Reklama

Jako pierwszy zasygnalizował ją najmniejszy, piąty palec lewej ręki. Niespełna 29-letni wówczas Michael J. Fox , gwiazdor uwielbianej trylogii "Powrót do przyszłości", obudził się któregoś ranka na ciężkim kacu i ze zdumieniem odkrył, że palec drży, a on nie jest w stanie tego drżenia powstrzymać. Nie przyszło mu na myśl, że to symptom choroby.

"Pomyślałem wtedy: »Na miłość boską, to tylko twój palec«. Ale problem w tym, że nie był wcale mój! - opowiada. - Czułem, jakby należał do kogoś innego. Wspomnienia poprzedniej nocy były, mówiąc oględnie, dość mgliste. Pamiętam, że w barze piłem z Woodym Harrelsonem. Może wdaliśmy się w pijacką bójkę? Nic takiego nie pamiętałem. Nie. To drganie było wiadomością. Z przyszłości".

Reklama

Tymi słowami wypowiedzianymi przez bohatera zaczyna się dokument Davisa Guggenheima "Nieustannie: Historia Michaela J. Foxa". Kolejne ujęcia przenoszą nas do czasów dzisiejszych, 30 lat później. Widzimy Foxa, który idzie o własnych siłach, ale każdy krok powoduje szarpnięcie całym ciałem, machanie rękami, nad którym nie jest w stanie zapanować. Ani myśli jednak się poddawać. Jak sam jednak mówi do reżysera: "To chodzenie przeraża ludzi. Zrób z tym co chcesz w filmie. Nie będę się z tym krył. Jeśli się nade mną litujesz, mnie to nie rusza. Nie myśl, że jestem żałosny. Jestem twardym skurczybykiem. Jestem jak karaluch. Dużo przeszedłem" - mówi do Guggenheima.

Oryginalny tytuł filmu brzmi: "STILL: A Michael J. Fox Movie". Still znaczy - ciągle, nadal, ale to słowo użyte jako przymiotnik znaczy też "nieruchomy". Na pytanie reżysera: "Co przed Parkinsonem oznaczał dla ciebie bezruch"? , Michael odpowiada z uśmiechem: "Nie znałem go. Nigdy przedtem nie byłem w bezruchu".

I to prawda. Zawsze był wulkanem energii.

Zawsze najmniejszy

Michael J. Fox urodził się 9 czerwca 1961 roku, w Edmonton, w Kanadzie. Trzy lata później na świat przyszła jego siostra. Mówi, że nigdy nie był o nią zazdrosny, ale gdy miał sześć lat, a ona trzy, byli tego samego wzrostu. Ludzie często pytali, czy są bliźniakami. Wtedy zrozumiał, że powinien być sporo wyższy. W szkole szybko okazało się, że jest najmniejszy ze wszystkich. I tak już miało być zawsze.

Wyżsi i silniejsi koledzy mieli ubaw. Czasami zamykali go w szafkach. Zrozumiał, że niedobory wzrostu musi nauczyć się nadrabiać w inny sposób. Choćby biegając szybciej od innych, by uciekać przed dręczycielami. I tak właśnie biegał. Czasem udało się też błysnąć dowcipem i któregoś łobuza rozbawić.

Objawienie przyszło parę lat później, gdy nastoletni Michael odkrył szkolne kółko teatralne. A w nim głównie dziewczyny. I choć znów wyglądał na 5 lat młodszego od reszty zespołu, świetnie się tam odnajdywał.

- Mogłem być, kim chciałem. Kimkolwiek - wspomina. Tak połknął aktorskiego bakcyla. Tata, rodzinny pragmatyk, uważał jednak, że buja w obłokach i powinien zejść na ziemię, bo marzenia o aktorstwie są nierealne.

Miał już skończone 16 lat, gdy nauczyciel prowadzący kółko, pokazał mu ogłoszenie w gazecie: szukano "bystrego 12-latka" do roli w serialu. Zamiast obrazić się na belfra, pobiegł na casting. Tak zdobył pierwszą rolę w sitcomie "Leo and Me". Tam usłyszał, że ma przewagę nad innymi, bo jest znacznie dojrzalszy od dzieciaków, których każą mu grać. "Prawdziwi" dwunastolatkowie, to głupawe dzieciaki, a on jeszcze długo będzie mógł grać znacznie młodszych od siebie. Nagle ten dziecinny wygląd i niski wzrost, okazały się atutem. Było tylko jedno, ale: kariery filmowej nie robi się w Kanadzie. Trzeba rzucić szkołę i pojechać do Hollywood.

I tu ojciec go zaskoczył.

- Jesteś pewien, że tego chcesz?

