Reklama

Ulica Poznańska w Warszawie słynie z "hipsterskich" knajp i barów. Po drodze do redakcji mijam kilka z nich. Jest ciepły, jesienny dzień, ludzie siedzą więc w ogródkach. Wokół kolorowe neony, szyldy i industrialne wnętrza. Pomiędzy nimi kamienica numer 3, to tam mieści się siedziba tygodnika "NIE".

Na wejściu wita mnie kilkoro pracowników, ostrzegają:- Wisi tu sporo obrazoburczych malunków. Nie przestrasz się.

Reklama

Faktycznie, ściany pokryte są masywnymi obrazami, m.in. Nowosielskiego. Wchodzimy do gabinetu redaktora naczelnego. Na krześle leży miotła i ścierki. Trwają porządki. Pani, która sprząta pokój, zaprasza mnie do środka energicznym i uprzejmym gestem.

Na środku masywne, drewniane biurko. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to brak komputera. Rzadko można już zobaczyć takie miejsca pracy. Na blacie jest za to popielniczka, która zapewne w przeszłości mieściła wiele. Nad stanowiskiem obraz - wielki diabeł.

- Dużo się tu nie zmieniło. Wynieśliśmy tylko łóżko - pani wskazuje na pustą przestrzeń w gabinecie. - Za czasów, gdy szef jeszcze tu przychodził, miał zwyczaj ucinania sobie poobiedniej drzemki. Gdy zaczęła się pandemia, już się tu nie pojawiał.

Z Michałem Marszałem siadamy w pokoju grafików. Wokół nas wiszą tablice korkowe z przypiętymi zdjęciami i karykaturami polityków.

Karolina Olejak, Interia: Czujesz się bardziej politykiem czy dziennikarzem?

Michał Marszał: - Ani jednym, ani drugim. Ja jestem od tego, żeby śmiać się z polityków i ze społeczeństwa.

Jaki zasięg mają twoje konta?

- Udaje się wyprzedzać największe serwisy w tym kraju.

Znam ludzi, którzy dzień zaczynają od twojego profilu. To ich główne źródło informacji.

- Mogę tylko współczuć. Jestem śmieszkiem i z tego udaje mi się żyć. Nigdy nie było dla mnie większej wartości niż żarty. 

Przekazujesz ludziom informacje, ale nazywając się "memiarzem", zwalniasz się z obowiązków, które mają dziennikarze.

- Weryfikuję podawane informacje. Przykład z dziś. Pojawiła się historia influencerki, która je muchomory. Coś robi z tymi grzybami i twierdzi, że dzięki temu tracą toksyny. Takich rzeczy nie podaję dalej, chociaż są idealne do obśmiania. Obawiam się, że znalazłby się debil, który by to z ciekawości sprawdził. To jest chyba, za przeproszeniem, odpowiedzialność.

Czyli twoim kluczem weryfikacji informacji jest bezpieczeństwo?

- Racjonalność. W pandemii bardzo jasno opowiedzieliśmy się za szczepieniami. Wierzymy w naukę. Stanowczo obśmiewamy Edytę Górniak czy Violę Kołakowską, z ich antyrozumowymi przekazami.

Informacje można weryfikować różnym kluczem. Jednym faktycznie jest racjonalność. Jest jeszcze obiektywność polityczna. To drugie jest ci obce? 

- Mam swoje poglądy i memy są ich manifestacją.

Jak zaczęła się wojna, to jednak trochę PiS chwaliłeś.

- Z 7 lat ich rządów znalazłbym może 5 rzeczy, które nadają się do docenienia. Ale jeśli je wymienię, to zaraz jakiś pisowiec na Twitterze wyjmie to z kontekstu i napisze, że ich pokochałem...

Czyli działania PiS wobec ataku Rosji na Ukrainę były złe?

- No dobra, to nas łączy. My też z całą mocą opowiedzieliśmy się po stronie Ukrainy. Powrót do wypartych przez liberałów przekonań, że biednym należy pomagać, też jest ich ogromną zasługą.

