Reklama

Piotr Witwicki: Napisałeś o miłości Polki do Rosjanina. Właśnie tego wszyscy teraz potrzebowaliśmy.

Łukasz Orbitowski: - To nie było tak, że zimą tego roku zadzwoniłem do Moskwy, by powiedzieć: Wołodia, ruszaj na Kijów, bo książka musi się sprzedać.

Reklama

Ten wątek to jest jakaś perwersja.

- Bo współczesność dodała do tej książki nowy kontekst, ale ja bym nie chciał, by ktoś pomyślał, że promuję się na wojnie. W końcu napisałem to wszystko dużo wcześniej. Zastanawiałem się, czy nie zmienić mojego Ruska na Ukraińca, ale byłoby jeszcze gorzej. Zostało, jak zostało. Takie miłości się zdarzały. Zresztą ta miłość też się zdarzyła, bo ona jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Był sobie kapitan Nikołaj Artamonow, który uciekł ze swoją kochanką Ewą przez Bałtyk.

"Każda prawdziwa miłość jest trudna" zauważa już na drugiej stronie twojej książki główny bohater.

- To prawda. W życiu nie ma nic za darmo. Jak kogoś naprawdę kochasz, to musisz często zrezygnować z czegoś, co było dla ciebie naprawdę ważne. Akurat w wypadku moich kochanków, to wszyscy są przeciwko nim. Oni muszą się postawić światu i to robią. On odwraca się od poprzedniego związku, a ona od rodziców, to są przecież ogromne koszty. Fryderyk Nietzsche powiedział, że to, co się bierze z miłości, jest poza dobrem i złem.

"Kto kocha, jest poza dobrem i złem" mówi kapitan Kola, gdy chce przekonać Helenę, by do niego wróciła.

- Tutaj użyłem tego cytatu ironicznie. On zapomniał powiedzieć Helence, że jest żonaty. Zaprasza ją do knajpy i rzuca do stóp masę farmazonów. Prawda jest jednak taka, że skoro przyszła na spotkanie, to wiadomo, że wróci. To taka sytuacja, gdy jesteśmy niewolnikami naszych emocji. Miłość bywa potężniejsza od nas.

A kiedy ty się właściwie stałeś pisarzem od miłości? Twoje pierwsze książki w ogóle nie wskazywały, że to może pójść w taką stronę.

- Jeżeli mnie czegoś życie nauczyło, to spokoju i wyrozumiałości.

I to pozwala na lepsze pisanie o uczuciach?

- Uważam, że to przekroczenie własnej samczości, którego dokonałem w tej książce, to mój rekord życiowy. Lepiej nie umiem. Były oczywiście fragmenty, gdy pytałem narzeczoną, co powinna pomyśleć albo zrobić Helena w jakiejś sytuacji.

To może ta książka was zbliżyła.

- Dokładnie odwrotnie. My w czasie pracy nad tą książką głównie się kłóciliśmy. Ta książka i jej długi czas powstawania położyły się raczej cieniem na naszej miłości, niż ją wzmocniły. Na szczęście przetrwaliśmy.

Przez wycieczki do Gdyni?

- Najpierw przeorała nas pandemia, choć pewnie nie tak, jak trenerów personalnych czy gastronomię. Miałem pisać książkę, ale byłem zatrząśnięty z czterema osobami na chacie. Dość źle znosiłem, że ktoś się kręci i z biegiem czasu stałem się wrzodem na dupie.

Było ciężko?

- Mogło być tak, że piszę o tej miłości, ale tej miłości już nie ma.

Wtedy mógłbyś napisać od razu następną książkę o smutku.

- Wolę mieć dobre życie niż dobre książki.

A obserwujesz wnikliwie to, co dzieje się w Ukrainie?

Trudno się to obserwuje i trudno się o tym mówi. Chodzi zresztą o dość oczywiste ludzkie emocje, jak smutek, wściekłość czy brak zgody. Ta wojna jest na pewno wielką opowieścią o niespodziankach, bo nikt nie wierzył, że ruscy zaatakują, nikt nie wierzył, że Ukraina może się tyle bronić. Nigdy bym nie uwierzył, że w Europie rozpocznie się konwencjonalna wojna, której niektóre elementy są zaczerpnięte z dokonań Hitlera. Niby się czasy zmieniły, ale się nie zmieniły. Druga, równie zaskakująca rzecz, to duma z naszego społeczeństwa. Nie jako państwo, ale jako społeczeństwo zdaliśmy egzamin. Otworzyliśmy przed nimi domy i portfele. To zaangażowanie nie chce wygasnąć. Znajomy psychiatra mówił, że takie zrywy mają żywotność 2 miesięcy, a mamy 4 miesiąc wojny.

