Według szacunków współczynnik dzietności w Polsce w 2025 r. wyniesie zaledwie 1,03. Dane podał internetowy serwis Birth Gauge, który dość wiarygodnie przedstawia globalne trendy demograficzne. To wynik tak niski, że nie zakładały go nawet najbardziej pesymistyczne prognozy ekspertów sprzed kilku lat. O zastępowalności pokoleń, czyli współczynniku 2,1, możemy od dawna jedynie pomarzyć, jednak w tym tempie do końca wieku Polska może się “skurczyć" do 10 mln obywateli - i to głównie w starszym wieku. Niestety maleje też liczba rodzin wielodzietnych, czyli wychowujących co najmniej troje dzieci. W 2021 r. było ich nieco ponad 830 tys. (prawie 178 tys. mniej niż 10 lat wcześniej), co stanowiło prawie 11 proc. ogółu rodzin z dziećmi. Rodzin wysoko wielodzietnych (czyli wychowujących co najmniej czworo dzieci) jest jeszcze mniej, ok. 3 proc.
Marzena ma 36 lat, mieszka w Nowym Brzesku, małym miasteczku pod Krakowem. Pracuje jako nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej, zawsze uśmiechnięta i pełna energii. Wychowała się w rodzinie wielodzietnej, ma trójkę rodzeństwa. Podkreśla, że zawsze chciała mieć dużą rodzinę - co najmniej trójkę, a najlepiej czwórkę dzieci. To marzenie już się spełniło, bo jest mamą dwóch synów i córki. Na pytanie o to, jak sobie radzą z mężem na co dzień, śmieje się: - A kto powiedział, że sobie radzimy? A tak na poważnie, to mieszkamy w domu rodzinnym Adama - z jego rodzicami i dziadkami, więc dzięki temu jest łatwiej. Większość obowiązków dotyczących domu i opieki nad dziećmi spoczywa jednak na mnie. Mąż naprawdę dużo pracuje, a w dodatku buduje nasz dom. Ja jako nauczyciel, mam trochę mniej godzin pracy, więc to taki naturalny podział ról.
Marzena określa siebie jako optymistkę, która nie martwi się na zapas. Twierdzi, że dzięki temu uniknęła obaw czy lęków związanych z kolejnymi ciążami. Podkreśla, że każde dziecko było chciane i planowane, chociaż przed trzecią ciążą zastanawiali się z mężem bardziej i nawet wypisywali na kartce plusy i minusy - w efekcie na świecie pojawiła się jeszcze Ania. Marzena nie ukrywa jednak, że posiadanie trójki dzieci wiąże się z wieloma wyzwaniami.
- Nasze życie od 13 lat podporządkowane jest dzieciakom. Każde z nas musiało zrezygnować z realizacji własnych marzeń. Czasem dopada nas ogromne zmęczenie fizyczne i psychiczne. Każde dziecko ma inny temperament i wrażliwość, zdarza się, że muszę wybierać, które z nich potrzebuje w danym momencie najwięcej uwagi. Są dni, kiedy jest naprawdę ciężko, ale i tak nie oddałabym ani chwili. Szczęście, jakie dostaję od dzieci, ogrom miłości, jest nie do opisania. Tak jak poczucie, że jest się dla kogoś najważniejszym człowiekiem na świecie.
Marzena przyznaje, że nie mają z mężem zbyt wiele czasu dla siebie, ale dbają też o swoją miłość.
- Staramy się przynajmniej raz do roku wyjechać gdzieś tylko we dwoje. Tak, aby dzieci, a zwłaszcza chłopcy widzieli, że nasza relacja jest ważna. Że to my stanowimy fundament naszej rodziny.
Marek jest ojcem czterech córek w wieku 12, 10 i 7 lat, najmłodsza jeszcze nie skończyła roku. Kiedy proszę go o wypowiedź do artykułu o dużych rodzinach, jest zdziwiony - dla niego rodzina wielodzietna to ósemka dzieci, czwórkę traktuje jako coś zwyczajnego. Być może dlatego, że sam ma trójkę rodzeństwa, a jego bracia i siostry też założyli duże rodziny. Pracuje w branży IT i ma 40 lat. Z żoną Sabiną początkowo planowali jedynie dwójkę dzieci.
