Co do przekazania w swoich pamiętnikach - pisanych na konkursy w latach 1933-1995 - miały mieszkanki wsi? Sięga do nich Antonina Tosiek w swojej książce “Przepraszam za brzydkie pismo". Jak sama podkreśla, przywołuje ich zapiski, starając się nie zagłuszyć suwerenności pamiętnikarskich opowieści. Nie zgadzając się na istnienie jednego, uniwersalnego życiorysu chłopki czy rolniczki, upomina się o wielość i złożoność doświadczeń wiejskich kobiet.
Kobiety, młodsze i starsze, piszą w swoich konkursowych pracach właściwie o wszystkim - trudach codzienności, marzeniach, konfliktach, życiu społecznym, tworząc fascynujący, ale niejednolity obraz. Jeżeli można jednak wskazać temat przewodni, determinujący życie wiejskich kobiet, zwłaszcza w PRL-u, byłaby to edukacja. Niedostępna, wymarzona, przerwana, utracona.
Na początku warto odpowiedzieć na pytanie, skąd idea pamiętnikarstwa konkursowego? Początki związane są z osobą Floriana Zanieckiego. Wspólnie z Williamem I. Thomasem wydał on socjologiczną analizę "The Polish Peasant in Europe and America" w której przedstawił pomysł wykorzystania autobiografii w badaniach socjologicznych. Gdy w 1920 r. rozpoczął szefowanie katedrze filozofii na Uniwersytecie Poznańskim, przystąpił do realizacji swojej wizji. Już rok później ogłosił konkurs “Życiorys własny robotnika". Można uznać to za początek pamiętnikarstwa konkursowego, które pokazało, jak w praktyce zastosować w socjologii metodę autobiograficzną.
Przez cały okres międzywojnia metoda ta była z sukcesem stosowana, ale prawdziwy rozkwit pamiętnikarstwa konkursowego miał miejsce po drugiej wojnie światowej. W zaledwie 30 lat liczba zorganizowanych konkursów wyniosła ponad tysiąc.
W swojej książce "Przepraszam za brzydkie pismo" Antonina Tosiek skupia się na konkursach pamiętnikarskich dla ludności wiejskiej, konkretniej na kobietach, które brały w nich udział. Autorka na podstawie własnych badań szacuje, że w latach 1933-1995 w takich konkursach mogło wziąć udział dziewięćdziesiąt tysięcy pamiętnikarek.
Niemożliwe jest zrozumienie tak silnej potrzeby opowiedzenia o swoim życiu bez zrozumienia rzeczywistej sytuacji kobiet wiejskich tuż po wojnie. Działo się wiele - państwo zmieniło swoje granice, ludność odpływała ze wsi do miast, miała miejsce także reforma rolna, która oznaczała całościową transformację polskiej wsi, zarówno w wymiarze kulturowym jak i społeczno-ekonomicznym. Antonina Tosiek pisze o tym, że przekazanie ziemi na własność rodzinom zapewniło im większą stabilność ekonomiczną, co otworzyło przed córkami rolników nowe możliwości edukacyjne i zawodowe. Wiele młodych kobiet pomagało rodzicom w kontakcie z urzędami czy spółdzielniami. Powoli powstawały także nowe zawody, takie jak pracownica administracji czy agronomka.
Można jednak stwierdzić, że PRL zakładał emancypację kontrolowaną, ponieważ mimo deklarowania potrzeby zmian, wciąż oczekiwania wobec kobiet były jasne - w społeczeństwie miały mieć rolę przede wszystkim reprodukcyjną i opiekuńczą.
Nadejście nowego ustroju w efekcie zmieniło więc głównie los kobiet z miast oraz tych, które opuściły wieś. Jeżeli chodzi o powojenną emancypację mieszkanek wsi, bywało bardzo różnie - czego świadectwem są właśnie fragmenty pamiętników, do których dotarła autorka książki “Przepraszam za brzydkie pismo". Pozycja kobiety na wsi wciąż była podległa i niesuwerenna.
"Córki miały być posłuszne wobec ojców, siostry wobec braci, a żony wobec mężów. Od kobiet oczekiwano nie tylko pracy, zarówno w gospodarstwie jak i opiekuńczej, ale także pielęgnowania tradycji i wartości uznawanych przez społeczność wiejską za istotne, konstytutywne dla wspólnoty konserwatywnej, katolickiej. Tradycyjna rodzina chłopska czy rolnicza różniła się od rodziny mieszczańskiej albo robotniczej przede wszystkim tym, że pełniła również funkcję zespołu produkcyjnego, przedsiębiorstwa zapewniającego przetrwanie wszystkim swoim członkom-pracownikom" - pisze Antonina Tosiek, powołując się na badania Danuty Markowskiej.
