Reklama

Na Instagramie i TikToku są z nimi setki tysięcy wideo. Millenialsi kojarzą je z Simsów jako te grzebiące w śmieciach. Jeszcze inni widzieli je w filmie "Pocahontas" z 1995 roku. Mekko towarzyszył wtedy głównej bohaterce.

Mowa o szopach praczach - średniej wielkości drapieżnych ssakach pochodzących z Ameryki Północnej. Do Polski dotarły z Niemiec, w ostatniej dekadzie dwudziestego wieku, choć jeszcze w 2016 roku - gdy Grzegorz Dziwak adoptował dwie młode szopice - Siwą i Czarną - trudno było je zauważyć. Obecnie jest ich dużo więcej. Dlatego też wprowadzono zmiany w prawie.

Inwazyjny gatunek obcy

Reklama


Z dniem 18 grudnia 2021r obowiązuje "Ustawa z dnia 11 sierpnia 2021 r. o gatunkach obcych", która jest następstwem "Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 1143/2014 z dnia 22 października 2014 r. w sprawie działań zapobiegawczych i zaradczych w odniesieniu do wprowadzania i rozprzestrzeniania inwazyjnych gatunków obcych". Zgodnie z przepisami szopy pracze uznaje się za inwazyjny gatunek obcy stwarzający zagrożenie dla Unii.

Grzegorz - z wykształcenia lekarz weterynarii - tego nie kwestionuje. - Owszem, nie powinno być ich w Polsce. Ale jeśli już są, trzeba rozwiązać to systemowo i humanitarnie.

Obecnie odłowionego szopa czekają dwie drogi - azyl albo śmierć.

Mój rozmówca postanowił dać dom więcej niż 11 futrzakom, które przygarnął do czasu wejścia w życie nowej ustawy.

W lutym tego roku - po pięciu miesiącach oczekiwania na akceptację wniosku przez Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska - założył azyl i Fundację Szopowisko.

To - jak do tej pory - jedna z czterech placówek tego typu legalnie działających w Polsce i jedna z trzech mogących przygarniać szopy.

- Zwierzęta mam od zawsze. Zaczynałem jako weterynarz, potem zaznajomiłem się z wrocławską Ekostrażą. Przyjeżdżało do mnie coraz więcej gatunków egzotycznych czy dzikich, niemogących wrócić na wolność. W końcu postanowiłem sformalizować działalność.

W logo fundacji jest nie tylko szop, ale też wydra. Nawiązuje do Cieciona, który wychowywał się z Siwą i Czarną. Odszedł z powodu choroby.

- Obcowanie z tą trójką natchnęło mnie do pomocy na większą skalę. Przyczyniła się też do tego zmiana prawa. Wcześniej szopy mogła przygarnąć również osoba prywatna. Teraz tylko zatwierdzony przez RDOŚ azyl, spełniający określone warunki. Ci "zwykli ludzie" mający je wcześniej musieli do 18 czerwca wystąpić o zgodę na dalsze przetrzymywanie.

Dożywotnie schronienie

Szopowisko mieści się w województwie dolnośląskim - w domu Grzegorza, a konkretniej w dostosowanych do trzymania podopiecznych pomieszczeniach oraz ogrodzie. W codziennych czynnościach pomagają mu wiceprezes fundacji Sylwek oraz dwoje przyjaciół - Ola i Tomek.

- To miejsce, w którym dożywotnio mogą przebywać inwazyjne gatunki obce, dzikie, niemogące wrócić na wolność, z nielegalnego handlu lub zwierzęta niebezpieczne. Każdy azyl określa, co przyjmuje. Nasz ma najszerszą listę. Wiele osób prowadzi te placówki nieoficjalnie, czekając na rozpatrzenie wniosku przez RDOŚ. Mam nadzieję, że z czasem siatka azylów będzie się powiększać, bo cztery to prawie nic. Żaden w Polsce nie uwzględnił nutrii. W jednej z gmin ostatnio namnożyło się ich za dużo, blisko 200. One też są obcym gatunkiem inwazyjnym. Nie było wiadomo, co z nimi zrobić. Według przepisów pozostaje je tylko uśpić.

