Obiekt sportowy oddany do użytku w 1955 r. funkcjonował do początku lat 80. W 1989 r. niszczejące przestrzenie stolica wydzierżawiła do celów handlowych firmie Damis. Ta na jego koronie założyła jedno z największych targowisk w Europie.
Otwierała je - jako honorowy gość - aktorka Hanka Bielicka. - To odrodzony Kercelak (bazar na warszawskiej Woli istniejący do 1947 r. - red.). Przed wojną latało się tam na rozmaite zakupki. Nie miało się na to, by kupić w porządnym sklepie, tak więc kupowało często rzeczy używane - opowiadała do telewizyjnej kamery.
Początkowo Jarmark zajmował jedynie koronę stadionu. Z czasem straganów przybywało. I tych legalnych, i tych mniej. Wysiadając na Rondzie Waszyngtona, wchodziłeś do labiryntu kolorowych namiotów, rozkładanych naprędce stołów, czy kupców krążących z towarem między tłumem przyjeżdżającym z całej Polski. Targowisko rozciągało się na Aleję Zieleniecką i błonia obiektu.
Kilka tysięcy stoisk. Jeszcze więcej sprzedawców wielu narodowości. Handlowali m.in. Polacy, Rosjanie, Bułgarzy, Rumuni, Turcy, Wietnamczycy, Chińczycy, Japończycy i Koreańczycy.
Moi rozmówcy są zgodni - można było nabyć tam dosłownie wszystko. Wystarczyło tylko dotrzeć do odpowiednich osób. Papierosy i alkohol bez banderoli, broń, prawo jazdy, matura, dyplom magistra, narkotyki, zwierzęta, podróbki ubrań, torebek i perfum, nielegalna pornografia - to tylko niektóre przykłady.
Alicja na Jarmark chodziła od dziecka.
Ciekawsze stadionowe zdobycze? - Mama nabyła świadectwo chrztu, pracy oraz książeczkę sanepidowską.
Grzegorz bywał na stadionie jako dziecko i nastolatek - od połowy lat 90. do końca istnienia targowiska. Comiesięczne wizyty z rodzicami stały się tradycją. Najczęściej wybierali niedzielę.
- Jarmark najbardziej kojarzę z muzyką i konsolami. Kupowałem cartridge do Pegasusa (odpowiednik gry wideo do konsoli - red.). Kosztowały chyba dychę. Potem z gameboyem przychodziłem i sprawdzałem u sprzedawcy, czy gra się sejwuje. Najbardziej czekałem na coroczne wydanie Fify. W sklepie kosztowała 90-100 zł. Na koronie pirata dostałem za 20 zł.
W latach 90. przegrane gry pakowano "profesjonalnie" - w plastikowe pudełko, z tłoczoną płytą i okładką. Z każdym rokiem ich jakość spadała. - Potem chowali je w saszetkach i wpisywali flamastrem nazwy. Łatwiej mogli je ukryć przed ewentualną policją.
Popularna była wymiana za dopłatą. - Jak zagrałeś, oddawałeś starą i brałeś nową za 10, a nie 20 zł. Każdy cwaniakował, dlatego grunt to sprawdzony sprzedawca. Ja kupowałem Fifę u Wasyla. Do tej pory pamiętam - sektor 34-35 na koronie. U niepewnych mogłeś dostać bubla lub zamiast gry znaleźć porno - opowiada Grzegorz.
Koronę stadionu nazywa "przejściem do innego świata". - Taka Narnia, a zarazem surrealizm. Widzisz rodziny z dziećmi. Ktoś mierzy koszulkę-podróbkę z Davidem Beckhamem, inny buty Adidos lub Nuke, ty przyszedłeś po grę, a tuż obok ktoś kupuje nóż i pistolet. Stacjonarne Allegro, tyle, że mniej bezpieczne.
O handlu bronią opowiada mi pan Leszek, dziś 65-latek. W czasach świetności Jarmarku mieszkał niedaleko, obok fabryki Wedla.
