Reklama

Karolina Olejak: Wchodzi ksiądz do więzienia i próbuje nawracać?

Ks. Adam Jabłoński: - Ja nie rozumiem, co to znaczy nawrócić. Mam kogoś palnąć w łeb, żeby wreszcie zaczął iść prosto? Wiem, że niektórzy uznają, że to dobra metoda. Ja mam inne zdanie. Nie ciągnę nikogo na siłę do kościoła. Dla mnie nawrócić się to iść drogą prawdy. Oczywiście, czego innego wymagam od katolików. Skoro są zaangażowani, to mają swoje obowiązki. Więźniowie przeważnie myślą o Kościele, jak o archaicznej instytucji. Nawet jak w coś wierzą, to uznają, że msza nie jest im potrzebna do zbawienia. Mają rację, bo do nieba nie idzie się za nią. Dla mnie nie muszą codziennie się modlić. Wartością jest, gdy zaczynają analizować to, co zrobili, gdzie są i jakie mają uczucia. 

Reklama

Ksiądz sobie zaplanował, że będzie pracował w więzieniu?

- Pochodzę z rodziny, gdzie zawsze dbało się o ludzi z marginesu. Dla mnie oczywiste było, że zawsze jest ktoś, kto ma trudniej niż ja. Jako ksiądz też musiałem tak żyć. Do więzienia trafiłem przypadkiem. Jest wizja, stereotyp, jak powinien wyglądać ksiądz w więzieniu. Biskup szukał kogoś, a ja do niej pasowałem. Dużo zależy od osobowości. Ze względu na mój sposób bycia, język, którym się posługuję, w więzieniu czuję się jak u siebie. Pracują tu też księża cisi i układni. Oni też są lubiani. To jak w życiu, trzeba się dotrzeć.

Jak w filmie "Zielona mila", trzeba zdobyć szacunek?

- Nie trzeba go zdobywać, tylko być i to całym sobą. Nie muszę zabiegać o uznanie. Po prostu żyję z nimi. Jestem zaangażowany. Mam taką zasadę niezależnie od tego, gdzie jestem. Gdybym trafił do kółka różańcowego, z paniami w starszym wieku, to interesowałbym się tym, o czym one rozmawiają: wypiekami, wyszywaniem. Akurat trafiłem do więzienia, a nie kółka, więc interesuję się tutejszymi sprawami: kto kogo sprzedał, kto się rozpruł, kto poszedł jako koronny, za ile sprzedają szlugi z Białorusi czy Rosji. Nie pochwalam ich zachowania, ale jestem częścią tego ekosystemu.

Da się tak bez oceniania?

- Mówimy tu w kategoriach tego świata. Z perspektywy wiary nie wiemy, kto jest bliżej Boga, ani kto się bardziej stoczył. Gdyby pani albo ja, urodzili się w patologii, z ojcem, który codziennie tłucze i matką pijaczką, podejrzewam, że bylibyśmy takimi samymi ludźmi jak oni. Ich świat wartości byłby naszym, więc wyzbyłem się oceniania. Dzielę to na dwie rzeczywistości. Gdy jestem za murem, to nie obchodzi mnie, czy ten człowiek siedzi za głowę, pedofilię, gwałt czy jest ninją (sprawca przemocy rodzinnej-red.). Patrzę na konkretną osobę i liczy się to, jaka jest w relacji tu i teraz. Oczywiście, gdy wyjdę, po głowie kołaczą pytania. Jak on mógł to zrobić? Dlaczego? Myślę o tym, co ja zrobiłbym na miejscu ofiary, czy jej rodziny.

Co zrobić z takimi myślami?

- Staram się nie pogardzać nikim. Kierować się Ewangelią, gdzie jest jasno napisane, że nawet największy grzesznik może się nawrócić i w niebie być wyżej od nas. Może po prostu mam już zmieniony mózg na to myślenie. Widziałem morderstwa, powieszonych ludzi i totalne załamania. Człowiek musi w pewnym momencie odciąć emocje. Stoję obok, patrzę na człowieka, jego sytuację i staram się zrobić coś dobrego. Żałuję tych ludzi, ale nie walę głową o ścianę. Do pionu stawia mnie świadomość, jak niewiele trzeba, żeby się stoczyć. Sam pochodzę z miasta, gdzie nie było o to trudno. Bóg mnie uchronił. Dlaczego? Nie wiem.

