Dokładnie 60 dni po tym, jak ziemia zatrzęsła się po raz pierwszy, odwiedziłem jeden z regionów najbardziej dotkniętych tragedią. Metropolia i jednocześnie prowincja Hatay została zniszczona w 75 proc. Pojechałem tam, aby odwiedzić moich przyjaciół. Ich rodzina straciła podczas trzęsienia blisko 10 krewnych, w tym dzieci - dwie dziewczynki, które zginęły przygniecione przez ścianę we własnym pokoju. W południowej Turcji takich historii jest tysiące. Nie ma rodziny, która nie straciłaby najbliższych.
W Hatay nie istnieje ulica, która nie zostałaby naruszona. Ten najbardziej wysunięty na południe region graniczący z Syrią wygląda dziś tak, jakby spadła tam bomba atomowa. Większość domów i bloków nadaje się jedynie do wyburzenia. Przed trzęsieniem ziemi mieszkało tam ponad półtora miliona osób. Dziś wiele ulic jest pustych. Szczególnie Antakya, historyczna część prowincji, została poszkodowana tak bardzo, że prawie wszyscy stamtąd uciekli. Główny deptak, na którym znajdowało się kilkadziesiąt restauracji, kawiarni, barów i liczne hotele, zamienił się w jedno wielkie gruzowisko. W centrum tylko od czasu do czasu można spotkać pojedynczych mieszkańców, którzy przejeżdżają tu tylko po to, by zabrać ze zrujnowanych mieszkań najważniejsze rzeczy. Mogą jednak wejść do nich tylko pod warunkiem, że budynek nie grozi zawaleniem.
Gdzie przeniosło się codzienne życie? Różnie... Niektórzy wyjechali do swoich rodzin w innych częściach Turcji, jeszcze inni, tak jak moi przyjaciele, rozbili namioty przed domami, na ulicy lub w miejskich parkach. Mieszkają w ten sposób od dwóch miesięcy, bez bieżącej wody, toalety i łazienek. Ludzie w Hatay i sąsiednich regionach przeżyli już zimne i deszczowe dni, ale przed nimi kolejne tygodnie, tym razem słoneczne i wyjątkowo gorące. Latem temperatury do 40 stopni są codziennością. W takich warunkach trudno będzie wytrzymać pod plastikowymi plandekami.
Teoretycznie istnieje możliwość zakupu kontenerów. Jednak wiele osób nie stać na ich zakup ze względu na szalejącą inflację w Turcji i słabnącą lirę. Wydatek 3 tys. euro na tymczasowe kwaterowanie dla wielu jest poza zasięgiem. Mówimy tu o niewielkim kontenerze bez toalety, gdyż te wyposażone w miniłazienki kosztują znacznie więcej. Pomoc, którą zaoferowały władze, jest właściwie jałmużną, gdyż na rodzinę przeznaczono zaledwie 15 tys. tureckich lir, czyli około 700 euro.
Ludzie w Hatay są wściekli i oskarżają prezydenta Erdogana o celowe odmawianie im pomocy. Są przekonani, że to kara za to, że w ich regionie rządzi opozycja. Wydawałoby się, że w czasie trwającej kampanii wyborczej w Turcji, gdzie już 14 maja odbędą się wybory prezydenckie i parlamentarne, sytuacja powinna wyglądać inaczej. Jednak poszkodowani mówią wprost: AKP (ugrupowanie prezydenta Erdogana) nie inwestuje tam, gdzie i tak nie da się przekonać ludzi do poparcia władzy. Rozmawiając z wieloma osobami na ulicach Antakyi, słyszałem ciągle jedną, tę samą historię. Pomoc w postaci służb i policji pojawiała się tu kilka dni po pierwszych silnych wstrząsach. W pierwszych dniach ludzie byli zdani sami na siebie. To oni wyciągali z gruzów poszkodowanych, to oni zabezpieczali budynki przed złodziejami, którzy natychmiast ruszyli na łowy.
Dziś policja i wojsko jest na miejscu. Mundurowi i tajniacy pilnują ulic i nierzadko widać, jak prowadzą kogoś w kajdankach. Mimo że w mieście sąsiedzka solidarność jest widoczna gołym okiem, nie brakuje też szabrowników, liczących na to, że znajdą jakieś cenne rzeczy w opuszczonych domach. Nie jest to wielkim zaskoczeniem, bo niezależnie od położenia geograficznego, tam gdzie dzieją się dramaty, są również źli ludzie. Mieszkańcy Hatay przyzwyczali się do swoich nowych warunków i starają sobie jakoś radzić, przede wszystkim tam, gdzie jest trochę więcej przestrzeni, czyli na przedmieściach. To właśnie tam można liczyć na jakąkolwiek pomoc.
