Reklama

Jaki przekaz płynie z najnowszego "Królestwa Planety Małp"? Krytycy przede wszystkim pochwalili jakość animacji i tempo filmu przypominające grę komputerową. To nowy model kina. Wciąga do uczestnictwa współczesnego widza przyzwyczajonego do smartfonowej interakcji, ciągłego rozwiązywania zagadek, odpowiadania, pozornego wybierania, choćby i przewijaniem rolek lub kart. A przekaz polityczno-społeczny? Wydaje się niestety stosunkowo banalny. W dużym stopniu skupiony jest na starciu między wolnością a totalitaryzmem - każdym z nich mającym ostatecznie swoje racje. W tle rozgrywa się wiszące nad całą serią pytanie, czy konkurujące gatunki mogą dłuższy czas współżyć ze sobą pokojowo. Czy też muszą walczyć i tym samym wykonywać wyrok, który wydał na nich pan Darwin, a właściwie jego społeczni interpretatorzy.

Z "Planetami Małp" jest jednak tak, że bardzo często ich treść odczytywano dużo później. Patrząc na towarzyszące im wydarzenia. Tak było od samego początku, gdy powstała książka i film, które dały początek serii.

Atomowy Guliwer

Reklama

 

Francuski pisarz i dyplomata Pierre Boulle miał szczęście do swoich powieści. Nie dość, że same w sobie były mistrzowska napisanymi prowokacjami moralnymi to powstały na ich podstawie dwa filmy lokujące się w ścisłej czołówce światowej kinematografii. “Most na rzece Kwai" (1957) i “Planeta Małp" (1968). Tę drugą porównywano do “Podróży Guliwera" Jonathana Swifta. Tylko że tamten bohater ludzkie przywary i ambicje poznawał przez wędrówkę po krainach olbrzymów i liliputów. Tymczasem sfrustrowany ludzkością i nieco cyniczny pułkownik George Taylor przemierzał daleką “Planetę Małp", by w końcu poznać straszną prawdę, że jest bliżej, niż myślał.

Czego się bano w czasach pierwszej “Planety Małp"? Boulle pisał swoją książkę tuż po kryzysie kubańskim w 1962 roku, kiedy bodajże świat znalazł się najbliżej wojny z użyciem arsenałów nuklearnych. Równocześnie, już wtedy w USA prężnie działał ruch na rzecz denuklearyzacji świata, mówiono wręcz o “jednostronnym rozbrojeniu". Niestety, jak potem sypali rozmaici zbiegli sowieccy funkcjonariusze w rodzaju Olega Gordijewskiego, wszystko to działo się przy sporym dopingu ze strony wywiadu sowieckiego.

Ale przecież refleksja na temat okrucieństwa człowieka nie pojawiła się wraz z bronią jądrową i zimną wojną. Jest stara jak ludzka literatura, czy liczyć ją od dzieła Homera, czy Starego Testamentu albo sumeryjskiego eposu o Gilgameszu. George Taylor dociera do miejsca, które znajduje się, jak sądzi, o całe układy planetarne od Ziemi, zarządzane przez inny, choć spokrewniony z nami gatunek i okazuje się... że w kółko Macieju. Od konkurencji i okrucieństwa nie da się uciec. To wątek, który zresztą przewija się przez wszystkie małpie filmy. I te stare, i te nowe. Podżegacze grający na strachu, wzmożeniu moralnym, chęci odwetu dużo szybciej docierają zarówno do małpich, jak i ludzkich serc niż roztropni przywódcy, czy jednostki kierujące się zdrowym rozsądkiem i autentycznym azymutem moralnym. Większość szuka nieustannej rozkoszy w jakiejś zemście, jakiejś uzasadnionej moralnie przemocy.

Realiści i sadyści

Ale nie tylko atomową zagładą na Planetach Małp się żyje. Już w ostatnim ze starych filmów, w “Bitwie o Planetę Małp" (1973) mocno wyeksponowany jest temat wirusa. Dzięsiątkującego ludzi i wspierającego małpią supremację. Temat wróci z “Genezą Planety Małp" (2011), a zdominuje “Ewolucję Planety Małp" (2014) i “Wojnę o Planetę Małp" (2017). Trzeba przyznać, patrząc z perspektywy czasu, że lęki nie były do końca nieuzasadnione, a ich podłoże zostało celnie zdiagnozowane. Co ciekawe, trochę dla siebie weźmie z filmu i anty- i pro- szczepionkowiec.

