Reklama

Jak pisze na łamach "National Geographic" Yudhijit Bhattacharjee, okłamujemy nieznajomych, współpracowników, przyjaciół i tych, których kochamy. Kłamstwo jest wplecione w naszą tkankę na tyle, że stało się zupełnie "ludzkie".

Ale przecież nie przychodzimy na świat z zamiarem oszukiwania wszystkich, w tym samych siebie. Kiedy więc kiełkuje ta umiejętność i w jakim momencie rozwoju dochodzimy do perfekcji?

Mali kłamcy

Reklama

Nie wszyscy równo i w tym samym wieku rozwijamy zdolność mijania się z prawdą.  Dr Tomasz Kozłowski, socjolog kultury, wykładowca i założyciel Poznańskiego Centrum Szkoleniowo-Badawczego, zwraca uwagę, że rozróżnienie rozwijania od nabywania jest kluczowe, ponieważ kłamstwo nie jest czymś, czego uczymy się ze środowiska. Umiejętność kłamania powinna kształtować się w sposób niezaburzony. Jest prawidłową oznaką dobrze rozwijającego się umysłu.

Jeśli więc mały człowiek, patrząc nam w oczy, mniej lub bardziej nieudolnie próbuje coś zataić dla osiągnięcia swoich celów, a my widzimy, że jest to zamierzone, przemyślane i prawie przebiegłe, możemy otwierać szampana.

Z wiekiem zmienia się umiejętność kłamania i rozumienie kłamstwa. Dr Jerzy Wojciechowski z Pracowni Psychologii Sądowej, Katedry Psychometrii i Diagnozy Psychologicznej Wydziału Psychologii UW podkreśla, że 3-letnie dzieci odwołują się do rzeczywistości - tego, czy coś miało miejsce, czy nie, a 6-10-latki - do przekonań osoby i jej intencji wprowadzenia kogoś w błąd.

W pierwszym, przypadającym na około 2.-3. rok życia, pojawia się proste kłamstwo w postaci potwierdzania lub zaprzeczania. Chcemy w ten sposób uniknąć kary lub uzyskać nagrodę (pochwałę). Ale, jak zauważa ekspert, kłamstwo wynikające z chęci uniknięcia kary pojawia się wcześniej niż kłamstwo dla uzyskania nagrody.

Kanadyjski psycholog Kang Lee nie ma wątpliwości, że odkrycie u dziecka umiejętności mijania się z prawdą w wieku dwóch, czy trzech lat powinno być dla rodziców powodem do świętowania. A co, jeśli dziecko jest prawdomówne? Naukowiec odkrył, o czym pisał na łamach "The New York Times" Alex Stone, że poprzez specjalne gry interaktywne czy też ćwiczenia polegające na wchodzeniu w określone role, prawdomówne dzieci można zmienić w kłamców zaledwie w kilka tygodni. - Uczenie dzieci kłamania poprawia ich wyniki w testach z funkcjonowania wykonawczego i teorii umysłu - tłumaczy. Innymi słowy: kłamanie jest dobre dla naszego mózgu.

Finezyjne mijanie się z prawdą

Z małego łgarza wyrasta oczywiście większy. - Można powiedzieć, że prawidłowo rozwijający się umysł w okolicach 4. roku życia zaczyna rozwijać umiejętność kłamania, a dokładnie reprezentowania mentalnych stanów innych ludzi - mówi Kozłowski.

To - jak zaznacza z kolei Wojciechowski - jest związane z rozwojem teorii umysłu pierwszego rzędu, którą w uproszczeniu można nazwać zdolnością do przewidywania, co ktoś może wiedzieć, myśleć, czuć i zamierzać ("ja wiem, że ty wiesz"). Powołując się na czołowych badaczy - Victorię Talwar Heidi Gordon i Kanga Lee - ekspert podkreśla, że "kłamstwo jest teorią umysłu w działaniu". A dzięki teoriom umysłu przewidujemy, co wie druga osoba i wykorzystujemy tę wiedzę, by na przykład ukryć przewinienie.

Z większą finezją w mijaniu się z prawdą niż u 3-latka ubrudzonego cukrem pudrem, który twierdzi, że nie zjadł pączka, możemy się spotkać dopiero u dzieci w wieku 7-8 lat. - Stają się bardziej wyrafinowane w swoim kłamstwie i sprawniej kontrolują wszelkie wycieki informacji oraz potrafią jeszcze lepiej przewidywać konsekwencje różnych zachowań - mówi Wojciechowski.