Szop tak, ale nie w domu

Pod opieką weterynarza jest obecnie 57 szopów, wszystkie wykastrowane i wysterylizowane (lub czekające na zabieg). Większość trafia do niego z fundacji Dzikie Zwierzęta w Potrzebie. W klinice, której pracuje, są badane i odrobaczane. Mężczyzna ma też blisko 200 innych osobników - emu, papugi, kanarki, kury, przepiórki, około 30 węży, surykatki, kangury, pająki, jaszczurki, żaby, owady, ryby, a nawet gekona, który przyleciał w plecaku turysty prosto z Kuby.

- Tak wyszło (śmiech). Moje serce jednak najmocniej bije, gdy w pobliżu są szopy. Od dziecka chciałem jednego adoptować. Marzyłem o tym. Widziałem je w książkach, bajkach, fascynowały mnie. To fantastyczne zwierzątko, ale nie do domu. Nie mówię, że nikt nie jest w stanie stworzyć im warunków, ale musiałby odpowiednio zorganizować przestrzeń i czuwać 24/7.

Szopy Grzegorza mieszkają w specjalnie wybudowanej wolierze. - W tym roku był ich wyjątkowy wysyp. Starałem się przyjmować wszystkie, kilka trafiło do innych azylów. U nas mieszka za dużo, ale liczę, że zanim urosną, bo teraz są małe, zbudujemy drugą wolierę, a potem kolejną i kolejną. Szopy żyją około 20 lat, więc miejsca - całe szczęście - szybko się nie zwolnią.

Szopie dzieci i Myszka "z opóźnionym zapłonem"

"Pierworodne" (tak je nazywa), czyli Siwa i Czarna, trafiły do Dziwaka z okolic Zgorzelca. Początki nie były łatwe.

- Pierwszy raz wychowywałem młode. Obawy? Mnóstwo. Za długo śpi, za mało je. Z czasem nauczyłem się, że trzeba dać im wolny wybór, a niekoniecznie wciskać na siłę mleko. To były tylko dwie szopice, ale zaangażowałem sporo osób, brałem je do pracy na uniwersytecie.

Schronienie w Szopowisku znajdą również zwierzęta z niepełnosprawnościami. - "Gościmy" szopa jednookiego, z drutowaną żuchwą. Samica o imieniu Myszka ma z kolei "opóźniony zapłon", nie umie się wspinać, patrzy w dal, dłużej je. Ale w stadzie radzi sobie całkiem dobrze. Trafiają też do nas osobniki po wypadkach komunikacyjnych, z urazami - złamania, otarcia, rany. Bywa problem ze świerzbem, ale jest łatwy do rozwiązania, wystarczy podać specjalne leki.

Co jedzą szopy?

- Oprócz śmieci? (śmiech) Wszystko. Od darczyńców dostajemy sporo psich i kocich karm, ale też słoiczki dla dzieci, kaszki, owoce, warzywa. Zresztą z psami oraz kotami mają sporo wspólnego. Z tymi pierwszymi - poziom oswojenia. Z drugimi - fizyczność. Potrafią wszędzie się wspiąć, są elastyczne. Lubią też leżeć na człowieku i głaskanie.

O wielu podopiecznych Grzegorz mówi czule, po imieniu.

- No bo jak inaczej? To naprawdę inteligentne "bestie". Oczywiście, że demolują, dlatego nie nadają się do domu, ale uwielbiam spędzać z nimi czas w wolierze. Weźmy na przykład Siwą... Wielki pieszczoch. Kocha siedzieć na kolanach, liże mnie po włosach. Albo Bartek - szop działający w slow motion, też chętny do przytulania.

Mężczyzna podchodzi do nich z sercem na dłoni i dużą dozą cierpliwości. - Nic mnie w nich nie denerwuje, są przeurocze. Czasem trudno mi w momencie karmienia, bo bywają bardzo nachalne, wpychają między siebie. Albo choroby - u pojedynczych osobników niełatwo coś dostrzec. Poza tym to zwierzaki niezwykle przyjacielskie. Jeśli szop jest nieoswojony - bo takie też mamy - nie podchodzi, ale też nie atakuje.

