Reklama

Olga Łozińska, Interia: Kiedy w 2022 r. ogłoszono, że jest zgoda na poszukiwanie szczątków ofiar zbrodni wołyńskiej w Puźnikach, wiele osób utożsamiło to ze zgodą na ekshumacje. Jednak mimo znalezienia zbiorowej mogiły w 2023 r., zgodę na ekshumację dostaliśmy dopiero w tym roku. Dlaczego?

Maciej Dancewicz: W czerwcu 2022 r. nasza Fundacja Wolność i Demokracja wysłała list do Ministerstwa Kultury Ukrainy z pytaniem, czy polski podmiot może podjąć poszukiwania w Puźnikach, które zakończą się ekshumacjami. Na jesieni dostaliśmy wstępną zgodę i opis drogi prawnej i procedur. Sprawę poparli wtedy przedstawiciele polskiego rządu, którzy mieli bardzo dobre, osobiste relacje w Kijowie. W sprawę zaangażowany był ówczesny szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, polskie MKiDN oraz Ambasada RP w Kijowie.  Zgodnie z wytycznymi musieliśmy znaleźć partnera ukraińskiego, który ma koncesję. Wybraliśmy wyspecjalizowane przedsiębiorstwo Wołyńskie Starożytności, z którą strona polska współpracowała wcześniej, kiedy istniała jeszcze Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Wołyńskie Starożytności brały m.in. udział w ekshumacjach ofiar zbrodni wołyńskiej w Ostrówkach i w Gaju oraz ofiar NKWD we Włodzimierzu Wołyńskim. Udział koncesjonowanej firmy po stronie ukraińskiej jest wymogiem standardowym, polski IPN składając swoje wnioski też musi posiłkować się takim wsparciem.

Reklama

A skąd wiedzieliście, że trzeba szukać właśnie w Puźnikach?

Przede wszystkim wiedzieliśmy, że była tam zbrodnia. Ja słyszałem o niej już w dzieciństwie od mojej babci, która przeżyła ten napad wraz ze swoim bratem i mamą.

Natomiast przymiarki do poszukiwań w Puźnikach zaczęły się jeszcze w 2008 roku. Pracowałem wówczas w Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, której szefem był wtedy Andrzej Przewoźnik. Robiliśmy rekonesans na Podolu i w miejscowościach, które zostały opisane w książce Szczepana Siekierki "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim". Byliśmy wtedy m.in. w Korościatyniu, Baryszu, Zalesiu i Puźnikach.   O ile dobrze pamiętam,  w  2009 r. Barysz i Puźniki zostały wpisane do protokołu po zakończeniu spotkania przedstawicieli stron polsko-ukraińskiej "Umowy o ochronie miejsc pamięci i spoczynku ofiar wojny i represji politycznych" z 1994 roku. Puźniki zostały w nim wymienione jako miejsce, w którym powinno powstać upamiętnienie ofiar.  Fundacja WiD od 2018 r. współpracowała i koordynowała działania wspólnie prowadzone z harcerzami z łódzkiej Chorągwi ZHP i polskimi harcerzami z Wołynia działania, które pozwoliły oczyścić dawny cmentarz w Puźnikach, który pochłonięty przez gęsty las. Pozwoliło to na myślenie o rozpoczęciu jakichkolwiek planów względem późniejszych poszukiwań i ekshumacji.

A jak wspominała te wydarzenia pana babcia?

Opowiadała, że w czasie napadu była z mamą i bratem w domu swoich krewnych Kamińskich.  Ludzie wtedy grupowali się, żeby było bezpieczniej. U Kamińskich zebrało się 18 osób -  kobiety i dzieci, a także kilku mężczyzn, głównie już po czterdziestce i starszych nastolatków, którzy potencjalnie mogli być obrońcami. Przy czym w Puźnikach w 1945 r. nie było właściwie żadnej skutecznej samoobrony, bo większość mężczyzn została zabrana do wojska lub wcześniej wywieziona na roboty do Niemiec. Dom Kamińskich był w centrum wsi, a UPA otoczyła wieś i zaczęli palić  domy, słychać było strzały. Ludzie uciekali w kierunku prowizorycznie przygotowanej do obrony plebanii, niektórzy chronili się we wcześniej przygotowanych, prostych schronach.