Znając te fakty, nie dziwią powody, dla których mieszkanki wsi decydowały się na udział w konkursach. Doświadczały głębokiej potrzeby opisania swojej opresji, chciały zwrócić uwagę na niesprawiedliwość systemu. Pomimo tak dynamicznych przemian społecznych, im wciąż odmawiano możliwości samostanowienia.
Pisanie pamiętnika było więc prawdziwą próbą pokazania innym własnego losu, opowiedzenia swojej historii, sięgnięcia po niezależność. Nawet, jeżeli ich pismo było brzydkie, co niejednokrotnie podkreślały w swoich zapiskach.
"Niektóre nadesłały tylko kilkanaście zdań o swojej rodzinie i wsi, inne - prowadzone całymi dekadami kilkuset stronicowe zapiski. Teksty jednych uznano za wartościowe i po wcześniejszej redakcji, edycji oraz cenzurze drukowano w monografiach zbiorowych. Zdecydowana większość została jedynie pobieżnie przekartkowana, a potem zamknięta w archiwalnych szafach".
Drogą do niezależności w dużej mierze jest edukacja - tak jest dzisiaj, nie inaczej było na polskiej wsi XX w. Należy zaznaczyć, że na krótko przed II wojną światową jedynie 15% wiejskich dzieci uczęszczało do szkół. Dla porównania, w tym samym czasie w miastach uczyło się mniej więcej 97% dzieci. Aż do roku 1956 r. w Polsce obowiązywało prawo, które zwalniało z obowiązku szkolnego, gdy dziecko miało do szkoły dalej niż 3 km. Biorąc pod uwagę to, że na terenach wiejskich szkół było bardzo mało, podobnie jak nauczycieli, większość dzieci dni spędzało nie na nauce, ale na ciężkiej pracy w rodzinnych gospodarstwach. Tym bardziej że dzieci na polskiej wsi traktowane były po prostu jako siła robocza.
Szkoła była marzeniem niemalże dla każdej autorki konkursowych pamiętników sprzed 1939 r., w późniejszych latach było podobnie. Dostęp do edukacji to prawdziwy symbol zmian klasowych, w przypadku kobiet ze wsi było to też narzędzie w procesie emancypacji. Z pamiętników, do których sięga autorka książki, wyłania się obraz edukacji jako dobra luksusowego. Upragniona, ale w wielu przypadkach niedostępna. Wspomnienia pamiętnikarek często brzmią dość podobnie, ich życie polegało głównie na pracy w gospodarstwie czy podczas opieki nad młodszym rodzeństwem.
"Już jako czteroletnia dziewczynka posługiwałam, pasąc gęsi, potem krowy, a w domu widząc, jak biedne matczysko męczy się, nie mogąc dać sobie rady z dziećmi, a było ich rzetelnie co rok to prorok, pomagałam jej, jako że byłam najstarsza, niańczyć ten drobiazg, choć prawdę powiedziawszy samejby mnie się niańka przydała, co cóż za piastunka z pięcioletniego berbecia" - pisze jedna z kobiet.
Gdzie więc miejsce na edukację dziewczynek? Było go faktycznie niewiele. W tym układzie brak edukacji był nie tylko ograniczeniem na przyszłość, ale także czymś równoznacznym z utratą dzieciństwa.
We wczesnym PRL-u palącą kwestią był konflikt międzypokoleniowy. Młodzi wychowani już po wojnie chcieli się uczyć, przekształcać gospodarstwa na bardziej nowoczesne. Tymczasem ich rodzice byli głęboko zakorzenieni w tradycji i religii, ziemia była w ich rozumieniu źródłem utrzymania, ale także symbolem ciągłości. Inwestowanie w edukację dzieci nie było na liście ich priorytetów. Jednocześnie nastolatki wychowujące się na wsi zaczynały mieć dostęp (utrudniony, ale jednak) do artykułów czy audycji radiowych tych samych, po które sięgali ich rówieśnicy z miast. Jak pogodzić to wszystko ze sobą, niechęć rodziców, przywiązanie do tradycji, jednocześnie tak silną potrzebę niezależności i edukacji?
W książce przywołany jest fragment pamiętnika Zosi, mieszkającej we wsi pod Szczecinkiem. Była jednym z jedenaściorga dzieci swojej matki. Egzaminy wstępne do szkoły pedagogicznej zdała bez problemu, uzyskując nawet najwyższą spośród uczniów notę z języka polskiego. Jak się okazało, miała nie wrócić do nauki, o czym dowiedziała się podczas wakacji między pierwszą a drugą klasą szkoły średniej. Było to dla niej wstrząsające, ponieważ miała już swoje plany, marzyła o zawodzie nauczycielki. Konkursowy pamiętnik pisała jakiś czas później, mając już 21 lat.
