Reklama

Niedziela 28 sierpnia 1988 roku była ciepła i słoneczna, a na niebie nie było widać żadnego obłoku. Na terenie amerykańskiej bazy lotniczej w Ramstein nieopodal Kaiserslautern w Niemczech Zachodnich odbywała się wówczas jubileuszowa, 30. edycja pokazów lotniczych "Flugtag".

Baza w Ramstein to swoiste państwo w państwie stworzone specjalnie na potrzeby armii USA jeszcze pod koniec lat 40. w czasach rozpoczynającej się zimnej wojny. Tłumy chciały więc wykorzystać tę wyjątkową okazję, by obejrzeć podniebne ewolucje profesjonalnych pilotów i przy okazji zwiedzić bazę z bliska.

Wyjątkowe pokazy i elitarni piloci

Reklama

Obserwacja podniebnych akrobacji była celem dla ponad 300 tys. osób - przede wszystkim rodzin z dziećmi, lecz także wielkich fanów awiacji i amatorów lotnictwa. Punktem kulminacyjnym imprezy były ewolucje w wykonaniu elitarnej, włoskiej jednostki Frecce Tricolori.

Trójkolorowe Strzały zaplanowały specjalny pokaz "przebitego serca". Polega on na pionowym wzbiciu się w powietrze, a następnie rozdzieleniu się zespołu na trzy formacje złożone kolejno z pięciu, czterech i jednego samolotu - dwie pierwsze eskadry tworzą za pomocą dymu kształt serca, solista natomiast - gdy wcześniejsze grupy nakreślą figurę - przeszywa owo serce, domykając akrobacje. Kluczowe w ewolucji jest kilkusekundowe opóźnienie, by nie doszło do zderzenia maszyn. Wszystko to zaplanowano nisko nad ziemią i tuż nad głowami gapiów, nagrywających wszystko domowymi kamerami video.

Fatalna akrobacja

Gęsty tłum od samego rana chciał zająć jak najlepsze miejsca. Za takowe uznano te tuż przy kolczastym płocie, odgradzającym pas startowy od widowni. Włoskie Aermacchi MB-339 wzbiły się w przestworza o godz. 15:40. Po pierwszym występie w postaci wytworzenia trójkolorowej smugi w barwach włoskiej flagi, piloci przeszli do swojego popisowego numeru.

Zaledwie cztery minuty po starcie, podczas manewru domykania ewolucji "przebitego serca" na wysokości niecałych 50 metrów nad ziemią doszło do tragicznego wypadku - samolot o znaku "Pony 10" pilotowany przez solistę podpułkownika Ivo Nutarelliego znalazł się na kursie kolizyjnym i zderzył się z maszyną "Pony 2" kapitana Giorgio Alessio, która wleciała następnie w odrzutowiec "Pony 1" podpułkownika Mario Naldiniego.

Pędzący z prędkością ponad 400 km/h "Pony 10" zmienił się kulę ognia, wlatując wprost w widzów ustawionych w "najlepszych miejscach", po czym zatrzymał się na furgonetce, gdzie sprzedawane były lody. "Pony 2" runął na śmigłowiec medyczny UH-60 Black Hawk po drugiej stronie pasa startowego, a "Pony 1" rozpadł się na kawałki jeszcze w powietrzu, zasypując publikę swoimi odłamkami.

Chaos i dezorganizacja

Miejsce katastrofy momentalnie stało się dla setek zgromadzonych prawdziwym piekłem. Czas między kolizją dwóch pierwszych samolotów a uderzeniem w tłum trwał siedem sekund, dlatego widzowie nie mieli chwili na ucieczkę. Chaos, jaki zapanował w bazie wojskowej, stał się nie do okiełznania przez pracujące tam służby, które w żaden sposób nie były przygotowane na zdarzenie o taki wielkiej skali.