Najwięcej osób schroniło się w rowie sąsiadującym z domem Borkowskich, który przecinał wieś. W ścianach tego niewielkiego, naturalnego wąwozu wydrążone były jamki, w nich schowały się głównie kobiety z dziećmi.  Była zima, noc, wejścia przysłaniano prześcieradłami, maskowano śniegiem. Uznano, że jest tam bezpiecznie. Niestety to miejsce zostało odkryte. Upowcy wyciągali ludzi z tych prowizorycznych schronów i tłukli na miejscu, kto próbował uciec - został zastrzelony. Zamordowano tam kilkadziesiąt osób, głównie kobiet z dziećmi. Miejsce to nazywano później w relacjach wąwozem śmierci. 

Zaledwie kilku osobom udało się uratować. Wśród nich były m.in.  nastoletnia wówczas Józefa Szafrańska i jej mama Eleonora. Dziewięć osób z ich najbliższej rodziny próbowało tam szukać schronienia. Przeżyły tylko one dwie. Pani Józefa w latach 90. złożyła relację do kresowego czasopisma "Na Rubieży" oraz do Ośrodka Karta. Opowiadała, jak kobiety prosiły o litość dla dzieci, ale tej litości  UPA nie miało. Dzięki tego typu zeznaniom, wiemy, że to nie była żadna akcja przeciwpartyzancka, jak to twierdzą nadal niektóre osoby po ukraińskiej stronie.  Ewidentnie chodziło o wybicie polskiej ludności oraz zastraszenie tak, żeby ci, którzy przeżyli, wyjechali na zawsze, niosąc ze sobą tragiczną traumę.  Takich spisanych relacji jest co najmniej kilkanaście.

Petro Chamczuk napisał w raporcie, że w Puźnikach zabił kilkanaście osób, mężczyzn. Jak to określił "bolszewickich kolaborantów". Wiemy, że to nieprawda. Ukraińscy historycy twierdzą, że  UPA miało  rozkaz oszczędzania kobiety i dzieci. Tak miało być m.in. w napadniętym 5 lutego 1945 r. sąsiednim Baryszu. Ale oddział Chamczuka w ogóle nie oszczędzał cywilów, mordował kobiety i dzieci w sposób bestialski i z premedytacją. To nie były przypadkowe ofiary walk. Tak samo było w Puźnikach. Celowo mordowano jak leci, bez litości. Jeśli nawet taki rozkaz istniał, to był celowo omijany. Niewykluczone, że to był jakiś nieformalny upowsko-sowiecki układ. Z jednej strony wyniszczyć jak najwięcej osób polskiej narodowości, z drugiej tak sterroryzować ludność, żeby skłonić  ją do wyjazdu i jednocześnie wykopać przepaść pomiędzy Polakami i Ukraińcami, co leżało i do dziś leży w interesie Moskwy. Przy okazji terroryzowano też własną ukraińską ludność, która próbowała udzielać pomocy swoim polskim sąsiadom.  Dojście do prawdy kim byli i jakie interesy realizowali niektórzy z dowódców UPA należy do historyków. Potrzebne są uczciwe badania po obu stronach. Na tym etapie, jedno jest niezaprzeczalne - w Puźnikach wymordowano bestialsko polską ludność cywilną, a w ataku na Puźniki brał udział oddział UPA dowodzony przez Petro Chamczuka, do czego sam się przyznał w raporcie.

Część osób uciekła, a co się stało z ciałami  zabitych?

Część ludzi uciekła na plebanię, m.in. moja prababcia z dziećmi.  I ta plebania się obroniła.