A to nie jest tak, że szatan, którego masz na koszulce, triumfuje w czasie wojny?

- Ale ja nie wierzę w szatana. Pamiętajmy, że po stronie Putina opowiada się rosyjski kościół prawosławny, a papież Franciszek łasi się do Moskwy.

"Szczekanie przed drzwiami Rosji przez NATO".

- Przecież to są k... skandaliczne słowa. Dla mnie ewidentnie gra po tej samej stronie co patriarcha Cyryl. W tej sytuacji to ja będę mieć tego diabla na klacie. Skoro Pan Bóg popiera Moskwę, to niech, chociaż diabeł stanie po stronie Ukrainy. Jeżeli więc chcemy szukać sprawców zła, to bym nie wskazywał na rogatą postać z bajki tylko na prawdziwego faceta w sutannie.

Wracając do książek: "Inna dusza", czyli pierwsza książka z tej reporterskiej serii zmieniła twoje spojrzenie na pisanie?

- Oczywiście, że tak, ale to się wyczerpuje. "Chodź ze mną" jest trzecią książką, która wywodzi się z prawdziwych wydarzeń. Mieliśmy morderstwo w Bydgoszczy, objawienia w Oławie, a teraz mamy miłość w Gdyni. To była taka reporterska fikcja, której mam już dosyć. Czwartej takiej książki nie będzie. To mi bardzo służyło i bardzo lubiłem to robić.

Czyli to była trylogia.

- Nie, nie. Po prostu się tym zmęczyłem. Ile można obracać w głowie jeden pomysł.

No chyba można skoro, to były twoje najpopularniejsze książki.

Albo ludzie pożądają prawdy, albo to jest jakaś moja ułomność, że lepiej mi wychodzi opracowywanie różnych sytuacji na fabułę. Może moja wyobraźnia nie jest już tak wybujała, jak za młodości.

Wraz z wiekiem bardziej interesują nas fakty.

- Z całą pewnością mam mniej pomysłów i idei niż 10 lat temu. Jak zaczynałem pisać, to miałem: tu pomysł, tam pomysł. Cuda na kiju. Muszę się teraz mocno rozglądać, by znaleźć pomysł na coś.

A pomysł na "Chodź ze mną" ?

- Z wielkiej sympatii do mitu ufologicznego, który się tu pojawia.

Niech to pytanie w końcu padnie: wierzysz w UFO?

- Nie jestem ufologiem i nie wierzę, by ktoś tu przylatywał.

Jestem rozczarowany.

- Przykro mi, choć rozumiem rozczarowanie, bo książka jest napisana z wiary. To UFO jest, jak pan Bóg w "Kulcie". Jest, ale tak naprawdę, to go nie ma.

Więcej wiary w UFO jest w "Chodź ze mną" niż w Boga w "Kulcie".

- Rzeczywiście jakbym miał na coś postawić, to pewnie bardziej na UFO niż Boga. Jest większe prawdopodobieństwo, że ono istnieje. Prędzej stworzyły nas ufoludki w laboratorium setki tysięcy lat temu niż Bóg ze swojej...

Dobroci.

- Nie wiem, czy dobroć jest tu dobrym słowem, patrząc na to, jak wygląda nasz świat.

Wracając do "Chodź ze mną".

- Chciałem odświeżyć legendę o katastrofie statku kosmicznego w Gdyni. Piękna opowieść, która została zupełnie zapomniana. Warto ją przypominać. Zresztą chciałem też zawsze napisać o ucieczce z PRLu. Ten wątek mnie pociąga. Tematem zajmowałem się w "Exodusie", ale nie do końca mi wyszło. Stąd teraz druga próba. I na końcu jest jeszcze Gdynia, która jest takim moim miejscem. Trochę egoistycznie pomyślałem sobie, że napiszę książkę o Gdyni, żebym mógł tu sobie posiedzieć. Ja tęsknie za Gdynią i myślę, żeby tam się w końcu osiedlić.

Co jest takiego akurat w Gdyni?

- Bardzo atrakcyjna rzecz dla człowieka z Krakowa: morze. Nie wiem, czy słyszałeś, ale mają tam taki duży akwen.

Nie jest to jedyne miasto w Polsce z dostępem do morza.

Ale Gdynia urzeka swoim modernistycznym pięknem, dużą ilością zieleni i fajnymi knajpami. Ludzie są też mniej obciążeni przez życie niż ci w Krakowie czy Warszawie. Na to, że lubimy jakieś miejsce, nie musi się składać jedna rzecz, że kogoś tam kochałem czy miałem tam wielką przygodę. Po prostu dobrze się tam czuję.

A jesteś w stanie przenieść swoją patchworkową rodzinę do Gdyni?

