Reklama

Na początek kilka przykładów. Na pierwszy ogień - koncerty Sanah z trasy "Poezyje i nie tylko". Można tutaj znaleźć komentarze, że po zobaczeniu cen biletów to "bajka, która okazała się koszmarem". Kwoty wahały się bowiem od 399 do 599 zł. "Ceny kosmos. Za dwie osoby tysiaka. Cóż, zostaje Spotify", "Cena przerażająca jak zakończenie w najstraszniejszych bajkach", "400 zł za najtańszy bilet to gruba przesada. Tym bardziej że odbiorcami są głównie dzieciaki, więc obecność opiekuna, a tym samym kolejnego biletu, jest obowiązkowa" - komentowali fani wokalistki. Tak czy tak bilety wyprzedały się prawie natychmiast.

Następna w kolejce - Beyonce na Stadionie Narodowym, czyli bilety "w gratisie z fatalną akustyką". Nie sposób przywołać dokładnych liczb, bo te zmieniały się dynamicznie, ale przybliżmy chociaż widełki - miejsca na trybunach górnych to koszt od około 300 do 1000 złotych, a na płycie od 500 do 1500. Można było też nabyć bilet VIP za... 14 tysięcy złotych. I owszem, było tam zapewnione miejsce w pierwszym rzędzie, ale oprócz tego nabywcy dostali pierwszeństwo przy kupowaniu merchu, pamiątkę z trasy oraz dostęp do łazienki i baru, w którym można było wykorzystać dwa tokeny na bezpłatne napoje. Brzmi nieco absurdalnie, ale i te bilety zostały sprzedane.

Reklama

W lepszym stanie zostaną portfele tych, którzy chcą po prostu być na koncercie, a niekoniecznie widzieć scenę. I tak na przykład, na koncert Depeche Mode można było wejść już za około 150 złotych (górna granica cen trybun to ok. 750 zł, płyta kosztowała 357 zł, a bilety Platinum sięgały nawet 1500 zł). A pamiętacie aferę z koncertem The Weeknda i możliwością kupienia za 200 złotych biletu bez widoku na scenę? I śmieszno, i straszno.

Dobra, to jeszcze ostatni - Tool. Ceny wstępu na najwyższe trybuny po bokach sceny to koszt 500-600 złotych, najwyższe, ale naprzeciwko sceny to już sto złotych więcej, a żeby dostać się pod scenę, trzeba dołożyć jeszcze tysiąc. Na koniec dodam jeszcze tylko, że moimi zwycięzcami są Hollywood Vampires, którzy oferowali bilety od 250 złotych, przed 850 (wejściówka VIP), 7125 (pakiet na bogato, obejmujący miejsce w pierwszych rzędach, spotkanie i fotografię z muzykami, plakat z autografami i przedkoncertowe spotkanie na drinka), aż po wejściówkę za 23 500 złotych. Co prawda w cenie dostawało się m.in. podpisaną gitarę, ale nadal... 23 500 złotych.

Bilety Platinum, czyli normalne bilety tylko droższe

Poza samymi cenami biletów dużo kontrowersji wzbudzają bilety Platinum. Wyjaśnijmy, o co chodzi w tym systemie. Na stronie można przeczytać, że "w ich skład nie wchodzą żadne dodatkowe pakiety oraz towary dotyczące danego wydarzenia". Wbrew nazwie nie są to żadne VIP-y. To bilety, które nie mają stałej ceny, tylko są "kształtowane w zależności od popytu" - to system, który znamy choćby z linii lotniczych czy firm oferujących usługi taksówkarskie. Oznacza to, że ceny zmieniają się dynamicznie w zależności od zainteresowania, a z opisu możemy dowiedzieć się jeszcze, że "ich celem jest umożliwienie fanom dostępu do biletów, jednocześnie zapewniając artyście, organizatorowi i obsłudze najlepsze dopasowanie ceny biletów do wartości wydarzenia". Zgrabnie opisane przyzwolenie na podbijanie cen do astronomicznych wysokości.

Równie ważny zapis głosi, że "dokonując zakupu biletów Platinum, akceptują Państwo cenę, jaka w momencie zakupu wyświetla się na naszej stronie internetowej. Jeżeli cena podobnych biletów Platinum ulegnie obniżeniu nawet po dokonaniu przez Państwa zakupu, nie będą Państwo uprawnieni do zwrotu zapłaconej kwoty". Może więc zdarzyć się, że wasze bilety będą kosztowały 1200 złotych, a na miejscu obok będzie siedział ktoś, komu udało się ustrzelić wejściówki za 800 złotych mniej. Takie jest prawo rynku.

