Na tę wiadomość fani jednej z najzabawniejszych, choć pechowych blondynek współczesnego kina, czekali niemal dekadę. "Bridget Jones powraca" - ogłosiła wytwórnia Universal Pictures w połowie kwietnia bieżącego roku, informując przy tym, że prace przedprodukcyjne nad "Bridget Jones 4" trwają już w najlepsze.
W tytułową bohaterkę ponownie wcieli się dwukrotna laureatka Oscara, Renée Zellweger, i chyba nikt nie wyobraża sobie innej aktorki w tej roli. Bo choć najważniejsze filmowe nagrody na świecie zawdzięcza całkiem innym rolom, sławę i rekordowe gaże zapewniła jej właśnie postać Bridget Jones. Co ciekawe, o ile do udziału w trzecim filmie o losach zwariowanej Brytyjki producenci musieli ją długo namawiać, (i spełnić listę warunków), tym razem chęć powrotu do roli Bridget, Zellweger zasugerowała sama.
Co wiadomo na dziś o projekcie? Roboczy tytuł czwartej części filmowej opowieści brzmi "Bridget Jones: Mad About The Boy", (czyli "Bridget Jones: Szalejąc za facetem"), co sugeruje, że inspiracją dla filmu jest wydana w 2013 roku kolejna powieść Helen Fielding, pod tym właśnie tytułem. (Ostatni film z 2016 roku "Bridges Jones 3", w przeciwieństwie do dwóch wcześniejszych - "Dziennik Bridget Jones" z 2001 oraz "Bridget Jones: W pogoni za rozumem" z 2004 roku, nie był adaptacją jej powieści).
We wspomnianej książce Fielding bohaterka jest wdową z dzieckiem, bo poślubiony przez nią Mark Darcy zginął w tragicznym wypadku. To dlatego, grający go od początku Colin Firth, według informacji NBC News nie pojawia się w obsadzie czwartego filmu, co zasmuci jego fanki. Producentom udało się jednak cudem ponownie zagwarantować udział Hugh Granta, który wróci jako Daniel Cleaver. (Nie było go w ostatnim filmie, bo Grant odmówił powrotu w roli Cleavera, tak więc twórcy go uśmiercili).
Można więc powiedzieć, że panowie zamienili się teraz rolami - cudownie ocalały Daniel powraca na ekran, a żegnamy - zmarłego w przerwie między trzecią a czwartą opowieścią - Darcy’ego. NBC spoileruje również, że 51-letnia Bridget nie tylko wróci do skomplikowanych relacji z Danielem, ale również wplącze się w romans ze znacznie młodszym od niej partnerem, (granym przez zaledwie 27-letniego Leo Woodalla, gwiazdora przeboju Netflixa "Jeden dzień").
I właśnie emocjonalne rozdarcie między dwoma mężczyznami, okraszone problemami wychowawczymi z dwójką dzieci, stanowić ma trzon fabuły czwartej opowieści o losach Bridget Jones.
Aż trudno uwierzyć, że od premiery pierwszego filmu z tej serii minęły już prawie 24 lata, a losy Bridget śledzi drugie pokolenie widzów.
Gdy "Dziennik Bridget Jones" trafił na ekrany, był rok 2001. Kino zdążyło już odkryć, że minął czas kultu bogiń. Duże i małe ekrany zaczynały szturmować kobiety niekoniecznie idealne - z nogami do szyi i wymiarami BB, za to niezależne, robiące kariery zawodowe i inteligentne. Niestety, zbyt często samotne, a w najlepszym wypadku nieszczęśliwe w miłości. Modę na nie wylansowały świetne, kultowe dziś seriale, które w końcu lat 90. położyły fundamenty pod późniejszy sukces "Bridget Jones...".
