Reklama

Tego problemu jeszcze nie widać, bo wszyscy siedzimy w domach. Puszka Pandory otworzy się wraz z powrotem dzieci do szkół. Jeżeli przegapimy moment na udzielenie pomocy psychologicznej, możemy się zderzyć z falą chorób psychicznych u najmłodszych. Taką, z którą sobie nie poradzimy.

Dwa tygodnie

Po miesiącach spędzonych w przypadku wielu rodzin na powierzchni nieprzekraczającej 50 metrów kwadratowych, czasie wypełnionym nerwami, że trzeba równolegle zorganizować dzieciom naukę zdalną, a sobie pracę, oglądaniu dzień w dzień serwisów informacyjnych, bombardujących codziennie obrazami sanitariuszy w kombinezonach czy igieł wbijanych w ciało, wytworzyło się w nas napięcie, z którym - mniej lub bardziej - nauczyliśmy się żyć.

Reklama

Z tym napięciem żyją również dzieci, a to - wraz z izolacją - staje się podatnym gruntem do formowania lęków. Jakie zachowania powinny wzbudzić nasz niepokój? Na co należy zwrócić szczególną uwagę?

 - Na wszystko, czego dotychczas dziecko w swoim zachowaniu nie prezentowało. Jeżeli uważnie je obserwujemy, potrafimy zazwyczaj zauważyć zmianę - tłumaczy psycholog i psychoterapeuta Kinga Kaczmarczyk, która od 2010 roku działa w Stowarzyszeniu SOS Wioski Dziecięce.

Ale, jak podkreśla, jeśli dziecko zachowuje się inaczej przez dwa, trzy dni, a później wszystko wraca do normy, warto o tym porozmawiać, ale nie musi to być jeszcze powód do zmartwień. Gorzej, jeśli ten stan utrzymuje się przez dwa tygodnie. Według klasyfikacji diagnostycznych jest to rozstrzygający okres.

"Jestem do niczego"

"Jestem do niczego" - można usłyszeć od małego człowieka, który przychodzi przygarbiony i ze zwieszoną głową. Raz może się zdarzyć. Ale gdy te negatywne komunikaty i niskie poczucie własnej wartości zaczynają się coraz częściej pojawiać, a nie są związane z okresem dojrzewania, powinna się nam zapalić czerwona lampka.

- Jeśli słyszymy, że dziecko czy nastolatek powtarza: "jestem temu winien", "gdyby mnie nie było, toby było lepiej", "gdyby mnie nie było, toby nie było problemów", "wszystko, co robię, robię źle", powinno to być dla nas alarmujące - podkreśla Kaczmarczyk.

Narastające poczucie winy jest jednym ze znaków ostrzegawczych.

Obok poczucia winy rozsiadają się pewnie beznadzieja i rezygnacja. "Przecież uczę się, ale nic mi nie wchodzi do głowy. Nie mogę się na niczym skupić".

- Gdy dziecko zgłasza problemy z koncentracją i widzimy, że faktycznie dużo czasu poświęca na naukę, natomiast nie ma efektów - niekoniecznie w postaci ocen, bo dziecko samo ma poczucie, że się nauczyło, ale nie przyswoiło powtarzanej wiedzy - trzeba zareagować - zaznacza Kaczmarczyk.

Zwraca również uwagę na problemy tj. dysforia, czyli złość pomieszana ze smutkiem. - Wiemy, że depresję dziecięcą od dorosłej różni emocjonalność. My, dorośli, zazwyczaj jesteśmy smutni, a dzieci w depresji mają w sobie dużo złości i rozdrażnienia - tłumaczy.

Znudzeni, niewyspani, myślący o śmierci

Do tego dochodzi brak entuzjazmu do realizowania hobby, które wcześniej było w życiu dorastającego człowieka bardzo ważne - to się przekłada na brak odczuwania przyjemności. I dalej mamy sen, a właściwie jego brak.

- Jeżeli dziecko ma problemy z zaśnięciem, wybudza się, chodzi po domu albo budzi się wcześnie rano i nie może zasnąć, mówi, że ma natłok myśli, jest zmęczone w ciągu dnia, również nie powinniśmy tego ignorować - zaznacza Kaczmarczyk.

Obok zaburzeń snu mogą się również pojawić zmiany związane z apetytem. Te często, choć oczywiście nie zawsze, powodują, że dziecko przybiera lub traci na wadze.

