Reklama

Justyna Kaczmarczyk: Wyjaśnijmy to raz, a porządnie - jakie jest pełne imię Pucia? 

Marta Galewska-Kustra: - Sama tego nie wiedziałam, aż jedna z czytelniczek nie wymyśliła. Pucio to zdrobnienie od Puciosław. Jak dorośnie, tak trzeba będzie się do niego zwracać. 

Reklama

Puciosław jest dzisiaj najprawdopodobniej najpopularniejszym przedszkolakiem w Polsce. O takiego Pucia pani walczyła?

- Absolutnie nie spodziewałam się aż takiej popularności. Ani ja, ani ilustratorka Joanna Kłos. Jednocześnie mimo wszystko byłam pewna, gdy pracowałam nad pierwszą książką o Puciu, że jest ona dobra i potrzebna. Trudno mi się to mówi, bo jestem jedną z tych osób, które pewności i zadowolenia z tego, co robią, wciąż się uczą. Kiedy zobaczyłam, jak Joasia to zilustrowała, wiedziałam, że ludzie Pucia polubią. Takiej skali się jednak nie spodziewałam. 

Planuje pani przegonić Remigiusza Mroza na liście "Wprost" najlepiej zarabiających pisarzy i pisarek?

- Ostatnio z rozbawieniem przeczytałam wywiad właśnie we "Wprost" z Łukaszem Orbitowskim, który opowiada, że po tym jak ruszyła przedsprzedaż jego nowej książki "Chodź ze mną", wydawca mu powiedział, że jest drugi. Ten zły zapytał: kto jest pierwszy. Wydawca na to, że Pucio. A Orbitowski: kim do cholery jest Pucio? I wtedy wydawca mu powiedział, że z Puciem nie wygra. Śmiałam się strasznie z tego wywiadu. Po czym szybko kupiłam książkę Orbitowskiego i czytam ją z przyjemnością. Nie mam nic przeciwko byciu na pierwszym miejscu takiej listy, ale też nie mam zamiaru nikogo przeganiać. Jestem zszokowana, że jestem na jakichkolwiek listach.

Wynika z nich, że jest pani milionerką. 

- Hmmm, powiem tak: nie narzekam, ale jeśli dziennikarze mają w przyszłorocznym planie kolejny artykuł z taką listą, to będą musieli przyjrzeć się bliżej branży książki dla dzieci.

Czyli mówi pani: nie, te liczby kłamią?

- Pucio pozwala mi na utrzymanie rodziny, na spokojne wychowywanie dziecka i jestem szczęśliwa, że mogę żyć z pisania. To jest mój osobisty sukces, że żyję z twórczości. Ale te liczby są przesadzone. W przypadku literatury dla dzieci zarobki autorów wyglądają inaczej niż w przypadku literatury pięknej. Tutaj podział wyników sprzedażowych jest specyficzny, bo bardzo ważną rolę odgrywa ilustrator. Produkcja książki jest też droższa, a zatem jest więcej wydatków po stronie wydawcy. Utrzymuję się z pisania, bo udało nam się stworzyć serię, którą polubiło bardzo dużo osób. I dziękuję każdemu, kto kupił "Pucia". A tych, którzy wierzą w milionowe zarobki pisarzy, proszę o jedno: kupujcie książki. Bo prawda jest taka, że osób, które osiągnęły taki sukces finansowy dzięki pisaniu, jest niewiele. Dlatego, jeśli ktoś pisze tak, że chcemy go czytać, jeśli swoją twórczością ubogaca nasze życie, kupmy jego książkę.

Jak się tworzy takie hity?

- Nie tworzyłam Pucia z myślą o tym, że muszą go wszyscy polubić. Ta presja byłaby okropna. Pamiętam też, jak mnie strasznie kłuło, gdy pierwszy raz powiedziałam o sobie, że jestem pisarką. Do tej pory jakoś nie mogę. Bo pisarką to jest Olga Tokarczuk.

A Marta Galewska-Kustra?

- Zawsze mówiłam i dalej powtarzam, że logopedką i pedagożką, do niedawna wykładowczynią akademicką i badaczką twórczości. Potem doszło, że mamą. Gdy moim głównym zajęciem stało się pisanie, zaczęłam używać różnych wybiegów. Lawirowałam: "robię książki dla dzieci". Najtrafniejsze będzie chyba określenie, że jestem autorką książek dla dzieci. Cieszę się, że mają charakter użytkowy. Służą też rozrywce, mam nadzieję, że mimochodem również rozwijaniu wyobraźni. Ale pierwszy i główny cel był logopedyczny i edukacyjny.