Sam tego nie chciał. Bardziej interesowały go... rosyjskie narzędzia. Do tej pory wspomina ich jakość.
- Trzeba wiedzieć, do kogo pójść po daną rzecz. Ograniczone zaufanie. Pytałem znajomych, gdzie znajdę najlepszy, uczciwy i prawdziwy towar. Wystarczył telefon z poleceniem od tego do tego i docierałem do kogoś. Nawet, jeśli ktoś miał skłonności do chachmęcenia to, gdy wiedział, że jestem "swój", był czysty. Nie nadużywało się zaufania.
Przykład? Zakup garnituru. Oczywiście z polecenia kuzyna.
- Trochę przytyłem i przed świętami nie dopiąłem spodni. Brakowało ponad 10 cm. Poszedłem z nimi na stadion. W tym samym miejscu, na środkowej koronie, stał handlarz. Pokazałem mu je. Gość rzuca: "To od nas, mam takie o rozmiar większe". Dobrałem portki u tego samego pana po kilku latach.
Pan Leszek nie handlował, ale sporo jego znajomych - owszem.
- Danka wraz z mężem perłami sprowadzanymi z Chin. Ona pracowała w Locie, miała darmowy przelot pracowniczy, a na kolejne dużą ulgę. Podróżowali do Pekinu. Nawiązywali kontakt, potem przewozili towar. Kupowali go za 25 tys. dolarów. Po miesiącu, dwóch w Polsce - jak słaby - wychodziło 100 tys., ale z reguły pieć razy więcej.
Dobrze zarabiali też sprzedawcy przypraw.
- Tereny bliskowschodnie - tam jest ich zagłębie, ale wyjeżdżałeś w rejon wojenny - do Iraku, Iranu, Pakistanu. Inwestowałeś 250 tys. dolarów. Po pół roku wychodził z tego milion.
O dużych pieniądzach opowiada mi również kolejny rozmówca, który woli pozostać anonimowy. Na spotkanie przyjechał luksusowym autem. W szczytowym okresie na Jarmarku miał sześć stanowisk. Handlował tekstyliami - kapciami, ubraniami. Nie pracował w weekendy.
- Wystarczyły wtorek, środa, czwartek i czasem piątek. Od 5:30 do 9:00. Opychaliśmy cały towar, głównie Rosjanom. Sezon trwał dla mnie od października do kwietnia. Zarabiałem około 10 tys. dolarów dziennie. Przyjemne, ale nie byłem najlepszy, raczej taki sobie.
Przyznaje - to go wyszkoliło. - Nauczyłem się prowadzić interesy, zarządzać zespołem. Korzystam z tego do dziś.
Witold wraz ze Zbyszkiem pracowali na stadionie na początku lat 90. Ten pierwszy prowadził magazyn w Pruszkowie obsługujący Jarmark. Czasem sprzedawał ubrania, w zastępstwie. Drugi bywał tam regularnie.
- Towar braliśmy z Chin. Dwa, trzy wyjazdy to równowartość malucha. Zarobki potężne. Pamiętam, gdy w okresie przedświątecznym sprowadziliśmy kontener (rzeczy często przypływały drogą morską lub jechały pociągami cargo - red.) kapci zwierzaków. Jednego zapakowanego żuka opchnęliśmy podczas jednego wjazdu na targ. Kolega o pseudonimie Lycra - bo handlował wyrobami z tej tkaniny - dogadał się z Rosjaninem i na stadionie kupił katamaran. Naprawdę, w grę wchodziły duże pieniądze - relacjonują.
Witold - podczas naszej rozmowy - wspomina zbieg okoliczności, który zmienił jego życie.
- Jedwabne koszule po wyjęciu z toreb wyglądały fatalnie. Aby coś z tym zrobić, w magazynie zatrudnialiśmy panie do ich prasowania. Jedna z nich została moją żoną, mamy dwójkę dzieci.
