Reklama

Misterna i dokładna robota, precyzyjne zdobienia i kreatywność twórców podbiją serca rodzimych i zagranicznych klientów. Polskie bombki - ozdoby wyniesione do rangi sztuki - szturmem zdobyły amerykański rynek i mimo różnych zawirowań wciąż cieszą się uznaniem w Stanach Zjednoczonych. Są towarem ekskluzywnym i luksusowym, a za jedną ozdobę "Made in Poland" można zapłacić nawet ponad 200 dolarów.

Z PRL na waszyngtońskie salony

- Zaczynaliśmy w 1980 roku, a to, że miałam dyplom magistra inżyniera chemii, było tylko przeszkodą - wspomina Ewa Calik, współwłaścicielka firmy Calik z Krakowa. Wówczas - jak opowiada - w jej mieście bombki produkowały dwie spółdzielnie: jedna o nazwie "Gospodarcza" - wytwórnia wyrobów szklanych - od laboratoryjnych probówek, przez kryształy, po bombki właśnie. Druga "Barwa" - ta od szarego mydła i płynu do naczyń Ludwik. Prywatnych przedsiębiorców jak na lekarstwo. - Wtedy firmy zakładali nie przedsiębiorcy a rzemieślnicy. Więc najpierw lekcje, potem egzamin i dyplom dmuchacza bombek choinkowych. Udało nam się zdobyć palniki, znaleźć lokal. Wszystkie surowce trzeba było kupować przez hurtownie zaopatrzenia rzemiosła. Samemu nic nie można było kupić. Składało się zlecenie, oni brali odpowiednią prowizję... inny świat. Nawet teraz, gdy to opowiadam, uwierzyć nie mogę, że się udało - mówi.

Reklama

A udało się. Niedługo później ozdoby firmy Calik pokonały Atlantyk i zawisły w Białym Domu w Waszyngtonie.

Gdy firma pani Ewy stawiała pierwsze kroki, świat znał już polskie ozdoby choinkowe. Początki ich eksportu rozpoczęły się niedługo po II wojnie światowej. Czas prywatnych przedsiębiorców podbijających Amerykę miał jednak dopiero nadejść.

"Kiedy zaczynaliśmy w 1995 roku, polski przemysł bombkowy był już rozpędzony. Na rynku działały znane i cenione firmy - opowiada Wojciech Słodyczka, prezes zarządu firmy Silverado z Józefowa pod Warszawą. I wymienia: Komozja, Calik czy firma Krzysztofa Radko - 'księcia Christmas', dla której cała produkcja wykonywana była w Polsce. A to tylko niewielka część polskich przedsiębiorstw zajmujących się wyrobem szklanych, ręcznie robionych bombek. W 2015 r. produkcją ozdób choinkowych zajmowało się prawie 320 podmiotów, zlokalizowanych przede wszystkim w 'polskim zagłębiu bombkowym', czyli okolicach Częstochowy" - podawał w artykule o historii polskiego bomkarstwa Błażej Prus, dyrektor ds. eksportu w firmie Vitbis ze Złotoryi.

- Amerykanie byli i wciąż są zachwyceni naszymi produktami - wskazuje Wojciech Słodyczka.

Luksusowe i pożądane

Zachwyt był na tyle duży, że polskie bombki trafiły nie tylko do Białego Domu i salonów licznych senatorów, ale zdobiły też Kennedy Centre - narodowe centrum sztuk scenicznych i wzbogaciły kolekcje Eltona Johna, Oprah Winfrey, Johna Travolty, Roberta De Niro, Elizabeth Taylor czy Arnolda Schwarzeneggera.

Ile Amerykanie są w stanie wydać na pochodzące z Polski ozdoby choinkowe? Sprawdźmy. W sieci można zamówić artykuły wielu producentów znad Wisły - część z nich wystawia produkty na platformach sprzedażowych takich jak Amazon, część sprzedaje poprzez swoje strony internetowe. Niektórzy są nastawieni wyłącznie na zagranicznego odbiorcę - ich serwisy nie są nawet prowadzone w języku polskim.