Oto rozwój medycyny i eksperymenty na zwierzętach związane z nową szczepionką doprowadzają do globalnej epidemii. Wirus rozprzestrzenia się błyskawicznie wraz z siecią połączeń. Kontynent po kontynencie. Lotnisko po lotnisku. Towarzyszą mu wielkie zamieszki społeczne poprzedzające kres ludzkiej cywilizacji. Wszystko trochę jak w 2020 roku. Na szczęście naprawdę odbyło się to w ograniczonym jednak stopniu, a chińskie nietoperze, od których zaczęła się wielka epidemia naszych czasów, póki co nie zdradzają ambicji, by zastąpić ludzkość.

Za to potem mieliśmy do czynienia z wojną - w dużym stopniu będąca efektem politycznych ambicji jednostek. To znowu wątek łączący stare i nowe “Planety małp". Stare filmy są przy tym dużo bardziej wysublimowane i moralnie skomplikowane. Dr Zaius, religijny guru małp z filmu z 1968 roku, wydaje się złym charakterem. Ale to on na końcu okazuje się jedynym tym, który posiada wiedzę o tym, jak ponuro wygląda rzeczywistość. Jego ludzki odpowiednik, dr Hasslein w filmie “Ucieczka z Planety Małp" (1971) chce zamordować potomstwo głównej małpiej bohaterki, czy jak ktoś woli przeprowadzić zabieg aborcji, by uratować ludzkość. Ma w pewnym momencie nawet zawahanie moralne, ale uzasadnia je racją stanu po rozmowie z prezydentem. W latach 70. szukano jeszcze takich subtelności, próbowano wniknąć w ludzką naturę, oceniać trudne wybory. Dzisiejsze hollywoodzkie widowisko lubi prostotę. Caesar, małpi przywódca z trzech nowych filmów, jest do końca mądry i szlachetny, a jego przeciwnicy to okrutni psychopaci, których w końcu  i tak trzeba zabić. Tak jest zarówno ze zmutowanym psychopatą Kobą, który wywołuje wojnę z ludźmi, jak i szalonym, sadystycznym pułkownikiem z “Wojny o Planetę Małp" (1917), który okrucieństwa dowiódł, mordując własnego syna.

Małpi marksizm?

“Planeta małp" doczekała się już nawet opracowań naukowych, a nawet prób ideologicznego wykorzystania. Choćby niderlandzki akademik Dan Hassler-Forest przeprowadził całkiem poważną analizę cyklu jako wyrazu nowej samoświadomości rewolucyjnej wymierzonej w kapitalizm.

Oczywiście filmy te odnoszono także do kwestii konfliktu ras i niewolnictwa. Zresztą wśród pochwał zdarzały się i głosy krytyki, bo uciskani przecież błyskawicznie zamieniają się tu w stosujących przemoc uciskających.

Faktycznie, w “Planetach Małp" pojawia się wątek walki klasowej, biednych i bogatych, lub nawiązania do wyzwolenia z niewolnictwa lub równouprawnienia czarnoskórych. Wprost jest to powiedziane w “Podboju Planety Małp" (1972). 

Ze skojarzeniem porównującym filmową walkę gatunków do prześladowań rasowych twórcy wszystkich filmów jednak bardzo uważali. Przyczyna była oczywista - by nie narazić się samemu o najbardziej wulgarne, rasistowskie porównania. W “Ucieczce..." pojawia się z kolei, nieco kpiarsko, wątek ówczesnego feminizmu, w który angażuje się, podążając za nowojorskimi modami, główna bohaterka.

