Dwudziestego czwartego czerwca do mediów dotarła wiadomość o problemach zdrowotnych Madonny. Tak poważnych, że piosenkarka trafiła do szpitala na oddział intensywnej terapii. Znaleziona nieprzytomna w swoim nowojorskim mieszkaniu, wymagała natychmiastowej intubacji i podłączenia do respiratora.
Ciężki stan Madonny okazał się być pokłosiem nieleczonej infekcji bakteryjnej. W toku wywiadu medycznego okazało się, że artystkę od tygodni męczyła wysoka gorączka, którą zbagatelizowała. Uznała, że nic nie może przeszkodzić jej w przygotowywaniach do nadchodzącej trasy koncertowej i codziennie po kilkanaście godzin ćwiczyła sceniczną choreografię. Trasa koncertowa "Celebration" została zaplanowana dla uczczenia 40-lecia kariery artystki i wedle planu ma ruszyć 15 lipca. Składają się na nią 84 koncerty w 45 miastach Ameryki Północnej i Europy, poczynając od Vancouver w Kanadzie, poprzez Chicago, Nowy Jork, Los Angeles, Londyn, Barcelonę i Paryż, itd. Sporo jak na kobietę, która w sierpniu skończy 65 lat.
Zdarzało się już, że artystka mimo kontuzji, czy gorszego samopoczucia, forsowała się do granic możliwości. (Choćby zakończony interwencją chirurgiczną upadek na scenie w Paryżu). Jeszcze nigdy dotąd sytuacja nie była jednak tak poważna. Co prawda stan artystki szybko się poprawił w szpitalu, ale trafiła tam nieprzytomna i powinna skupić się na zdrowiu, a nie myśleć o tourne. Jej wieloletni menadżer Guy Oseary, w trakcie hospitalizacji gwiazdy ogłosił, że trasa koncertowa zostaje na razie wstrzymana, a nowy termin zostanie podany.
Jakież było jego zdumienie, gdy już 28 czerwca artystka wyszła ze szpitala, choć lekarze alarmowali, że powinna zostać w nim dłużej. Od tamtej pory popularny portal TMZ, (tabloid specjalizujący się w informacjach o życiu celebrytów) codziennie donosi o jej stanie zdrowia. Należący do Foxa TMZ faktycznie ma "wtyczki" wszędzie, zwłaszcza wśród lekarzy i znajomych gwiazd. Pojawiły się informacje, że stan Madonny wciąż jest nienajlepszy, że męczą ją "niekontrolowane torsje" i nie wstaje z łóżka. A nawet, że choruje na sepsę. To ostatnie jest jednak mało prawdopodobne - żaden lekarz przy zdrowych zmysłach nie wypuści ze szpitala osoby z sepsą, która może doprowadzić do śmierci.
Ostatnio pojawiła się informacja, że za zakażenie bakteryjne artystki odpowiedzialne są operacje plastyczne, od których Madonna zdążyła się uzależnić. W lutym br. na rozdaniu nagród Grammy pokazała się świeżo po kolejnej, wywołując popłoch wśród fanów. Zobaczyliśmy spuchniętą, nabrzmiałą twarz i ogromne usta. Na ostre słowa w mediach społecznościowych, wręcz błagania: "Proszę, skończ z operacjami. Wyglądasz koszmarnie. Rujnujesz siebie!", i słuszne uwagi: "Już nawet nie jesteś do siebie podobna!" zareagowała w typowy dla siebie sposób: oskarżając wszystkich o ageizm i mizoginizm.
Nie pali, nie pije, nigdy nie próbowała narkotyków, stosuje dietę makrobiotyczną i mnóstwo czasu spędza na siłowni. Wszystko to gwarantowałoby jej zapewne długie życie, gdyby nie chorobliwa obsesja na punkcie młodości. Madonna zdaje się wypowiadać wojnę naturze i wierzy, że zachowa wieczną młodość. Co oczywiście jest niewykonalne.
Od jej wyjścia ze szpitala nie brak chętnych do opowiadania o największym problemie artystki - niezgodzie na upływ czasu. Według ich relacji Madonna nie przyjmuje do wiadomości swojego prawdziwego wieku i rywalizuje z ludźmi o połowę od siebie młodszymi.