I tak: Góral i góraleczka w ludowych strojach - 29 dolarów. Bałwanek z ozdobnym szalikiem - 25 dolarów. Bombka w kształcie pierogów - 28 dolarów za dwie sztuki. Tradycyjna szklana bańka z wymalowanym górskim pejzażem - 49 dolarów. Kula w czerwone poinsettie - 50 dolarów.

Dużo? Płacą i więcej. Na przykład za gwiazdę na czubek świątecznego drzewka - dostępna w pięciu wersjach kolorystycznych ozdoba kosztuje 225 dolarów. To ponad 925 złotych.

Polska w pierwszej trójce

Polska jest jednym z liderów eksportu artykułów bożonarodzeniowych na świecie, a nasze rodzime ozdoby trafiają do kilkudziesięciu krajów - od Tanzanii po Niemcy, od Ekwadoru po Stany Zjednoczone. Z danych przedstawionych przez Polski Instytut Ekonomiczny wynika, że w 2019 r. wartość polskiego eksportu artykułów bożonarodzeniowych - z czego większość to bombki choinkowe - wyniosła 80,4 mln euro, dwuipółkrotnie więcej niż w 2015 r. Więcej eksportowały tylko Chiny (światowy lider sprzedaży z udziałem w rynku powyżej 80 proc.) oraz Niemcy - wskazał Instytut.

Wojciech Słodyczka z Silverado wyjaśnia:

Chiny to jednak niekwestionowany lider. Początki chińskiej ekspansji Wojciech Słodyczka pamięta doskonale.

- Z końcem lat 90. i na początku dwutysięcznych nadszedł kryzys. Rynek zalały produkty z Chin. Ekskluzywne, misternie zdobione ozdoby upraszczano. Oglądaliśmy nieraz nasze podrobione projekty w niesamowicie niskich cenach. Bo przecież bombkę każdy może sobie kupić, zobaczyć jak wygląda i próbować ją skopiować. Technologia nie zmieniła się od 150 lat - opowiada.

Jak powstają szklane bombki?

A polska bombka to rękodzieło, produkt hand made. Wykonanie jednej sztuki to nawet kilka dni pracy. Choć technologia dmuchania bombek jest stosunkowo prosta, proces tworzenia każdej ozdoby jest złożony.

- Przede wszystkim bombkę należy wymyślić. W naszej firmie zajmuje się tym moja żona Magdalena Słodyczka. Najpierw trzeba przygotować rysunek, potem przekazać go rzeźbiarzowi - albo samemu wyrzeźbić - początkowo w plastelinie. Należy pamiętać, żeby zarys bombki dostosować do materiału, na jakim pracujemy, czyli szkła. Tu często konsultujemy się ze specjalistami dmuchaczami, którzy później będą to wykonywali - opowiada Wojciech Słodyczka.


Jeśli wstępny projekt jest dobry, wykonuje się odlew aluminiowy. Potem następuje grawerowanie - odlew trzeba precyzyjnie wyszlifować, nadać mu pożądany charakter.

- Następnie zaczyna się proces dmuchania bombki - wykorzystujemy do tego specjalne rury sodowe. Do dmuchania bombek nie potrzeba huty szkła i wielkiego pieca - wystarczy palnik na gaz, wąziutka rurka, którą się zagrzewa. Rozgrzane szkło wdmuchuje się we wcześniej przygotowaną formę. Jeśli to ma być kulista bombka, formy nie potrzeba - tłumaczy.

I tak powstają aniołki, mikołaje, choinki, krakowianki i góralki, zwierzęta, bałwanki... Twórców ogranicza tylko wyobraźnia i możliwości, jakie daje szkło.

- Ale szkło to dopiero początek. Potem srebrzenie - nasze bombki pokryte są wewnątrz prawdziwym srebrem. Następnie rozpoczyna się proces zdobienia - bombki trafiają do malarek. Te wydobywają ze szkła prawdziwe piękno - opowiada z kolei Ewa Calik, która sama do dziś własnoręcznie wykonuje bombki.