W przypadku depresji u dziecka na końcu są: przekonanie, że życie nie ma sensu, myśli o śmierci, wreszcie - w najtrudniejszej fazie choroby - myśli samobójcze.

Jak wynika ze statystyk Komendy Głównej Policji, każdego miesiąca ponad 70 dzieci w Polsce próbuje odebrać sobie życie.

Lęki społeczne

Izolacja, strach o bliskich, ograniczony kontakt na żywo z drugim człowiekiem - wszystko to sprawia, że w pandemii zderzamy się głównie z lękami społecznymi.

- Bardzo dużo czasu spędzamy w izolacji. Jeżeli nasze dziecko do tej pory chętnie wychodziło na zakupy, nie stanowiło to problemu, spotykało się ze znajomymi, a teraz mówi, że nie chce iść - i nie dlatego, że nie ma siły czy motywacji, tylko dlatego, że boi się iść do sklepu - to jest to ważny sygnał dla rodzica - zaznacza.

Ponieważ dla zdrowej osoby dorosłej taki lęk jest irracjonalny, ważne, żeby tego nie wyśmiewać i nie bagatelizować. Psycholog wyraźnie podkreśla różnicę między strachem a lękiem.

- Jeżeli goni mnie lew, to uciekam, bo odczuwam strach. Jeżeli goni mnie mucha, a ja uciekam, to jest to lęk. Czyli pewne wyobrażone, nadmiarowe myśli w mojej głowie - tłumaczy.

Paradoks social mediów

Czy nie ma w tych obawach przed wyjściem do sklepu jakiegoś paradoksu? Boimy się opinii ludzi, których nie znamy, a sami wystawiamy się, korzystając z mediów społecznościowych, na ciosy o wiele bardziej bolesne. Poddajemy się ocenie niejako na życzenie, na żądanie.

- To nie do końca jest tak, że młodzież się tego internetu nie obawia. Natomiast, gdy korzystamy z sieci, zwykle jesteśmy bezpieczni w swoim domu, nie narażamy się na bezpośredni kontakt - zauważa psycholog i podkreśla, że jesteśmy coraz słabsi w komunikacji i przestajemy odnajdywać się w kontakcie bezpośrednim.

- W sieci możemy odpisać, rozłączyć się, a to nie jest takie proste, jeśli w tych największych lękach społecznych wyobrażamy sobie, że jest pełno osób w sklepie, ktoś nam mówi przykre słowo na głos, a my nie mamy dokąd uciec. Nie oznacza to oczywiście, że w sieci jest łatwiej - inny jest mechanizm, emocje takie same. Jak wiemy, w internecie wiele dzieci doświadcza krzywdy i przemocy. Natomiast "spotkania" online są teraz naszą codziennością, a rozmowy i spotkania bezpośrednie zostały ograniczone do najbliższej rodziny. Mówiąc językiem psychoterapeutycznym, nie "eksponujemy się" teraz, nie wystawiamy na te sytuacje, co zwiększa lęk - tłumaczy.

Kultura ukrywania emocji

Wspomniane już w tekście napięcie może skutkować różnymi zaburzeniami lękowymi. Psycholog zwraca tutaj uwagę na OCD, czyli zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne, nazywane niegdyś nerwicą natręctw. Z jednej strony mogą nam towarzyszyć uporczywe myśli, czyli obsesje, a z drugiej - natrętne zachowania, czyli kompulsje.

Kto nie sprawdzał po kilka razy, czy zamknął drzwi mieszkania, samochodu lub nie przestawiał przedmiotów, żeby stały równo lub pod kolor, niech pierwszy rzuci kamieniem. Oczywiście znamy te zachowania również z "Dnia świra". Do pewnego momentu wydają się całkiem zabawne.

Tylko jak w tym wszystkim zachować spokój? Ba, więcej - pozytywne podejście do życia i umiejętność wysyłania dzieciom pozytywnych komunikatów. Bo do tego zachęcają eksperci. To może dziś stanowić wyzwanie.

- To jest w ogóle wyzwanie dla naszej kultury, bo ta dość mocno skupia się na ukrywaniu emocji, na wskazywaniu innym błędów, niedociągnięć. Chociażby w ten sposób funkcjonuje wiele szkół. W przypadku problemu dotyczącego dziecka nauczyciele komunikują się z rodzicami, ale w przypadku sukcesów czy pochwał - już rzadziej - zauważa Kaczmarczyk.