"Długo nie mogłam pogodzić się z takim losem i wierzcie mi, jak bardzo zazdrościłam tym, którzy uczyli się. Proszę mi wierzyć, że jeszcze dziś na myśl o tym coś ściska mi gardło i łzy same cisną się do oczu. Nie, nie lubię płakać, nie jestem zbytnio rozczulona, lecz czuję się mocno pokrzywdzona i to przez swoich najbliższych. Bo jakże mam sobie wytłumaczyć postanowienie rodziców, którzy oświadczyli >>nie pójdziesz nigdzie, bo nie ma komu robić<<".
To tylko jedna historia. Ale podobne sytuacje były w tamtych czasach codziennością.
To, na co bez wątpienia nie da się nie zwrócić uwagi, to ogromna wola zdobywania wiedzy wśród kobiet. Dobrym przykładem tego jest Janka z okolic Gostynina - jej pamiętnik był prowadzony od roku 1957. Mimo zapału do nauki i rosnących aspiracji, w pewnym momencie musiała przerwać naukę i wrócić do domu, pomagać w gospodarstwie. Pomimo takiego ciosu, dziewczyna zaczęła szukać możliwości dalszego edukowania się. Uczęszczała na zajęcia w szkole rolniczej, gdzie tworzyła skrupulatne notatki, uczyła się robótek krawieckich. Czuła się nierozumiana przez najbliższych, żałowała, że nie urodziła się chłopcem - oni byli według pamiętnikarskich zapisków mniej obciążeni pracami domowymi.
Przypadek Janki nie był odosobniony - mnóstwo wiejskich dziewczyn, nawet jeżeli udało im się ukończyć szkołę, wracało do pracy na gospodarstwie i opieki nad rodziną. Pomimo walki o dostęp do nauki i poznawania nowego, innego, wciągającego świata, absolwentki liceów czy kursów ludowych bardzo często wracały do punktu wyjścia.
Pamiętnikarki często uczyły się wbrew woli rodziców, opisują kilkugodzinne dojazdy do szkoły oraz to, jak było ciężko zimą, gdy nie miały nawet ciepłych butów. Mierzyły się także z poczuciem niższości wobec młodzieży z miasta.
"Wstyd zawsze rodzi się w spotkaniu. Kiedy repertuar naszych umiejętności i odruchów zderza się z zasadami obowiązującymi w obcej nam wspólnocie, wstydzimy się za swoje niedopasowanie. Pamiętnikarki były zawstydzane ze względu na brzmienie swojego głosu (mówiły za głośno, albo z gwarowymi naleciałościami), specyficzne słownictwo, uboższy ubiór. Najboleśniej odczuły to autorki, które kontynuowały naukę w większych miastach" - pisze Antonina Tosiek.
Wszystkie historie, o których można przeczytać w książce “Przepraszam za brzydkie pismo", stanowią prawdziwe świadectwo walki o edukację na polskiej wsi w czasach powojennych. Uchwycono w nich moment przemiany i próby samostanowienia - od bycia całkowicie zależną od otoczenia (w tym przypadku głównie od rodziny i systemu klasowego) do stawania się autorką własnej opowieści. Chociaż autorki pamiętników nie zawsze osiągały to, o czym marzyły, to sam fakt, że spisały swoje losy i przemyślenia, a następnie nadesłały je, chcąc pokazać światu, świadczą o odwadze, a także chęci uczestnictwa w świecie słowa i kultury.
Zaglądanie do cudzych pamiętników zwykle jest czymś wstydliwym, zakazanym. Co jednak wtedy, gdy ktoś chce, żeby przeczytać jego intymne zapiski? Jak wiele lub co tak ważnego musi mieć do powiedzenia, jeżeli decyduje się na taki krok?
Pismo pamiętnikarek, którym głos oddaje w swojej książce Antonina Tosiek, rzeczywiście w wielu przypadkach było brzydkie. Tak zdecydowała rzeczywistość wokół nich, w większości przypadków nie miały przestrzeni na to, aby nad pismem pracować - od edukacji ważniejsze było wszystko inne, choć to nie one o tym decydowały. I właśnie kreśląc z trudem litera po literze, opowiadały o swoim losie. Jeżeli to nie jest prawdziwym gestem emancypacji, to co nim jest?