Spowiada ksiądz mordercę. Nie wierzę, że nie ma złości.

(długa cisza) 

- Nie wiem... To skrajny przykład. Większość więźniów w Polsce nie siedzi za zabójstwo. Takich jest około 400. Oczywiście, zdarzają się mordercy, nawet tacy, którzy zabili dziecko. Jednak nawet w tych sytuacjach, nie wszystko jest takie jednoznaczne. Żadna zbrodnia nie powstaje bez przyczyny. Zwykle to ta osoba jako pierwsza doznała jakieś przemocy. Nie chodzi o to, żeby to usprawiedliwiać, ale zrozumieć, że zło wkrada się w nasze serca powoli.

No dobrze, ale jest jakieś prawo. Kara za jego nieprzestrzeganie chyba jest sprawiedliwa?

- Znam taką historię. Facet gnębił swoją żonę przez wiele lat. Bił ją i doprowadził do sytuacji, że chciała się powiesić. Po jakimś czasie interweniowałem, ale różne mechanizmy psychologiczne nie pozwoliły ofierze przeciwstawić się oprawcy. Czasem myślę sobie, że ktoś popełnił jeden błąd i ponosi za to surową karę. W tamtym przypadku facet latami znęcał się nad drugą osobą. Robił to z premedytacją, ale że nikt nie zgłaszał, to uchodziło mu to na sucho. Jak spojrzymy na to z tej strony, to wszystko wydaje się mniej oczywiste.

Ksiądz chyba powinien namawiać do żalu za grzechy?

- Niektórzy żałują, ale są i tacy, którzy żałują tylko tego, że zostali złapani. Żal to kwestia stanięcia w prawdzie. Każdy z nas ma głęboki mechanizm racjonalizacji. Potrafimy usprawiedliwić, wytłumaczyć sobie wszystko, co zrobimy. Tak robi większość osadzonych. My też tłumaczymy sobie nasze kombinacje. Opowiadamy na nowo, jak było albo jak nie. Wmawiamy sobie, że jakoś musieliśmy postąpić.

A oni już odbywają karę.

- Z tą karą to też nie wszystko jest tak oczywiste. Znam wiele takich sytuacji, gdy facet zostawia kobietę z małym dzieckiem. Bez środków do życia. Pewnie czasem bywa odwrotnie, ja widziałem takie historie. Te kobiety przechodzą traumy, popadają w ciężkie depresje. Wtedy myślę sobie: jakim skur****nem trzeba być, żeby zostawić kobietę z płaczącym dzieckiem na rękach? Często konfliktując się z całą rodziną. Paradować na jej oczach z inną. Za to nie ma kary. Tak, jakby porzucenie było czymś normalnym. To, za co nasz system przewiduje karę, jest kwestią umowną. Kiedyś dogadaliśmy się, że kradzież jest wystarczająco zła, żeby pójść do więzienia, a odebranie komuś miłości, zdrada i głębokie zranienie uczuć - nie. 

Zaraz kończy się post i zaczną się święta. To w więzieniu chociaż trochę radośniejszy czas, czy przeciwnie, bardziej czuć samotność?

- To, czy doświadczamy radości, nie zawsze zależy od warunków zewnętrznych. Często jest tak, że poza więzieniem rodziny siedzą przy wspaniałym obiedzie, a nie ma o czym rozmawiać. Za kratami nigdy nie jest wesoło. To smutna, szara i monotonna rzeczywistość. Nie mamy jakiegoś wyjątkowego śniadania. Radość odczuwają ci, którzy mają kogoś bliskiego i w pozostałe dni w roku. Człowiek potrzebuje kochać i być kochanym. Jak ma się świadomość, że tam na zewnątrz jest serce, które na nas czeka i czuwa, to człowiek tak łatwo się nie podda.

W pandemii o ten kontakt jeszcze trudniej?

- Tak, teraz kontakt z rodzinami jest ograniczony. Praktycznie nie istnieje. Mieliśmy nadzieję, że niebawem przywrócą widzenia, ale przy obecnej sytuacji epidemiologicznej, nie ma na to szans. To ogromnie trudne doświadczenie tęsknoty za rodziną. Nasze spotkania też są ograniczone, ale jednak możemy spotkać się, chociaż od czasu do czasu. Ważna jest też świadomość, że jesteśmy wolnymi ludźmi. Sami decydujemy, do jakich restrykcji się zastosujemy. W więzieniu lockdown trwa wiecznie. Człowiek bez relacji szybko się stacza, dlatego to tak ważne.