A zmarłych nie za bardzo miał kto pochować, bo w związku z wojną we wsi było mało mężczyzn. Poza tym był luty, więc ziemia była zamarznięta, wykopanie w tych warunkach grobu było praktycznie niemożliwe. Pochowali więc zamordowanych obok cmentarza, w dole, który wcześniej wykopali Niemcy. Są różne wersje, do czego ten dół miał służyć. Według najbardziej prawdopodobnej, na plebani miał być niemiecki szpital polowy.  To było bezpośrednio przy froncie i być może mieli tam chować poległych. Ale nigdy to się nie zdarzyło, bo Niemcy w lecie 1944 r. szybko musieli się wycofać. Prawdopodobnie dół o głębokości około 1,5 metra został jako pierwszy użyty do pochowania ofiar rzezi. Kiedy został cały wypełniony, trzeba było wykopać nowy. I sądzę, że my znaleźliśmy właśnie ten drugi, który jest bardzo płytki. Ma między ok. pół metra głębokości. I jest dość nieregularny, co widać na zdjęciach z drona. Wygląda też na wykopany łopatami, pospiesznie, przez kogoś, kto nie miał siły ani czasu, żeby wykopać głębszy. Większość osób chowano naprędce zawiniętych w prześcieradłach, w pojedynczych przypadkach chowano w  zbitych skrzyniach, czy meblach. Zdarzało się, że w takiej prowizorycznej skrzyni chowano matkę wraz z małymi dziećmi. Część osób po prostu kładziono na wierzch kolejnych warstw, w sposób nieregularny i przysypano warstwą ziemi. Nie było już siły na układanie zwłok, nie było też żadnej ceremonii pogrzebowej, bano się, że atak może się powtórzyć. Efekty tej zbrodni były makabryczne.

Czy ta mogiła była oznaczona?

Podobno były tam dwa krzyże jeszcze jakiś czas po wojnie, ale potem się rozpadły i już nikt nie potrafił tego miejsca dokładnie zlokalizować. Tym bardziej, że całość wchłonął las.

24 maja 2023 r. miał miejsce nasz pierwszy wyjazd poszukiwawczy, a zbiorową mogiłę znaleźliśmy dopiero podczas piątego podejścia - na przełomie sierpnia i września 2023 r. Wtedy złożyliśmy wniosek o ekshumację. Prace były prowadzone w bardzo trudnych warunkach terenowych i pogodowych. W całości finansowała je Fundacja WiD. Brali w nich udział specjaliści z PUM i polskiego IPN, którzy mieli do pomocy wolontariuszy, głównie harcerzy.

Dół, który już znaleźliśmy, jest podzielony na dwie części ale jest w nim tylko 42 osób.

W według spisu, który powstał z pamięci tych, którzy przeżyli, szukaliśmy szczątków około 80 osób. Więc gdzieś powinno być jeszcze 40 osób. Według relacji jest jeszcze drugi grób, choć możliwe, że część puźniczan pochowano pospiesznie w innych miejscach, np. przy domach. Niektórzy mogli też zginąć pod gruzami palonych domów. Inni uciekali do lasu, tam ginęli, w pojedynczych przypadkach ciał nigdy nie znaleziono.

Teraz rozpoczęliśmy procedury umożliwiające poszukiwania tego większego dołu. Według świadków powinien być w bliskiej odległości. Jeśli się zachował, to jesteśmy bardzo blisko jego odnalezienia, bo większą cześć terenu już przeszukaliśmy. Póki jest możliwość, to przekopiemy i przeszukamy ten ostatni kawałek miejsca koło cmentarza, tak żeby móc uczciwie sobie powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, żeby odnaleźć pozostałych.  

Ja trochę szczerze mówiąc nie rozumiem, dlaczego to tak długo trwało. Kiedy w październiku 2024 r. rozmawiałam z ówczesnym szefem ukraińskiego IPN Antonem Drobowyczem, twierdził, że nie wiadomo, do kogo należą znalezione szczątki. Spytałam czy nie należy sprawdzić, a nie zostawiać rozgrzebane szczątki, odpowiedział, że Polacy muszą złożyć wniosek.