Najsłynniejsza, najstarsza siostra Bridget, Ally McBeal, (w tej roli Calista Flockhart), była wręcz prawdziwą instytucją. Błyskotliwa, atrakcyjna (choć zdecydowanie zbyt szczupła) prawniczka, nie do pobicia na sali sądowej, za to z wiecznym pechem i z niespotykanym wręcz talentem do zakochiwania się w niewłaściwych facetach. Producent serialu David Kelly opowiadał, że większość listów do twórców stanowiły te, których autorki z lubością informowały: "do czasu Ally McBeal nie wierzyłam, że ktoś ma większego pecha w miłości niż ja". Pechowa Ally trafia bowiem wyłącznie na: a) żonatych, którzy ukrywają swój stan cywilny, b) zakamuflowanych gejów, c) emocjonalnych popaprańców, którzy w decydującym momencie tęsknią do mamusi.
Przez większość swojego życia była jednak tak naprawdę zakochana w Billym, koledze prawniku, którego spotkała po latach w pracy. Niestety, nie był on już singlem, a w kancelarii pracowała także jego żona. Przez kolejnych pięć sezonów (serial emitowano ponad pięć lat) Ally nie przestawała szukać swojej drugiej połówki. Jej słynne powiedzonka w stylu: "mężczyźni są jak guma do żucia - w czasie żucia tracą smak", albo "na pierwszej randce nie całuje gentleman, na drugiej gej", udowadniały, że mimo sercowych problemów nie straciła poczucia humoru. Na przekór kolejnym kopniakom lubiła powtarzać, że "kiedy łączą się ze sobą właściwi ludzie, na zawsze już razem zostają". Tę teorię na własne potrzeby nazywała "mcbealizmem" i wierzyła w nią niczym w dogmat Trójcy Świętej.
Kolejna bliską krewną Ally - równie błyskotliwą, choć bardziej perwersyjną - była dziennikarka specjalizująca się w temacie seksu - Carrie Bradshaw z serialu "Seks w wielkim mieście". Powstał on po części na podstawie książki Candance Bushnell, będącej zbiorem jej felietonów z gazety "New York Observer", co jeszcze bardziej zbliża go do opowieści o losach Bridget Jones, której narodziny miały identyczne źródło.
Carrie, główna bohaterka serialu, stanowiła ponoć alter ego pisarki. Grana przez Sarah Jessikę Parker bohaterka prowadziła rubrykę w kobiecym magazynie, w której pisała o roli seksu w życiu współczesnej kobiety. Zamiast psychologicznych analiz oferowała wykłady z seksuologii stosowanej i jej roli nie do przecenienia w swoich własnych związkach.
Serial był kulturowym fenomenem. Carrie i jej trzy przyjaciółki, nowojorskie singielki w przedziale wieku od lat trzydziestu kilku do czterdziestu z hakiem, robiły kariery i również szukały wielkiej miłości. Nierzadko droga do niej wiodła właśnie poprzez seks, co było aktem odwagi w purytańskiej Ameryce, ale sprawdziło się świetnie. Samej Carrie, atrakcyjnej, lecz dalekiej od ideału filmowej urody, do doskonałości było równie daleko co Bridget. Nie narzekała jednak na brak męskiego zainteresowania. Niestety, ona także miała pecha w miłości. Jej perypetie z Mr. Bigiem, narcystycznym, niezwykle atrakcyjnym mężczyzną, w którym była po uszy zakochana, stanowiły główną dźwignię serialu.
Podobnie jak jej przyjaciółki, raniona i porzucana, próbowała traktować mężczyzn w sposób instrumentalny. Gołym okiem widać było jednak, że to poza. W głębi duszy Carrie to niepoprawna romantyczka tak jak Bridget i Ally czekająca na księcia.
Obie bohaterki "udeptały" ścieżkę dla popularności Bridget Jones.
Wszystko zaczęło się od rubryki pod nazwą "Dziennik Bridget Jones" którą Helen Fielding, angielska dokumentalistka i powieściopisarka, prowadziła w latach 90. w londyńskim dzienniku "The Independent".
Jej bohaterka różniła się bardzo od doskonałych dziewczyn z okładek - miała tuzin uzasadnionych kompleksów, nadwagę, w żadnym razie nie można jej było nazwać pięknością, a do tego nadużywała alkoholu i pech prześladował ją w najbardziej kuriozalnych sytuacjach. Największym jej problem był jednak fakt bycia singielką i brak stałego partnera u boku.