- Nie do końca. To są plany, które mogą się ziścić, gdy dzieci pokończą szkoły średnie. To wbrew pozorom nie jest tak długo. Młodszy w przyszłym roku idzie do liceum. Narzeczona życzy sobie też tej Gdyni. Zresztą, to wszystko jest wróżeniem z wnętrzności, bo przecież straciliśmy prawo do przewidywania przyszłości, która dwa lata temu wydawała się nam stabilna. Jest wiele możliwości, by moje gdyńskie plany zostały zniweczone. Dlatego chcę myśleć o tym mieście, ale nie będę się do tych planów przywiązywać.

Wszystko jest dziś mniej pewne.

- Kiedyś nasze życia były dużo łatwiejsze niż życia naszych rodziców i dziadków.

Choć twoi bohaterowie są jeszcze w rzeczywistości, którą Helena podsumowuje, jako tę, w której mamy tyle radości, że coraz trudniej jest się nam cieszyć, a  "Boże Narodzenie przypomina długi weekend, a Sylwester jest zwyczajną zabawą do późna".

Ten przykład z Bożym Narodzeniem jest o tyle ważny, że byłem dzieckiem, które w napięciu czeka na prezenty. Dziś nie bardzo wiem, co mógłbym kupić swoim dzieciom.

Bo wszyscy wszystko mają.

- Nawet nie to. Wszystko zawiera się w ekranie. Dzieci chcą programów i aplikacji. W najlepszym wydaniu jest to abonament na jakiś program. Nie jestem rodzicem, który izoluje dzieci do elektroniki, ale gdy oferujesz dziecku voucher na streama? (nie znam się na tym) to znika niespodzianka i rytuał odpakowywania. Nikt nie zastanawia się nad tym, co jest w środku. To przepadło. Nadmiar rzeczy, która ma dzisiejsza młodzież, to jest inny temat. Wydaje mi się, że nie rozpieszczam swoich dzieci, ale potem wchodzę do pokoju i się zastanawiam, skąd te gnojki tyle tego mają. Tam się wylewają jakieś pady graficzne czy inne elektroniczne perkusje. Skąd to się wzięło u nas na chacie?

Dzieci otoczone taką ilością elektroniki będą jeszcze potrafić czytać książki po 460 stron?

- Jeśli pytasz mnie o to, czy książka straci swój status, to muszę powiedzieć, że już straciła. Nie jest już wiodącym tekstem kultury. Są nim dziś gry albo seriale. Co nie oznacza, że książka zginie.

Twoja książka jest serialowa.

- Nie piszę pod tym kątem. Natomiast jestem bardzo naumiany seriali. Więcej inspiracji znajduję dziś zresztą w filmach i serialach niż w książkach. Łatwo mi przyjąć tę strukturę: jest dziesięć rozdziałów i każdy jest własną opowieścią. To jest struktura serialu, a niekoniecznie książki. Ja się zresztą nie obawiam tych zmian, bo jestem dostarczycielem opowieści. I książka i serial potrzebują historii. Jacek Dukaj, najpierw napisał książkę, że nie trzeba już pisać, a teraz zajmuje się tworzeniem gier. Powieści dawno nie stworzył, ale odpala własną spółkę. W dalszym ciągu będziemy mieć opowieści Jacka Dukaja, ale podsunięte w inny sposób. Nie będę się silił z całym światem. Mogę najwyżej wyrazić tęsknotę za czasami, gdy czytałem książkę za książką. Miałem wtedy 14 lat i chciałem sobie pooglądać więcej filmów i więcej pograć tylko nie było wtedy gier i filmów.

Twoje dzieciaki czytają książkę za książką?

- W życiu. W przypadku obydwu chłopców zostałem ich ojcem na pełen etat stosunkowo późno. W związku z tym nie byłem w stanie przypilnować tego zwyczaju czytania dzień w dzień. Jak to zaniedbasz, to jest po sprawie. Nie naumiem tych chłopaków czytania, gdyż książki są im po prostu wstrętne. I to mimo tego, że rozumieją, że są ważne. Szanują je ze względu na moją pracę, ale po nie nie sięgają. Zresztą jedną ze straszniejszych rzeczy, jakie mogę sobie wyobrazić, jest sytuacja, w której jeden z nich przeczyta "Chodź ze mną" czy "Inną duszę", a ja muszę im wytłumaczyć, co ja miałem nawalone w głowie, jak to pisałem.

A czytali cokolwiek twojego?

- Napisałem kiedyś książkę dla dzieci "Prezes i kreska" i to znają. Są chyba zresztą za mali, by czytać te następne. Moje książki nie są chyba przeznaczone dla młodzieży.

A o czym będzie następna?

- Jakbym powiedział, że to będzie remake Quo Vadis, to byś nie uwierzył.

I niech tak zostanie.

Więcej nie powiem, bo lubię zaskakiwać.