- Po dwóch latach od narodzin drugiej córki znowu zatęskniliśmy do takiego bobasa. Mieliśmy też znajomych, którzy mieli kolejne dzieci. Dookoła było więc coraz więcej kobiet w ciąży i trochę instynkt znowu się obudził, więc my zaszliśmy w trzecią ciążę. A czwarta to była niespodzianka. Sabina zawsze chciała mieć więcej niż jedno dziecko, bo sama jest jedynaczką i często wspomina, że nie miała się z kim bawić. Pamiętam, jak spodobała się jej Wigilia w moim domu rodzinnym. Bracia i siostry przyjechali z dziećmi, jakieś wujostwo, łącznie ze dwadzieścia osób. A u niej na święta pojawiały się dodatkowe dwie osoby i było trochę smutno.
Zapytany o finanse Marek mówi, że dzięki dobrze płatnej pracy nie musieli się mocno zastanawiać nad powiększeniem rodziny. Nie była to też kluczowa kwestia - zwraca uwagę, że znajomi z niższymi pensjami też dają sobie radę finansowo przy większej liczbie dzieci.
- Staramy się zapewnić dzieciom wszystko, co najlepsze. Nie stać nas na szkoły prywatne, ale poza tym to jeździmy na narty, teraz jesteśmy kamperem we Włoszech. Kiedy mieliśmy jeszcze trójkę dzieci, mieszkaliśmy w mieszkanku i było ciasno. Na szczęście udało się zarobić pieniądze, więc sprzedaliśmy mieszkanie, wybudowaliśmy dom i teraz mamy dużo miejsca. Ale kiedy urodziła się Wanda, czyli czwarta córka, znów pojawił się dylemat, tym razem z autem. Nie ma samochodów na czwórkę dzieci, takich normalnych.
- Teraz myślę, że w ogóle infrastruktura i wszystko dookoła nas nie jest dostosowane do dużych rodzin. Brakuje większych mieszkań z 4-5 pokojami, wind, chodników, podjazdów. Jeśli mieszkasz w Krakowie, blisko tramwaju, to jest ok. W Holandii mają dobre rozwiązanie w postaci rowerów cargo, w które zapakujesz dzieci. Ale kiedy wychodzisz z domu i masz tylko drogę bez chodnika, to samochód jest nieodzowny. My musieliśmy kupić siedmioosobowy, dużego amerykańskiego vana. No i to jest kolejny wydatek, bo kosztuje sporo. Z drugiej strony doceniamy przywileje finansowe - 800 plus, kartę dużej rodziny, jest ulga prorodzinna 4+, więc mieliśmy teraz duży zwrot podatku. To jest solidne wsparcie, np. kiedyś podczas wycieczki do zoo całą rodziną zapłaciliśmy mniej niż znajomi z jednym dzieckiem.
Marek zdradza też, że właściwie zawsze radzili sobie z opieką nad dziećmi sami. Wyprowadzili się z miast rodzinnych i nie mieli pomocy ze strony rodziców czy rodzeństwa. Podkreśla jednak, że najtrudniejsze są tylko pierwsze lata, dzieci szybko się usamodzielniają i wymagają coraz mniejszej opieki. Wyzwaniem nie jest więc liczba dzieci, ale ich wiek.
- Po narodzinach kolejnych dzieci ustaliliśmy też wspólnie z Sabiną, że nie wraca, póki co do pracy. Więc to ona w 100 proc. poświęca się dzieciom. Żadna z córek nie chodziła do żłobka, dopiero do przedszkola, kiedy kończyły 3 lata. Kiedyś na krótko mieliśmy nianię, ale tylko okazjonalnie, gdy chcieliśmy gdzieś wyjść. Nie udało się znaleźć nikogo na stałe, bo nie ma zbyt dużo chętnych osób do zajmowania się trójką czy czwórką dzieci.
Skoro to Sabina zajmuje się głównie domem i dziećmi, jak sobie radzi w tej roli i czy udaje się jej znaleźć czas dla siebie?
- Najważniejsza jest logistyka - mówi Sabina. - Co roku we wrześniu siadam z kalendarzem i patrzę, kiedy która córka kończy lekcje, ustalam z nimi, jakie chciałyby zajęcia dodatkowe, tak, żeby dało się je łatwiej na nie dowozić. Wbrew pozorom najtrudniej było z pierwszym dzieckiem, później dziewczynki bawiły się razem. Przy najstarszej córce wyszłam z domu pierwszy raz sama, jak miała 1,5 roku, bo była do mnie dosłownie przyklejona. A przy Wandzie po prostu mówię, że wychodzę - i idę. Ona jest przyzwyczajona do wielu osób w domu, więc kiedy jedna znika, nawet jeśli to mama, nic się nie dzieje.
