Reklama

Barbara urodziła córkę, mając 25 lat. Pierwszy rok aplikacji. Dziecko zaplanowane i wyczekane.

- Od podstawówki wiedziałam, kim chcę być. Praca w prokuraturze najbardziej mnie ciekawiła. Nie wyobrażałam sobie podążania inną ścieżką zawodową. W dość młodym wieku pragnęłam też zostać mamą. Wspierali mnie mąż i dziadkowie Hani - opowiada prokurator w stanie spoczynku.

Reklama

Siedzimy w willi na przedmieściach jednego z większych polskich miast. Pokazuje stare zdjęcia w todze. Na rękach kilkuletnia córka.

- Tu akurat widzimy element z pracy w domu, ale zawsze rozdzielałam te dwie dziedziny życia. Po godzinach przestawałam być prokuratorem i wykonywałam obowiązki mamy oraz żony. Jadąc na zdarzenie, wiedziałam, że zastanę tam ciało i muszę wykonać oględziny. Policjanci i technicy czekali na moje wytyczne. Decydowałam, nie mogłam pozwolić sobie na okazanie słabości. Wracając do rodziny, nie myślałam o tym. Gdybym zadręczała się dyżurem, przeprowadzonym przesłuchaniem albo postawieniem zarzutów, zwariowałabym. Mogłam czuć zmęczenie i nie mieć ochoty rozmawiać, ale poza tym, emocje uchodziły ze mnie na bieżąco. Nigdy nie śniłam o żadnym z wypadków, które widziałam.

Barbara lubiła prowadzić sprawy zabójstw.

- Można się wykazać, jest dużo dowodów, przesłuchujesz świadków. Krok po kroku łączysz kropki i dochodzisz do sedna, stawiasz zarzuty. Miałam niezwykłą satysfakcję, gdy sędzia podłapywał mój tok rozumowania i skazywał oskarżonego.

O swoich doświadczeniach mówi neutralnym tonem, ale z widocznym błyskiem w oku.

Mimo wszystko - Barbara nie żałuje wyboru profesji.

- Zrobiłabym to samo, nawet mając ten rozum, co obecnie. Uwielbiałam prowadzenie spraw, chodzenie do sądu, kontakt z ludźmi. Poza tym, zawsze błyszczałam na zajęciach z prawa karnego.

"Mamusia jedzie na trupa"

Inaczej rzeczywistość w domu rodzinnym postrzega Hania. Nie poszła w ślady mamy. Pracuje w instytucji kultury.

- Od zawsze byłam niezwykle wrażliwa, co dziś postrzegam jako zaletę. Mama - przez wykonywany zawód i inną emocjonalność - nie rozumiała mnie już od najmłodszych lat. Książki z serii "Poczytaj mi, mamo" przeglądał ze mną tata. Po kimś innym mogłoby to spłynąć. Mnie napawał ogromny, dziecięcy smutek. Do szóstego roku życia nie mam z nią wielu wspomnień. Wychowywali mnie ojciec i dziadkowie - rozpoczyna swoją opowieść 48-letnia Hanna, córka Barbary.

Jej relacja z matką jest dość skomplikowana. Po latach terapii wiele zostawiła za sobą, ale niektóre sprawy wciąż pozostają nierozwiązane.

- Wyobraź sobie, że jako uczennica podstawówki słyszysz: "Mamusia jedzie na trupa, idź spać" albo: "Ciało - z racji nagromadzonych w nim gazów - wybuchło na nas na oględzinach". Do tej pory mam dreszcze. W rozmowach przy stole czasem rozprawiała o zdarzeniach - dość ogólnie, bo wiązała ją tajemnica zawodowa, ale jednak. Nawet, gdy zdania kierowała do ojca, siedziałam obok nich i wszystko chłonęłam. Nie umiałam postawić granicy i zaznaczyć, że nie chcę być raczona takimi "smaczkami". Tę umiejętność przyswoiłam dopiero w liceum.

Hania od dziecka znała korytarze w prokuraturze i sale sądowe. Stara kserokopiarka wyrzucała kolejne kartki kolorowanki. Nieopodal siedzieli policjanci z doprowadzonym.

- Nie zawsze, ale często widywałam tych przestępców. Patrząc na mamę wesoło rozmawiającą z koleżankami i kolegami, nie rozumiałam, jak to możliwe, że ludzie ci za chwilę usiądą przy biurku i przesłuchają podejrzanego o gwałt czy zabójstwo. Mimo wszystko, ekscytowały mnie te wizyty i stosy akt. Czy było to odpowiednie środowisko dla dziecka? Polemizowałabym.

Kobieta obserwowała znajomych Barbary z branży także podczas kuligów czy imprez okolicznościowych. Niezmiennie podkreśla towarzyszące jej zdumienie.

- Oni obcują z najgorszą patologią. Nie wierzę, że umieją o tym zapomnieć i beztrosko tańczyć czy zjeżdżać na workach z sianem. Te emocje muszą gdzieś ujść. Pytanie, jakie mają na to sposoby? Przypuszczam, że część - podobnie jak lekarze - idzie w uzależnienia. Innym "wchodzi" w ciało. Objawy somatyczne potrafią być naprawdę zaskakujące i przekierowywać podejrzenia na inne choroby. Są też schorzenia wywołane m.in. nadmiernym stresem, który tak po prostu nie przemija.