Jak patrzysz na statystyki, to kto was obserwuje?

- Młodzi, wykształceni, z dużych ośrodków. Jak to mówią na prawicy - lemingi.

Zbudowałeś społeczność o jasnych poglądach. Jak już chwalisz, to obserwujący są niezadowoleni? Nie po to cię oglądają, żebyś doceniał PiS?

- Jeśli chodzi o wojnę, to zaszły takie okoliczności, że trudno było mieć tu inne zdanie. Gdyby Rosja zaatakowała Polskę i kazano by mi robić propagandę, to pierwszy poleciałbym robić memy przeciw Putinowi, nawet ramię w ramie z PiS-em.

Jak się siedzi w bańce liberalno-lewicowej, to obciachem jest za coś PiS pochwalić?

- Mamy podział plemienny. Do tego Kaczyński dążył od początku, zgodnie z zasadą dziel i rządź. Ja czasem mogę w ogółach przyznać im rację, ale w szczegółach wszystko, co robią, ja robiłbym odwrotnie. Kaczyńskiego podziwiam, bo mimo wszystko jest to wybitny polityk. Sprowadzanie go do roli dziadka i idioty jest dużym błędem. Ogarnia, bo rządzi nami wszystkimi.

Prawica psuję debatę w sposób szczególny, czy wszyscy politycy są siebie warci?

- Myślę, że jednak PiS ma tu wyjątkowe zasługi. Przykładem jest TVP. Żadna inna ekipa nie zrobiła z tego takiej sieczki. Napuszczanie jednych na drugich to trzon polityki Kaczyńskiego. Są oni - patrioci, i my - złodzieje, Targowica, Niemcy.

A Ty z tego korzystasz.

- Tkwię w tym, ale mam świadomość, że to powoduje zamykanie się w bańkach. Rzucamy w siebie granatami z okopów, na dyskusję nie ma szans.

Ubolewasz nad stanem debaty, ale udostępniasz "Jędrule", który nazywa ch*** jednego z ministrów?

- Z przyjemnością. Tomasz Dedek, znany jako "Jędrula" nie ma hamulców. Do tego nie stosuje znaków interpunkcyjnych, co dodaje uroku tym wpisom. Nie przebiera w słowach. Podziwiam, bo sam nie mam aż takiej odwagi.

Nie masz poczucia, że z jednej strony jest TVP, które szczuje na ludzi, z drugiej strony ty dodajesz do pieca? Na koniec dnia ci ludzie siadają do jednego stołu i nie potrafią ze sobą rozmawiać.

- Oj, za porównanie mnie do TVP zaraz skończymy ten wywiad (śmiech)

Siedzimy przy stole, jak w święta, trzeba pokłócić się o politykę.

- Jasne. Różnica jest taka, że PiS robi to za pieniądze publiczne. Mają ogromny mechanizm.

Przyjmuję ten argument.

- Ja jestem zwykłym internetowym śmieszkiem z marginesu.

Nie jesteś z marginesu. Masz setki tysięcy obserwujących. To miałam na myśli, mówiąc, że umniejszasz sobie, nazywając się "memiarzem", bo to pozwala ci na więcej.

- Mam nadzieje, że ludzie jednak rozumieją, że nie wrzucam "Jędruli", czy Stonogi, dlatego że bym ich widział na czołowych stanowiskach w państwie. Śmieję się z folkloru debaty w naszym kraju, a oni - nagrzani, wkurzeni - są jego elementem.

Jest jakaś masa, czy punkt, gdzie uznasz, że jesteś na tyle opiniotwórczą osobą, że musisz się hamować?

- Moją barierą jest to, żeby nie robić krzywdy nikomu niewinnemu. Wiem jaką siłę mają media społecznościowe, więc nie chce nikomu bezbronnemu zaszkodzić. Uderzam głównie w osoby publiczne lub te, które za wszelką cenę chcą się nimi stać.

Zjednoczona Prawica jest szczególnie memogenna?