I złożyliśmy. W październiku 2023 roku wysłaliśmy dokumentację z poszukiwań do Kijowa z prośbą o wydanie zgody na ekshumację. I od października 2023 do września 2024 właściwie nic się nie działo. Zasłaniano się tym, że nie było wówczas ministra kultury, który jest jednocześnie przewodniczącym Państwowej Międzywydziałowej Komisji ds. Upamiętniania Uczestników Antyterrorystycznych Operacji Ofiar Wojny i Politycznych Represji. 

Proces ruszył z miejsca, kiedy we wrześniu 2024 roku nowym ministrem kultury został Mykoła Toczycki, wysłaliśmy do niego pismo z pytaniem o dalsze losy naszego wniosku o ekshumację. Po miesiącu otrzymaliśmy, rzeczową odpowiedź, która zawierała między innymi wymóg uzupełnienia raportu o wykaz przedmiotów, które znaleziono podczas poszukiwań. Szef Wołyńskich Starożytności Aleksiej Złatohorski  przedmioty razem z wykazem miał przekazać do Muzeum Krajoznawczego w Tarnopolu. Niestety w Tarnopolu nie chcieli tych "zabytków". Pojedyncze przedmioty, niezwiązane ze zbrodnią, znalezione na szeroko pojętym obszarze poszukiwań, nie stanowiły większej wartości historycznej. Ostatecznie rzeczy te zgodziło się przyjąć Muzeum w Kiwercach na Wołyniu, więc ostatnia formalna przeszkoda została załatwiona. Wtedy temat Puźnik był już poruszany podczas spotkań Polsko-Ukraińskiej Grupy Roboczej ds. historycznych, co pomogło w przyśpieszeniu działań proceduralnych.  W grudniu 2024 roku dostaliśmy informację, że dokumentacja jest prawidłowa i trzeba czekać, aż zbierze się Komisja. Jej posiedzenie odbyło się na początku 2025 r.  8 stycznia dostaliśmy wiadomość, że jest zgoda na ekshumację szczątków z miejsca, które znaleźliśmy w 2023 r.

A wojna przeszkadzała w pracach?

Wojna przeszkadzała w inny sposób niż sobie to można wyobrażać.  Np. w czasie prac poszukiwawczych nie mogliśmy używać drona, który skanuje powierzchnię i wykrywa, gdzie były wykopy. Teraz w czasie ekshumacji już dostaliśmy zgodę na użycie drona do dokumentacji. 

Na tych terenach nie są prowadzone działania wojenne. W 2023 r. słyszałem jeszcze alarmy bombowe w okolicznym Buczaczu czy Koropcu. W czasie ekshumacji ich nie było. W 2024 r. nasz główny partner, szef "Wołyńskich Starożytności" Aleksy Złatohorski został powołany do wojska i podczas prac archeologicznych nie mógł być z nami, ale godnie zastępowała go archeolog z Charkowa Alina Charłamowa.

Był też problem z ukraińskim antropologami. Pracują oni w ekipach medycznych, które identyfikują poległych w wyniku trwającej wojny. My też widzimy efekt tej krwawej wojny. Na sąsiednich cmentarzach przybyło żołnierskich grobów, tych którzy polegli w walce z rosyjskim najazdem.

Mimo tego trzeba przyznać, że państwo ukraińskie lokalnie i centralnie znacząco pomogło nam w trakcie ekshumacji. Zorganizowali służby, które pilnowały bezpieczeństwa w czasie prac.  Mimo, iż mieliśmy świadomość, że możemy być celem jakichś prowokacji, czuliśmy się bezpiecznie. Działania ukraińskie były dobrze skoordynowane, pomocna była nam też lokalna administracja z Tarnopola i Koropca, mogliśmy też liczyć na życzliwość cerkwi greko-katolickiej, co nie jest bez znaczenia. Ze swojej strony jestem pełen uznania, że mimo trwającej wojny mogliśmy liczyć na wsparcie i spotykaliśmy się ze zrozumieniem, z czym wcześniej, w przypadku podobnych prac na taką skalę, się nie spotkałem. Jednak wciąż część środowisk, może mniej nachalnie, ale jednak próbuje negować zbrodnie, szukać dla niej usprawiedliwienia, zaniżać liczbę ofiar itp. Doświadczamy tego od lat, tak zdarza się i teraz w przypadku Puźnik.

