Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w 2019 roku morska flota transportowa w Polsce obejmowała dziewięć promów. Jednostki były zarejestrowane pod obcymi banderami. Pływały do Szwecji i Danii - podaje Ministerstwo Infrastruktury.
Najpopularniejszym rozwiązaniem pływającym m.in. po Bałtyku są promy typu ro-pax. Ich główne zadanie to przewóz frachtu, czyli towarów. Równie istotny jest przewóz pasażerów, zwłaszcza wjeżdżających na promy samochodami osobowymi, ale też pieszych.
To na nich czekają udogodnienia podobne do hotelowych - kabiny z łazienkami, restauracje, place zabaw, gabinety kosmetyczne czy SPA.
Linia promowa Stena Line Gdynia-Karlskrona to autostrada morska - jedno z kluczowych połączeń w Europie.
- Rejs trwa około 10 godzin. Codziennie jesteśmy w obu portach. Praca wygląda więc nieco inaczej niż na dalekomorskich statkach towarowych. Marynarze pracują w rytmie dwa tygodnie na morzu, dwa tygodnie na lądzie. Gdy załoga zejdzie z promu, wchodzi na niego druga. Rozłąka z rodziną jest bardzo krótka, jak na warunki morskie - wyjaśnia Anna Orzłowska, specjalista ds. rekrutacji załogi, Stena Line Crewing.
Każdy prom ma zazwyczaj trzy działy - maszynowy, pokładowy i hotelowy. Ten ostatni, tak jak w prawdziwym hotelu, odpowiada za pokoje (czyli kabiny), restauracje i troszczy się o komfort pasażerów.
Dział maszynowy to mechanicy, elektrycy i cała rzesza innych specjalistów pracujących z silnikami, urządzeniami wytwarzającymi elektryczność, wentylację, powodującymi obieg wody itp. Cztery silniki promu mają łącznie około 40 tysięcy koni mechanicznych mocy, co równa się mocy elektrowni małego miasta.
- Z kolei dział pokładowy pewnie najbardziej będzie kojarzył się z mostkiem, gdzie pracują oficerowie odpowiedzialni za nawigację. To także marynarze i specjaliści zajmujący się wieloma kwestiami związanymi z przygotowaniem statku do wyjścia w morze, a w tym - załadunkiem. Kapitan osobiście odpowiada za bezpieczeństwo statku, ładunku i pasażerów. Każdy pracujący na statku, czy to w dziale hotelowym, pokładowym, czy maszynowym, musi być - przede wszystkim - marynarzem. Ich podstawowym zadaniem jest zagwarantowanie bezpieczeństwa statku, załogi i pasażerów. Tę kwestię regulują przepisy morskie - podkreśla Orzłowska.
Przeciętny podróżny spotka na promie zazwyczaj tylko pracowników recepcji, kelnerów, osoby pracujące przy utrzymaniu czystości. Wszyscy mają odpowiednie certyfikaty poświadczające kompetencje morskie.
Podstawową - ale niejedyną - drogą jest ukończenie szkoły morskiej. Chętny, ogólnie zdrowy i umiejący pływać może rozpocząć przygodę z morzem, kończąc specjalne płatne kursy i zdobywając odpowiednie certyfikaty.
- Do podstawowych prac na statkach pasażerskich wymaga się posiadania sześciu certyfikatów na poziomie pierwszym, jednak im wyżej w hierarchii, tym wyższy poziom certyfikatów będzie konieczny. Na początek obowiązkowy będzie zintegrowany kurs bezpieczeństwa (STCW) obejmujący cztery kursy podstawowe: indywidualne techniki ratunkowe (ITR), przeciwpożarowy, elementarne zasady udzielania pierwszej pomocy medycznej oraz kurs o nazwie bezpieczeństwo własne i odpowiedzialność wspólna. Zajęcia obejmują zarówno wykłady teoretyczne, jak też praktykę. Aby uzyskać certyfikaty, należy wykazać się między innymi umiejętnością posługiwania się środkami ratunkowymi podczas ćwiczeń w wodzie, czy umiejętnością ugaszenia ognia na poligonie strażackim. Oprócz kursu zintegrowanego, do pracy na statkach pasażerskich potrzebne są jeszcze dwa kursy: kierowania tłumem i bezpieczeństwa pasażerów.