- Łatwiej jest też psychicznie - kontynuuje Sabina. - Przy pierwszym, drugim dziecku jeszcze panikujesz podczas chorób, potem podchodzisz do tego bez większych emocji, wiesz jaki lek podać. Mamy lekarkę, która tak dobrze zna nasze dzieci od urodzenia, że często wystarczy teleporada. Dzieci z wiekiem wyrastają też z częstego chorowania i jest łatwiej. Kiedy córki poszły już do przedszkola i szkoły, miałam więcej czasu dla siebie. Rano chodziłam wtedy na siłownię czy fitness, żeby popołudnie mieć dla nich i być matką-uberem. Teraz przy Wandzi znów jest trochę trudniej, ale wiemy, że to okres przejściowy.
Marek też potwierdza, że nie ma zbyt wiele czasu tylko dla siebie, ale mu to nie przeszkadza. Pochłaniają go prace przy domu, radość daje mu robienie czegoś dla innych, a wolny czas woli spędzać z rodziną. Zapytany o plusy posiadania dużej rodziny, mówi, że wychowanie każdego dziecka to przede wszystkim ogromna satysfakcja.
- Widzisz swoje geny, każde dziecko daje radość. A jeśli dzieci jest kilkoro, to i radości jest więcej. Dla mnie chęć posiadania dzieci to też biologia i instynkt, którego jeśli się nie zrealizuje to jest smutek i depresja. Nie chcę nikogo oceniać, ale wydaje mi się, że ludzie topią ten smutek w zakupach, podróżach, psach czy kotach. Stąd też wysyp ciąż po czterdziestce - bo to wszystko jednak nie daje takiej pełni życia jak wychowywanie dzieci. Poza tym, kiedy oglądam programy dokumentalne o zapaści demograficznej, jestem przerażony. Większość społeczeństwa sobie tego nie uświadamia, ale to jest droga do zagłady, bo będzie za mało ludzi, żeby utrzymać gospodarkę, infrastrukturę. Nie będzie lekarzy, nikt ci nie wywiezie śmieci, będą zaniki prądu. Przerażająca wizja.
Marek przyznaje, że boi się o własne dzieci w tym kontekście.
- Liczę, że trend się jeszcze zmieni, że np. nasze dzieci też będą chciały mieć większe rodziny. Myślę, że żyjąc razem ze sobą, nauczą się, że najważniejszy jest drugi człowiek, dobre relacje, a nie konsumpcjonizm. Sam mam mocno schorowanych rodziców, ale dzięki temu, że jest nas z rodzeństwem czwórka, to naprzemiennie im pomagamy, także finansowo. Nie wyobrażam sobie, że jedynak podołałby psychicznie i fizycznie, opiekując się parą staruszków. Sam też mam nadzieję, że nie będziemy na starość samotni, chociaż absolutnie nie kierowaliśmy się myślą, że chcemy mieć dzieci, żeby miał się nami kiedyś kto opiekować.
Pytani o wady posiadania dużej rodziny czy negatywne reakcje ze strony innych ludzi, zarówno Marek, jak i Sabina zaprzeczają.
- Mam wrażenie, że w społeczeństwie, a szczególnie w mediach, panuje nagonka na rodziny, płaczące dzieci - mówi Marek. - Ale my się z tym nie spotykamy osobiście. Ludzie się uśmiechają, zwłaszcza kiedy widzą małe dzieci - na rękach, w nosidłach czy chustach. Nie czujemy ograniczeń, chodzimy w publiczne miejsca, podróżujemy.
- Ale też nie narzucamy nikomu swojej obecności - podkreśla Sabina. - Jeżeli nasze dziecko przeżywa bunt dwulatka albo po prostu ma zły humor, nie idziemy do restauracji. Nie wchodzimy też do jakichś dystyngowanych miejsc, w których obowiązuje konkretny ubiór. Nie wejdziesz tam z psem, to nie wejdziesz też z dwulatkiem. Kierujemy się po prostu zdrowym rozsądkiem.
- Jeśli zaś chodzi o minusy, to moim zdaniem wszystko w życiu jest trochę straszne. Wszystko - kontynuuje Marek. - Każda zmiana, nowa praca, jakaś decyzja. Posiadanie dzieci też jest straszne. Tyle że większość tych rzeczy, które są straszne, potem okazują się czymś dobrym. Boisz się wejść na jakąś górę, bo jest to wyzwanie, a kiedy tam wejdziesz, to jest super. I tu jest podobnie, że jak już się na coś zdecydujesz, to satysfakcja z tego potem jest ogromna.