- Zachowuje się, jakby była niezniszczalna. Wraz z 20-letnimi tancerzami ćwiczy po 12 godzin dziennie - zdradza TMZ jej krewny. Dodatkowo obsesję młodości potęguje fakt, że jest w związku z 28 lat młodszym tancerzem. Wydaje jej się, że operacje plastyczne, z którymi mocno przesadza od lat, zapewnią jej na zawsze młody wygląd.
Szaleństwo zaczęło się w 2008 roku, kiedy 50-letnia wówczas Madonna zafundowała sobie rewolucyjne odmłodzenie. Było tak spektakularne, że najpopularniejszy amerykański dwutygodnik "New York Magazine" poświęcił znaczną część numeru tekstowi o najnowszych osiągnięciach chirurgii plastycznej. Twarz Madonny poprzecinana charakterystycznymi liniami i notatkami chirurga widniała na okładce magazynu, pod nagłówkiem "The New New Face". Artykuł pokazywał też inne gwiazdy, które mają "nowe twarze", jak Demi Moore czy Naomi Campbell. Wszystkie mogą pochwalić się "uskrzydlonymi kośćmi policzkowymi, gładkimi czołami i brakiem cieni pod oczami".
Magazyn szczegółowo opisał, jak można sobie zafundować "nową twarz" i na czym polegają ingerencje chirurga. Ale to było w 2008 roku! Od tamtej pory medycyna estetyczna poszła znacznie dalej. A wraz z nią Madonna, co świat zobaczył podczas rozdania Grammy. Minęły kolejne 4 miesiące i dziś artystka z powodzeniem może konkurować z własną córką, gdy mowa o gładkości skóry. Niemal codziennie tryumfalnie prezentuje na Instagramie filmy mające udowodnić, że tym razem odmłodziła się o 20 lat. Magazyn "People" zdradza, co wstrzyknęli gwieździe i jakie "płaty mięśni twarzy" podciągnęli", by skóra "stała się miękka, gładka i zyskała na objętości" w słynnej klinice Rosenberg Plastic Surgery w Beverly Hills.
Faktycznie "nowa twarz" Madonny robi wrażenie. I tylko ręce, które na filmach często zapomina ukryć, pomarszczone ręce 65-letniej kobiety do niej nie pasują. Przypominają nam o prawdziwej Madonnie.
Nie ma urody ani głosu swoich wielkich rywalek - choćby nieżyjącej Whitney Houston czy sporo młodszej Beyonce - a jednak dotarła na szczyt. Wszystko zawdzięcza katorżniczej pracy i wielkim ambicjom, rozbudzonym już w latach szczenięcych.
- Pracuje bez przerwy, siedem dni w tygodniu. Nie uznaje wakacji. Odpoczywa tylko w święta - przyznają jej współpracownicy. - Historia jej kariery to opowieść o kobiecie gotowej poświęcić dla niej wszystko i wszystkich, no, może z wyjątkiem swoich dzieci - dodaje dawny znajomy. Zawsze taka była. Jej pierwszy menadżer, porzucony dla bardziej wpływowego, mówi całkiem serio: "Jest jedyną kobietą, jaką znam, która jeśli byłoby trzeba, gotowa jest zabić dla kariery. Wierzcie mi, zrobi to bez mrugnięcia okiem".
Przyszła na świat 16 sierpnia 1958 roku w katolickim domu, jako trzecia z dzieci państwa Ciccone. Potem urodziła się jeszcze trójka. Ojciec jako jedyny spośród rodzeństwa skończył studia i zdobył stopień naukowy.
- Wychowałam się w dużej rodzinie, w której trzeba było umieć sprawić, żeby ktoś cię zauważył - wspomina Madonna. - To przypominało życie w zoo. Potrafiłam nawet zrobić sobie krzywdę, na przykład celowo poparzyłam rękę, by zwrócić na siebie uwagę - wspomina przyszła gwiazda.