Certyfikaty trzeba odnawiać co pięć lat. Do pracy na morzu będzie potrzebne jeszcze świadectwo zdrowia. Może się o nie ubiegać osoba ogólnie zdrowa, z prawidłowymi wynikami badań wzroku i słuchu, EKG, morfologii.
Po uzyskaniu wszystkich certyfikatów w Polsce, należy wyrobić książeczkę żeglarską i zacząć praktykę na morzu, a potem podwyższać swoje kwalifikacje kolejnymi kursami, w tym dyplomowymi.
A co ze sprawdzeniem stanu psychicznego przyszłych marynarzy?
- Zgodnie z rozporządzeniem ministra zdrowia wydanym na podstawie ustawy o pracy na morzu, w ramach badania lekarskiego, przeprowadzonego w celu wydania świadectwa zdrowia, uprawniony lekarz dokonuje oceny stanu zdrowia marynarza m.in. w zakresie stanu psychicznego. Promy wypływające z portów polskich podnoszą obce bandery, a zatem stosuje się do nich prawo państwa bandery, którą podnoszą - mówi Szymon Huptyś, rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury.
Psychiatra Maja Herman podkreśla, że każdy z nas sam najlepiej wie, w jakim środowisku czy okolicznościach czuje się komfortowo.
- Zakładam, że nikt nie będzie wybierać pracy wyzwalającej w nim złego samopoczucia. Przykład? Jeśli mamy kogoś z zaburzeniami lękowymi, to ta osoba raczej nie podejmie zajęcia na promie. Ale - z drugiej strony - biorąc leki, dany człowiek funkcjonuje poprawnie i jest świadomy swojego postępowania. Może więc zdecydować się na rozpoczęcie przygody z morzem. Pamiętajmy, zaburzenia lękowe nie zabierają umiejętności zdrowego oglądu sytuacji, jak np. psychoza.
Chętni i odpowiednio wykwalifikowani kandydaci najszybciej znajdą pracę w housekeepingu, czyli "dziale" hotelowym.
- Na naszych czterech promach pasażerskich typu ro-pax (Polonia, Skania, Gryf i Wolin) mamy właściwie oferty jedynie dla pracowników hotelowych. Jest ich niewiele bo około 10-20 rocznie. Natomiast załogi zajmujące się samym statkiem, pracujące na pokładzie i w maszynie, to załogi stałe, rzadko zmieniające się. Jeśli pojawia się jakiś wakat, uzupełnia go marynarz czy oficer z naszych masowców PŻM - mówi Krzysztof Gogol - rzecznik prasowy Polskiej Żeglugi Morskiej.
Za podstawowe stanowisko w housekeepingu miesięcznie (czyli za dwa tygodnie pracy na jednej zmianie) można zarobić około 1300 dolarów (ponad 5 tys. złotych). Kapitan promu otrzymuje - mniej więcej - 6 tys. dolarów (ponad 24 tys. złotych).
Tylko 2 proc. z 1,2 mln marynarzy na całym świecie to kobiety. Ten trend powoli się zmienia.
- Kobiet w żegludze na razie nie jest dużo, ale z roku na rok ich liczba rośnie. Coraz większe zapotrzebowanie na pracowników w tej branży sprawia, że jest coraz mniej uprzedzeń w stosunku do pań. Zmiana już się dzieje - jednym ze statków Stena Line na Morzu Irlandzkim, które słynie z trudnych warunków, kieruje całkowicie damska załoga mostka, pod dowództwem kapitana-kobiety. Na naszej linii na Bałtyku mamy coraz więcej młodych dziewczyn przychodzących na praktyki morskie, jak też kadetki z Uniwersytetu Morskiego - wymienia Anna Orzłowska.