Dorośli, zanim zaczną pomagać dzieciom, powinni zadbać o swoje zdrowie psychiczne i samopoczucie. Jak z założeniem maski tlenowej w samolocie. Najpierw robi to rodzic, by móc pomóc dziecku. 

Tylko od czego zacząć?

- Warto codziennie zadawać sobie pytania: co jest dla mnie ważne, jak ja się dziś czuję. Zdefiniować to, odpowiedzieć i zadbać o siebie. Trzeba działać, być aktywnym, nie czekać. Może to być np. rozmowa z kimś bliskim, drobna przyjemność, aktywność fizyczna czy relaksacja. Czujemy przecież, jakim wysiłkiem jest w pandemii utrzymanie dobrego samopoczucia - mówi psycholog.

Systemem w problem

Przed pandemią pomocy psychologicznej w Polsce potrzebowało 9 proc. dzieci, czyli około 630 tysięcy.

- Obecnie trafia do nas coraz więcej dzieci z problemami psychicznymi - głównie są to zaburzenia lękowe i depresyjne. Podobnie, jeśli chodzi o rodziców - oni też potrzebują pomocy. Pandemia wiąże się z izolacją społeczną, ograniczeniem przyjemności, z których możemy korzystać, aktywności. Nudzimy się, jest coraz więcej rutyny w naszym życiu.  Każdy dzień jest podobny do siebie - wylicza Kinga Kaczmarczyk.

Spróbujmy sobie wyobrazić skalę problemu. A teraz dołóżmy do tego twarde dane: w Polsce pracuje 482 psychiatrów dziecięcych (dane Naczelnej Izby Lekarskiej z lutego 2021 r.)

Nie poradzimy sobie z tym wyzwaniem, jeśli zabraknie rozwiązań systemowych.

- Mamy bardzo trudną sytuację w szpitalach psychiatrycznych, brakuje miejsc. Są takie województwa w Polsce, gdzie na jedno miejsce w szpitalu psychiatrycznym przypada kilkanaście tysięcy dzieci - podkreśla psychoterapeutka.

Pobyt w szpitalu przynosi zarówno korzyści, jak i straty.

- Chorowanie wymaga przestrzeni psychologicznej, intymności. Jeżeli możemy sobie wyobrazić chorowanie psychiczne, które jest też cierpieniem naszych myśli, a są to bardzo trudne myśli o sobie, o świecie, o przyszłości, i jeżeli chorujemy na łóżku szpitalnym w korytarzu, gdzie codziennie mija nas mnóstwo osób, których nie znamy, albo leżymy w zatłoczonej sali, to wolniej dochodzimy do siebie. Bardzo często dzieci, rozmawiając ze sobą w takich warunkach, zarażają się tymi dysfunkcyjnymi zachowaniami - tłumaczy.

Być "wariatem"

Nie chodzi oczywiście tylko o miejsce w szpitalu. Raczej o dostępność pomocy specjalistów: psychologa, psychoterapeuty, psychiatry.

- Wiemy, że nieco ponad połowa szkół ma psychologa. Ale ogólnopolskie statystyki są zawyżone przez duże miasta. Tam w szkołach zwykle jest psycholog. Na wsi i w małych gminach wygląda to inaczej - zauważa Kaczmarczyk.

- Jeśli psychologowie będą dostępni w szkołach, małych miejscowościach, to dziecko w domu będzie miało się do kogo odnieść i powiedzieć, że chce iść do szkolnego psychologa. Ale jeżeli będzie widziało tylko psychologa w telewizji czy internecie, będzie to dla niego abstrakcyjne rozwiązanie i zapewne rzadziej skorzysta z tej możliwości. W mieście zdecydowanie częściej trafiamy do specjalistów - tłumaczy.

Pomoc psychologiczna, jak podkreślają specjaliści, powinna być również dostępna w ośrodkach zdrowia.

