Reklama

Święta Bożego Narodzenia, uniwersalna historia o nawróceniu "złej" duszy, otwarciu się na innych i odrobina fantastyki. Do tego jeszcze mocny akcent społeczny. Oto przepis Charlesa Dickensa na jeden z hitów wszechdziejów. Niestety w idealnej formie takie danie potrafił upichcić tylko on.

Sprzedaż "Opowieści wigilijnej" w 1863 roku to historia, która jest marzeniem każdego pisarza. Pierwszych sześć tysięcy egzemplarzy rozeszło się w kilka dni. Kolejnych kilkanaście tysięcy, również bardzo szybko, przynosząc pisarzowi solidny profit. Nie było to bez znaczenia, bo Dickens, choć był już wtedy, po "Klubie Pickwicka" i "Olivierze Twiście" uznanym pisarzem, miał problemy z utrzymaniem sześcioosobowej rodziny. "Opowieść wigilijna" rozwiązała ten problem, choć to tylko jedna z jego świątecznych nowel. Wszystkie one mówią o przemianie, która dokonuje się w rozczarowanym światem człowieku podczas świąt. Wyzwalają ją różne czynniki - dzwony, świerszcz, bliscy i duchy. Ale żadna z nich nie zdobyła takiej popularności.

Reklama

Do dziś "Opowieść wigilijna" jest jego najbardziej znaną nowelą, jest jedną z najczęściej drukowanych książek w historii literatury. I jedną z tych, które czytali także ci, którzy nie czytali wiele więcej, a pisarza zamieniła w ikonę anglojęzycznej literatury.

Mały, wielki Londyn

Oczywiście Dickens nie był pierwszy. Źródeł inspiracji pisarza poszukiwano i w Harpagonie, czyli "Skąpcu" Moliera, a także całej masie europejskich baśni, bajek i klechd. Zresztą temat jest modny w tym czasie i zarówno kwestię świat, problemów klasy robotniczej i biedoty oraz bezduszności wczesnego kapitalizmu porusza kilku największych.

Na pewno jest możliwe pokrewieństwo między "Opowieścią" a ponurą "Dziewczynką z zapałkami" Andersena, ale to duński pisarz musiał inspirować się Dickensem, bo jego opowieść powstała dwa lata później. W czasie kiedy "Opowieść wigilijna" już podbijała serca czytelników. Szczególnie że w przeciwieństwie do wielu innych opowieści Andersena "Dziewczynka" została przez niego w pełni stworzona, nie była znaną od wieków ludową bajką.

Dickensa jednak dużo bardziej niż twórczość innych pisarzy, czy ludowe opowieści inspirowała własna wrażliwość i przez to stał się niepodrabialny. Własne doświadczenia dzieciństwa łączył z genialną wyobraźnią. W sumie tacy ludzie w literaturze pojawiają się naprawdę rzadko.

Dickens pochodził z wielodzietnej rodziny, a problem jej utrzymania wtrącił jego najbliższych najpierw w nędzę pułapek kredytowych, a w końcu jego ojca do więzienia. Śmiało, można powiedzieć, że to biedna rodzina Cratchitów z "Opowieści...". Losy Boba Cratchita, tego, który pracuje u Scrooge’a, są bliźniaczo podobne do losów Johna Dickensa, ojca pisarza, a i trochę do losów jego samego. Ale w całej tej przyprawionej fantastyką i nienachalnym moralizatorstwem opowiastce ujawnia się jeszcze jedna cecha Dickensa, która w sumie stworzyła potęgę pisarza i jego dzieł. Zmysł reporterski.

W fenomenalnej formie znalazł on wyraz w "Klubie Pickwicka", opowieści o przygodach grupki ekscentryków, ale i tu jest znakomicie. Niewiele osób tak dobrze potrafiło odrysować Londyn. W śniegu, zaułkach, obrazach podejrzanych przez okna Dickens przedstawia go niemal kameralnie, a było to wówczas największe miasto świata. Zarazem Dickens świetnie pokazał życie i charakter Scrooge’a oraz ubogiej rodziny jego pracownika. Do tego wszystko w końcu, nie na aż tak wielu stronach. Swoją drogą, "Opowieść wigilijna" w dawnych angielskich wydaniach liczyła około 60 stron. Polski jest nieco bardziej rozwlekły, więc około 80. A dziś powstają tomiszcza nawet po 250 - wypełnione absurdalnie wielkimi literami i obrazkami. Jak widać, z tematu każdy wyciska, ile się da.

