Reklama

Anna Czytowska: Jak często słyszy Ksiądz Biskup pytania o brata? Pamiętam nagłówki artykułów sprzed 10 lat "Biskup Rafał Markowski, brat Grzegorza"

- Nasze drogi życiowe naturalnie się przeplatały, Grzegorz towarzyszył mi w drodze ku kapłaństwu i w moim kapłaństwie na zasadzie obecności i miłości braterskiej. To, co stanowiło treść jego życia, czyli powołanie i miłość do muzyki, które się w nim odezwały już w najmłodszych latach i urzeczywistniły w karierze muzycznej, towarzyszyło mi na przestrzeni lat. Pamiętam chwile, gdy po raz pierwszy usłyszałem "Autobiografię" czy "Niepokonanych". Mam przed oczami miejsce i czas, kiedy miałem okazję po raz pierwszy usłyszeć te utwory. To oczywiście momenty wzruszające, byłem dumny. Ale nigdy nie były na pierwszym miejscu. Powtórzę, najważniejsza jest miłość braterska, która nas bardzo wiąże.

Reklama

Czyli to nigdy nie było obciążeniem?

- Nie, raczej zadziwieniem. Rzeczywiście było tak, że na przestrzeni lat mojego kapłaństwa, szczególnie w latach 90-tych i później, wiele razy pytano, poza głównymi wątkami rozmowy: Jak to jest być bratem rockmana. Potem to naturalne zadziwienie ze strony dziennikarzy, że ta miłość braterska może wiązać kapłana i rockmana.

Przyzna Ksiądz Biskup, że to nie zdarza się często, pewnie stąd to zainteresowanie.

- Najbardziej zadziwia, że my się rozumiemy. Żyjemy w zupełnie odmiennych światach, pełnimy profesje i powołania, które niekoniecznie muszą iść w parze i nagle pokazujemy się razem, udzielamy wywiadów, mówimy o naszym życiu rodzinnym, wspólnych przeżyciach, wracamy do dzieciństwa i wspominamy różne historie, psoty, które sobie czyniliśmy.

Widzę uśmiech, chyba tych psot było dużo. Starszy brat, Grzegorz, nigdy nie miał dość młodszego, Rafała, który się przy nim kręcił?

- Ponieważ jest nas czterech braci, tworzyliśmy od najmłodszych lat dwa ugrupowania: Krzysztof był bardzo związany z Grzegorzem, byli bliżej wiekowo, a ja z najmłodszym Andrzejem. Nieraz, kiedy chciałem partycypować mocniej w życiu Krzysztofa i Grzegorza, traktowali mnie jak młodszego nygusa, którego nie można zabrać wszędzie i nie można mu wszystkiego pokazać. Tego rodzaju sytuacje się zdarzały, ale najważniejsze było to, że rodzice wychowali nas w atmosferze bardzo głębokiej więzi, prawdziwej miłości rodzinnej. Obecnie, gdy mam okazję spotykać się z  młodzieżą czy rodzicami i kiedy mówię, że rodzina to pierwsza wspólnota miłości i wychowania, to nie jest to tylko doktryna Kościoła. Żadna szkoła i przedszkole nie zastąpią tego, co człowiek zyskuje w domu rodzinnym. Mówię z głębokim przekonaniem, bo sam wyniosłem to z domu. Byliśmy zawsze pochłonięci życiem, realizacją swoich powołań, nie było zbyt wiele czasu na dłuższe wspólne spędzanie czasu, a jednak tego rodzaju więzi dają ogromną wartość w postaci poczucia bezpieczeństwa. Gdybym przeżywał różnego rodzaju kryzysy, trudne chwile, niepewności, to wiem, że mogę pojechać do braci i zawsze otrzymam wsparcie. Nawet wtedy, kiedy przychodziło mi podejmować fundamentalne decyzje życiowe, zawsze się liczyłem z ich opinią. Nie miało znaczenia, że Grzegorz żyje w świecie rockmanów, bo on mnie doskonale czuje i zna.

Z wielu badań dotyczących młodych ludzi wynika, że są samotni i pełni lęku. Wydawałoby się, że współczesny świat oferuje nieograniczone możliwości kontaktu, a jednak tej bliskości jest mało.