"Nie jesteś odpowiednim partnerem do rozmowy"

Dyżury "trupowe" - nazywane tak potocznie w środowisku - mogą przypaść w jakikolwiek dzień w roku. Prokuratorzy jeżdżą na oględziny miejsca zdarzenia w środku nocy czy święta.

- Mamę niejednokrotnie budził telefon. Nie każdą Wigilię mogliśmy też spędzić razem. Gdy pod dom przyjeżdżał po nią policyjny radiowóz, odczuwałam sprzeczne emocje. Z jednej strony dumę przed dzieciakami z osiedla, bo jednak to ja jestem córką prokuratorki. Z drugiej natomiast smutek, żal i niepewność. Nie wiedziałam, kiedy wróci i czy zdąży poczytać mi obiecaną bajkę - wymienia moja rozmówczyni.

Raz w miesiącu prokuraturę odwiedzał psychiatra. Przesłuchiwał podejrzanych i wystawiał im opinię.

Hania mówi wprost - w domu dochodziło do przemocy psychicznej, co trwale odcisnęło na niej piętno.

- Gdyby nie dobrzy psycholodzy, byłabym już na oddziale zamkniętym. Człowiek o wrażliwości jak słoń w składzie porcelany nie zdaje sobie sprawy z ranienia osób delikatnych i kruchych. Często mówiła mi: "Nie jesteś odpowiednim partnerem do rozmowy". Wiesz, nawet teraz czasem stawiam się niżej w stosunku do innych, powtarzając to zdanie w głowie.

Raz doszło też do przemocy fizycznej. Kobieta miała wtedy 16 lat.

- Zimą przeszłam zapalenie oskrzeli. Podczas połykania tabletki, zaczęłam kaszleć i spanikowałam. Nie wiedziałam, gdzie jest lek - zakrztusiłam się, a może popłynął z wcześniejszym łykiem herbaty? W obawie przed powtórką, nie chciałam brać antybiotyku. Pewnego dnia próbowała wepchnąć mi go siłą do ust. Przyparła do ściany i chciała wcisnąć go między wargi. Płakałam i byłam przerażona. Wbiła mi paznokcie w skórę, kilka centymetrów nad nadgarstkiem. Do dziś mam tam bliznę. Teraz wiem, że wynikało to z jej bezradności i nieumiejętnego radzenia sobie z emocjami. Wtedy czułam ogromny żal.

Znerwicowane dziecko

W jednej z szuflad w domu leżał zeszyt w kartkę. Na okładce dwa tygrysy. Numerowane strony trzymał sznurek z zalakowaną pieczęcią.

- Kolejna "świetna" metoda wychowawcza. Chodziłam do czwartej klasy podstawówki. Jak to dziecko w tym wieku - pyskowałam rodzicom. Mama postanowiła zagrozić mi domem poprawczym. Każde przewinienie w stylu "Hania jest niegrzeczna" wpisywała do tego przeklętego brulionu. Klęczałam, płacząc i błagając, by odpuściła. "Jeszcze kilka i pójdziesz do poprawczaka. O twoich przewinieniach czyta dzielnicowy" - słyszałam. Ona to wyparła. Po dziś dzień próbuje mi wmówić, że zmyślam. Bzdura - wspomina 48-latka.

Barbara wielokrotnie podważała wartość córki. Nie wierzyła w marzenia, bagatelizowała problemy. Postawiła diagnozę: "Znerwicowane dziecko".

- Główny problem w naszej relacji? Spotkanie wrażliwości leżących na dwóch przeciwległych biegunach. Zawód zablokował jej emocje. W domu bywała tak samo bezwzględna, jak w pracy - porównuje Hania.

Moja młodsza rozmówczyni - dzięki terapii - wyszła na prostą. Odzyskała pewność siebie, zaczęła dostrzegać mocne strony oraz wykorzystywać je w życiu prywatnym i zawodowym.

- Czasem wracają obrazy z rodzinnego domu, choć wiele wyparłam. Niektóre miesiące w mojej głowie są czarną plamą. Być może wyjdą przy okazji kolejnych sesji.

Z matką miały kilka rozmów kończących się płaczem.

- Próbowałam zobrazować, przez co przechodziłam. Większość nie docierała. Jak grochem o ścianę. Odmienny punkt widzenia fundamentalnych spraw. Zazwyczaj padało: "Było, minęło. Nie ma co rozkładać gó**a na atomy". Trzeba przyznać, mama zmieniła się. Szanuje moje granice, wiedząc, że inaczej mogę zerwać z nią kontakt. W końcu mam coś do powiedzenia. Według mnie Barbara potrzebuje pomocy specjalisty, ale "nie wierzy w psychologów". Wiele z jej schorzeń ma podłoże somatyczne - duszności, kołatanie serca i zawroty głowy to jedne z objawów ataków paniki. Ona jednak nie dopuszcza do siebie takiej wersji. Szczerze jej współczuję. Nie mając dostępu do emocji, nie doświadczasz życia w pełni. A mnie półśrodki nie interesują - puentuje Hanna.