Według niej rozwój technologii sprawi, że codzienna praca na statku będzie łatwiejsza i niewymagająca aż tyle wysiłku.
- Mam na myśli również mężczyzn. Zdarza się, że i oni rezygnują ze względu na jej ciężar fizyczny.
Aleksandry Wróbel nie zniechęciły dwutygodniowe zmiany i charakter pracy. Przeciwnie - promy fascynowały ją od dziecka.
- Od 3. do 23. roku życia co roku pływałam promem z rodzicami do Szwecji. Tam spędzaliśmy cały miesiąc. Oswoiłam to. Cały rok czekałam na rejs. Żyłam tym.
Na prom Stena Spirit - już jako pracowniczka - wsiadła 3 sierpnia, kilka miesięcy temu. Obecnie jest koordynatorką SPA.
- Jak tam trafiłam? Lockdown - tamten czas spędziłam na kuchni w japońskiej restauracji. Byłam zafascynowana tą pracą, ale za oknami miałam kraty. Pandemia i brak możliwości wyjazdów oraz dość stateczne zajęcie - to mnie ograniczało. Przed pandemią mnóstwo podróżowałam. Ostatnie 2-3 lata przed 2020 rokiem praktycznie całe spędziłam w podróży.
Zgłoszenie wysłała spontanicznie. Za dwa dni kończyła się rekrutacja.
- Zadzwonili bardzo szybko. Poszłam na rozmowę i podczas niej dostałam wielką kartkę z rzeczami, które muszę zrobić, by zacząć pływać. Zaskoczyło mnie to. Wypisano niezbędne kursy, wymaganie związane z wyrobieniem książeczki żeglarskiej, badania... Na rozmowie byłam w piątek rano. Rekruterka powiedziała, że kursy nie odbywają się często, tylko raz na jakiś czas. Akurat jeden startował w poniedziałek. Wyłącznie po rozmowie rekrutacyjnej, bez pewności zatrudnienia, ale zdecydowałam, że wezmę w nim udział. Pomyślałam - "będzie, co będzie".
Kurs trwał tydzień.
- Odkrył przede mną nowy świat. Zajęcia były przeróżne: z bezpieczeństwa, pierwszej pomocy. Mieliśmy też spotkanie z psycholog. Opowiadała o tej pracy z nieco innej perspektywy - rozłąki z bliskimi i niemożności natychmiastowego wyjścia, gdy dzieje się coś pilnego. Mówiła też o typach osobowości - że każdy sprawdzi się na statku, bo będzie wnosić inną cechę. Zespół musi być bardzo zgrany i błyskawicznie reagować w sytuacjach zagrożenia. Jeden z wykładowców opowiadał o atakach piratów - on to przeżył. Nie było to, oczywiście, na Bałtyku, ale gdzieś w okolicach Afryki. Podpłynęli piraci, wtargnęli na statek. Przez jakiś czas miał pistolet przyłożony do głowy.
Jednymi z najbardziej stresujących momentów dla Aleksandry były skoki do wody.
- Przyjechaliśmy na basen Marynarki Wojennej w Gdyni, bardzo głęboki. Uczyliśmy się zakładać kapoki, kombinezony. Musieliśmy oddać dwa skoki - jeden w kamizelce, jeden w kombinezonie. Stanęłam na końcu kolejki. To był skok z 4,5 metra. Ratownik powiedział, że to sprawdzenie gotowości do zareagowania w sytuacji zagrożenia. Skoczyłam i byłam z siebie bardzo dumna. Wiedzieliśmy, że jeśli nie oddamy skoku, nie zaliczą nam kursu. To mnie bardzo motywowało.
Tego samego dnia kursanci uczestniczyli w pokazie pirotechnicznym. Pokazywano im, jak odpalić wszelkiego rodzaju race. Następnie trafili na poligon strażacki.