- Wiemy, że dzieci, które do nas trafiają, często w ogóle nie potrzebują wizyty u psychiatry, nie muszą też zaczynać farmakoterapii. Bardzo często te, które trafiają do szpitala, otrzymują pomoc psychologiczno-psychiatryczną za późno. Choroba czy zaburzenia są już tak zaawansowane i tak długotrwałe, że konieczne jest wsparcie lekami i izolacja. Ta izolacja, choćby w przypadku depresji dziecięcej, daje małemu choremu bezpieczeństwo - zaznacza Kaczmarczyk.

Nie mów, że będzie dobrze

Ważne, żeby rodzice nie mówili dziecku w kryzysie emocjonalnym, żeby się wzięło w garść, ani nie zapewniali, że będzie dobrze.

- Jeżeli obserwujemy u dziecka niepokojące objawy i widzimy, że zmienia się jego zachowanie, obniża się nastrój, to powiedzenie "będzie dobrze" wzbudza często poczucie niezrozumienia i staje się murem w relacji - zauważa psychoterapeutka.

- Pracuję z nastolatkami i często słyszę, że denerwuje ich to, jak rodzic tak mówi, bo skąd niby ma wiedzieć, że będzie dobrze? Jako psychoterapeuta mogę jedynie tłumaczyć, że rodzic ma dobre intencje.

Tylko nie do końca wie, co z nimi zrobić...

Jeżeli zależy nam na dawaniu nadziei, to trzeba podkreślać, że jesteśmy z dzieckiem, że zorganizujemy mu pomoc i może na nas liczyć, że wierzymy w pomoc psychologiczną i to, że przyniesie ona ulgę dziecku i zapewni mu komfort - twierdzi psychoterapeutka.

Rodzic ma prawo czuć się bezsilny

Warto pamiętać, że rodzic ma prawo czuć się bezsilny. - Choć nie jest tak bezsilny, jak mu się wydaje. Jego rola w zdrowieniu dziecka jest ogromna - zaznacza Kaczmarczyk. Gdy choruje dziecko, choruje cała rodzina.

Co więc zrobić z tą bezsilnością, gdy zderzymy się z problemem?

- Raczej nie okazywać jej dziecku. Możemy czasem okazać nasz strach, wspólnie popłakać - przecież ważne by nasza relacja była szczera. Natomiast dla dziecka powinniśmy być bezpieczną bazą, filarem. Swoje słabości i wątpliwości powinniśmy wyrażać głównie w rozmowie z drugim rodzicem czy innym zaufanym dorosłym. Dziecko potrzebuje poczucia bezpieczeństwa i propozycji rozwiązań. Nie stawiajmy dziecka w roli dorosłego, który ma organizować sobie pomoc. To nasza odpowiedzialność - dodaje.

- Jako psychoterapeuta, w jakimś stopniu rozumiem, co czują moi pacjenci, słucham ich, współodczuwam z nimi. Uczmy się tego, uważnie słuchać, parafrazować i próbować zrozumieć, w jakiej dziecko jest sytuacji, co czuje, co myśli i dlaczego tak się zachowuje - tłumaczy Kaczmarczyk.

Niewidoczny problem

Na razie funkcjonujemy w domowych "pustelniach", a gdy wychodzimy, ukrywamy twarz za maskami. Problemu więc jakby nie ma.

- Dopóki wszystkie dzieci są w domach, to problem na skali społecznej jest jeszcze mało widoczny, mierzą się z nim tylko rodzice - zaznacza psycholog i dodaje, że po powrocie do szkół dzieci powinny mieć możliwość wzięcia udziału w warsztatach z komunikacji, porozmawiania ze specjalistami o tym, co czują i czego doświadczyły w minionych miesiącach.

 - Dwa, trzy spotkania grupowe z psychologiem byłyby bardzo cenne. Żeby dzieci nie wróciły do szkoły, jak gdyby nic się nie stało - podkreśla.

 Wiemy, że nadciąga potop. Ale mamy jeszcze czas, żeby zbudować solidną arkę. O ile od razu zabierzemy się do pracy.

- Żyjemy dziś - pytajmy siebie i naszych bliskich o samopoczucie, wspierajmy się i dbajmy o siebie nawzajem - apeluje psycholog.

Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce zbiera podpisy pod petycją, w której apeluje do premiera o podjęcie systemowych działań, mających na celu zwiększenie dostępu do pomocy w zakresie zdrowia psychicznego dla potrzebujących dzieci i nastolatków. 

***

Artykuł powstał w ramach cyklu "Co w nas siedzi?"