Pucio jest trendsetterem, i wśród dzieci, i wśród rodziców. 

- Haha!

A nie jest? Czytałam te wpisy rodziców, którzy na wakacje pojechali na Kaszuby, bo w książeczce Pucio z rodziną tam jechał.

- Mam nadzieję, że dużo osób wybrało się na Kaszuby i że wszyscy pojechali do skansenu we Wdzydzach Kiszewskich, bo to cudowne miejsce. To właśnie ten skansen odwiedziła rodzina Pucia. A kiedy byli nad morzem i wybrali się na wycieczkę do latarni morskiej, to... dobrze, mogę powiedzieć, że pierwowzorem była latarnia morska w Czołpinie.

Czy Czołpino nas słyszy? Niewykluczone, że przyjedzie do państwa wielu gości.

- Polskie morze jest piękne, co też jest moim stosunkowo późnym odkryciem. Okazuje się, że są miejsca z dala od straganów, na których można ciupagę kupić i jestem w tych miejscach zakochana.

Czuje pani odpowiedzialność za to, co pojawia się w pani książkach o Puciu?

-  To poczucie odpowiedzialności momentami wręcz przerażające. Ale dlatego, przygotowując kolejne tomy, bardzo intensywnie myślimy, jak to zrobić, żeby nie zaszkodzić. A kiedy możemy wprowadzić coś, co promowałoby zdrowy tryb życia, próbujemy to nienachalnie robić.

To dlatego ciastko w zakupowym koszyku Misi z pierwszej wersji książki zmienia się na wodę, a mama zamiast czarnej kawy je normalne śniadanie?

- Dokładnie tak. Przyszedł taki moment, kiedy razem z Joanną Kłos i wydawcą robiliśmy sporo zmian we wszystkich tomach. To było moja inicjatywa, która zdecydowanie wynikała z tego, że zostałam mamą. Zmiany dotyczyły kilku kwestii: pierwsza, chyba najszersza, to była kwestia bezpieczeństwa. Na przykład tata i wujek na nartach dostali kaski. Pojawiły się foteliki tyłem do kierunku jazdy, których wcześniej nie było. Tu też są różne trendy wśród rodziców, ale nie chodzi mi o modę, tylko o konkretne dane. A z nich wynika, że foteliki tyłem do kierunku jazdy są bezpieczniejsze dla dzieci w określonym wieku. Zmieniliśmy sporo rzeczy, na przykład sposób jedzenia przez najmłodszego członka rodziny, a czasem to były naprawdę drobiazgi. I tu przykładem jest właśnie Misia, która zamiast ciastka wiezie wodę, i to wodę nie w plastikowej, a w szklanej butelce.

- Te zmiany wynikają nie tylko z moich doświadczeń jako mamy, ale też z wiedzy, jaką nabywam jako rodzic. Nie ukrywajmy - to nie jest tak, że wcześniej, pracując z dziećmi jako pedagożką i logopedką, byłam aż tak zanurzona w niektóre tematy związane z wychowaniem i opieką nad dzieckiem. Oczywiście wiedziałam pewne rzeczy. Na przykład, z jakiego kubka należy pić, a z jakiego nie. Te wszystkie sprawy, które są związane z pracą logopedy. Ale nie byłam specjalnie zainteresowana na przykład wspomnianymi fotelikami samochodowymi. Nie było mi to potrzebne. Poza tym, dużo dają mi też rozmowy z innymi matkami. Łączenie doświadczeń związanych z opieką nad dzieckiem. Teraz tematem, który osobiście przerabiam, jest przedszkole. I myślę sobie, że o przedszkolu mogłabym dużo wcześniej napisać, z pierwszego wykształcenia jestem też przecież pedagożką wieku dziecięcego, czyli tzw. panią z przedszkola. Z przedszkolakami pracowałam też w gabinecie logopedycznym. Ale czym innym jest pisać, kiedy wie się to wszystko bez perspektywy rodzica, który na przykład przeżywa adaptację przedszkolną.

W przygodach Pucia i jego rodziny sporo jest myślenia niestereotypowego. Na przykład chatę buduje pani sąsiadka, a pan sąsiad w tym czasie piecze chleb.