- To jest paradoks, że dysponujemy narzędziami komunikacji, które sprawiają, że o każdej porze dnia i nocy, z każdego zakątka świata możemy się słyszeć, rozmawiać, możliwości są nieograniczone. Tymczasem świat wszedł w etap daleko idącego indywidualizmu, który sprawia, że mimo posiadanych narzędzi budowanie wspólnoty wcale nie jest łatwiejsze. Nie o narzędzia wcale chodzi, a o nastawienie duszy, umysłu,  serca i budowanie relacji w oparciu o obecność.

Powołanie kapłana, a powołanie rockmana

Wyszedł Ksiądz Biskup z domu rodzinnego bardzo wcześnie, w wieku 14 lat rozpoczynając naukę w Niższym Seminarium Duchownym. Już wtedy pojawiła się myśl o kapłaństwie?

- Ta decyzja do dziś pozostaje dla mnie wielką tajemnicą wiary. W momencie kiedy oznajmiłem w domu, że zamierzam wstąpić do Niższego Seminarium w Płocku, reakcja była bardzo chłodna. Rodzice chyba nie do końca wierzyli w to, że jestem w stanie podjąć tak dojrzałą i poważną decyzję. Bracia zupełnie tego nie rozumieli i nie chcieli, żebym opuszczał dom. Mój wyjazd wiązał się z wysiłkiem emocjonalnym, wszyscy mi to odradzali, ale ja byłem bardzo konsekwentny. Tęsknota za domem mnie zżerała, warunki w latach 70-tych były trudne, niższe seminarium nie było uznawane przez państwo i miało status szkoły prywatnej. W czwartej klasie kończąc szkołę, musieliśmy zdawać egzaminy ze wszystkich przedmiotów z czterech lat przed państwową komisją. Dopiero wtedy byliśmy dopuszczani do matury. Wiedzieliśmy, że  komisja ma obowiązek jednego czy dwóch z nas nie przepuścić, więc niepewność była duża. Przetrwałem te cztery lata. Mimo możliwości powrotu do domu w każdej chwili konsekwentnie tam trwałem. Zewnętrznie wszystko wskazywało, że powinienem to zostawić i wrócić. Widzę w tym zrządzenie Opatrzności Bożej. Sądzę, że moje życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej gdyby nie ten etap.

Powiedział Ksiądz Biskup o obawach rodziny dotyczących seminarium, ale lata 80-te, czas powstawania Perfectu to stan wojenny, cenzura. Nie odradzaliście Grzegorzowi drogi artystycznej w tym trudnym, niepewnym czasie?

- Nie. Nasza bliskość wynika również z tego, że bardzo konsekwentnie realizowaliśmy te swoje pragnienia i powołania życiowe. Ja to czyniłem poprzez niższe seminarium, surowe warunki i podejmowanie w młodym wieku trudnych decyzji. Część rodziny była przeciwna mojemu powołaniu kapłańskiemu. Babcia jak mnie zobaczyła w sutannie po raz pierwszy, rozpłakała się, ale nie z radości, tylko z rozpaczy.

Wydawało mi się, że z babciami jest inaczej.

- Musiałem doświadczyć i tego dystansu wobec mojego wyboru. Część rodziny była nie tyle przeciwna, ile uważała, że powinienem inaczej realizować swoje życie. Grzegorz przeszedł bardzo podobną drogę. Kochał muzykę od najmłodszych lat, wychowywał się na Tomie Jonesie i Czesławie Niemenie. Później chciał dostać się na Akademię Muzyczną, ale nie zdał teorii i marzenie upadło. Musiał jakoś swoje życie organizować, podjął nawet pracę biurową. Poznał przyszłą żonę Krystynę i to go nakręcało, że coś życiowo musi ze sobą zrobić. Ale mimo pierwszych niepowodzeń związanych z muzyką, szedł konsekwentnie w stronę rozwijania swojej pasji. Opatrzność była mu przychylna, co do tego nie mam wątpliwości. Jako młody człowiek poznał Piotra Figla, autora tekstów zajmującego mocną pozycję w świecie muzyki, który pomógł mu dostać się do teatru na Targówku. To miejsce związane było z wielkimi nazwiskami jak Włodzimierz Korcz, Alicja Majewska, Danuta Rinn. Dzięki temu zyskał obycie i wielką umiejętność poruszania się po scenie, co szło mu z trudem, pamiętam ogromny wysiłek, jaki w to włożył. Wykorzystał pomoc tego środowiska, które umożliwiło mu występowanie w pierwszych spektaklach muzycznych, takich jak "Jesus Christ Superstar". I to był początek jego drogi muzycznej.