- Gdy sobie przypominam czas przed 2015 rokiem, to też Platforma miała wiele potknięć. Tak samo robiliśmy sobie z nich jaja, tyle że w gazecie, a nie w sieci. W tym kraju nigdy nie będzie normalnie.

Ale lubisz go?

- Ja to poniekąd robię z miłości do Polski. Wychowałem się na wsi, pamiętam lata dziewięćdziesiąte, bidę straszną. Cieszy mnie, że teraz to wszystko wygląda inaczej, że ludzie nie muszą już żyć w takich warunkach. Ale z samozadowolenia niewiele wynika. Zdrowa krytyka jest potrzebna, żeby się rozwijać.

No to może jednak ten PiS nie taki straszny skoro to też za ich rządków widać te zmiany? (śmiech)

- Kończymy wywiad po raz drugi!

Do trzech razy sztuka.

- Paradoksalnie, mimo tych wszystkich narzekań na Polskę i nieudolność kolejnych rządów, obiektywnie wiele dobrego się zadziało. Gdy pojedzie się na Zachód, to nie ma już aż takiej różnicy. Boję się, że Kaczyński i ten jego dryf na wyjście z Unii może ten proces zatrzymać.

Jeśli opozycja wygra wybory, to będziesz czuł się jednym z ojców tego sukcesu?

Często słyszę opinie w stylu "czemu ta opozycja nie umie tak ośmieszać władzy". Skoro człowieczek z komputerem potrafi wyciągać im wstydliwe rzeczy, to oni tym bardziej powinni. Chcę jednak podkreślić, że nie sądzę, że w momencie, gdy opozycja wygra wybory, ten kraj nagle zamieni się w ideał.

Czemu opozycja tego nie robi?

- Trudno powiedzieć. Może to lenistwo, może nieumiejętność, albo brak decyzyjności na różnych szczeblach. Pieniądze mają. Trudno to zrozumieć.

Memy miały być ucieczką przed natłokiem informacji, uproszczeniem. Tymczasem mamy fabryki śmiesznych obrazków. Sam produkujesz ich kilkanaście dziennie. Zatoczyliśmy koło?

- Ludzie na pewno są przebodźcowani złymi informacjami, a łączenie informacji z rozrywką pozwala to lepiej znieść. Zbieram te informacje, przemielam i użytkownicy dostają syntezę.

Mieliście sprawę za twoje memy?

- Był Tusk na prima aprilis, ale tam chodziło o tekst. Wymyśliłem rozmowę, która miała być nagrana w loży VIP na Stadionie Narodowym. Latami toczyła się sprawa. Premier zrobił nam darmową reklamę. Z wyroku sądu wynikało, że można zmyślać, tylko nie można wulgaryzmów ludziom w usta wkładać. Od zawsze toczymy sobie takie żarty, tylko teraz dzięki internetowi to się mocniej niesie.

Może na tym polega różnica. Kiedyś, ktoś kupił gazetę i wiedział czego się spodziewać. Teraz te "pasty" - zmyślone historie niosą się po sieci, a ludzie w to wierzą.

- Ja kieruję jednak przekaz do ludzi myślących.

Czyli masz to gdzieś?

- Zrobiłem kiedyś mema z amerykańską polityczką Alexandrią Ocasio-Cortez. Na gali miała sukienkę z czerwonym napisem. Przerobiłem go w Photoshopie na antypisowskie hasło. Przywalił się za to do mnie Demagog. Facebook oznaczył jako "fake news". Tłumaczyli, że dużo osób w to uwierzyło. Rozumiesz, ludzie uwierzyli, że poszła w sukience "***** PIS" na imprezę. Czułem się idiotycznie, tłumacząc, że na tym polega satyra.   

Co nasze poczucie humoru o nas mówi?