Wiedza o tym, że warto rozrabiać, by zostać dostrzeżonym, przyszła więc wcześnie. Mama była aniołem i zarazem najlepszą przyjaciółką. Madonna zwana Nonni, jako dziecko cierpiała na napady lękowe nocami, spała więc wtulona w mamę. Gdy miała 5 lat, mama zaczęła się dziwnie zachowywać. Przestała dbać o porządek, robiło jej się słabo, nie mogła jak wcześniej bawić się z dziećmi. Te czuły, że coś jest nie w porządku. Pewnego dnia trafiła do szpitala. Parę dni później ojciec przyszedł i powiedział, że nigdy już do nich nie wróci. Umarła na raka piersi.
Madonna nic z tego nie rozumiała i czekała na jej powrót. Gdy dotarło do niej, co się stało, wpadła w rozpacz, że i tata pójdzie w jej ślady. Trzy lata później ojciec ożenił się po raz kolejny, a ona znienawidziła z całego serca macochę. W dodatku w domu pojawiło się kolejnych dwoje dzieci.
Ojciec zapewniał dzieciom solidne, katolickie wychowanie, i jak dziwnie nie brzmiałoby to w kontekście skandali Madonny, ona sama nadal uważa się za osobę wierzącą. Jak godzi to z bulwersującymi skandalami? Twierdzi, że nie ma z tym problemu.
W swojej biografii wyznała, że już jako dziecko nienawidziła słabości - cudzych i własnych. Robienie hałasu wokół siebie było demonstracją siły. Stosowała już wtedy triki inspirowane filmami, żeby zwracać na siebie uwagę - nagle wskakiwała na stół i odgrywała numer z filmu z Shirley Temple. Parę lat później tańczyła go w szkole na przerwach - do repertuaru dołożyła jeszcze fikołka z widokiem na majtki. Szybko odkryła, że chłopcy lubią ten widok. To był przedsmak skandali, jakie z premedytacją zaczęła serwować publiczności jako gwiazda.
Jako nastolatka Madonna była fanką gwiazd Starego Hollywood. Dostrzegła, że życie wielu gwiazd nie zawsze było wspaniałe. Zdawała się rozumieć, jak ogromne znaczenie odgrywała legenda o tym, iż pochodziły z ubogiej rodziny - czerpiąc z modelu kariery pucybuta, który został milionerem. Taką właśnie dopisała sobie po latach sobie, choć tata sprawiał, że wiodła żywot osoby z klasy średniej, nieźle sytuowanej.
Ciąg dalszy legendy to opowieść o tym, jak zastępowała rodzeństwu matkę, opiekowała się nimi, odrabiała wspólnie lekcje - prawdą jest, że była znakomitą uczennicą - gotowała posiłki, itd. W rzeczywistości Silvio zatrudniał tabun gospodyń - jedną z nich poślubił - by dzieci nie miały domowych obowiązków. Relacje z macochą obróciła w opowieść o dręczonym Kopciuszku, co też było nieprawdą.
Mimo żalu do ojca docenia jego prawość: "Zawsze mogliśmy na nim polegać - podkreśla. - Był niezawodny, żył w zgodzie z tym, co głosił. Jest i był bardzo uczciwy" - pisze o 92-letnim dziś Cicconim.
Choć spora część z kreowanej legendy jest zmyślona, są w niej też elementy prawdziwe. Znajomi z jej dziecięcych lat, pamiętają, że już wtedy miała buntowniczą naturę. Ona sama wspomina, gdy jako czterolatka siedziała w ogródku w Michigan, a córka sąsiadów, chciała się z nią zaprzyjaźnić. Przyszła z kwiatkami mleczy. Madonna wtedy przewróciła ją na ziemię.
- Moim pierwszym odruchem było to, że mam napaść na kogoś, kto był bardziej bezbronny niż ja. Dostrzegłam w jej niewinnych oczach, że mam szansę na przejęcie nad nią władzy - opowiada. Wiele lat później - będąc już na szczycie, na pytanie: "Co jest dla Ciebie najważniejsze?", odpowiedziała w "Vanity Fair": "Mam nadal ten sam cel, który miałam, będąc małą dziewczynką. Chcę rządzić światem".