Elvis na choince

Wydawać się może, że tworzenie ozdób bożonarodzeniowych niesie ze sobą pewne tematyczne ograniczenia. Nie dla polskich twórców - ci idą z duchem czasu i uważnie śledzą trendy.

- Lata 2000 to moda na jaja Fabergé - dużo było o tym w prasie. Nasi klienci życzyli sobie podobnych ozdób na choinkach - wtedy niemal każda firma bombkowa robiła bombki stylizowane na jajka Fabergé, od małych po ogromne - opowiada Wojciech Słodyczka.

Później było szaleństwo związane z kulinariami - gotowanie stało się modne. Czy to widać w bombkowym rzemiośle? - Absolutnie! Mieliśmy zamówienia na ozdoby w kształcie jedzenia, wypieków, mikołaje w czapkach kucharskich - wylicza.

- Niedługo potem pojawiły się wątki rustykalne i związane z ogrodem - i tak pojawiły się ozdoby w kształcie owoców, warzyw, szklarni, kur, kogutów, mikołajów w stroju ogrodnika. Dziś każdy temat w zasadzie może się przekształcić w kolekcję bombek. Na rynku pojawiły się już nawet bombki "pandemiczne" - mikołaj w maseczce, strzykawki. Ponad wszystko jednak tradycja - czerwień, zieleń, złoto, motywy kwiatowe. W naszej wzorcowni mamy dziś ponad 10 tys. wzorów - dodaje.

Na bombkach pojawiają się też znane osoby - i tu wachlarz jest bardzo szeroki.

- Mamy bombki papieskie - wśród nich oczywiście z Janem Pawłem II. Wypuściliśmy też serię historyczną - z jednej strony portret polskiego króla, z drugiej strony godło - orzeł z czasów panowania tego władcy. Niedawno przygotowaliśmy bombkę z wizerunkiem Piotra Wysockiego, inicjatora powstania listopadowego - opowiada Ewa Calik.

U polskich producentów można znaleźć też ozdoby z Elvisem Presleyem, Beatlesami i ich żółtą łodzią podwodną, czy Georg'em Michaelem.

Przepustka do innego świata

Bombki to nie tylko piękne i cenione w świecie ozdoby. Dla polskich producentów, którzy zaczynali w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, były one oknem na świat.

Wspomina Ewa Calik: - Zaczynaliśmy w powijakach. Nasza firma powstała w 1980 roku. Potem przyszedł eksport. Był 1984 rok, gdy nasze pierwsze bombki poleciały do Ameryki. Wtedy to było wyzwanie - rzemieślnik sam nie mógł sobie zrobić eksportu. Wszystko szło przez centralę handlu zagranicznego, której siedziba mieściła się w Warszawie. Tam finalnie podpisywało się wszystkie kontrakty, tam się fakturowało. Kont dolarowych przecież nie było. Najpierw pojechałam uzgodnić kontrakt. Paszport dostałam tylko dzięki bombkom.

I choć paszportu nie można było nawet trzymać w domu - tylko się go pobierało przy okazji służbowych wyjazdów, Ewa Calik znalazła się w ekskluzywnym gronie Polaków, którzy wówczas mogli zwiedzać daleki świat.

- I jeździłam: Finlandia, Francja, Austria, Stany Zjednoczone - opowiada. Wszystko to służbowo, ale chęć zobaczenia innego świata była wielka. - Rynek w Salzburgu jechaliśmy z mężem zwiedzać o godz. 23, bo dopiero wtedy była chwila czasu. Padaliśmy już ze zmęczenia, ale pojechaliśmy - mówi.

I tak ręcznie malowane bożonarodzeniowe cudeńka do dziś pomagają przenieść się do innego świata - pachnącego świerkiem i piernikiem, brzmiącego kolędą i mrugającego radośnie jak świeca na wigilijnym stole.