Z czego to wynika? Z dalszego rozwoju poznawczego i pojawienia się teorii umysłu drugiego rzędu, czyli "ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem" lub  na przykład "ja wiem, że on myśli, że ja nie wiem, a więc spodziewa się, że powiem X". To one pozwalają - jak zaznacza psycholog - lepiej zarządzać kłamstwem, podtrzymywać swoją wersję czy udawać niewiedzę. Im większa sprawność dziecka, objawiająca się kontrolą procesów poznawczych, pamięci roboczej czy uwagi - tym kłamstwo staje się doskonalsze.

Myślę, więc kłamię

Idźmy dalej. Inteligentni kłamią, mniej inteligentni mówią prawdę. Choć osoby szczere poczują się teraz dotknięte, to psycholog Michael Lewis, dyrektor Instytutu Rozwoju Dziecka w Rutgers Robert Wood Johnson Medical School, nie ma wątpliwości, że kłamcy mają IQ wyższe o 10 punktów w porównaniu do osób prawdomównych. Skąd się to bierze? Dr Kozłowski wyjaśnia:

I dodaje, że w ten sposób bardzo intensywnie rozwijamy inteligencję makiaweliczną, czyli umiejętność manipulowania innymi ludźmi, co przekłada się na zdolność osiągania swoich celów.

Dobrze, a co z wychowywaniem? Podczas kursu dla rodziców, w którym brałam udział, jedna z uczestniczek powiedziała, że ma na ścianie swojego mieszkania taki duży napis "W tym domu się nie kłamie". Bo przecież zaufanie buduje się na szczerości. Uczymy dzieci, że nie wolno kłamać i lepiej przyznać się do czegoś, niż okłamywać tych, których się kocha. Czy w przestrzeni przebadanej przez naukowców na wszystkie strony pozostaje więc miejsce dla moralności?

- Dla wielu rodziców szczerość dziecka i możliwość zaufania mu jest bardzo ważnym elementem wspólnego życia i rodzice dużo wysiłku poświęcają na naukę bycia szczerym. Z tej perspektywy, jeżeli dziecko nie kłamie, nie powinno to budzić naszych obaw. Można jednak zauważyć, że w wielu sytuacjach społecznych pożądana może być umiejętność posługiwania się kłamstwem - np. skierowanym na ochronę uczuć innej osoby - podkreśla Wojciechowski.

Według niego samą umiejętność trudno jest oceniać z punktu widzenia moralnego, ponieważ kłamanie można porównywać do umiejętności tworzenia, odgrywania ról przez aktora. - Tym, co najczęściej jest oceniane z punktu widzenia moralnego, jest kłamstwo samo w sobie.

Cztery kategorie

Wspomniany już Michael Lewis wymienia cztery typy kłamstw. Po pierwsze kłamiemy, by nie ranić uczuć innych, po drugie kłamiemy, by chronić siebie, po trzecie okłamujemy samych siebie, a po czwarte kłamiemy, by zaszkodzić innym. I tylko ten ostatni typ, według naukowców, zasługuje na naganę.

Wyobraźmy sobie, że dostajemy prezent, który nam się nie podoba. Pewnie nietrudno takie wspomnienie przywołać. Zachwycamy się nim, żeby nie ranić uczuć drugiej osoby. Takie kłamstwo, jak twierdzi Lewis, pełni funkcje adaptacyjne i pozwala utrzymać relacje społeczne.

Następnie mijamy się z prawdą wtedy, gdy popełnimy niepożądany czyn lub nie zrobimy tego, o co nas poproszono, bo mamy w pamięci reakcję rodziców czy przełożonych.

Dalej: oszukujemy również siebie. I to najtrudniejszy przypadek do zbadania. Możemy oczywiście się oszukiwać, że nie dostaliśmy awansu, bo szef szukał kogoś bardziej przeciętnego niż my i pewnie nasza psychika mniej wtedy na takim postawieniu sprawy ucierpi. Nie mówiąc o ego. Ale - jak zauważa Lewis - takie podejście uniemożliwia uczenie się na własnych błędach, czy staje się wręcz równią pochyłą ku samounicestwieniu. Możemy sobie przecież wmawiać, że guzek, którego wcześniej nie wyczuwaliśmy pod skórą, zawsze tam był i zlekceważyć w ten sposób pierwszy objaw nowotworu.

Czwarta kategoria nie pozostawia złudzeń: to ten rodzaj kłamstwa, który ma zaszkodzić drugiemu człowiekowi poprzez, na przykład, zrzucenie winy na niego. Jest to forma psychopatologii, całkowicie antyspołeczna.

Czy da się nie kłamać?

Wszystko, co do tej pory usłyszałam od moich rozmówców, wskazuje na stan pewnej nieuchronności, jeśli chodzi o posługiwanie się nieprawdą w relacjach mniejszego i większego kalibru. Co więcej, naukowcy raczej mówią o korzyściach płynących z łgarstwa niż o negatywnych skutkach ubocznych. Czy da się więc nie kłamać?