Ale bunt Madonny miał też inny charakter. Podczas gdy koleżanki robiły wszystko, by się upiększać, ona nie stosowała makijażu, nie goliła włosów pod pachami, chodziła w starych ciuchach, a jej ambicją było zostać najlepszą uczennicą w szkole. I jak wszystko, co zaplanowała, to jej się udawało. Nie myślała jeszcze o muzyce - mimo że grała na fortepianie - ale za to uprawiała taniec. Należała też do kółka teatralnego, a kończąc college, otrzymała Nagrodę Tespisa za grę w szkolnych sztukach. Nauczycielka widziała ją jednak jako tancerkę.
Ojciec - inżynier, choć nie był zachwycony jej wyborem, przystał na egzaminy na wydział tańca i teatru Uniwersytetu Michigan. Dostała się bez trudu. Świetne oceny zapewniły jej stypendium. Ale to nie studia okazały się milowym krokiem w przyszłej karierze, tylko spotkanie z Christopherem Flynnem, nauczycielem baletu, który dostrzegł jej potencjał.
Flynn kładł nacisk na ciężką pracę i dyscyplinę, czemu skwapliwie się podporządkowała. Potrafiła ćwiczyć taniec do pięciu godzin dziennie i błyskawicznie zrobiła postępy. Koleżanki z przerażeniem patrzyły, jak w wolne dni o szóstej rano biegła do sali ćwiczeń. Flynn, starszy od Madonny o trzydzieści lat, pchnął ją w kierunku kariery estradowej. Jego entuzjazm dla talentu Madonny dodał jej pewności siebie. "Nawet kiedy była już gwiazdą, odczuwała głód nauki nie do zaspokojenia. Nieustannie zastanawiała się: ‘co jeszcze mogę zmienić, by być doskonalszą?"- wspomina. "W momencie rozpoczęcia studiów na Uniwersytecie Michigan, Madonna Louise Ciccone z katolickiej rodziny, zaczęła przeobrażać się w Madonnę - artystkę o wolnej duszy" - napisał J. Randy Taraborrelli w "Biografii intymnej".
Christopher Flynn był też pierwszym homoseksualistą, z którym zaprzyjaźniła się Madonna. W krótkim czasie dowiedziała się wiele o erotyzmie, co potem wykorzystywała podczas tańca i na estradzie. Pod jego wpływem rzuciła studia i pojechała do Nowego Jorku. Ojciec był zrozpaczony. Gdy odwiedził córkę i zobaczył, że żyje w walącym się domu, wychudzona, wciąż powtarzająca, że nie wróci na studia, zaczął wpychać jej pieniądze. Odmawiała. Była zdania, że musi sama sobie radzić, skoro podjęła decyzję wbrew niemu. - Nie miałam wtedy pieniędzy. Co miesiąc szarpałam się, by zapłacić za czynsz i za coś do jedzenia. Musiałam żywić się po śmietnikach, ale wiedziałam, że w końcu mi się uda - mówiła z dumą Randy’emu.
Konkurencja wśród tancerzy była silna. Wiedziała, że jeśli chce zostać w Nowym Jorku, musi odróżnić się od innych. Potrzebowała pieniędzy. Zaczęła dorabiać, pozując nago do aktów. Opowiadała: Byłam tak załamana i zdesperowana, że zrobiłabym prawie wszystko. "Była zadziwiającą i ekscytującą istotą, z ogromnymi pokładami energii seksualnej, która tylko czekała na okazję, by wybuchnąć" - wspominają twórcy "Metamorfozy Madonny".
Najpierw była w związku z uznanym graficiarzem, dzięki któremu miała gdzie mieszkać. Rzuciła go dla kogoś, kto mógł znacznie więcej - dla zdolnego muzyka Dana Gilroya, który nauczył ją gry na gitarze i na perkusji. Wtedy zapragnęła śpiewać. - Porzuciła ideę tańca, gdy zaczęła chodzić z Danem - wspomina jej dawny chłopak.