Wokół tematu Puźnik Rosjanie próbowali ostatnio podejmować działania dywersyjne

Na mniejszą skalę można było już takie działania zaobserwować wcześniej. Próby dyskredytacji procesu, negację jego wartości, podawanie nieprawdziwych faktów, cytowanie wypowiedzi wyrwanych z kontekstu. To elementy typowe dla wojny hybrydowej, którego celem było niedopuszczenie do porozumienia polsko-ukraińskiego w tematach historycznych. Największego ataku dokonano ostatnio rozpowszechniając fałszywy dokument, zawierający rzekome cofnięcie przez ukraińskiego ministra kultury, Mykołę Toczyckiego, wszelkich zgód na działania w Puźnikach. Poparte to było wykreowaną przez sztuczną inteligencję wypowiedzią prof. Andrzeja Ossowskiego, a także wymyślonymi cytatami moich wypowiedzi, które nigdy nie padły. Ten deep fake został przygotowany przez odpowiednie służby i miał za zadanie zakłócić polsko-ukraińskie relacje. To tylko świadczy o wadze prac toczących się w Puźnikach. Na szczęście dzięki zaangażowaniu wielu podmiotów po polskiej i ukraińskiej stronie szybko ta szkodliwa dezinformacja została rozbrojona.

Jak przebiegają prace ekshumacyjne?

Prace ekshumacyjne były finansowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, kierowane przez Hannę Wróblewską, która wsparła nasze działania. Pierwszy wyjazd na rekonesans odbył się na przełomie marca i kwietnia 2025 r. Wyjazd na miejsce nastąpił 23 kwietnia, a polsko-ukraińska ekipa rozpoczęła prace terenowe dzień później. Dzięki wyjątkowo sprzyjającej pogodzie i dobrej organizacji zakończyły się 8 maja.

Co już udało się ustalić?

Znaleziono szczątki 42 osób. Na ten moment wiemy już, że mamy do czynienia ze szczątkami 11 dzieci, 10 mężczyzn i 16 kobiet. Co do pozostałych szczątków, które zachowały się w gorszym stanie, wciąż trwają badania. To straszne, że głównie to były zatłuczone kobiety z dziećmi. Często słyszę od oponentów, którzy mówią, że według raportu UPA zginęli sami mężczyźni. A tu już od pierwszego dnia kobiety, kobiety, kobiety.

Przy ekshumacjach pracowali archeolodzy z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego?

Archeolodzy, antropolodzy, genetycy, specjaliści medycyny sądowej, wyspecjalizowani w tego typu pracach. Prace prowadzili też specjaliści z IPN, w tym tacy, którzy pracowali już wcześniej w Ostrówkach i w Gaju, znający realia pracy w Ukrainie oraz ekipa "Wołyńskich Starożytności". Mogliśmy liczyć na pomoc Ambasady RP w Kijowie, a także Konsulatu  Generalnego RP w Łucku, którego przedstawiciele byli obecni od początku naszych działań i bardzo nam pomogli w działaniach logistycznych. Całość od początku koordynowała Fundacja WiD.

Da się po tylu latach zidentyfikować szczątki za pomocą DNA?

Kierujący pracami prof. Andrzej Ossowski powiedział, że materiał genetyczny zachował się w stosunkowo dobrym stanie. Charakter gleby, trudny przy pracach archeologicznych, w jakimś stopniu okazał się sprzyjający jeśli chodzi o zachowanie materiału DNA. W sposób fachowy pobrano materiał porównawczy do materiału pobranego w Polsce.

Został pobrany od rodzin?