- Jestem feministką, bardzo otwarcie się tak określam. Myślę, że to naturalny stan - myślenie o równych prawach dla ludzi. W "Puciu" nie chodzi mi o sztuczne zmienianie ról, raczej o otwarte spojrzenie. To dla mnie bardzo ważne kwestie. Na pewno od początku wiedziałam, że chcę, żeby Tata był w tej książce pokazany jako osoba, która angażuje się w rozwój dzieci i opiekę nad dziećmi. Nie tylko pomaga, bo to nie jest zatrudniona na godziny opiekunka, tylko ojciec. Nie karmi piersią z natury rzeczy, ale powołał te dzieci na świat i się nimi zajmuje. Natomiast to nie zmieniło faktu, który - zdarza się, że niektórzy mi to wypominają - że Mama jest przedstawiona w tych tomach jako osoba, która zajmuje się wychowaniem najmłodszego dziecka. Mama nie została pokazana do tej pory, jako osoba, która wychodzi z domu do pracy. Mimo moich feministycznych poglądów i założenia od początku, że płcie mają być w "Puciu" równoprawne, to zdarza mi się, że słyszę: "o matko, ta Mama Pucia taka standardowa, tak siedzi w domu z tym dzieckiem". Pamiętam, jakie to zrodziło we mnie pytanie: "ale co ta Mama miałaby zrobić?"

Że może ona chce być z najmłodszym w domu?

- Właśnie. Stworzyłam tę rodzinę, chyba nieświadomie, jako rodzinę idealną. Aż za idealną.

Racja. Ulubionym daniem Pucia i Misi jest tarta warzywna. Co to za dzieci?

- Moje dziecko uwielbiało tartę warzywną! Stąd ten pomysł. Inna sprawa, że teraz już woli jeść frytki i lody. Ale Pucio też je lody. Wracając do Mamy Pucia, myślę często o niej, że przeżywa rozterki, jak wiele matek trójki dzieci. I to małych dzieci, bo Bobo jest naprawdę mały, Pucio wciąż jest mały, niedawno zaczął chodzić do przedszkola, a Misia kończy przedszkole. Myślę sobie tak czasem, że może ta Mama po prostu nie chce, żeby Bobo szedł do żłobka. A może są dni, kiedy marzy, żeby każde z dzieci wysłać do placówki, bo ma serdecznie dosyć wszystkiego. Ale może wygrywa to, że chce jeszcze pobyć ze swoim najmłodszym dzieckiem, które jest przecież w wieku, w którym właśnie rodziny potrzebuje najbardziej. Nie wiem. Teraz dostrzegam, że wpuściłam tę Mamę Pucia w niezłą chryję. Chyba jest strasznie zmęczona, są momenty, że zagryza zęby i jest jej ciężko. Mam nadzieję, że Tata stara się wrócić jak najszybciej z pracy do domu, a dalsza rodzina wspiera ją jak najczęściej. Być może Mama pójdzie w kolejnych tomach do pracy. Musi mieć życie niezwiązane z domem i rodziną. Po prostu musi być sobą.

A nie ma nawet imienia.

- Nie ma. Ale też dzieci jednak mówią do rodziców "mamo" i "tato". Proszę też zwrócić uwagę, że mam cały czas cel dotyczący rozwoju języka dziecka, a słowa "mama" i "tata" są jednymi z pierwszych. Wprowadzanie imienia rodzica od razu mogłoby spowodować niezły chaos w głowie najmłodszych czytelników. Chciałam od początku, żeby Mama i Tata zostali po prostu mamą i tatą, ale być może to się zmieni i w którymś tomie zostanie wybrane imię dla Mamy.  Kiedy myślę o Mamie Pucia, myślę też o sobie, ale ja mam tylko jedno dziecko. Ona jest w zupełnie innej sytuacji niż ja. Widzę swoje koleżanki, które mają trójkę dzieci. Część z nich ma przerwę w pracy zawodowej i czeka, aż najmłodsze skończy trzy lata i pójdzie do przedszkola. Są też takie, które malucha prowadzą do żłobka, a te ledwo co starsze odwożą do przedszkola. Tylko widzi pani, czasem robią to nie po to, żeby się rozwijać zawodowo, tylko po to, żeby zdążyć z czymkolwiek, ogarnąć życie rodzinne, mieć chwilę dla siebie. Praca matki to praca na dziesięć etatów. Nie znam odpowiedzi na pytanie, jak sprawić, żeby tej Mamie było łatwiej. Ja nie jestem w stanie tego zrobić w "Puciu". Ale mam nadzieję, że jak Mama pójdzie do pracy, a Bobo do żłobka albo przedszkola, to nie będzie często chorował.

To by było mało realistyczne, jakby poszedł do przedszkola i nawet kataru nie złapał.