W życiu Madonny zaczął się nowy etap, który miał ją zaprowadzić na szczyt, o jakim marzyła.
Początkowo występowała jako wokalistka w nowojorskich klubach. Nie miała wielkiego głosu, i nie był on szkolony, ale miała to coś, co sprawiało, że chciało się ją oglądać na scenie. " Była fantastycznym, dzikim dzieciakiem. Dan bardzo dużo ją nauczył. Kochał ją. Ale wiedziałem, że to nie potrwa długo" - wspomina były partner.
Znalazła ogłoszenie dotyczące francuskiego gwiazdora Patricka Hernandeza, który szukał dziewczyn do chórków. Był tylko jeden problem - śpiewał muzykę disco, a Madonna jej nienawidziła. Jak bardzo musiała pragnąć kariery, jeśli gotowa była ją śpiewać? Zrobiła to, zostawiając Dana.
- Jeśli uważasz, że jestem dziwką, rozumiem cię, ale muszę to zrobić - powiedziała mu. Pojechała do Paryża, gdzie przez 3 lata występowała z zespołem. Ćwiczyła wokal, pisała teksty piosenek. Gdy wróciła do Nowego Jorku spotkała Camille Barbone - łowczynię talentów. Madonna mieszkała "na lewo" w jednym ze studiów domu. Wymusiła na Camille obejrzenie jej kasety demo. Barbone zrozumiała, że spotkała potencjalną gwiazdę. Podpisała z nią kontrakt, opłaciła mieszkanie, posłała do nauczycielki aktorstwa. Niebawem odkryła, że Madonna za jej plecami układa się z kolejnym studiem. Porzuciła Camillę, jak wszystkich przed nią i po niej, uznając, że więcej z niej nie wyciśnie. Zrobiła jednak jeszcze coś gorszego - doprowadziła kobietę, która pomogła jej zaistnieć, do bankructwa. Camille zainwestowała bowiem w nią wszystko, co miała. "To był twój własny wybór" - powiedziała jej Madonna, odchodząc.
Jej debiutancki singiel "Everybody" został wydany w październiku 1982 roku, a drugi w marcu 1983 roku. Oba stały się wielkimi hitami w Stanach Zjednoczonych, osiągając trzecie miejsce na liście "Billboardu". Po tym sukcesie zaczęła nagrywać swój debiutancki album "Madonna". Wkrótce zagrała też w jednym z niewielu swoich udanych filmów - "Rozpaczliwie szukając Susan". Rok później nagrała słynny album "Like a Virgin" i zdobyła nominację w kategorii "nowy artysta" w plebiscycie MTV Video Music Awards.
Od razu pokazała też próbkę tego, na co ją stać. Ubrana w suknię ślubną, welon i pas z napisem "boy toy", wykonała tytułową piosenkę podczas gali, symulując masturbację. Została uznana za artystkę niemoralną, co przyniosło jej oczywiście wzrost popularności.
W 1985 roku kręcąc teledysk do piosenki "Material Girl" Madonna poznała Seana Penna. Chyba nigdy nie wyglądała tak pięknie, jak w tym teledysku, inspirowanym głośnym filmem z Marilyn Monroe. "Mamy ze sobą tyle wspólnego, że mam wrażenie, jakby był moim bratem" - mówiła, gdy zostali parą.
Faktycznie mieli, ale podczas gdy ona uwielbiała rozgłos, on go nienawidził. Sean reprezentował świat prawdziwej sztuki, ona - czystej komercji. Ale byli zakochani. Słowa ślubnej przysięgi zagłuszały helikoptery, a na plaży przed domem wściekły Penn napisał dla fotografów wielkimi literami "Fuck Off". Ona zadedykowała mu album "True Blue" ze słowami: "Mój mąż to najfajniejszy człowiek we wszechświecie". Zdaniem krytyków muzycznych tą właśnie płytą zapewniła sobie status ikony lat 80. "True Blue" sprzedała się w 25 milionach egzemplarzy.
