być szczera, bardziej emocjonalnie przeżyłam ordynację na diakona. To było  tylko moje święto, a w Warszawie było nas dziewięć. Byłam oczywiście bardzo wdzięczna Panu Bogu, że po tylu latach dyskusji i walki moich poprzedniczek nasze pragnienie wreszcie się spełniło. Najlepiej pamiętam moment, w którym ogłoszono, że mamy w kościele kobiety-księży, a wszyscy wierni obecni wtedy na nabożeństwie wstali i zaczęli bić brawo. Jednak ta ordynacja nie zmieniła aż tak wiele w mojej codzienności, bo już jako diakonka zostałam oficjalnie skierowana do służby w kościele. A od ordynacji prezbiterskiej do objęcia stanowiska proboszcza minęło prawie półtora roku, w trakcie którego wykonywałam takie same obowiązki, jak przedtem.

Wróćmy zatem na chwilę do ordynacji na diakona. Co tamto wydarzenie zmieniło w księdza życiu?

- Początkowo niewiele. Moje marzenie zarazem spełniło się i się nie spełniło - zostałam diakonem, ale bez przydziału do służby, bo biskup nie wiedział, gdzie mógłby mnie posłać. Byłam duchowną, ale pracowałam poza kościołem ewangelicko - augsburskim. Co ciekawe, w Caritas Diecezji Opolskiej Kościoła Rzymskokatolickiego, gdzie przez kilka godzin w tygodniu pracuję do dziś. Przez chwilę trwałam w takim zawieszeniu, które pogorszyła jeszcze pandemia i związane z nią ograniczenia. Ale że jestem człowiekiem, który po prostu musi działać, wpadłam wtedy na pomysł, że skoro księża odprawiają nabożeństwa online, to ja zrobię takie lekcje dla dzieci szkółkowych. Przygotowałam scenariusz, przećwiczyłam go z moja córką Gabrysią, która miała wtedy 9 lat, i nagrałam pierwszy odcinek. W całości, bez montażu, bo wtedy nie umiałam skleić ze sobą nawet dwóch plików filmowych. Nagrywałyśmy trzy razy, w końcu uznałam, że lepiej nie będzie i wrzuciłam odcinek na Facebooka naszej parafii. A po kilku godzinach zaczęłam dostawać wiadomości, sms i telefony, łącznie z tym od biskupa, pełne słów uznania i zachęty do dalszej pracy.

- Niedługo później biskup zadzwonił po raz kolejny i powiedział: "już wiem, gdzie poślę cię do służby". To były słowa, na które czekałam od lat, od czasu tych przepłakanych nabożeństw. Zaczęłam pracę w Centrum Misji i Ewangelizacji w Dzięgielowie. To był grudzień 2020 roku i chyba mogę powiedzieć, że to właśnie pandemia otworzyła mi drzwi do służby, a na dodatek umożliwiła pracę 200 km od domu - bo przez większość czasu mogłam pracować zdalnie. Nic nie zapowiadało zmiany, myślałam, że to będzie miejsce, w którym wreszcie zagrzeję miejsce na dłużej, choć z czasem tęsknota za pracą parafialną rosła. Tym bardziej, że koleżanki, z którymi byłam ordynowana, pracowały w służbie parafialnej, a ja jedna - nie.

Niech zgadnę - Pan Bóg po raz kolejny postanowił zainterweniować?

- Oczywiście! Pojechałam z rodziną na urlop do Irlandii, żeby odwiedzić przyjaciół. Pewnego dnia zobaczyłam, że dzwoni do mnie biskup, ale sądziłam, że w sprawie związanej z działalnością Centrum. Tymczasem on zapytał, czy nie chcielibyśmy, wraz z mężem, objąć opieką duszpasterską parafii w Wołczynie. Ponieważ nie zdałam jeszcze drugiego egzaminu kościelnego, który zdaje się trzy lata po ordynacji, nie mogłam być proboszczem - został więc nim mój mąż, a ja rozpoczęłam pracę jako wikariusz - dokładnie 1 grudnia 2023 roku, a od 1 stycznia 2025 roku pełnię już funkcję proboszcza.

Jak została ksiądz przyjęta w parafii?

- Bardzo dobrze. Moi parafianie nigdy nie dali mi odczuć, że z powodu mojej płci jestem gorszym księdzem. Wręcz przeciwnie - mam wrażenie, że często szybciej się przede mną otwierają, zwłaszcza seniorzy. Często ich odwiedzam i widzę, jak bardzo potrzebują kontaktu z drugim człowiekiem, przestrzeni, by opowiedzieć o swoich dolegliwościach, tęsknotach, smutkach. Oczywiście zdarzało się, że ktoś był zaskoczony czy może nawet niezadowolony z tego, że parafią kieruje kobieta, ale to byli interesanci i  osoby z zewnątrz, nie moi parafianie, którzy przyjęli mnie cudownie. Na przykład odbierałam telefon i rozmówca mówił, że chce rozmawiać z księdzem. Ja odpowiadałam, że to właśnie ja jestem księdzem proboszczem w tej parafii, a w odpowiedzi słyszałam: "no nie, kolejna parafia, w której rządzi gosposia". Natomiast takie reakcje były naprawdę nieliczne.