Teren był pod zarządem amerykańskim, dlatego to jednostki USA odpowiadały w pierwszej kolejności za akcję ratunkową. Na lotnisku nie było wystarczającej ilości sprzętu, zawiodła także komunikacja i rozbieżności w procedurach Amerykanów i Niemców. Podczas gdy - według przepisów zza oceanu - obowiązywała zaczerpnięta rodem z pola bitwy taktyka spod znaku "załaduj rannych i ruszaj" (ang. Load and Go), niemiecka strategia opierała się na zapewnieniu podstawowej pomocy jeszcze na miejscu. Oprócz tego lokalne i amerykańskie systemy infuzyjne (strzykawki - red.) różniły się od siebie, co dodatkowo znacząco utrudniało podawanie leków dożylnych.

Ponadto amerykańskie służby nie wpuszczały na swój teren bez zezwolenia rodzimych karetek pogotowia, a nieposegregowani pod kątem skali obrażeń ranni byli wywożeni do szpitali ciężarówkami wojskowymi bez opatrzenia i żadnego zabezpieczenia podczas transportu. Na domiar złego Amerykanie nie znali okolicy, dlatego poszkodowani z poważnymi oparzeniami trafiali do lecznic z wielkim, niekiedy nawet trzygodzinnym opóźnieniem.

Znamiennym przykładem szeregu skandalicznych błędów podczas akcji ratunkowej był pełen rannych autobus, który dotarł do oddalonego o 80 km szpitala w Ludwigshafen o godz. 18:30. Kierowca nie mówił po niemiecku i krążył zakłopotany po okolicy bez żadnego ratownika medycznego na pokładzie. Oprócz tego nie poinformowano pobliskich szpitali o skali katastrofy, dlatego jednostki nie były przygotowane na tak dużą liczbę nowych pacjentów.

Tragiczny bilans i trudne śledztwo

Ostatecznie na terenie pokazów zginęły 34 osoby - kolejne 36 osób zmarło później wskutek ciężkich obrażeń, dotyczących głównie rozległych oparzeń II i III stopnia. Na miejscu śmierć ponieśli również piloci: Ivo Nutarelli oraz Giorgio Alessio. Mario Naldini zdołał się katapultować, jednak jego spadochron nie otworzył się na czas i podpułkownik zginął po uderzeniu w pas startowy.

Najmłodsza z ofiar miała pięć lat, najstarsza 68 lat. Wśród nich był również pilot śmigłowca medycznego, który został trafiony przez "Pony 2" (mężczyzna zmarł ponad dwa tygodnie później w szpitalu w Teksasie), oraz nienarodzone dziecko, które rozwijało się w łonie poszkodowanej matki. Rannych natomiast zostało około tysiąc innych osób. Wiele z nich doznało rozległych poparzeń, jakie trwale doprowadziły ich do kalectwa lub oszpecenia.

W reakcji na katastrofę ówczesny niemiecki minister obrony Rupert Scholz zakazał organizacji jakichkolwiek pokazów lotniczych na terenie całej RFN do odwołania. Bundestag powołał również specjalną komisję śledczą, jednak amerykańskie wojsko nie zezwoliło ekspertom na oględziny w miejscu zdarzenia. Ponadto lotnictwo USA i Włoch odmówiło zgody na przesłuchanie swoich żołnierzy, którzy byli odpowiedzialni za organizację i przebieg imprezy. Dochodzenie wykazało, że liczbę ofiar można byłoby ograniczyć, gdyby w chwili udzielania pierwszej pomocy dokonywano selekcji tak, by najciężej ranni trafiali do szpitali priorytetowo, a lżej poszkodowani nie blokowali niezbędnych łóżek.

Śledztwo w dużym stopniu ułatwiały amatorskie nagrania wideo, rejestrowane przez publiczność z wielu perspektyw. W toku dochodzenia winą za tragedię obarczono podpułkownika Ivo Nutarelliego, który z niewyjaśnionych przyczyn zszedł na swój pułap zbyt nisko i zbyt szybko w stosunku do reszty kolegów, czym nie dał im szans na reakcję. Ta wersja była jednak podważana przez zwolenników teorii, jakoby doszło do sabotażu maszyny doświadczonego pilota elitarnej jednostki z Włoch. W tle pojawiła się inna katastrofa.

Wojskowy spisek?