Barbie i Kermit

A co z adaptacjami? I czy lepsza jest adaptacja czy inspiracja? W przypadku "Opowieści wigilijnej" to pytanie nie jest błahe. Najnowsza z adaptacji, z reguły chwalona przez publiczność, ma właśnie miejsce w Teatrze Polskim imienia Arnolda Szyfmana w Warszawie. "Scrooge. The Musical" był jednym z wielkich broadwayowskich hitów lat 90. Opowieść wigilijną opowiadały Muppety Jima Hensona, przeżywała ją Myszka Mickey, Barbie, zawitała do sitcomów i animacji, jak choćby do legendarnych Simpsonsów. W filmie "Scrooged" z Billem Murrayem przenosi się historię do świata telewizji lat 80. dwudziestego wieku.

Scrooge ewidentnie inspirował postać sąsiada głównego bohatera "Kevina samego w domu", zgorzkniałego starca, który dzięki przyjaźni z chłopcem jedna się z bliskimi i światem. Zresztą nawiązań do dzieła Dickensa w "Kevinie" jest więcej. Ostatecznie obraz ten może nie wywarł tak wielkiego wpływu na światową kulturę, jak utwór pisarza, za to obejrzało go dużo więcej osób, niż przeczytało nowelę, czy obejrzało jej adaptacje. Film nakręcony w 1990 roku za niecałych dwadzieścia milionów dolarów, zarobił 25 razy tyle, niemal pół miliarda i był najbardziej popularną i dochodową komedią przez ponad 20 lat. Jego popularność i obowiązkowe emisje w telewizjach całego świata, raz do roku, pokazują, że ci, którzy wieszczyli kres świąt Bożego Narodzenia, mocno przestrzelili.

Horror wigilijny

Subiektywny ranking rozlicznych adaptacji wygrywa jednak zazwyczaj, słusznie zresztą, serial z 2019 roku z Guyem Pearcem w roli Scrooge’a. Swoją drogą, pięć lat temu kiedy telewizja BBC pokazała swoje dzieło, zbierał on nie tylko pochwały. Pierwszy zarzut miał w sumie bardzo zdroworozsądkową, a zarazem komercyjną podstawę. Jak coś takiego można ludziom pokazywać w Święta?

Ciepła opowieść Dickensa zamieniła się w bardzo mroczną momentami wiwisekcję ludzkiej psychiki, a momentami w czysty horror science-fiction. Reakcje niektórych widzów przypominały wspomnienia po latach filmowej adaptacji "Akademii Pana Kleksa" z 1984 roku, z której ówczesne maluchy - w tym niżej podpisany - zapamiętały przede wszystkim straszny marsz wilków.

Nick Murphy, reżyser tej wersji "Opowieści...", a także między innymi "Upadku Królestwa", i tu, i tu, lubuje się w babraniu w psychice bohatera. Dickens i podobni mu pisarze XIX wieku tego aż w takim stopniu nie robili, albo dopiero z tym eksperymentowali (jak Honore de Balzac) z prostej przyczyny. Pisali swoje książki kilkadziesiąt lat przed Freudem i jego wychowankami. Tworzyli dla niego dopiero grunt. Psychologia nie była aż tak modna jak stanie się to w XX wieku, by w XXI wieku dominować w pełni.

Dziś bez introspekcji dziecięcych traum nie może się obyć żaden serial. Murphy babra się więc w skomplikowanej psychice Scrooge’a, który, ze zgorzkniałego, nadzianego starszego pana z Dickensa, zamienia się w jego filmie w psychopatę ze skrywaną kryminalną przeszłością.

Także serialowe duchy są dużo wyrazistsze, zbliżone nieco do postapokaliptycznych stworów z filmów science-fiction. Także one mają swoje psychologiczne podłoże. Powód jest jednak prosty - tradycyjne duchy z powieści nie przestraszyłyby w naszych czasach nawet dziecka. Serial BBC przytrzyma w napięciu nawet dorosłego. Może po prostu z przebodźcowanym odbiorcą w naszych czasach w ten sposób trzeba rozmawiać.

Poza tym "Opowieść wigilijna" miała już tyle innych adaptacji, że niełatwo było znaleźć dostatecznie oryginalne ujęcie. Murphy’emu się to udało, bo po prostu postanowił wejść w bohaterów głębiej, a także ich na swój sposób uwspółcześnić i nadać im maksymalną wielowymiarowość. Zarazem co się ceni, wszystko kończy się jak w książce. Więc chyba może to być sensowna alternatywa dla Kevina, którego przygody są takie same, a do tego, co rok się powtarzają.