Tak, właściwie przez cały 2024 rok trwała akcja pobierania materiału. Mieszkańcy Puźnik osiedlili się po wojnie głównie w dwóch miejscach - Niemysłowicach pod Prudnikiem i w Ratowicach pod Wrocławiem. I nawet jeżeli ludzie się później porozjeżdżali - do Prudnika, Nysy, Opola, Raciborza, Wrocławia, Poznania, Warszawy - to wszyscy są "klanowo" ze sobą związani, spotykają się na corocznych zjazdach. Wspólnie z przedstawicielami Stowarzyszenia Nowosiółczan i Puźniczan nawiązaliśmy kontakt z krewnymi i doszło do spotkania w Ratowicach, na które przyjechał genetyk dr Jarosław Piątek z PUM ze Szczecina. Tam zebrano materiał porównawczy. Dodatkowo były przesyłane pakiety do pobrania wymazów dla tych, którzy nie mogli na spotkanie dojechać. W sumie zebraliśmy materiał od kilkudziesięciu osób. A kiedy nagłośniona została sprawa ekshumacji, zgłosiły się kolejne osoby. Ten proces wciąż trwa.

Czy chcecie sprowadzić do Polski szczątki?

Skłaniamy się ku praktyce wypracowanej wcześniej przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, żeby pochówki i upamiętnienie odbyło się na miejscu. Tym bardziej, że technicznie  identyfikacja wszystkich ofiar nie zawsze będzie pewnie możliwa. Rodziny zamordowanych też chciałyby pochować swoich bliskich tam, na dawnym cmentarzu wsi Puźniki. Stamtąd pochodzili, tam mieszkali i gdyby dożyli odpowiedniego wieku, to tam by ich pochowano, tam gdzie spoczywają ich przodkowie.

Gdyby  krewni  chcieli sprowadzić szczątki swoich bliskich do Polski, będą musieli przejść formalności we własnym zakresie, zgodnie z procedurami, tak jak dzieje się to w przypadku osób zmarłych poza granicami.

Puźniki były specyficzną wsią. Mieszkańcy byli bardzo świadomi swojego pochodzenia. To był dawny zaścianek szlachecki i mieszkańcy byli dość dobrze wyedukowani. Galicja nie brała udziału w Powstaniu Styczniowym, a z Puźnik  zebrali się ochotnicy, którzy wzięli w nim udział. Poszli na Radziwiłłów, gdzie stoczono bitwę z Rosjanami.

Przed pierwszą wojną funkcjonowała szkoła z  dobrze wyedukowaną kadrą, działał teatrzyk amatorski, wystawiano patriotyczne sztuki. Zawiązał się też oddział lwowskiej organizacji Młodzież Polska, potem powstały oddział Akcji Katolickiej i koło Związku Szlachty Zagrodowej.

To się przełożyło na polskość tej wsi, którą podobno ukraińscy sąsiedzi nazywali "małą Warszawą". W 1939 r. zamieszkiwało tam 98 proc. Polaków.

Moja babcia na kilka miesięcy przed śmiercią w 2016 r. popadła w demencję. W ogóle przestała pamiętać o zbrodni w Puźnikach. A wydaje mi się, że całe życie miała traumę po tym napadzie i czasem nie mogła w nocy spać. Chociaż o najbardziej makabrycznych sytuacjach nie mówiła, to jej brat opowiadał mi, że widzieli konających ludzi, czerwony od krwi śnieg, osoby ze zmasakrowanymi głowami, które jeszcze się ruszały. Na pewno miała traumę, a tu na kilka miesięcy przed śmiercią nie wiedziała, że wieś Puźniki nie istnieje. Była jakby bardziej pogodna, uwolniona od wojennej traumy.  Pogrzeb, który planujemy na koniec sierpnia, jest również dla nas swego rodzaju zdjęciem pewnej traumy i zadośćuczynienie tym wszystkim, którym nie dane było przeżyć tej tragicznej, zimowej nocy 1945 r.