- Mieliśmy przeszkolenie z używania różnych gaśnic. Na dworze była ściana ognia. Gdy się ją gasiło, znów się rozpalała. Nauczono nas używania masek gazowych, w których dość ciężko się oddycha. Następnie parami, w maskach, wchodziliśmy do zadymionego labiryntu z przeszkodami, np. oponą, przez którą trzeba było się przeciskać. Robiąc to, z butlą tlenową na plecach, miałam dwie sekundy paraliżu i przekonanie, że gdzieś utknęłam. Szybko jednak zebrałam myśli i wykonałam zadanie. Po całym dniu byłam wykończona, ale bardzo szczęśliwa z tego, że się udało. Czułam gotowość do wejścia na statek.
Mówiąc o promie, Aleksandra cały czas lekko się uśmiecha.
- Dlaczego? Bo - będąc na statku - po prostu odpływasz. Nie ma zasięgu - oczywiście można połączyć się z WiFi - ale nie możesz zadzwonić. Patrzysz przez okno i widzisz bezkres morza, potęgę natury, fale, wschód słońca. Odpływasz od maili, problemów. Siedzisz, pijesz herbatę i po prostu jesteś.
- A twoja największa obawa? Są w ogóle takie? - pytam.
- Poczucie bezsilności, że jeśli ktoś bliski będzie mnie potrzebował, nie będę mogła pomóc i od razu być na miejscu.
Wszyscy moi rozmówcy są zgodni - bezpieczeństwo na pokładzie to podstawa. Słowo to pojawiało się podczas naszych spotkań wielokrotnie.
- Bycie kelnerem czy dział hotelowy na lądzie są uznawane są za proste prace. Na statku jest zupełnie inaczej. W przypadku zagrożenia to my jako załoga jesteśmy odpowiedzialni za życie nawet tysiąca ludzi. Myślę, że większość podróżnych nie ma takiej świadomości, ile kursów musieliśmy przejść i jak - na wylot - znamy procedury bezpieczeństwa. Co tydzień, w dzień postojowy, kapitan ogłasza ćwiczebny alarm. Statek jest, co prawda, bez pasażerów, ale wszyscy są wtedy w pełnej gotowości. Nikt nie jest z niego zwolniony. Nakładamy specjalne stroje, sprawdzamy kabiny, szukamy ukrytych pozorantów.
Kapitan żeglugi wielkiej Grzegorz Świątelski, master m/v Stena Spirit, podkreśla, że najtrudniejsza w pracy jest jego całodobowa odpowiedzialność.
- Kapitan jest odpowiedzialny osobiście, własną głową, za wszystko, co dzieje się na pokładzie: za życie i zdrowie załogi oraz pasażerów, stan statku, a także kwestie związane z ochroną środowiska. Decyzja musi być nie tylko dobra, ale i szybka, ponieważ jesteśmy w ciągłym ruchu, zmienia się pogoda, wszystko dzieje się bardzo dynamicznie. Tu nie ma czasu na długie dywagacje. Najlepszym wyjściem z trudnej sytuacji jest - po prostu - przejście przez nią. Na morzu każdy dzień jest inny. Nawet, jeżeli pływamy na stałej, krótkiej trasie, codziennie mamy różne sytuacje: pogodę, pasażerów, załadunek. To wymagająca, stawiająca wyzwania, praca.
Katastrofy promów zdarzają się rzadko. Wielu osobom w pamięć zapadła tragedia na Bałtyku, do której doszło 14 stycznia 1993 roku w godzinach wczesnorannych. U wybrzeży niemieckiej wyspy Rugia zatonął polski prom Jan Heweliusz.
W katastrofie zginęło 55 osób - 20 marynarzy i 35 pasażerów. Uratowano 9 marynarzy. Liczba nieodnalezionych ciał według różnych źródeł waha się od 6 do 10.
Jan Heweliusz to pierwszy polski prom pełnomorski utracony w katastrofie.