- Absolutnie! - powiedział

I tak osiemnastoletni Michael wylądował z ojcem w Los Angeles. W Hollywood.

Wyboista droga do sławy

W Los Angeles wspólnie jeździli z castingu na casting. Tata na przesłuchania wchodził razem z nim i bacznie przyglądał się synowi. Trzy projekty, do których się załapał, były na tyle obiecujące, iż ojciec uznał, że świat stoi przed synem otworem. Załatwił mu kawalerkę w skromniejszej części Beverly Hills i wrócił więc do Kanady. Michael zamieszkał więc w małej klitce z jednym palnikiem zamiast kuchni i mikroskopijną łazienką.

- Głowę myłem płynem Palmolive, a naczynia Head & Shoulders. Żywiłem się wyłącznie w McDonaldzie. Po trzech latach poczuł się zmęczony klepaniem biedy. Agent, prawnik, fotograf zgarniali sporo z niewielkich zarobków Michaela.

On za to zaczął zgarniać... dżemy z restauracji IHOP, czasem też pieczywo, znajdował ćwierć dolarówki na ulicy, które pozwalały mu żyć z dnia na dzień, gdy pieniądze się  całkiem skończyły. Ale zalegał z czynszem, nawet z podatkami, więc musiał natychmiast pójść do pracy.

Gdy już szykował się do zatrudnienia u brata na budowie, trafił na casting do sitcomu "Family Ties". Reżyserzy castingu od pierwszej chwili byli nim zachwyceni, ale producent Gary David Goldberg miał inny pomysł na postać Alexa P. Keatona. Dopóki nie zobaczył go na próbnych zdjęciach, gdzie porywał komediowym zmysłem i wulkaniczną wręcz energią. Wszyscy byli pewni, że Fox to strzał w dziesiątkę, oprócz...szefa NBC, który nie widział w nim potencjału na gwiazdę. Do pierwszego występu z publicznością.

"Family Ties" to była klasyczna komedia sytuacyjna, której twórcy zamierzali skupić się na relacjach między rodzicami. Tymczasem szybko okazało się, że widzowie najbardziej pokochali bohatera drugoplanowego - ich syna. Odcinki kończyło nieplanowane skandowanie okrzyków: Michael J. Fox. On zaś odkrył, że rozśmieszanie ludzi jest jego powołaniem. Niemal z dnia na dzień stał się popularny.

Jego kariera tylko nabrała rozpędu, choć nie od razu.

- Grałem w durnym filmie klasy B o wilkołaku ("Nastoletni wilkołak" przyp J.K.) gdy na końcu ulicy Steven Spielberg i Robert Zemeckis też kręcili film. Zazdrościłem jego aktorom - wspomina Fox.

Szczegóły tej produkcji miał poznać w dość nietypowych okolicznościach. Któregoś dnia Gary Goldberg wezwał go do siebie i przyznał, że to jego chcieli obsadzić w głównej roli w tym filmie, ale twórcy "Family Ties" uznali, że nie da rady pogodzić codziennej pracy na planie serialu z dużą fabułą, więc ukryli przed nim tę wiadomość. Spielberg zatrudnił Erica Stoltza, z którym jednak nie był w stanie się porozumieć, i w efekcie go zwolnił. Cały dotychczasowy materiał trafił do kosza, a oni ponownie poprosili o zgodę na obsadzenie Foxa. Tym razem ją dostali, ale warunek był jeden: Michael nie opuści ani jednego dnia zdjęciowego w sitcomie.

Film nosił tytuł "Powrót do przyszłości" i miał uczynić Foxa jedną z największych gwiazd Hollywood przełomu lat 80. i 90.

"Powrót do przyszłości" i mały książę Hollywood

Dziś żaden aktor nie zgodziłby się na warunki, w jakich Michael pracował, kręcąc film z Zemeckisem. To był istny obłęd.

- Codziennie o 9.30 pierwszy kierowca odbierał mnie z mieszkania i wiózł do Paramountu, gdzie przez cały dzień nagrywałem "Family Ties". O 18 drugi wiózł mnie na odległy plan "Powrotu do przyszłości", gdzie pracowaliśmy do świtu. Potem z poduszką i kocem gramoliłem się na tylne siedzenie samochodu, a trzeci kierowca odwoził mnie nieprzytomnego do mieszkania. Tam spałem góra 2-3 godziny, aż pierwszy kierowca nie pojawił się ponownie. Otwierał sobie drzwi kluczem, jaki mu dałem, parzył dzbanek kawy i odkręcał prysznic. Zwlekałem się z łóżka i kolejny dzień wyglądał tak samo - opowiada Fox.