"Dla niektórych choćby trzy minuty jego wypowiedzi o Bogu i sile, jaką daje rodzina, znaczą więcej niż całe moje rekolekcje" - to są słowa Księdza Biskupa o bracie. To, co mówią artyści ma dużą siłę rażenia?

- Tak, jestem o tym przekonany. Powtarzam to w sposób absolutnie świadomy, że jedno świadectwo wiary Grzegorza znaczy nieraz więcej niż dziesiątki moich kazań. Ale chciałbym dokonać pewnego dopełnienia. Nasze drogi życiowe przeplatały się również w tym sensie, że wspieraliśmy się w sytuacjach, kiedy potrzebowaliśmy pomocy. Bywało tak, że angażowałem go do swojego duszpasterstwa. Brat prosił mnie o jedno i zawsze to szanowałem. Mówił: Nie jestem człowiekiem, który obnaża wnętrze i sferę swojego życia religijnego, łatwiej mi śpiewać niż mówić. Wolał dawać świadectwo swoją muzyką. W całym dorobku Perfectu jest ogromny potencjał nie tylko emocji, ale też wnętrza w tekstach. Na tym polega fenomen ich przebojów, teksty dotykają życia i najgłębszych sfer egzystencji ludzkiej, sensu życia, miłości, pierwszych doznań. Grzegorz mówił: Pamiętaj, ja się modlę muzyką.

Nie ma powołania bez kryzysów

W ostatnim czasie więcej jest raczej publicznego mówienia o apostazji przez młodych artystów. Zerwanie z Kościołem jest często manifestem.

- Nastąpiła pewnego rodzaju moda na publiczne deklaracje o apostazji, wypisywaniu dziecka z katechezy i zrywaniu związków z Kościołem. Każdy ma prawo do tego, żeby wyrażać swoje stany wewnętrzne, chociaż dziwię się, bo są sfery życia ludzkiego bardzo intymne, osobiste i delikatne. Obnoszenie się z tym publicznie jest dla mnie niezrozumiałe. To tak samo jak z życiem małżeńskim i rodzinnym. Szanuję ludzi świata artystycznego, celebrytów, którzy potrafią zachować w dyskrecji swoje życie osobiste, rodzinne i nie robią z tego tematu na pierwsze strony gazet.

Przypomniałam sobie, że niedawno było głośno o rozstaniu z żoną pewnego znanego artysty, po kilkudziesięciu latach związku. Mężczyzna opowiadał za chwilę w mediach o nowej kobiecie w swoim życiu jako o muzie, dzięki której odmłodniał.

- Tak się czasem dzieje w życiu, że doświadczamy kryzysów, zakrętów życiowych. Kapłaństwo też wymaga wysiłku, żeby pozostać mu wiernym i nie utracić tego daru. Podobnie spoglądam na życie małżeńskie, jako wielki dar, który człowiek otrzymuje. Trzeba się o niego cały czas troszczyć.

Kryzysy potrzebują ciszy, wtedy łatwiej przez nie przejść?

- Kryzysy przede wszystkim domagają się ich przezwyciężenia. Tego nie robi się na oczach tłumu. Człowiek musi sobie sam wewnętrznie poukładać pewne rzeczy. Tłumaczę młodym ludziom, że kryzys jest czymś zupełnie naturalnym. Młodość ma w sobie mnóstwo optymizmu, radości życia i to jest bezcenne. Ale uświadamiam im, że przyjdą takie chwile, kiedy doświadczą dołka psychicznego, dyskomfortu, inaczej mówiąc kryzysu osobistego, kryzysu powołania lub w relacjach, zawiodą się na kimś. Trzeba podjąć trudne doświadczenie i spróbować je przezwyciężyć. To dokonuje się w ciszy swego wnętrza, w spotkaniu z Bogiem i pośród ludzi, których się radzimy ,szukając wsparcia, a nie w mediach, gdzie ogłaszamy, że przechodzimy kryzys. Kryzysy powinny nas wzmacniać. Ten w kapłaństwie nie oznacza, że należy od razu porzucić posługę ołtarza, zaś ten w małżeństwie nie jest po to, żeby od razu pakować rzeczy, zamknąć za sobą drzwi i zostawić kogoś po pięciu, dziesięciu czy piętnastu latach. Jest po to, by go przezwyciężyć i wyjść z niego mocniejszym.