"Wywieźć je do Ameryki"

Hejt? Owszem, ale przeważa pozytywny feedback. - Czasem piszą do mnie osoby, którym coś świta, ale nie do końca są na czasie. Nie znają ustawy, nie wiedzą, czym jest azyl. Ostatnio pani sugerowała, żeby zbierać pieniądze i wywieźć szopy do Ameryki. Podkreślają, że te zwierzaki szkodzą. Ale nasze nie, bo żyją w wolierze. Po to tam są, aby temu zapobiegać.

Szopy mogą roznosić rożne choroby, m.in. wściekliznę czy bąblowicę, a także glisty Baylisascaris procyonis - nicienie te stwierdza się u ponad 60 proc. szopów w USA i 70 proc. szopów w Niemczech.

Larwy u żywiciela (także u człowieka) mogą doprowadzić do zapalenia płuc, powiększenia wątroby, zaburzeń widzenia, nieodwracalnej ślepoty, a nawet zapalenia mózgu i opon mózgowych.

- Osobiście nie znalazłem tego u badanych szopów. Glisty leczy się tymi samymi preparatami, co u psów czy ludzi z owsicą. U człowieka larwy te powlekają się w cysty i mogą - faktycznie - być w oku czy mózgu. Wtedy mamy poważny problem. U nas każdego zwierzaka odrobaczamy, badamy kał.

Według Grzegorza krzywdzącym stereotypem jest to, że szopy uważane są za brudne i powszechnie przenoszące wyżej wspomniane choroby.

- To niezwykle czyste stworzenia. Wymyją się i wyliżą, podobnie jak kot. Choroby przenoszą, jak każdy inny gatunek. Kradną, to prawda, nie mit. Są silne i uparte, potrafią poradzić sobie z zabezpieczeniami.

"Martwe przepisy"

Wracamy jeszcze do tematu ustawy. - Szkoda, że wycofano adopcje prywatne. To dużo lepsze niż rozwiązanie wyłącznie z azylami. Ustawa miała pomóc, a częściowo zaszkodziła. Wiele osób porzuciło szopy, bojąc się kar sięgających nawet miliona złotych. Wiedzieli, że nie spełniają warunków lub nie chciało im się wnioskować i załatwiać papierologii. To trochę martwe prawo. Wszystkie odłowione szopy muszą znaleźć się w azylu lub czeka je uśpienie. Ktokolwiek dzwoni z tym do RDOŚ, jest odsyłany. Oczywiście, zależy od gminy. Niektóre cedują to na mieszkańców. Przykład? Pan od dłuższego czasu szukał pomocy, bo miał szopią rodzinę na strychu. Jemu to nie przeszkadzało, ale bał się o psy. W urzędzie polecono mu wynajęcie myśliwego, który zastrzeli je na ogródku. Inny doradził pani, która znalazła szopa na osiedlu, złapanie go i wywiezienie.

Dziwak zaznacza, że nie wytępimy szopów, bo jest ich za dużo i za dobrze czują się w naszym klimacie.

 - Warto byłoby pomyśleć nad tym, jak ograniczyć populację, zamiast ją zabijać lub wywozić po kryjomu. Do tej pory słyszałem o jednym przypadku odłowionego szopa poddanego eutanazji. Lepiej byłoby kastrować i sterylizować dzikie osobniki. Robiłem na forum weterynaryjnym ankietę i żaden z kolegów po fachu nie wskazał, że uśpi zdrowe zwierzę. To sprzeczne z naszą etyką zawodową. Mamy ustawę niepozwalającą nam wykonywać eutanazji bez wskazania przyczyny zdrowotnej. Niektórzy pewnie ulegną, niektórzy odmówią. Oczywiście szopy ciężko chore, czy po wypadkach komunikacyjnych, trzeba uśpić. Ale do lecznic najczęściej trafiają młode, sierotki wyciągające łapki, chcące przytulania. Kto miałby sumienie?

Co robić, gdy znajdziemy szopa?

- Dzwonić do centrum zarządzania kryzysowego. Ten organ pokieruje dalej, do gminy, która zawsze powinna mieć plan awaryjny w takich sytuacjach. Oni - przynajmniej w teorii - wyślą kogoś, kto odłowi zwierzę i przewiezie je do azylu lub lekarza weterynarii.

Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: aleksandra.cieslik@firma.interia.pl