- Ale Mama by była wtedy w sytuacji, gdzie, zamiast pracować zawodowo i tak będzie ciągle na zwolnieniu, jeśli nie znajdzie opieki do dziecka. Wszyscy to wiemy. Nie chcę tworzyć Instagrama w "Puciu". Nie chcę robić z tej kobiety kogoś, kto rozwija się zawodowo, idealnie opiekuje się domem, dzieci są szczęśliwe, a mama fit. Czyli tworzenia takiej ułudy, że ta kobieta daje radę ze wszystkim. Prawda jest taka, że jeśli matka miałaby się bardzo intensywnie rozwijać zawodowo, to ktoś musiałby się zająć tym najmłodszym dzieckiem. Może w takim razie Tatę Pucia wyślę na urlop wychowawczy?

Czy mi się wydaje, czy Mama Pucia jest pani najbliższa w tej serii?

- Mama Pucia i ciocia Iga. 

Dlaczego?

- Ciocia Iga nosi w sobie potencjał anarchistyczny. To może nie do końca przeciwieństwo Mamy, ale jakieś jej alter ego. Ciocia Iga ma w sobie tajemnicę. Nie została określona standardowo. Lubię za to ciocię Igę. Lubię osoby, które żyją niestandardowo.

No to skoro jest Iga i Mama, to ta Mama musi dostać imię.

- Chyba rzeczywiście tak. Mama w końcu została zawodowo określona jako architektka, ale jeszcze nie wiem, jak będzie miała na imię. 

Zmieńmy temat. Ostatnio mam wrażenie, że wszystkie drogi prowadzą do logopedy. Historia znajomych: u stomatologa słyszą, że u kilkulatka jest coś nie tak z przełykaniem i trzeba to skonsultować z logopedą. Innym ortopeda mówi, że postawa ciała budzi wątpliwości i warto to jeszcze skonsultować z logopedą. Jak to jest? Zapanowała moda na logopedię czy odkrywana jest bardzo ważna i potrzebna dziedzina nauki?

- Mam wrażenie i nadzieję też, że modę na logopedię w książkach rozkręcił "Pucio". Wcześniej było to raczej "poukrywane" po wydawnictwach, czysto terapeutycznych i tych publikacji szukali albo specjaliści, albo ci, którzy po prostu już potrzebowali konkretnej pomocy. Teraz panuje trend na książki stymulujące rozwój mowy dla masowego odbiorcy.  W tym sensie, jest to jakaś moda. Nie uważam, że niezdrowa. To większa świadomość. Nie wiem dokładnie, z czego to wynika, ale generalnie teraz rodzice są bardzo świadomi etapów rozwoju dziecka. Są zaczytani i to zdobywają wiedzę sensowną, nie wpadają tylko w ten internetowy szum informacyjny. Dostęp do rzetelnych informacji jest szeroki, przekaz mocny, a duża część rodziców jest naprawdę zaangażowana. Myślę, że dlatego szukają pomocy u logopedy, szybciej niż to było kiedyś, gdy dopiero placówka - przedszkole czy szkoła - kierowała do specjalisty. Teraz logopeda zajmuje się dziećmi już bardzo wcześnie. Zresztą największą - obok przedszkolaków - grupą wiekową na zajęciach w moim gabinecie były dwulatki. 

Nie tylko o mówienie chodzi? 

- Oczywiście!

To o co chodzi?

- Na przykład o wspomnianą postawę. Ma ona przełożenie na wady zgryzu, te z kolei związane są z pracą naszych artykulatorów, więc może się to kończyć nieprawidłową wymową. Pamiętam, kiedy na studiach logopedycznych mieliśmy zajęcia z anatomii czy z ortodontą, to też nam otwierały się wtedy oczy. A przecież wśród nas był matki, były nauczycielki. A nagle zaczynaliśmy łączyć te fakty, ile rzeczy ma wpływ na to, jak mówimy i odwrotnie.

To prawda, że może być związek między tym, że dziecko ma problem z mową, a tym, że łapie dużo infekcji górnych dróg oddechowych?