Gdy Fielding otworzyła w internecie stronę poświęconą Bridget Jones, lawina listów spowodowała blokadę sieci. "Bridget to ja" - pisały kobiety z całego świata. Pytania dotyczące szczegółów z życia jej bohaterki i prośby o rady w kwestiach damsko-męskich przyprawiły ją o zawrót głowy. Dotarło do niej wówczas, że sfrustrowana własną niedoskonałością Bridget Jones awansowała do roli symbolu nowoczesnej kobiety przełomu wieków. Ktoś namówił ją, by swoje pełne humoru opowieści poskładała w całość i wydała.
Ten ktoś trafił w dziesiątkę. Książka Fielding przez wiele miesięcy była na pierwszym miejscu brytyjskiej listy bestsellerów, a później zrobiła furorę w Ameryce. I choć opinie na temat "Dziennika Bridget Jones" podzieliły czytelników, został on przetłumaczony na... czterdzieści języków. W sumie sprzedano ponad 5 mln egzemplarzy książki, a jej autorka z dnia na dzień została milionerką. Trudno zatem się dziwić, że szybko pojawił się pomysł przeniesienia opowieści o Bridget na ekran.
Prawa autorskie kupiła od pisarki amerykańska wytwórnia Universal. Rozpoczęto poszukiwania aktorki do roli zwyczajnej dziewczyny z sąsiedztwa z kompleksami, co już na starcie wyeliminowało kilka pięknych pań z Julią Roberts na czele. Poważnie rozważano kandydaturę pięknej, ale wtedy dość pulchnej, świeżo upieczonej gwiazdy "Titanica" Kate Winslet. Ostatecznie uznano, że jest jednak za młoda (miała zaledwie 25 lat) i wybór padł na 32-letnią wówczas Renee Zellweger (z natury drobną blondynkę o pełnej, księżycowej buzi), która zgodziła się na potrzeby roli przybrać na wadze kilkanaście kilogramów.
Renee była wówczas znana głównie z filmu Camerona Crowe'a "Jerry Maguire", w którym była partnerką Toma Cruise'a. Rola Bridget wkrótce uczyniła ją sławną na całym świecie.
"Dziennik Bridget Jones", jak widać, trafił idealnie w swój czas. Przeniesienie powieści na ekran nie było zadaniem skomplikowanym, a niektóre odstępstwa od pierwowzoru wyszły filmowi na dobre. Przesunięcie akcentów uczyniło z buntowniczego manifestu trzydziestolatki historię jej Wielkiego Polowania na Mężczyznę. Za sprawą finezyjnych dialogów i znakomitej gry aktorskiej Zellweger, pod względem walorów artystycznych film przebił książkę. Najlepszym tego dowodem była nominacja do Oscara dla aktorki, która dodajmy, jako rodowita Amerykanka z Teksasu, musiała uczyć się na potrzeby roli brytyjskiego akcentu. Poradziła sobie wyśmienicie.
Reżyserka Sharon Maguire wyposażyła filmową Bridget w wielkie poczucie humoru, zaś Zellweger szybko awansowała do grona najlepiej opłacanych aktorek w Hollywood. (Specjalny bonus w postaci kilku milionów dolarów dostała za zrujnowanie swojej nienagannej sylwetki na potrzeby ekranowej bohaterki). Bridget rozpacza więc nad dodatkowymi kilogramami, ukrywa je z pomocą obciskających majtasów (scena w filmie, w której obiekt jej westchnień odkrywa ich obecność, należy do najzabawniejszych) i krok za krokiem popełnia straszliwe gafy.
W noworoczny ranek postanawia zmienić swoje życie - chce stracić kilka kilogramów, ograniczyć alkohol, a przede wszystkim przestać fantazjować na temat szefa, Daniela Cleavera, playboya i bon vivanta (Hugh Grant). Wszystko po to, aby znaleźć miłość życia. Wkrótce poznaje przystojnego prawnika Marka Darcy'ego (Colin Firth), w którym jej matka widzi idealnego kandydata na męża. Skomplikowane relacje między tą trójką bohaterów stanowią oś fabularną filmu.