W sieci można znaleźć komentarze dotyczące tych praktyk, ale pozwolę sobie ich nie przywoływać, żeby nie musieć niczego gwiazdkować. Ogólnie mówiąc, ludzie są niezadowoleni. W USA sprawa dotarła nawet do Białego Domu. W tym przypadku doszła też kwestia "ukrytych opłat", które pojawiały się w trakcie kupowania biletu i w ostatecznym etapie praktycznie podwajały początkową cenę. Biden powiedział wtedy, że "Amerykanie są zmęczeni odgrywaniem roli frajerów". No i cóż... brawa dla tego pana.

Skoro drogie, to po co kupujesz?

Można narzekać na ceny, a potem okazuje się, że tak naprawdę, to ma to też swoje plusy. Są osoby, które twierdzą, że tanie koncerty mogą nie znaleźć odbiorców. "Niektórzy fani chcą się na koncercie pokazać lub sprawić prezent swoim najbliższym, dlatego właśnie najdroższe bilety sprzedają się najszybciej" - mówił w 2019 roku Janusz Stefański z agencji MJM Prestige w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".

Właśnie... "fani chcą się na koncercie pokazać". I dochodzimy do tematu koncertowego snobizmu, bo występy gwiazd, głównie zagranicznych, stają się rozrywką dla bogatych. Popatrzeć tu można choćby na wspomniany już wcześniej koncert Beyonce w Warszawie. Sieć od razu zalały artykuły typu: "Kto znany bawił się na koncercie Beyonce na Narodowym? Były też zagraniczne gwiazdy!" czy "Gwiazdy na koncercie Beyonce w Warszawie. Wśród widzów Lizzo i gorąca para Hollywood". Słowem - albo jesteś na koncercie Beyonce, choćbyś miał wziąć kredyt na bilet, albo nie istniejesz.

Temat podbił ostatnio Dawid Podsiadło, który zaoferował fanom płytę z zapisem trasy "Przed i po Tour". Zaoferował jednak nie wszystkim - będą mogli ją kupić tylko ci "lepsi", którzy wzięli udział w jednym z koncertów w ramach ostatniej trasy. Ostatecznie wielbicieli wokalisty rozgniewał wpis, w którym mogli przeczytać: "Pamiętacie, mówiłem na koncertach: »Płyta jest tylko dla tych, którzy byli na trasie«. Widziałeś koncert, teraz możesz powspominać, ci, którzy nie byli, to niestety nie mogą, ale pewnie kiedyś jeszcze będziecie i będziemy wszyscy razem, no ale teraz nie".

To wywołuje w odbiorcach koncertowe FOMO, czyli strach przed tym, że coś istotnego ich omija. I oczywiście, są takie zespoły, na które warto iść, jeśli jest okazja, bo są już wiekowi i istnieje spore prawdopodobieństwo, że kolejnej szansy nie będzie. Jednak i w tym organizatorzy i muzycy wydają się widzieć biznes.

Domyślacie się pewnie, jak na fanów działa hasło "pożegnalna trasa". Domyślili się też m.in. muzycy KISS, którzy o pożegnaniu mówili już w 2000 roku, ale nawet w trakcie prawdziwej pożegnalnej trasy "End of the Road" pojawili się w Polsce trzy razy - w Krakowie, w Łodzi, a później ponownie w Krakowie. Inną historią jest to, że muzycy teoretycznie zakończyli karierę, ale teraz będą oferować fanom koncerty, podczas których będzie można zobaczyć na scenie... ich hologramy. Ponad dekadę w kolejnych "ostatnich trasach" jest też zespół Scorpions. W 2017 roku ich gitarzysta Matthias Jabs powiedział: "Nazywanie tras koncertowych pożegnalnymi to głupota. To po prostu śmieszne, kiedy to mówisz, a później się tego nie trzymasz. Dlatego my nigdy już tego nie zrobimy". We will try to trust you.

Na zasadzie "kup teraz, bo później nie będzie" zdają się działać też ogłoszenia pojedynczych koncertów gwiazd, które szybko się wyprzedają, a potem... okazuje się, że owa gwiazda ma akurat wolny kolejny dzień i może dać jeszcze jeden występ. Czy to specjalna zagrywka, czy odpowiedź na potrzeby fanów... można spekulować.

Oddajmy głos drugiej stronie

Czemu bilety są coraz droższe? Bo... mogą. "W ciągu ostatnich kilku lat przeprowadziliśmy parę badań, które wykazały, że maksymalna cena za bilet na koncert Metalliki może być znacznie wyższa niż kiedyś. Wcieliliśmy więc ten pomysł w życie i publiczność nie protestowała. Koncert, który kiedyś przynosił X dochodu, teraz przynosi 3X. Cena biletów wszystko zmieniła" - mówił menedżer Metalliki, Peter Mensch. W końcu nie jest tajemnicą, że artyści zarabiają głównie na koncertach i sprzedawanym tam merchu.