Ale też - trzeba przyznać - sprawę polityczną często w całej serii  inteligentnie niuansowano, można by rzec urealniano, pokazując skomplikowanie historii w ogóle. Nawet wspomniany pułkownik, czy najwięksi agresorzy z obu stron, potrafią snuć refleksję, że nie kieruje nimi poczucie wyższości czy gatunkowy rasizm, a konieczność ochrony interesów i przynależność. Caesar zabija ludzi, choć wojnę wywołał jego psychopatyczny pobratymiec Koba. Czasem smutno powtarza, że to małpy wywołały tę wojnę, ale teraz to już nie ma znaczenia. Trudno powiedzieć czy to jeszcze darwinizm biologiczny, czy już społeczny, ale wszystko sprowadza się do smutnej małpiej konstatacji, że nie różnimy się aż tak bardzo od siebie. A także smutnej ludzkiej konstatacji, że nic nas nie zmieni. 

A kto ma dosyć tej całej małpiej polityki może sięgnąć po remake oryginalnego filmu w reżyserii nieocenionego w takich sprawach Tima Burtona z 2001 roku. Małpie miasta wyglądają tam, jak obrazy Boscha czy Bruegele’a, a kwestia podróży z prędkością światła doprowadzona jest do ostatecznego absurdu. Niestety tu rodzi się też poważne pytanie polityczne o sens egzystencji i tych wszystkich wojen. Zarówno małpich jak i ludzkich. Zresztą niewielka to różnica.

Kobaltowa zagłada

Pierwsza “Planeta Małp" była zamkniętym moralitetem. Okrutnym żartem z widzem do końca wierzącego lub choć łudzącego się, że wszystko to dzieje się gdzieś daleko. Ale sukces filmu szybko pociągnął kontynuację, a w końcu akcję ściągnął do naszych czasów.

Wcześniej jednak, w filmie “W podziemiach Planety Małp" (1970) zastajemy pozostałości Nowego Jorku i poziom psychodeliczności rzadko osiągany w kinie, a na pewno najwyższy dla tego cyklu filmowego. W zastygłym w kamiennym podziemiu Manhatanie żyje nowa rasa popromiennych ludzi, którzy w skamieniałej Katedrze Świętego Patryka modlą się do wielkiej złotej bomby. Wśród licznych postapokaliptycznych obrazów Nowego Jorku ten jest chyba najbardziej wyrafinowany. Podobnie jak dość dokładnie przedstawiony kult nuklearny. Bomba ma zapewnić pokój przez wizję samozniszczenia. To przecież karykatura, krytykowanej wówczas często, nuklearnej doktryny wojennej Zachodu. Wyznawcy bomby obawiają się ataku “materialistycznie nastawionych" małp. Te drugie chcą ostatecznie rozprawić się ze starym światem represji, wojen i wyzysku by zbudować nowy lepszy świat, gdzie małpa nie zabija małpy. Wszystko to prowadzi do apokalipsy. Nieliczni są przeciwko. Pojawia się nawet siedzący protest małpich przeciwników wojny aresztowanych przez małpią policję. Nawiązanie do zimnej wojny jest oczywiste. Ale nie jedyne.   

“W podziemiach Planety Małp" powstał w 1970 roku i jest tu tyle odniesień, że trzeba by go chyba obejrzeć z 10 razy by wszystkie wyłapać. Elementy religijne czerpią z chrześcijaństwa, ale i modnych wówczas religi New Age, w tym scjentologii wymyślonej kilkanaście lat wcześniej przez pisarza L. Rona Hubbarda, będącej kultem  science-fiction. Scjentolodzy zresztą odwzajemniali się i uważali, że filmy i książki, takie jak “Planeta Małp" są cieniem odległych wspomnień zachowanych w podświadomości gatunku.

Także bomba kobaltowa, będąca obiektem modłów, to znak czasu i symbol kultury masowej. To legendarna broń, która mogłaby dokonać zagłady świata. Od czasu do czasu pojawiają się pogłoski, że któreś z mocarstw nad nią pracuje, ostatnio miała to być Rosja. Jednak na pewno bomba kobaltowa występowała tylko w licznych filmach science-fiction, między innymi w “Star Treku", “Terminatorze", “Jamesie Bondzie", a także serialu “Designated Survivor". No i jeszcze hipnoza jako broń. Sprawianie by armie lub społeczeństwa przeciwnika zwracały się przeciwko sobie, destrukcja psychiczna bez walki. To także bardzo wówczas modny wątek i lęk. W latach 60 - 70 to także miała być cudowna broń przyszłości. Z czasem jednak okazało się, że nie ma ucieczki od starej, znanej socjotechniki.