W jednym z parków spotkałem samorządowców z Şile koło Stambułu, którzy dotarli tu szybciej niż rządowa pomoc. Już dwa dni po pierwszym silnym trzęsieniu ziemi przyjechali tu z 20-osobową ekipą, rozkładając wielki namiot. Do dziś funkcjonuje w nim stołówka, apteka i minimarket, ponieważ w mieście wciąż nie działają sklepy. Jest to jedyne miejsce, w którym można zjeść ciepły posiłek, odebrać za darmo prowiant, wodę pitną i najpotrzebniejsze rzeczy. Wolontariusze pracują przez całą dobę. Choć ich misja była przewidziana na pół roku, dziś mówią mi, że ich pobyt trzeba będzie przedłużyć, bo ludzie tu nie poradzą sobie bez pomocy z zewnątrz.
Życie w Hatay obecnie przypomina horror. Trudno mówić tu nawet o prowizorce, gdyż prowizoryczne życie to takie, gdy ludzie wiedzą, że to tylko warunki czasowe. Tymczasem dla większości przyszłość to wielki znak zapytania. Mówią wprost, że bez wsparcia nie uda się im wybudować nowych domów. Niewielu tu myślało o wykupieniu polis ubezpieczeniowych, a oszczędności ulotniły się w ostatnich miesiącach, gdy okazało się, że Turcja ma ogromne problemy ekonomiczne, a inflacja stała się nawet trzycyfrowa. Dziś nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na przyjazd kolejnych urzędników, którzy podejmą decyzję w sprawie rozbiórki domu, dadzą zielone światło na przyjazd ekip budowlanych, które załadują na ciężarówki gruz. Sprzątanie miasta może potrwać nawet latami, mimo że ruch pomiędzy miastem a wysypiskami gruzu odbywa się niemal przez całą dobę. Bo tego gruzu jest po prostu za dużo.
Sprzątanie jest wyjątkowo uciążliwe, gdyż nad metropolią unoszą się gęste chmury kurzu. Lekarze, z którymi rozmawiałem, dostrzegają teraz, że coraz więcej osób zaczyna chorować na płuca, dlatego zaleca się wszystkim noszenie maseczek. Za kilka tygodni medycy staną przed kolejnym problemem - w wielu miastach może wybuchnąć epidemia spowodowana tragicznymi warunkami sanitarnymi. Zbliżające się upały tylko pogorszą sytuację. Zagrożeniem są również insekty, które, jak twierdzą lokalne służby sanitarne, będą przenosić niebezpieczne bakterie i wirusy.
Chociaż władze w Ankarze mówią o ponad 45 tys. ofiar śmiertelnych, zdaniem regionalnych władz, ta liczba może być zdecydowanie wyższa. Trudno się z tą tezą nie zgodzić, widząc wciąż zasypane gruzem ulice. Nietrudno sobie wyobrazić, że w zawalonych budynkach znajdują się kolejne ciała ofiar trzęsienia ziemi. Ponieważ ginęły całe rodziny, w wielu przypadkach nikt nie zgłaszał zaginięcia najbliższych. Na przedmieściach Antakyi wciąż odbywają się kolejne pogrzeby, często anonimowe. Na nagrobkach widnieją tylko numery, dzięki którym być może w przyszłości, przy pomocy badań genetycznych, uda się zidentyfikować część ofiar trzęsienia ziemi. Prowizoryczny cmentarz na trasie wyjazdowej w kierunku syryjskiej granicy posiada kilka kwater, z których jedna została przeznaczona dla uchodźców z Syrii. Ci, którzy po wybuchu wojny masowo przyjeżdżali do Hatay z przygranicznych prowincji, również zostali dotknięci tragedią.
Trzęsienie ziemi przyniosło ze sobą wiele problemów w regionie. Jednym z nich jest rosnące bezrobocie. Pracę stracili właściciele małych i średnich przedsiębiorstw, firmy, państwowe instytucje, muzea, hotele, a także restauracje czy kawiarnie. Podobnie jak w przypadku prywatnych domów, szybki powrót do normalności wydaje się niemożliwy. Jednak kiedy pytam ludzi, czy chcą stąd wyjechać, wiele osób tylko kiwa głową, wskazując, że tu zostają, ponieważ rozpoczęcie życia od nowa w innych regionach również nie będzie łatwe. Sytuacja ekonomiczna w całej Turcji jest bardzo trudna.
Mimo smutnego obrazu Hatay, można tu usłyszeć coś, co choć trochę podbudowuje tych ludzi. Mówią jedno: choć dziś nasze miasto można zrównać z ziemią za pomocą spychaczy, nikt nie zniszczy naszej lokalnej społeczności. To fakt, jest ona wyjątkowa. Prowincja Hatay to miejsce, w którym krzyżuje się wiele kultur. To bogata historia kulturowa Turków, Ormian, Żydów, Persów, Arabów, a nawet starożytnych Rzymian. To miejsce ważne dla muzułmanów i chrześcijan. I choć ich symbole, takie jak kościoły i meczety, również zamieniły się w gruzy, ludzie mówią jasno, że tu wrócą. Podkreślają to w dwóch językach: tureckim i arabskim, bo tak tu właśnie rozmawia się.