Tak pracował dzień w dzień przez trzy i pół miesiąca, aż zaczęły mu się mylić plany z wycieńczenia. Był przekonany, że nastąpi jakaś katastrofa. Reakcji na sam film, dość nieszablonowy, też nie był pewien.

Tymczasem premiera "Powrotu do przyszłości" w lipcu 1985 roku rozpętała istne szaleństwo wokół filmu i odtwórcy głównej roli. Z dnia na dzień Michael stał się wielką gwiazdą, a film nie schodził z pierwszego miejsca box office’u niemal przez cały rok, co było absolutnym fenomenem. Trudno się dziwić, że Zemeckis przystał na nakręcenie kolejnych dwóch sequeli. Na fali popularności młodego aktora furorę zrobił nawet wspomniany "Nastoletni wampir", o którym Michael mówi niechętnie, trafił na drugie miejsce kinowego zestawienia przebojów. Marty McFly zerkał ze wszystkich okładek amerykańskich magazynów. Miał 23 lata, wyglądał na 17 i z chłopaka, który klepał biedę, nagle stał się milionerem.

W dokumencie oglądamy fragment "The Tonight Show" Johnny’ego Carsona z 1986 roku, który anonsował go: "Oto najgorętsze dziś nazwisko w branży. Michale J. Fox". Potem Michael wędruje do programu Jerry’ego Springera, który puszcza mu wyznania przypadkowo zaczepionych dziewczyn: "Michael to słodziak". "Jest uroczy, poszłabym z nim na randkę" - mówią rozmarzone. A sam aktor dodaje: "Byłem wtedy małym księciem Hollywood".

Imprezowe życie, dziewczyny, (bo nagle żadnej nie przeszkadzało, że ma ledwie 160 cm wzrostu), Złoty Glob, nagroda Emmy, Grammy, wszystko to sprawiło, że woda sodowa uderzyła mu do głowy.

"Kiedy w młodości zbyt szybko stajesz się sławny, nie wiesz, co jest prawdziwe. Ciągle pozujesz. (...) Byłem popularniejszy niż guma do życia. Myślałem, że to coś z cegieł i kamieni, a to nieprawda. To iluzja z papieru i piór. I nagle Parkinson: nie mogę wstać i pójść do łazienki. To jest tak realne, tak prawdziwe, że ściąga cię na ziemię".

Guggenheim swój dokument zbudował tak, że opowieść o złotych latach Foxa przeplata ujęciami aktora z czasów obecnych. I robi to z zaskoczenia. Znika młodzieńczy, rozbiegany chłopak, który w filmach Zemeckisa wiecznie za czymś gonił, a w kolejnej scenie widzimy 61-letniego Michaela, który potyka się o własne nogi, albo pada jak długi w trakcie rehabilitacji, bez której od dawna jeździłby na wózku.

Albo nie wstawał z łóżka.

Miłość i diagnoza

Pięć krótkich lat  - od pierwszego filmu z trylogii Zemeckisa do przerażającej diagnozy w 1990 roku, to był najszczęśliwszy czas w życiu Foxa. Wciąż grał w serialu "Family Ties", do którego w 1987 roku dołączyła śliczna Tracy Pollan. Twórcy szukali kogoś, kto byłby zaprzeczeniem zwariowanego Alexa i zatrudnili układną, poważną studentkę szkoły teatralnej w Nowym Jorku. Znajomość zaczęła się od kłótni na planie, po której Tracy wyzwała Michaela od "skończonych dupków".

- Nikt od dawna tak do mnie mówił - wspomina. - Przecież byłem cholerną gwiazdą! W jednej chwili się w niej zakochałem.

Jak się okazało - z wzajemnością. Rok później para wzięła ślub, a w 1989 roku przyszło na świat ich pierwsze dziecko - syn Sam. W 1995 roku - urodziły się bliźniaczki - Schuyler i Aquinnah, a w 2001 najmłodsza z córek, Feme. Wtedy jeszcze choroba nie dokuczała mu na tyle mocno, by wyłączać go z życia na dni, czasem całe tygodnie, a nawet dłużej. Ale już dawała się we znaki.

Dnia diagnozy nigdy nie zapomni. Choć Parkinson najczęściej dotyka ludzi po 65 roku życia, zdarza się, że zapadają na niego także młodzi. Zgodnie z medyczną terminologią to "zwyrodnienie struktur mózgu o nieznanej przyczynie". Padały słowa: "nieuleczalna, wyniszczająca". Lekarz od początku nie pozostawiał aktorowi złudzeń: "Tę grę się zawsze przegrywa. Nie można wygrać z Parkinsonem" - podkreślał. A sam aktor dodaje: "Nie umiera się na niego, tylko z nim", mając zapewne na myśli powikłania, jakie choroba powoduje.