W 1986 r. Madonna została wokalistką roku. Niestety wspólne życie szło im ciężko. On, obsesyjnie zazdrosny, wciąż pił i ponoć ją bił, co skończyło się wizytą Madonny w szpitalu. Nie złożyła jednak skargi na męża - groził mu powrót do więzienia za naruszenie warunków zawieszenia w odbywaniu sześćdziesięciodniowej kary - wcześniej skazano go za napaść na fana.
Nienawidził nie tylko fotografów i dziennikarzy, ale każdego mężczyzny, który się do niej zbliżył. W trakcie pobytu w Nashville rzucił kamieniem w fotografa . Wkrótce w nocnym klubie w Los Angeles zaatakował znajomego Madonny, bo ten pocałował ją w policzek na powitanie. Uderzył go w głowę... krzesłem. Znów został skazany na karę grzywny w wysokości 1000 dolarów.
Do tego w przeciwieństwie do żony Sean jest wybitnym aktorem. Tymczasem oboje zagrali w fatalnym filmie "Niespodzianka z Szanghaju", w którym ona była gorsza niż sam film. Dostała Złotą Malinę - jedną z ośmiu, jakie dziś ma na koncie - dla najgorszej aktorki. Po 4 latach ich związek zakończył się rozwodem.
Wiele lat później Madonna powiedziała, że Penn był jedynym mężczyzną, którego naprawdę kochała. Ale chyba nie tak bardzo jak karierę. Kilka lat później, gdy jej biologiczny zegar zaczął tykać, zaprosiła go na spotkanie i zaproponowała... by został ojcem jej dziecka. Fakt, że był już szczęśliwym mężem pięknej Robin Wright, nie był dla niej przeszkodą. Oczywiście odmówił.
Ciekawe, że w drugim związku Sean okazał się idealnym ojcem i mężem. W przypadkowy romans wpakował się po 20 latach pożycia.
O tym, że Madonna traktuje skandale jak swój znak firmowy, wiedzą wszyscy. W 1989 roku nagrała teledysk do piosenki "Like A Prayer", który sprawił, że oburzenia środowisk katolickich sięgnęło zenitu. Madonna tańczy w nim w bieliźnie na tle płonących krzyży, choć podobno w przedsięwzięciu chodzi o zwrócenie uwagi na... rasizm. W nawoływanie do bojkotu Madonny zaangażował się papież Jan Paweł II. Efekt był znów odwrotny - stacja MTV przyznała teledyskowi miano "przełomowego w historii", a widzowie wybrali najlepszym wideoklipem roku.
Ośmielona Madonna poszła jeszcze dalej. I tym razem oberwała. W 1992 roku wydała płytę "Erotica" wraz z albumem fotograficznym, która okazała się bezwartościowym produktem, bulwersującym w złym stylu. W albumie Madonna snuje historyjki o swoim życiu intymnym, a zdjęcia, do których zaprosiła m.in. Naomi Campbell i gwiazdora porno Joeya Stefano pokazują m.in. sadomasochizm i seks grupowy. Do porażki "Erotiki" przyczynił się też wulgarny film, w którym Madonna, pokazana jak ją Pan Bóg stworzył, epatowała elementami rodem z kina porno. Czarę goryczy przelał jej występ w programie Davida Lettermana, gdzie opowiadała ordynarne dowcipy i rzuciła tekst, który oburzył nawet ateistów. Gdy krzyż, jaki nosi zawsze na szyi, na skutek gestykulacji urwał się z łańcuszka i wylądował w dżinsach właścicielki, rzuciła:" No sami widzicie, nawet Jezus próbuje dobrać mi się do majtek!". Krzyknęła. W studiu zapadła cisza. Było zbyt późno, gdy zorientowała się, że przesadziła.
Płyta okazała się najgorzej sprzedającym krążkiem, jaki nagrała. Dodatkowo została niemal obłożona anatemą. W Ameryce wycofano ją z rynku.
Madonna nieustannie czuje potrzebę nowego. Z czasem nabrała apetytu na zostanie matką oraz na rolę w filmie muzycznym Alana Parkera "Evita", opowiadającym historię żony prezydenta Argentyny, Juana Perona, uwielbianej przez rodaków. Zabiegała o nią sama Meryl Streep, ale Parker wybrał zawodową piosenkarkę.