Bohaterce Fielding obcy jest intelektualizm Ally McBeal i wyrafinowanie felietonistki Carrie, choć nie należy do głupich gąsek. Jednak choć mniej skomplikowana od koleżanek, wyróżnia się bezpretensjonalnością. Atutem filmu są też smakowite monologi wewnętrzne Bridget. Choćby postanowienie: "będę pozytywnie nastawiona do wszystkiego i odmienię swoje życie: zgłębię arkana polityki, rzucę palenie i zbuduję nietoksyczny związek z dojrzałym mężczyzną". Żadna z tych rzeczy, jak wiemy, nie udaje się Bridget i za to m.in. kocha ją damska część publiczności. Wystarczyło, by nakręcona za 25 mln dolarów produkcja, przyniosła 330 mln dolarów zysku, co było wówczas kwotą gigantyczną.
Ciąg dalszy historii Fielding zdążyła napisać, jeszcze nim na ekrany trafił pierwszy film. A że okazał się wielkim sukcesem, wytwórnia Working Title Film wykupiła prawa do sequela - tym razem za okrągły milion dolarów. Już po pierwszym weekendzie film - w Polsce znany jako "Bridget Jones: W pogoni za rozumem" zarobił 5,6 mln funtów w Anglii - rodzinnym kraju bohaterki, w Ameryce natomiast 12 mln dolarów. Bridget ponownie bryluje pomiędzy dwoma znanymi z pierwszego filmu mężczyznami, choć nie tylko. Na skutek komedii omyłek trafia po drodze do więzienia w Tajlandii, a na końcu łapie ślubny bukiet na powtórnym weselu matki...
Drugi film nie był już tak finezyjną i bezpretensjonalną opowieścią jak pierwszy, być może dlatego, że zbyt mocno ingerowano w oryginał literacki pióra pani Fielding. Ale zyski z drugiej części przygód Bridget i tak sięgnęły 250 mln dolarów.
Aż trudno więc uwierzyć, że tyle lat twórcy czekali na realizację trzeciego filmu.
O ile między pierwszym filmem a jego sequelem minęły zaledwie trzy lata, trzecia część opowieści o losach Bridget pojawiła się na ekranach dopiero po 12 - letniej przerwie. To mnóstwo czasu. Bridget ma już 43 lata i bagaż doświadczeń. Ponieważ jak już wiemy, w trzeciej książce Helen Fielding, (jest nią właśnie ekranizowana "Bridget Jones: Szalejąc za facetem"), pan Darcy zostaje uśmiercony, producenci odsunęli ją na bok i poprosili o napisanie scenariusza, który uwzględniałby obecność Marka w życiu Bridget.
Fielding w pracy pomagała tym razem laureatka Oscara za scenariusz do "Rozważnej i romantycznej" Emma Thompson - jedna z najwybitniejszych brytyjskich aktorek. Napisała również dla siebie - w roli ginekolożki - smakowity epizod, będący jednym z najzabawniejszych fragmentów filmu. Ironią losu jest to, że Mark Darcy nie uniknął śmierci, bo i tak zabraknie go w nadchodzącym filmie. Zdążył na szczęście w "Bridget Jones 3" zostać mężem naszej bohaterki.
Trzeci film o losach impulsywnej Brytyjki dorównuje finezją i dowcipem pierwszemu sprzed 15 lat, co z pewnością jest zasługą powrotu w roli reżyserki Sharon Maguire. Osią fabuły jest ciąża głównej bohaterki, dodajmy: późna ciąża 43-letniej singielki, a więc kobiety w wieku zdecydowanie dojrzałym. Do bycia tatusiem aspiruje aż dwóch panów. Miejsce uśmierconego Daniela (Hugh Granta) zajął nowy adorator, grany przez Patricka Dempseya. Jest nieco przewidywalnie, lecz błyskotliwe dialogi i inteligentny humor rekompensują brak gwałtownych zwrotów akcji. Oscarowy duet Zellweger - Firth bawi do łez, a Dempsey dotrzymuje im kroku. Twórcy zapowiadali wtedy, że to już prawdopodobnie ostatnia część perypetii szalonej Angielki, dziś już wiemy, że nie dotrzymali słowa. "Bridget Jones 3" różni się od dwóch wcześniejszych filmów, choć specyficzny klimat serii, podlany typowo brytyjskim humorem, został zachowany.