- Najbardziej lubię w Polakach to, że umiemy śmiać się sami z siebie. Inni za bardzo z nas nie mogą, ale my - proszę bardzo. Funkcjonujemy w różnych absurdach. Jesteśmy na tyle "zachodnim" społeczeństwem, że w przeciwieństwie do Białorusi za żarty nie idzie się do pierdla. No, ale na tyle "wschodnim", że codziennie odwala się coś grubego.

Mamy kult narzekania.

- Polskość to sztafeta pokoleń w beznadziei. Kiedyś, bo była wojna, bieda i bezrobocie. Dziś idzie się harować do korpo, szef krzyczy, drożyzna szaleje, a człowiek nie marzy nawet o kredycie na mieszkanie. Jakoś trzeba to wyładować.

Nie podkręcasz tego defetyzmu? U ciebie i na podobnym profilu "Make life harder" odliczanie do weekendu zaczyna się we wtorek.

- Ja nie odliczam, bo dla mnie każdy dzień jest taki sam. Ludzie są zmęczeni, szukają rozbawienia. Dlatego przemawia do nich ta forma.

To jakiś sposób ucieczki?

- Tak, bo życie nie ma sensu.

Naprawdę tak uważasz, czy to takie gadanie?

- Rodzimy się, mamy przedłużyć gatunek i umieramy. Cała reszta to dodatek. Ludzie mają poczucie tego bezsensu istnienia. Jak do tego dołożysz konieczność wysiedzenia dupogodzin w kiepskiej pracy, to robi się naprawdę nieprzyjemnie.

To bardzo smutna perspektywa

- Religia katolicka, jakże popularna wciąż w naszym kraju, próbuje wmówić ludziom, że nagrodą za doczesne problemy jest zbawienie. Ja tego bajeru nie kupuję. W życiu chodzi o to, żeby przetrwać i wyrwać sobie z niego trochę szczęścia.

Jaka wartość jest dla Ciebie ważna?

- Wyznaję wartości humanistyczne.

Czyli jakie?

- Szacunek do drugiego człowieka. Troska o niego.

Chyba że jest z PiS (śmiech).

- O nich też się martwię. Chciałbym, żeby przejrzeli na oczy. Troszczę się o naszą planetę, zwierzęta i myślę o kolejnych pokoleniach. Tej postawy brakowało naszym poprzednikom. Gdy my narzekamy, to słyszymy od starszych: co wy wiecie o życiu, my mieliśmy dużo gorzej. A mnie chodzi o to, żeby przyszłe pokolenia miały lepiej.

Dla wielu osób wiara jest wsparciem. Nie widzisz w tym nic dobrego?

- Historycznie rzecz biorąc religia miała istotne znaczenie. Odegrała ważną rolę państwowotwórczą. Dziś czegoś podobnego nie widzę. To, co mówi Kościół, jest anachroniczne, śmieszne. Księża są hipokrytami pod wieloma względami. Nie mówiąc o krzywdzeniu dzieci i korzystaniu z pieniędzy publicznych.

To cała warstwa "zewnętrzna", a jak weźmiesz taki dekalog, to co ci tam nie pasuje?

- Już pierwsze przykazanie. "Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną". No ja nie mam żadnych.

Znam księży, którzy powiedzieliby, że można to czytać jako radę, żeby nie mieć rzeczy, które ślepo zawładną twoim życiem np. nałogów. To coś złego?

- Wszyscy rodzimy się niewierzący, potem dzieciom wbija się do głowy tezy religijne: w Polsce katolickie, gdzie indziej islamskie itd. I zwykle z jednej księgi każe się wyciągać mądrości na całe życie. A że ta księga nie ma przełożenia na dzisiejszy świat, to Kościół nie każe już jej czytać literalnie, tylko szukając głębszych sensów. Zgadzam się tu z oceną Dody, chociaż jej nie powtórzę, bo miała za to sprawę.

Ale chciałbyś, żeby Kościół w ogóle przestał istnieć, czy istnieje taka sytuacja, w której uznałbyś: "ok oni żyją sobie, my sobie. Nie czepiam się?".