Zdradza mi jeszcze jedną historię.
Czy w miejscu, w którym obok siebie sprzedawało tak wiele różnych nacji, obecny był rasizm? - O Chińczykach mówiliśmy "żółty", ale piliśmy z nimi. Często mieli lepsze głowy od nas. Załatwiałem coś z "ciapatym", ale za tym słowem nie szła agresja. Rasistą nie jestem, z różnymi ludźmi w życiu piłem - twierdzi Witold.
- Miałem dużo klientów Rosjan. Nie czułem wrogości - przyznaje Zbyszek.
Każdego z rozmówców pytam o tzw. naloty. Każdy wybucha śmiechem. Pan Leszek kreśli w powietrzu cudzysłów.
- Policja - by się wykazać - musiała kogoś odstrzelić. Wiedzieli o wszystkim, tylko przymykali oko. Taka tajemnica poliszynela. Trzeba było przeznaczyć jakiś nielegalny towar. Oni go przeglądali i dla niepoznaki trochę zarekwirowali. Do "odstrzału" podczas takiego nalotu szedł ktoś nielubiany lub szkodzący komuś. Kupcy wiedzieli o kontroli i "wystawiali" daną osobę. Służby miały przedstawić wyniki i to też czyniły - opowiada.
Grzegorz - podczas jednej z wizyt na straganie Wasyla - doświadczył nalotu.
- Przyszedłem po Fifę. Ktoś nagle krzyknął: "Nalot". Wasyl zasłonił kotarę stoiska, a ja siedziałem z nim w kuckach i trzymałem w rękach grę. Wszystko trwało może kilkadziesiąt sekund. Rodzice czekali obok namiotu.
Ostatni dzień handlu na koronie przypadł 30 września 2007 roku. Na niższych partiach trwał do 2008 r. Wtedy to - 6 września - odbył się finał serii Red Bull X-Fighters, zawodów FMX-Freestyle Motocross. Na zakończenie imprezy ówczesny minister sportu i turystyki Mirosław Drzewiecki oficjalnie zamknął Stadion X-lecia. W jego miejscu powstał PGE Narodowy.
A co z tysiącami ludzi zarabiającymi na targowisku przez lata? Niektórzy przenieśli stoiska do hal przy ul. Marywilskiej i Bakalarskiej. Inni zainwestowali zarobiony kapitał lub zmienili branżę.
Można powiedzieć, że namiastka Jarmarku Europa wciąż istnieje. W miniaturze możemy zobaczyć ją przy ulicy Zamojskiego, nieopodal stacji metra i wiaduktu kolejowego. Na stosunkowo niewielkiej działce stoi kilkadziesiąt kolorowych namiotów na metalowych rusztowaniach. Pracują m.in. Bułgarzy, Wietnamczycy, Ormianie. Ceny ubrań niższe niż na Marywilskiej.
Targowisko na Stadionie X-lecia wielu uważa za symbol transformacji ustrojowej, wyjścia Polski zza żelaznej kurtyny i otwarcia na Zachód. To tam - pośród tysięcy straganów - raczkował konsumpcjonizm. Dostęp do marek (nawet jeśli podróbek) takich, jak Adidas, Nike, Gucci czy Dior pozwalał poczuć się bardziej europejsko. Rozwój technologii umożliwiał z kolei prowadzenie nielegalnego, dobrze prosperującego, biznesu ze sprzedażą płyt, gier i kaset.
Przyjazd na zakupy stanowił substytut egzotycznej podróży, z której przywozimy "pamiątki" i "skarby". Przy prowizorycznych stolikach klienci po raz pierwszy próbowali smaków kuchni azjatyckiej.
Jak powiedziała z okazji otwarcia Jarmarku Europa Hanka Bielicka: "Ciuchami interesują się wszyscy. To atrakcja, wymiana myśli, spotkania towarzyskie i wszystko, co łączy nas z życiem".