Ten film jest jednak znacznie bardziej refleksyjny (w końcu mówi o późnym macierzyństwie), pełen obserwacji społecznych, a nawet aluzji do osób publicznych, których nie było w poprzednich dwóch częściach. Jedno pozostaje niezmienione - nieszczęśliwe zbiegi okoliczności wciąż trafiają się Bridget seriami, a jej talent do wpadania w tarapaty pozostał nienaruszony. Ponieważ Renee, (już z Oscarem na koncie), tym razem odmówiła przybrania na wadze (choć nadmiar kilogramów był główną zmorą bohaterki i w pewien sposób ją określał), z tym poradzono sobie bez trudu - ciąża i sztuczny brzuch zamknęły temat.
Pojawił się jednak inny problem: operacje plastyczne twarzy, jakie aktorka zafundowała sobie w 2014 roku, które zmieniły ją niemal nie do poznania. Operacje, które wywołały sensację i sprawiły, że zupełnie nie przypominała w filmie dawnej Bridget. I choć widać, że charakteryzatorzy na planie wychodzą nomen omen ze skóry, zmiana jest uderzająca. Przez większość filmu mamy uczucie, że w jej rolę wcieliła się inna aktorka. Nie bez powodu recenzent czołowego brytyjskiego dziennika "The Guardian" w złośliwej recenzji napisał, że ma wrażenie, iż "odtwórcą roli Bridget jest... Doktor Who, który ma moc odradzania się na nowo, więc mogą go grać kolejni aktorzy". (Mowa o bohaterze popularnego serialu science fiction, który podróżuje w czasie i w przestrzeni). Pisano nawet, że Renee zoperowała się właśnie po to, by nie kojarzono ją z postacią Bridget Jones, co oczywiście jest wyssaną z palca teorią.
Jedno nie ulega wątpliwości: Zellweger wycięła twórcom serii o Bridget Jones numer, który zaprzecza wszystkiemu, co uosabia jej bohaterka. Odtwarzając rolę pełnej niedoskonałości kobiety, która uczy się taką siebie akceptować, za co ją kochamy, udowodniła, że własnych braków akceptować nie potrafi.
Nie zmienia to na szczęście faktu, że z rolą i tym razem poradziła sobie znakomicie. Dziś, po dekadzie jaka minęła od chirurgicznych ingerencji, Renne znów przypomina dawną siebie. Poza tym jej bohaterka jest po pięćdziesiątce, więc siłą rzeczy i tak musiała się zmienić, dzięki czemu problem zniknął.
Czwarty film o losach Bridget Jones, tym razem 51-letniej samotnej matce dwójki dzieci, w epoce mediów społecznościowych i aplikacji randkowych, twórcy zaplanowali na Walentynki 2025 roku. Oprócz Hugh Granta, (cudem odnalezionego po rzekomym tragicznym wypadku, w ostatniej scenie poprzedniego filmu), powróci także Emma Thompson, pamiętna położniczka Bridget. Być może ponownie również współautorka scenariusza.
Swego rodzaju fenomenem jest to, że mimo tak długich przerw pomiędzy kolejnymi filmami serii, wciąż cieszą się one wielkim zainteresowaniem kolejnych fanów. Łącznie zarobiły już 750 milionów dolarów i nie ulega wątpliwości, że "Bridget Jones 4" przekroczy czarodziejską granicę miliarda dolarów dochodu.
Wydaje się, że tajemnica powodzenia kolejnych opowieści o losach Bridget Jones tkwi w zwyczajności bohaterki granej przekonująco przez Renee Zellweger i w zgodzie na jej niedoskonałość. W umiejętnym balansowaniu między komizmem a melancholią, a wreszcie w prostym przesłaniu, że szczęście polega na akceptowaniu siebie.
Tylko i aż tyle.