30 lat temu bycie w Kościele było naturalne, dziś coraz częściej takie nie jest. Powinniśmy się pogodzić z tym, że katolików w Polsce będzie coraz mniej, parafie będą mnie liczne?

- Miejmy świadomość tego, że świat jest wielobarwny pod każdym względem, również jeśli chodzi o przekonania wewnętrzne i wyznawany światopogląd. Do tego wszystkiego człowiek dochodzi na drodze swoich doświadczeń życiowych, im bardziej wkracza w swoje dojrzałe życie, tym więcej stawia pytań. Musi sobie odpowiedzieć na pytania: co dla niego jest najważniejsze i jaką przyjąć hierarchię wartości, która będzie stanowiła fundament. W tym wyborze człowiek jest wolny, bo tą wolnością obdarzył nas Bóg. Bogu człowiek może powiedzieć "tak" i może powiedzieć "nie". Jeśli ktoś mówi, że jest ateistą, nie dostrzega transcendencji i nie istnieje dla niego Bóg, to trzeba tę decyzję uszanować. Człowiek ma takie prawo, nie można się na to obrażać. Nikt nikogo do wiary w Boga ani do  Kościoła nie zmusi. Kiedy słyszę w debatach publicznych, że biskupi, księża każą żyć według Ewangelii, każą chodzić na katechezę, pytam: kogo ja mogę dziś zmusić do tego, żeby żył Ewangelią. Czy ja mogę wyjść na ulicę i powiedzieć do kogokolwiek: masz iść do spowiedzi? Byłoby to śmieszne i niedorzeczne. Wyznanie wiary z natury swojej dokonuje się tylko w poczuciu wolności. A świat będzie pod tym względem zawsze bardzo różnorodny.

Bez dialogu Kościół staje się oblężoną twierdzą

Był  Ksiądz Biskup przewodniczącym Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego. Co nam daje ten dialog? Niektórzy uważają, że grozi utratą tożsamości.

Pamiętajmy, że Chrystus wkroczył w historię świata, kiedy świat miał już swoje doświadczenia religijne. Hinduizm to 4,5 tysiąca lat doświadczeń i miliard wyznawców, buddyzm to V wiek przed narodzeniem Chrystusa i pół miliarda wyznawców. Islam VII wiek po Chrystusie i 1,5 miliarda wyznawców. Proszę sobie uświadomić, jakie to są rzesze ludzi. Ta różnorodność religijna świata sprawia, że jeżeli mamy ewangelizować, to nie możemy się zamykać na ludzi.

Nie oznacza to kompromisów i ustępstw?

Nie, oznacza raczej poszukiwanie pewnych elementów dobra i prawdy, które kryją się w religiach pozachrześcijańskich. Nie można z gruntu przekreślić tego doświadczenia religijnego, które istnieje wokół chrześcijaństwa. Trzeba poszukiwać możliwości dialogu w oparciu o elementy, które Sobór Watykański II określił to jako "ziarna", prawdy i dobra. Zarzut, że Kościół może w wyniku tego utracić tożsamość wydaje się być płonny, nie istnieje tego rodzaju niebezpieczeństwo. Potwierdził to św. Jan Paweł II, który w 1986 roku zwołał spotkanie przedstawicieli różnych wspólnot religijnych w Asyżu, zapraszając ich do bycia razem, aby się modlić. Mimo że istnieją daleko idące różnice doktrynalne sprawiające, że wspólna modlitwa jest niemożliwa. Jeżeli mówimy o Kościele otwartym, pragnącym nieść Chrystusa, nie zrobimy tego bez prowadzenia dialogu.