Można znaleźć przyjaciela w więzieniu?

- Znam wiele historii, gdzie więźniowie po wyjściu na wolność trzymają się razem. Budują swój własny świat. Często po wyjściu do zupełnie innej rzeczywistości czują się osamotnieni. Z innym byłymi więźniami łączy ich wyjątkowe doświadczenie. Coś, czego nie zrozumie nikt, kto nie był w środku.

Dlatego zbudował ksiądz dom dla byłych więźniów?

- To była dla mnie kwestia integralności życia. Wchodzę do więzienia, mówię im, że tam na zewnątrz jest miłość i dobro. Namawiam, żeby się starali. Po pracy mam im życzyć dobrego dnia i samemu wrócić do poukładanej codzienności? Do miłego mieszkanka z telewizorem i kapciami? Uznałem, że tak żyć nie można. Niewiele miałem im do zaoferowania. Mogłem odesłać do opieki społecznej. W końcu pożyczyłem pieniądze i razem z rodzicami wykupiliśmy posiadłość po wojsku. Dziś jest tam duże osiedle, z kościołem. Mieszka tu 40 osób, więc wyszło z tego spore dzieło.

Mieszkał też ks. Adam S., 'bohater' filmu Sekielskich. Bronił go ksiądz, gdy chcieli zrobić o nim materiał.

- Broniłem, bo Sekielski kłamał. Po pierwsze, ks. Adam nie miał postawionych zarzutów za pedofilię. Tydzień temu dostał wyrok za molestowanie i rozpijanie chłopaka powyżej 15. roku życia. Po drugie, nie ukrywał się u mnie. Policja wiedziała, że przeprowadził się na teren ośrodka. No, ale cóż, to jak w "Misiu", jest prawda czasu i prawda ekranu. Ja to nawet rozumiem, chcieli mieć jakiś hit. Uważam, że nadużycia seksualne w Kościele trzeba wypalać ogniem, ale nie może być tak, że ktoś wpada z kamerą do mojego prywatnego domu i wymyśla sensacje.

Chcieli poznać prawdę, taka rola dziennikarzy.

- Mieli już swoją tezę, która nie podlegała weryfikacji. Ja chcę chronić ludzi, którzy mi zaufali. Część z nich po odsiadce chce pozostać anonimowa. Na terenie było wiadomo, kim jest ks. Adam. To nie jest miłe miejsce, do którego się ucieka. Niedawno jeden chłopak zabił drugiego. Co chwila są jakieś bójki. Jeśli ktoś uważa, że to ośrodek wczasowy, to jest daleki od prawdy. Kto wchodzi na mój teren, akceptuje historie ludzi, którzy tu mieszkają. To goście mają dostosować się do nich, nie odwrotnie.

Jako kapelan służby więziennej nie jest ksiądz tylko dla osadzonych, ale również dla strażników.

- Tak, myślę, że pomaga to, że już tyle lat pracuję w więzieniu. Tę pracę trzeba rozumieć. Zderzamy się ze światem restrykcji, a po godz. 16 wychodzimy do zupełnie innego świata. Szczególnie podziwiam pracowników, którzy mają rodziny. To dość brutalne środowisko, gdzie trzeba być twardym. Później wrócić do domu, poczytać dziecku bajkę, odwiedzić rodziców. Nie jest łatwo się tak przestawić, zmienić język. Do tego dochodzi świadomość, że my wychodzimy, zaczynamy normalne życie, a oni tam zostają.

Kapelan ma pomóc się nie wypalić?

- To ogromna armia ludzi. W służbie więziennej pracuje ponad 30 tysięcy osób. Wierzę, że Bóg stawia nas w sytuacjach, w których powinniśmy się znaleźć. Nie wiem, czy zawsze jestem wsparciem. Księża nie mają żony, dzieci, więc jako samotni mężczyźni wielu rzeczy nie rozumiemy. Nie znamy się tak bardzo na życiu rodzinnym. Staramy się być jak Szymon z Cyreny. On też nie rozumiał, co robił Jezus, ale poniósł z nim ten krzyż chociaż kawałek.