Dorota ma 35 lat, czasem aż trudno uwierzyć, że urodziła pięć córek, które obecnie mają 13, 11, 9, 6 i 2 lata. Podobnie jak jej mąż, Wojtek, wychowała się w rodzinie wielodzietnej. Ukończyła studia wyższe, ale nie pracuje zawodowo. Angażuje się jednak społecznie - prowadzi bezpłatne zajęcia pilatesu.
- Nie planowaliśmy z mężem liczby dzieci, byliśmy po prostu otwarci na życie. Kocham męża i mam do niego wielkie zaufanie. Jest świetnym partnerem i ojcem, więc kolejne ciąże nie wywoływały we mnie lęku, czy sobie damy radę. Mieliśmy też wielkie szczęście, bo nasza sytuacja finansowa była na tyle stabilna, że nie braliśmy w ogóle pod uwagę tej kwestii.
Dorota twierdzi, że przy większej liczbie dzieci życie może być nawet prostsze niż z jedynakiem. Obecnie najbardziej angażuje ją najmłodsza córka, przy starszych dzieciach różnica wieku była tak niewielka, że rodzeństwo poniekąd zajmowało się sobą samo. Mimo dużej rodziny i wielu obowiązków oboje z mężem starają się dbać także o własne potrzeby.
- Nie pracuję zawodowo, więc mam więcej czasu na własne zainteresowania. Dzień zaczynamy wcześnie, wyprawiamy dzieci do szkoły, przedszkola, najmłodsza córeczka jest ze mną w domu. Robię zakupy, szykuję obiad. Gdy mąż wraca z pracy, przejmuje dzieci, a ja mam czas dla siebie. Moją pasją jest pilates, więc prowadzę w swojej miejscowości bezpłatne sportowe zajęcia dla kobiet. To mi daje bardzo dużo radości, a przy okazji robię coś pożytecznego dla innych - motywuję kobiety do ruchu i zdrowego stylu życia. Mąż również ma swoje aktywności - gra w badmintona z kolegami albo wychodzi na nordic walking do pobliskiego lasu.
Dorota, pytana o największe plusy i minusy posiadania dużej rodziny, na pierwszą część odpowiada bez zastanowienia. Nad minusami musi się dłużej zastanowić, bo, jak mówi, woli doceniać to, co ma niż narzekać na trudniejsze aspekty życia.
- Najpiękniejsze w tym wszystkim to radość z krótkich chwil i różnorodności - każde dziecko jest inne i wnosi do rodziny coś pięknego i niepowtarzalnego. Mamy więcej osób do kochania i więcej osób, które bezgranicznie kochają nas. Wyzwania związane z logistyką, organizacją czasu i wszystkimi obowiązkami też traktuję jako okazję do rozwoju i lepszego wykorzystania życia. Skupiamy się po prostu na tym, co najważniejsze. Dzięki dużej rodzinie nauczyłam się też cierpliwości i akceptowania rzeczy, na które nie mam wpływu, np. choroby dzieci i związane z tym zmiany planów. Osobiście bardzo polecam macierzyństwo - to wielki dar, który paradoksalnie daje możliwość dużego rozwoju, nie zawodowego, ale mentalnego i emocjonalnego.
- Największym minusem dużej rodziny jest z kolei brak czasu we dwoje, czasem możemy sobie pozwolić jedynie na wspólne wypicie herbaty wieczorem. Trudniej jest też w sprawach rozwoju zawodowego, ale to już kwestia priorytetów. To, co czasem boli, to niezrozumienie ze strony społeczeństwa i przyklejanie rodzinom wielodzietnym łatki patologii czy osób, dla których liczy się jedynie zasiłek 800+. Zdarza się nam np. że nie jesteśmy gdzieś zapraszani z powodu liczby dzieci.
Grażyna ma 44 lata, mieszka w małym mieście nieopodal Krakowa i pracuje jako nauczycielka języka angielskiego w szkole podstawowej. Ma trójkę starszego rodzeństwa. Wraz z mężem Marcinem wychowują sześcioro dzieci w wieku 18, 15, 9, 8, 6 i 3 lata. Grażyna mówi, że to właśnie miłość i zaufanie były największym motorem do założenia dużej rodziny. Wspólne spędzanie czasu i dobre relacje z dziećmi to dla niej i jej męża największa wartość. Podkreśla jednak, że kluczem do sukcesu są szacunek i wsparcie w związku.