Czekanie na autobus

Ale co czuje 29 latek u szczytu sławy, gdy słyszy, że odtąd już do końca życia choroba krok po roku będzie niszczyć mu ciało, zabierać pamięć? Na początku powiedział o tym tylko najbliższym. "Tracy przytuliła się do mnie i szepnęła: "Pamiętaj - w zdrowiu i w chorobie". Rozumieją się bez słów. Tracy wie, że nie zniósłby litości, potrzebuje jedynie wsparcia.

Na początku czepiał się nadziei, że...to pomyłka! - Jak 29-latek może cierpieć na chorobę starych ludzi? - pytał sam siebie. Ale szybko objawy się nasiliły. Przez pierwsza lata udało się je ukrywać. Jak tłumaczy, drgawki wywołane Parkinsonem występują wtedy, gdy kończyny są bezczynne. By ukryć widoczne drżenie lewej dłoni, maskował je na planie, trzymając w ręce różne przedmioty podczas kręcenia bliskich scen. Guggenheim pokazuje poruszające ujęcia z mniej znanych filmów Foxa, jak "Pieniądze albo miłość" z 1993 roku, by zilustrować to, jak powstrzymywał drżenie rąk przed kamerą.

Dokument daje widzowi też szansę przyjrzenia się z bliska, jak wygląda codzienność Foxa po trzech dekadach walki z Parkinsonem. Z pewnością znacznie lepiej, niż w przypadku innych chorych, bo status materialny i pozycja, pozwalają mu na korzystanie z udogodnień, niedostępnych dla większości. Średnia długość życia pacjentów z rozpoznaną chorobą Parkinsona wynosi około 20 lat, a Fox żyje już ponad 30 lat...

Ale życie z postępującym Parkinsonem, to piekło. Widzimy jak aktor potyka się o własne nogi, a efekty tego bywają druzgoczące. Złamane kości policzkowe, złamana szczęka. Konieczna operacja i szwy na całej twarzy. Złamania obu rąk i nóg zaliczał po wielokroć, złamanie barku, uszkodzenie szyi, nawet udało mu się złamać łokieć.

- To że upadam, to część tej choroby. Parkinson i grawitacja to nie żarty. Nawet gdy upadasz z tak niewielkiej wysokości jak ja - Fox nawet mówiąc o chorobie, zachowuje poczucie humoru i nie może darować sobie żartu. Można odnieść wrażenie, że jego dowcip wręcz się "wyostrzył" wraz z jej postępem.

Do perfekcji opanował też czas przyjmowania leków, dopaminy, której brak powoduje drżenie. Nosił je luzem, "jak halloweenowe cukierki", w kieszeniach spodni i marynarek. Udawało mu się dzięki temu być przygotowanym, gdy dana scena wymagała zdecydowanych ruchów. Z czasem stał się wirtuozem w manipulowaniu dawkami leków. Wiedział dokładnie ile minut przed ważną sceną, czy spotkaniem je wziąć, by być "w szczytowej formie". Nazywał to "czekaniem na autobus".

Minęło siedem długich lat, nim przyznał, że cierpi na Parkinsona.

W poszukiwaniu lekarstwa

W 2000 roku, dziesięć lat po usłyszeniu diagnozy założył Michael J. Fox Foundation zajmującą się poszukiwaniem leku na chorobę Parkinsona i zbieraniem środków na walkę z nią. Po 20 latach, to największa tego typu fundacja na świecie, dzięki której udało się zebrać około 2 mld dolarów na finansowanie badań nad chorobą. I nie tylko.

Wiosną br. międzynarodowy zespół naukowców wspierany m.in. właśnie przez fundację Michaela dokonał przełomu rozpoznając tzw. biomarkera choroby, który pozwala odróżnić osobę chorą od zdrowej. Jeszcze inna grupa uczonych opublikowała ważną pracę, dowodzącą, że choroba Parkinsona ma związek z bakteriami zamieszkującymi nasze jelita. Ale droga do znalezienia lekarstwa na tę chorobę, wciąż jest długa.

Za działalność na rzecz badań nad chorobą Parkinsona oraz "zwiększanie świadomości społecznej na jej temat" Michael J. Fox odebrał w ubiegłym roku honorowego Oscara. Jego przyjaciel, Woody Harrelson, wręczając mu go, mówił: "Zamienił mrożącą krew w żyłach diagnozę w odważną misję. Michael nigdy nie prosił o rolę rzecznika Parkinsona, ale to jego najlepsza rola".