A mówiąc poważnie, jest kilka czynników, które wpływają na wysokie ceny biletów i nie jest to wyłącznie popyt. Najbardziej oczywistym jest ten, że na ceny znacznie wpłynęła pandemia, podczas której branża była całkowicie zamrożona, więc teraz próbują sobie to "odbić". Inni twierdzą natomiast, że dzięki pandemii fani są głodni koncertów i chętniej decydują się na zakup wejściówek. Oprócz tego z powodu zamknięcie branży odeszło z niej wielu pracowników technicznych, którzy zdecydowali się szukać zatrudnienia w bardziej stabilnych obszarach. Organizatorzy wskazują więc, że pracowników albo brakuje, albo trzeba płacić zdecydowanie więcej, żeby przekonać ich do powrotu na koncertowe tory.

Kolejna sprawa to wzrost kosztów takich jak paliwo, noclegi, media, co wpływa zarówno na organizację trasy, jak i utrzymanie klubów. "Należy pamiętać, że branża koncertowa to biznes niskomarżowy. Dopiero skala może przynieść oczekiwane zyski. O przychodzie możemy mówić wyłącznie w przypadku sprzedanego biletu, koszty mamy jednak praktycznie takie same, niezależnie czy sprzedane jest 60 proc., czy 90 proc. sali. Bardzo często na czysto wychodzi się po sprzedaniu 70 proc. miejsc" - mówiła w rozmowie z Wprost Katarzyna Nalepińska z Eventim Polska.

Z kolei Bartek Troński z eBiletu w wypowiedzi dla Oko.press wyjaśnił, że "gaża artysty jest jedną ze składowych ceny biletu, natomiast dużą jej część pochłania produkcja wydarzenia, ale też zasoby ludzkie, pracujące przy jego organizacji. W ostatnich latach polska publika przyzwyczaiła się do wydarzeń realizowanych na światowym poziomie. Teraz nawet występy naszych rodzimych artystów to widowiska z niesamowitą oprawą - scenami, efektami dźwiękowymi, świetlnymi, a ich realizacja generuje koszty i angażuje czasem nawet tysiące osób. W przypadku zagranicznych gwiazd duże znaczenie odgrywa również logistyka związana z podróżą całego sztabu artysty".

Czy jest szansa, że będzie taniej?

Jak to mówią - "taniej już było", ale jest kilka sposobów na to, by nie wypaść z koncertowego obiegu i przy okazji nie zbankrutować. Po pierwsze warto pomyśleć o wybieraniu festiwali, które w ostatecznym rozrachunku pozwalają zobaczyć więcej gwiazd za dużo mniejszą kwotę. Do tego, na przykład, The Rolling Stones wymyślili instytucje Lucky Dip, która polega na kupowaniu tańszych biletów w parach, przy czym jest tutaj mały haczyk - o tym, czy dostaniecie miejsca na trybunach, czy na płycie, dowiadujecie się, dopiero odbierając bilety z kasy w dniu koncertu.

Warto też wspierać młodą scenę, która wciąż oferuje klubowe koncerty za symboliczne 20 czy 30 złotych, a skrywa prawdziwe muzyczne perełki. Kto wie, może za kilka lat będziecie mogli pochwalić się, że uczestniczyliście w koncercie gwiazdy, gdy ta stawiała jeszcze pierwsze kroki na małych scenach.

Czasem w sieci można trafić na bilety w okazyjnych cenach, jednak wtedy należy uważać, bo może to być oszustwo. "Ludzie, którzy są bardzo zdesperowani, zrobią wszystko, żeby zdobyć wejściówkę. Nie szukałbym okazji, jest sporo oszustw. Jeśli ktoś prywatnie sprzedaje bilet na koncert w mediach społecznościowych to zazwyczaj drożej niż organizatorzy" - mówił Forsalowi Marcin Cichoński. "Poza tym żyjemy w czasach, kiedy bilety coraz częściej są personalizowane i mają obieg elektroniczny, więc narażamy się na utratę pieniędzy. Jeżeli ktoś nam wysyła PDF-a z kodem kreskowym, to nie wiemy, do ilu osób powędruje jeszcze taka wiadomość" - ostrzegał.

Ale! Nie tylko fanom nie podobają się obecne ceny biletów. Przy okazji jednego z festiwali skomentował to Bruce Dickinson z Iron Maiden. "Dziwne było to, że osoby, które powinny być pod sceną, przez to, że bilety były tak drogie, znalazły się z tyłu, a pod sceną były tylko bogate dzieciaki, które filmowały koncert na telefonach. Dzieciaki, dla których chcieliśmy grać, były z tyłu. To było do kitu. W przyszłym roku ruszamy w trasę po Ameryce i pod sceną będą osoby, które na to zasługują. To będą prawdziwi fani i będzie świetnie" - zapewnił. Pozostaje mieć nadzieję, że reszta będzie myśleć podobnie, a na razie możemy zaśpiewać za Orkiestrą Męskiego Grania: "Życzymy sobie i wam, by nas było stać".