- Zdecydowanie tak. Sama to teraz przeżywam. Moje dziecko jest po pierwszym roku przedszkola, dużo choruje, jednocześnie jesteśmy w trakcie diagnozowania alergii. I teraz widzę dokładnie, że to jest samonapędzający się mechanizm. Przykładowo, mamy alergię, która objawia się częstym katarem. Zatkany nos powoduje oddychanie przez usta. Kiedy oddychamy przez usta, to częściej chorujemy. A jak nam się trafiają częściej infekcje, to mamy katar... i tak dalej, i tak dalej. Częste infekcje i oddychanie przez usta łączą się na przykład z problemami z migdałami. Niezdiagnozowane odpowiednio wcześnie mogą prowadzić nawet do częściowej utraty słuchu. W stanie spoczynkowym, gdy mamy zamknięte usta i oddychamy przez nos, nasz język powinien być ułożony na podniebieniu. To prawidłowa pozycja u ludzi od 3. roku życia. Wcześniej mamy do czynienia z niemowlęcym przełykaniem i niemowlęcą pozycją języka. Kiedy dzieci stale oddychają przez usta, mają buzię otwartą, to język nie uczy się pionizacji. To powoduje wady wymowy.  

A bóle głowy? 

-  Też, wynikające z niedotlenienia. Jeśli dziecko w nocy chrapie, śpi z otwartymi ustami, to nie jest to oddech, który sprzyja efektywnemu spaniu i dotlenieniu. Nasz organizm to naczynia połączone. Dobry logopeda współpracuje z ekspertami innych dziedzin, m.in. z laryngologiem, psychologiem, neurologiem.

Dlatego Pucio nie ma tableta? Neurolodzy mówią, że małym dzieciom jest on zupełnie niepotrzebny.

- I właśnie dlatego też nie ma żadnych puciowych aplikacji na smartfon, gier na tablet dla dzieci najmłodszych i tym podobnych. Dostawałam propozycje stworzenia takiego produktu wielokrotnie, ale zawsze odmawiam. Książka ma być odpoczynkiem od cyfrowego świata, który przecież i tak nas zewsząd otacza.

Czyta pani synowi Pucia?

- Czytam i on go lubi. 

Co jeszcze lubi?

- Wie pani co, ja zdemoralizowałam syna lekturami szkolnymi. Czytam mu "Muminki", "Dzieci z Bullerbyn". Syn uwielbia też "Mikołajka". Ludzie, nie czytajcie takim małym dzieciom Mikołajka! Mój syn czasem mówi językiem Euzebiusza. Dramat. 

A daje fangę w nos?

- Nie, na szczęście nigdy. A faza na mówienie językiem Euzebiusza już też mu przechodzi. Ale za to pojawiła się Pippi, kolejna demoralizacja. No Pippi, która je gwoździe. Straszne rzeczy. Chyba zapomniałam, że jestem pedagożką i zrobiłam coś w stylu cioci Igi. I potem zbierałam żniwo. Ale mimo wszystko warto czytać takie długie historie dzieciom, wyobraźnia pracuje. A wracając do Pucia, to mojemu synowi bardzo podobała się ta ostatnia część - "Na wsi". I jedna taka, która dopiero ma się ukazać. Syn stał się ostatnio pierwszym recenzentem moich książek.

Co ma się ukazać? Zdradzi nam pani puciowe plany na najbliższy czas?

- Mogę powiedzieć, że Pucio, biedaczysko, rozchoruje się i pójdzie do lekarza. I tu wykorzystam własne doświadczenia chyba ze 25 infekcji u dziecka w tym roku. Pucio - mam nadzieję, że okaże się tu trendsetterem - będzie robił inhalację. Pojawi się też część, która będzie takim prozdrowotnym trendsettingiem. To będzie książeczka o Puciu, mająca na celu przekazanie zdrowych nawyków, jak mycie rąk. Tego też się nauczyłam po różnych przedszkolnych doświadczeniach i po covidzie. To było naprawdę wyzwanie - sprawić, by dziecko po przyjściu z podwórka czy przed jedzeniem miało nawyk mycia rąk. Ale najbliższa rzecz, którą prawie kończymy, to coś, co będzie służyło rodzicom i dzieciom do planowania dnia.

Pucio - chłopak z kalendarza? Ale się podziało. 

- Więcej nie zdradzę, ale mam nadzieję, że rodzicom starszych dzieci to pomoże po prostu ogarnąć dzień, a w przypadku młodszych dzieci pomoże w rzeczach prostych, typu: teraz się ubieramy, bo wychodzimy. Pamiętam jak dziś, że wyjście z domu na spacer zajmowało mi czasem więcej czasu niż sam spacer. Przypominam sobie, jakim wyzwaniem była dla mnie obrona doktoratu. Albo egzamin z socjologii na studiach doktorskich. Aż czuję mrowienie na ciele, jak o nim pomyślę. Ale mam wrażenie, że nieraz trudniejsze było wyjście z domu z moim dzieckiem, niż zdanie tego egzaminu. Perspektywa rodzica naprawdę otwiera oczy na wiele spraw.