O dziwo, Madonna zagrała w tym filmie - czy raczej wyśpiewała - rolę życia, nagrodzoną Złotym Globem. Znakomicie wypadła także w scenach tanecznych i spełniła swoje wielkie marzenie. Wcześniej dobre recenzje zebrała też za rolę femme fatale w filmie "Dick Tracy". Z Warrenem Beatty - reżyserem i aktorem miała głośny romans.
Film Parkera zbiegł się z czasem, gdy uznała, że zostanie matką. Miała 37 lat, była u szczytu kariery, zaczęła więc szukać kandydata na ojca. Po odrzuceniu "propozycji" przez Penna, po prostu poderwała biegającego w parku trenera fitnessu Carlosa Leona - nowojorczyka kubańskiego pochodzenia. Wprowadziła go na "salony" jako swojego chłopaka, ale gdy zaszła w ciążę, porzuciła. Carlos twierdzi, że był dla niej "ogierem rozpłodowym". Spełnił swoją rolę i jak wszyscy, których "używała" do realizacji planów, stał się zbędny.
Pochodząca z tego związku dziś 25-letnia Lourdes Leon skończyła wydział teatru i filmu w Alma Mater matki. Podobna do ojca, świetnie radzi sobie jako modelka, a bardziej niż śpiew interesuje ją aktorstwo. Jej marzeniem jest zagranie...Matki Teresy, co dowodzi, że jabłko padło daleko od jabłoni. Matka skandalistka zapewniła zresztą dzieciom surowe wychowanie. A ma ich dziś sześcioro. Przyrodni brat Lourdes - 23-letni Rocco John Ritchie, pochodzi z drugiego jej małżeństwa z reżyserem Guyem Ritchiem i od lat mieszka z ojcem. Poza biologiczną dwójką Madonna ma jeszcze czworo adoptowanych dzieci i wszystkie pochodzą z jej ukochanego Malawi.
Zdobyła ponad 300 nagród, sprzedała 350 milionów płyt, a jej majątek wyceniany jest na ponad 550 milionów dolarów. Od 40 lat jej utwory nie schodzą z list przebojów, a Madonna, mimo swoich 65 lat, świetnie wyczuwa zmieniające się trendy w muzyce. Naprawdę trudno zrozumieć dlaczego kobieta, mająca na koncie takie sukcesy, kurczowo trzyma się obsesji na punkcie młodego wyglądu i wciąż eksperymentuje z operacjami plastycznymi. Jeśli faktycznie jej ostatnie problemy ze zdrowiem to ich efekt, czas najwyższy przystopować. Jeszcze dziwniejsza jej potrzeba skandalizowania, z której większość artystów z wiekiem "wyrasta".
A występy 65-letniej Madonny w mediach społecznościowych naprawdę mogą niepokoić. A to zapozowała topless przed kamerą niczym nastolatka, albo opublikowała wideo, na którym... wylizuje wodę z miski dla psa. W innym, ubrana w body, w spiżarni z jedzeniem symulowała... siadanie na butelce pikantnego sosu Sriracha. Może bawiłoby to w wydaniu małolaty spragnionej rozgłosu, ale w wydaniu artystki świętującej 40-lecie kariery - zawstydza.
- Nic z tego co robisz, ani nie prowokuje do myślenia, ani nie jest "odkrywcze". Straciłaś kontakt z rzeczywistością. To wszystko jest krzyczącą desperacją, aby pozostać młodą i na topie - napisał na jej Instagramie jeden z followersów, których wciąż ubywa. Dziś ma ich "tylko" 19 mln, kiedyś było trzykrotnie więcej. (Dla porównania Lady Gagę śledzi 56 mln osób).
Właśnie wypłynęła informacja, że wbrew rozsądkowi Madonna nie chce słyszeć o odwołaniu swojej trasy koncertowej, choć wciąż jest słaba. Na tydzień przed zaplanowanym terminem gigantycznego logistycznie przedsięwzięcia, biedny menadżer gwiazdy próbuje jej przemówić do rozumu. Życzmy mu powodzenia.