27 czerwca 1980 roku nad Morzem Tyrreńskim około 25 km na północ od wyspy Ustica doszło do eksplozji na pokładzie samolotu McDonnell Douglas DC-9 linii Itavia, lecącego z Bolonii do Palermo. Maszyna runęła do akwenu i osiadła na głębokości 3500 metrów; nikt nie przeżył, 81 osób zginęło na miejscu. Oficjalne śledztwo wykazało, że do wybuchu przyczyniła się znajdująca w toalecie bomba. Wersję miały potwierdzać badania i oględziny wraku.

Szerszego rozgłosu nabrała jednak inna teoria, zgodnie z którą w maszynę trafił pocisk jednego z NATO-wskich odrzutowców. Myśliwiec miał podążać za MIG-iem, na którego pokładzie miał znajdować się ówczesny przywódca Libii Muammar Kaddafi. W pobliżu trajektorii lotu DC-9 odbywały się również ćwiczenia włoskich sił powietrznych - wśród pilotów, biorących udział w manewrach, byli m.in. Nutarelli i Naldini.

Teza pojawiła się w 1991 roku na łamach niemieckiej gazety "Die Tageszeitung" i zakłada, że mężczyźni posiadali niewygodną dla dowództwa wiedzę w sprawie, a zaledwie tydzień po pokazach Flugtag ’88 zaplanowano ich przesłuchanie, podczas którego mogli zdradzić szczegóły zajścia nad Morzem Tyrreńskim. Teorię podsyca fakt, że już wcześniej dochodziło do serii niewyjaśnionych zgonów wśród osób powiązanych z tragedią, zwaną przez lokalne media "masakrą". Ponadto - według ustaleń niemieckiej komisji - na dzień przed zdarzeniem w Ramstein Nutarelli zgłaszał problemy techniczne ze swoim samolotem. O możliwym spisku mówił również w 2000 roku w rozmowie z dziennikiem "Tagesspiegel" brat Ivo Nutarelliego, Giancarlo.

Katastrofa DC-9 wciąż pozostaje zagadką, jednak na początku września 2023 roku były premier Włoch Giuliano Amato potwierdził w wywiadzie prasowym dla "La Repubblica", jakoby cywilny samolot Itavii został trafiony francuską rakietą powietrze-powietrze, która była wycelowana w maszynę Kaddafiego.

Rewolucyjne zmiany i problemy z upamiętnieniem

Po tragedii w Ramstein ujednolicono amerykańskie i europejskie systemy pomocy medycznej, a także zrewolucjonizowano organizację imprez masowych, a zwłaszcza kolejnych pokazów lotniczych - w Niemczech wznowiono je po trzech latach od fatalnych wydarzeń, lecz pod restrykcyjnym warunkami. Od tego czasu zakazano wykonywania jakichkolwiek ewolucji nad widzami, ani skierowanych w ich stronę; określono minimalny pułap lotu i odległość od publiczności; a także wprowadzono rejestrację wszelkich manewrów zaplanowanych przez ekipy akrobatyczne.

Rodziny ofiar oraz poszkodowani w katastrofie otrzymali odszkodowania, jakie wypłacono ze specjalnego funduszu utworzonego przez USA, RFN i Włochy. Pomysłodawcy nie ujęli jednak w transzach osób, które wskutek katastrofy ucierpiały psychicznie i mierzyły się - a niekiedy mierzą do dziś - z zespołem stresu pourazowego. W 1998 roku złożono pozew w tej sprawie, ale roszczenie zostało odrzucone z uwagi na przedawnienie.

Na terenie bazy lotniczej w Ramstein stanął kamień ku czci ofiary katastrofy. Monument ustawiono w takim miejscu, które ze względów bezpieczeństwa wyłączono z publicznego dostępu. Krewni oraz bliscy zmarłych postawili z własnej inicjatywy i środków kolejny pomnik poza wyłączonym obszarem - wygrawerowano na nim nazwiska wszystkich poległych wraz z dzieckiem, które zmarło w łonie matki.

Ponadto od 1999 roku w parku tematycznym Muzeum Lotnictwa we włoskim Rimini można oglądać pozostałości trzech rozbitych w Ramstein samolotów Aermacchi MB-339. Obok usytuowano również pamiątkowy obelisk z nazwiskami pilotów, którzy zginęli w dzień katastrofy.