Przechodząc od dialogu międzyreligijnego do mediów: często jest tak, że spotkanie z kimś reprezentującym odmiennie poglądy też jest odbierane jako zagrożenie. Napisał Ksiądz Biskup w Słowie na Dzień Środków Społecznego Przekazu, że warto słuchać nie tylko własnego środowiska. Jak Kościół powinien odnajdywać się w medialnej rzeczywistości?

Jacques Maritain, wybitny francuski filozof, dokonał podziału środków, którymi dysponuje Kościół, realizując misję głoszenia Chrystusa Zmartwychwstałego. Są to środki bogate i ubogie. Bogate to te, które dają się zauważyć, ująć statystycznie i potrzebują nakładów, również finansowych. Wśród nich pojawiają się media. Środki ubogie uznał za priorytetowe i fundamentalne. Nie muszą być widoczne, nie potrzebują żadnych nakładów finansowych, sprowadzają się do głębokiego życia wewnętrznego, modlitwy i życia sakramentalnego. Bogate środki spełniają swoją rolę wtedy, kiedy są głęboko umocowane w środkach ubogich. Z tego punktu widzenia media nie są pierwszoplanowe, nie można ich przeceniać. Ale też nie można ich nie doceniać. Media z reguły nie doprowadzą człowieka do doświadczenia żywej wiary, ale mogą doprowadzić do doświadczenia religijnego. Kościół w każdym wymiarze swojej działalności, również medialnej, musi budować mosty. Nie można obrażać się ani odwracać od świata.

I nie powinien bać się tego świata?

W katolickich mediach bardziej widzę działalność reaktywną, przyjęliśmy pozycję bronienia się przed wszelkimi zarzutami, krytyką, próbą podważania autorytetu Kościoła. Oczywiście, trzeba reagować i odpowiadać, ale brakuje mi dalekosiężnej strategii mediów dotyczącej głoszenia Ewangelii i mówienia o Kościele. Taka strategia musi być dostosowana do współczesności, musi być w niej to, co Benedykt XVI określił mianem "przyciągania". A więc mówienie o Ewangelii bardzo pozytywnie, ukazywanie jej piękna, ukazywanie, na czym polega oryginalność chrześcijaństwa, próba zachwycenia odbiorcy. To jest możliwe i konieczne. Tylko trzeba do tego używać stosownych narzędzi, zrezygnować z pewnego monologu, długich kazań, nieustannego pouczania. Przede wszystkim należy sięgnąć po język, z którym chyba mamy problem. Dysponujemy językiem niezrozumiałym dla młodych pokoleń. Potrzebne jest mówienie o Chrystusie w sposób zrozumiały, mający szansę dotarcia do człowieka i poruszenia jego wnętrza, czyli krótko, wyraziście i konkretnie. Trzeba szukać tematów, które dziś dla człowieka są naprawdę ważne. Młodzi ludzie będą stali przed pytaniami dotyczącymi ich życia. Musimy im umiejętnie przekazać, co daje Chrystus i jakie stwarza życiowe szanse. To jest ogromnym wyzwaniem. Do tej pory epoka medialna była jednokierunkowa i oznaczała jedynie odbiór treści. Obecnie żyjemy w epoce, która w pewnym sensie tworzy ambonę cyfrową, to nie jest już tylko nauczanie. Dyskurs, który prowadzimy ze światem, jest ogromną szansą, żeby dotrzeć do ludzi, do których nie mamy możliwości dotrzeć inaczej, bo ich w kościele nie ma.

Zaczęliśmy od relacji braterskich i na nich skończmy. Słyszałam takie plotki, że to Ksiądz Biskup jest autorem piosenki "Nie płacz Ewka" lub był inspiracją podczas jej powstawania.

(śmiech) Definitywnie ucinam wszelkie spekulacje. Nie jest autorem żadnego tekstu Perfectu. Może mam udział w tym, że na przestrzeni istnienia zespołu byłem, w miarę możliwości, blisko. Pozostaję z nimi w bardzo dobrych relacjach, to ludzie niezwykli, noszący w sobie ogromne bogactwo wewnętrzne. Może więc moje kapłaństwo ma udział przez fizyczną obecność, wyjazdy na koncerty. Były też takie chwile, kiedy prosili mnie o duchowe i sakramentalne wsparcie.

Czyli o ulubiony zespół nie muszę pytać?

Nie, nie (śmiech). Oczywiście jest to Perfect.