- Patrząc na różnorodność rodzajów kłamstwa (zatajenie informacji też uznawane jest przez część badaczy za kłamstwo), sytuacji społecznych (co, jeżeli dzięki kłamstwu, możemy uratować komuś życie?) może się okazać, że życie bez kłamstwa jest prawie niemożliwe - odpowiada Wojciechowski.

A gdybyśmy tak wszyscy przestali kłamać, to czy świat by się zawalił?

- Oczywiście byłoby idealnie, gdyby wszyscy mówili prawdę, bo wtedy maleje ryzyko, że zostaniemy przez kogoś zmanipulowani - zapewnia dr Kozłowski. - Społeczeństwo często formułuje takie pobożne życzenia, żeby nigdy nie kłamać, nie wykorzystywać innych ludzi, ale niestety tak, jak wszędzie, funkcjonują tu pewne standardy. Dziecko też w pewnym momencie zaczyna rozumieć, że w niektórych sytuacjach kłamać się po prostu opłaca. A z drugiej strony, w miarę nabywania społecznego doświadczenia, człowiek sam może dojść do wniosku, że bycie nie tyle prawdomównym, bo to czasem pachnie naiwnością, co zwyczajnie autentycznym, w dłuższej perspektywie się sprawdza. Wtedy bardzo trudno człowiekowi coś zarzucić.

Droga do perfekcji

Skoro jesteśmy na równi pochyłej i dążymy do doskonałości w oszukiwaniu wszystkich naokoło, w tym samych siebie, to czy gdzieś po drodze docieramy do punktu kulminacyjnego tej osobliwej edukacji, czy też uczymy się całe życie?

- Badania w zakresie zmian w skuteczności kłamania należą do rzadkości, ale pokazują, że skuteczność w zakresie ukrywania informacji rośnie od dzieciństwa do adolescencji (wiek dorastania - aut.), a później spada w dorosłości - mówi Wojciechowski.

W skutecznym kłamaniu - jak podkreśla - pomaga kontrola nad procesami poznawczymi, nad naszym ciałem czy emocjami. - Co więcej, z kolejnymi interakcjami uczymy się, jak reagujemy w sytuacjach stresowych, jak zachowują się nasi współrozmówcy, jakie zabiegi są skuteczne. Mamy coraz bogatszą wiedzę i więcej doświadczeń, co jest dobrym arsenałem do tworzenia przekonywujących fałszywych historii.

Jest jednak jeden etap, jak dodaje Wojciechowski, w którym wyjątkowo chętnie posługujemy się kłamstwem. To etap dojrzewania, gdy zaczynamy kreować swój wizerunek i zarządzać relacjami społecznymi.

Smar dla społeczeństwa

Jeśli więc powoli dociera do nas, że kłamstwo wcale nie musi być złe, a my po dogłębnym rachunku sumienia doliczymy się kilkudziesięciu mniejszych czy większych kłamstewek dziennie, to przenieśmy się do makroskali. I pozwólmy się po raz kolejny zaskoczyć. Dr Kozłowski zauważa:

Taka oczywista drobnostka, którą można przemnożyć przez liczbę ludności na naszym globie i pewnie jeszcze razy pięć.

- Gdybyśmy byli całkowicie prawdomówni, to skończyłoby się to bardzo smutno dla stabilności społeczeństwa. Jest pewna minimalna doza kłamstwa, która jest całkowicie akceptowalna. Wydaje mi się, że kilkadziesiąt razy dziennie musimy sobie pościemniać, żeby nasze społeczne życie mogło toczyć się dalej. Zwłaszcza w sytuacjach zawodowych, kiedy ktoś zawala nas zadaniami, kiedy jesteśmy wściekli na szefa i nie możemy wyjść o normalnej porze do domu. Ludziom przychodzą do głowy takie rzeczy, że byłoby czymś potwornym usłyszeć dokładnie to, co inni o nas myślą. Dzieci też stosunkowo szybko zaczynają rozumieć, że jednak pewne rzeczy mówi się dla świętego spokoju. Kłamstwo jest smarem, dzięki któremu tryby społeczeństwa ładnie ze sobą pracują - podsumowuje dr Kozłowski.

***

Okłamywanie drugiego człowieka podważa zaufanie, czyli niszczy fundament, na którym buduje się związki. Wymiar prospołeczny kłamstw, które nie uderzają bezpośrednio w drugiego człowieka, ale w jakimś sensie go chronią, wydaje się częściowo zdejmować ciężar odpowiedzialności ze sprawcy. Jednak to, czy jakiekolwiek kłamstwo można usprawiedliwiać, będzie zawsze przedmiotem sporu i wypadkową naszego systemu wartości, moralności i relacji z rozmówcą.