- Nasza codzienność to sinusoida wychowawcza i rodzicielska - są wzloty i upadki, różnie bywa, ale najważniejsze jest to, że możemy na siebie z mężem zawsze liczyć. Pomagamy sobie, nie mamy podziału na wychowywanie dzieci i zarabianie pieniędzy. Kiedyś, przez około 2 lata mieliśmy nianię, ale to było dla mnie trudne i męczące, bo jednak przebywa się z obcą osobą przez kilka godzin dziennie pod jednym dachem. Przy dobrej organizacji jestem w stanie wiele rzeczy załatwić bez wsparcia kogoś z zewnątrz. Przede wszystkim dzięki temu, że mąż jest zaangażowany w wychowanie naszych dzieci. Obecnie budujemy dom, przejściowo mieszkamy u moich rodziców i korzystamy z pomocy mojej mamy, która np. zaprasza nas na obiady.
Grażyna cieszy się też, że radzą sobie finansowo i mogą zapewnić dzieciom standard, jaki jest też w innych, mniejszych rodzinach.
- Oboje z mężem pracujemy, ale nie ponad siły. Ja jestem nauczycielką, ale nie pracuję po godzinach, nie udzielam korepetycji, bo chcę mieć czas na bycie mamą. Jesteśmy normalną szczęśliwą rodziną, nie brakuje nam pieniędzy na rachunki, dzieci uczestniczą w dodatkowych zajęciach językowych, sportowych czy tanecznych. Najmłodszy syn chodzi do prywatnego przedszkola. Raz do roku wyjeżdżamy na dłuższe wakacje, czasem wybieramy się gdzieś na weekend. 800+ nie rekompensuje wszystkich wydatków, ale stanowi duże wsparcie budżetu.
Grażyna mówi, że przed narodzinami dzieci nie mieli z mężem konkretnych pasji, spędzali czas na standardowych rozrywkach, takich jak kino czy teatr. Przyznaje, że, wraz z pojawieniem się na świecie kolejnych dzieci, znalezienie czasu dla siebie jest trudne, ale nie niemożliwe.
- Obecnie naszym relaksem są chwile spędzane razem. Dla siebie z mężem mamy czas wieczorami, wtedy możemy porozmawiać, poczytać książki albo obejrzeć film. Ale kiedy któreś z nas potrzebuje wyciszenia, też się to udaje. Marcin idzie wtedy pobiegać, ja wychodzę na spacer z psami, bo mamy aż cztery. Czasem wyjeżdżam w góry z koleżankami, raz w miesiącu spotykam się też z bliskimi mi kobietami, żeby porozmawiać o codziennym życiu. Marcin z kolei raz w tygodniu wychodzi na piłkę. Zdarza nam się też wyjeżdżać na weekendowe rekolekcje i to dla nas takie duchowe spa. Z mężem wychodzimy też do teatru, kina czy restauracji. Rzadko, ale udaje się. Wracamy wtedy późno, ale szczęśliwi z tych wspólnych chwil. Należymy do oazy "Światło i Życie" i regularnie spotykamy się z innymi rodzinami, co daje nam ogromną przyjemność i energię do życia. Całą rodziną wyjeżdżamy też na oazy rodzin i spędzamy tam tydzień lub dwa.
Grażynie trudno jest znaleźć minusy posiadania dużej rodziny, bo uważa, że to coś naturalnego, a oni mają ogromne szczęście w życiu, ponieważ wszystko im się układa. Choćby to, że żadne z dzieci nie choruje poważnie czy przewlekle. Właściwie jedyna wada, o której mówi, to ciągły bałagan w domu. Za to o zaletach posiadania wielu dzieci może mówić bez końca.
- Każde dziecko jest wyjątkowe, daje dużo radości i powodów do szczęścia. Nie wyobrażam już sobie życia w rodzinie bez dzieci albo z małą liczbą dzieci. Nasz dom jest głośny, radosny i otwarty. Zapraszamy znajomych, czujemy się na luzie, nie przejmujemy się błahostkami. Szczęście daje też obserwacja, jak nasze dzieci się ze sobą bawią czy jak razem wybieramy się na spacer lub wycieczkę rowerową. Dzięki dzieciom budzimy się rano i mamy już plan na cały dzień i wiemy, że wieczorem będziemy szczęśliwi, bo w tym fizycznym zmęczeniu odnajdujemy radość i poczucie sensu.
- Celebrujemy z mężem codzienne życie w domu. Nie jeździmy na przykład na wczasy all inclusive, bo w hotelach na takich wyjazdach jesteśmy w pewnym sensie wyjątkowi - wzbudzamy zainteresowanie, jesteśmy lustrowani, co jest obciążające, bo czujemy się trochę jak ufoludki. Nie chcemy też stresować się, że komuś będą przeszkadzać głośne dzieci albo że któreś z nich wylało mleko na stół. Najlepiej czujemy się w domu.