A jakie są reakcje osób, które nie mają styczności z kościołem ewangelicko-augsburskim i nie są przyzwyczajone do widoku kobiety-księdza w koloratce?

- W naszej wiosce, czyli Pokoju, mieszkamy od 14 lat, więc mieszkańcy już się do mnie przyzwyczaili - także ci, którzy nie są członkami naszej parafii. Z wieloma osobami jestem na "ty", a nawet, jeśli ja kogoś nie znam, to jest spora szansa, że on wie, kim jestem, bo Pokój ma 1,5 tys. mieszkańców. Zdarza mi się, że w drodze z pracy wstępuję do marketu w "stroju roboczym", czyli nie zdejmuję koloratki - nikogo to nie dziwi, nie szokuje, nie spotykam się z nieprzyjemnymi komentarzami. Także w przedszkolu mojej córki wychowawczynie zadbały swego czasu o to, by dzieci poznały zawody rodziców - nie tylko swoich, ale także i przyjaciół z grupy. Zresztą podobny projekt był w szkole syna - tam dzieci raz w tygodniu odwiedzały rodziców w pracy i mogły zobaczyć, jak ona wygląda.

- Zresztą to, że nasza rodzina stała się bardziej "medialna" zawdzięczam synowi. Pewnego dnia natknął się na filmik, w którym dzieci opowiadały o tym, co robią ich rodzice. Można go było skomentować, więc mój 13-latek napisał: "A moi rodzice są księżmi. Oboje. Kto mnie przebije?". Po kilku dniach odezwał się do niego ktoś z telewizji z pytaniem, czy to prawda, a potem dostaliśmy zaproszenie do programu.

- Wracając jeszcze do pytania o reakcje - na pewno największe zdziwienie, czy nawet szok, pojawiają się, kiedy jestem w obcym środowisku. Zdarza się, że zapominamy się z mężem i łapiemy za ręce, mając na sobie koloratki. To oczywiście przyciąga spojrzenia. Pamiętam, że podjechałam kiedyś na stację benzynową, żeby szybko zatankować, a byłam wtedy w stroju "służbowym". Pewien pan tak się na mnie zapatrzył, że potknął się o krawężnik i przewrócił.

- Jeszcze jakiś czas temu miałam takie podejście, że nie chcę siać zgorszenia wśród ludzi, którzy nie akceptują kobiet-księży. Jednak w końcu doszłam do wniosku, że nie jestem odpowiedzialna za myśli, przekonania i poglądy innych. Jako duchowna, jestem często zapraszana na rozmaite uroczystości gminne, takie jak dożynki, poświęcenie nowych budynków etc. Wtedy oczywiście pojawiam się w koloratce i ludzie się już do tego przyzwyczaili. Uważam, że moim zadaniem jest godne reprezentowanie naszego kościoła, żeby wierni nie musieli wstydzić się za swojego duchownego. A i ja nie mam powodów do wstydu, że służę Panu Bogu.

Jak ksiądz myśli, jakie wyzwania mogą stać przed kobietami, które będą ordynowane na księży niedługo po studiach?

- To ważne pytanie, bo prawda jest taka, że kiedy nasza dziewiątka została ordynowana, miałyśmy już odchowane dzieci lub nie miałyśmy ich wcale. Dlatego z wielką ciekawością czekam na pierwszą ksiądz, która będzie w ciąży, pójdzie na urlop macierzyński, będzie miała maleńkie dziecko. Jak już wspominałam, służba w naszym kościele najczęściej wiąże się z tym, że mieszkamy z dala od rodzin, a więc nie mamy babci i dziadka w zasięgu ręki. Dlatego nasze młodsze koleżanki staną przed dylematami, których my nie doświadczyłyśmy. Oczywiście życie rodzinne bywa nieprzewidywalne bez względu na to, w jakim wieku są dzieci, ale prawda jest taka, że kiedy zachorują moje nastolatki, mogę zostawić im leki, naszykować jedzenie i spokojnie zostawić je na kilka godzin. A w przypadku mam małych dzieci to nie wchodzi w grę.

- Te rozważania są mi bliskie także dlatego, że Gabrysia wspomina o tym, że również chciałaby zostać duchowną. To na pewno duża radość, bo widać, że akceptuje nasz styl życia, który często wiąże się z pracą popołudniami i w weekendy. Widzi, jak na co dzień wygląda życie księży, więc będzie kiedyś mogła podjąć decyzję opartą także na doświadczeniu z domu.

A jak się ksiądz czuje z tym, że córka, póki co, chce pójść w jej ślady?

- Nie będę jej nigdy ani namawiała, ani zniechęcała - mogę najwyżej poradzić, by przegadała sprawę z Panem Bogiem. Ale moje życiowe doświadczenie pokazało mi wyraźnie, że co jak co, ale z powołaniem się nie dyskutuje.