Niech sobie istnieje, każdy ma prawo wierzyć, w co chce. Problem zaczyna się, gdy religia zaczyna ingerować w sferę państwową. Miesza się w prawodawstwo, finanse publiczne. Jeśli Kościół wychodzi poza przestrzeń, w której powinien funkcjonować, to musi się liczyć z tym, że dostanie po łapkach.

Mamy demokrację. Ludzie mają prawo swoje poglądy wywodzić z nauczania Kościoła. Nie dziwne więc, że konserwatywny polityk będzie dążył do zmiany prawa na zgodny z tym nauczaniem sposób. Lewicowy też z czegoś wywodzi swoje z jakichś wartości. Na tym polega przenikanie tych światów. Tego też chciałbyś zakazać?

- Po to mądrzy ludzie wymyślili wieki temu rozdział Kościoła od państwa, by w państwie była przestrzeń dla wszystkich, nie tylko wierzących. Neutralna, wspólna baza, na której każdy znajdzie dla siebie miejsce. A Kościołowi się to nie podoba, bo on nie chce być jedną z wielu opcji do wyboru, ale właśnie tą bazą, centralnym ośrodkiem, z którego wszystko się wywodzi.

Jesteś czasem zmęczony tym "śmieszkowaniem"?

- Czy moje życie jest ciekawe? Nie jest. Wstaję, biorę komórkę, mija dzień i kładę się z nią spać. Tak 7 dni w tygodniu. Robię memy na weselach, pogrzebach, w autobusie. Idę z psem, to gapie się w ten telefon. Ucieka mi esencja życia, ale nie narzekam. Gorsze rzeczy się robiło.

Nie masz czasem ochoty wyjść do ludzi? Mocno siedzisz w swojej bańce?

- Pozamykaliśmy się bardzo, to fakt. Wyrastałem w świecie, gdzie poglądy mocno się przenikały. Była przestrzeń na konfrontacje prawicy z lewicą. Dziś tego nie widać.

Jak oglądam memy tygodnika "NIE", to nie mam poczucia, że próbujesz działać w poprzek tych baniek.

- To jest samonapędzający się mechanizm. Gromadzisz społeczność, która myśli podobnie, a algorytmy o tym wiedzą, i wyświetlają ludziom głównie to, z czym się zgadzają. Dawniej jeździłem do miejscowości, gdzie PiS miał największe poparcie i rozmawiałem z ludźmi. Ale dziś już nie piszę długich tekstów, nie mam czasu. To i nie rozmawiam.

Mówię tylko, że narzekasz, że jesteśmy pozamykani, a sam jedną z tych baniek mocno pielęgnujesz.

- Uważam, że w formie, w której funkcjonuję, nie bardzo jest na to przestrzeń. Robię memy, a one co najwyżej mogą trafić do innych odbiorców, którzy wyrobią sobie zdanie. Moją rolą jest żartowanie.

Robisz z siebie nihilistę i błazna, a koniec końców zdarza ci się udostępnić zbiórkę. Musi się tam kryć jakaś wrażliwość. Jest tam, w środku dobre serduszko?

- Mam do życia przykro-ironiczny stosunek. Obśmiewam, bo tak łatwiej mi je znosić. W moim mniemaniu wykorzystuję swoją pozycję do realizacji dobrych celów. W sumie to tak też myśli Kaczyński, Hitler, więc to bywa niebezpieczne.

Taka postawa zwykle jest przykrywką. Co ty ukrywasz?

- W szkole odkryłem, że robienie sobie żartów pozwala uniknąć dostania w mordę. Łobuzy zaczęły mnie tolerować, a z czasem nawet polubili. Nie kradli kanapek i pieniędzy. Może i jest to jakiś mechanizm obronny przed światem.

Skąd jesteś?

- Z Raszyna. Iga Świątek rozsławiła moją miejscowość.

Też jestem z małego miasta. Myślisz, że to wpłynęło na twoje postrzeganie polityki?

- Nie miałem spadków, wykształconej familii, ani wpływów. Taka zwykła, polska rodzina. Zderzałem się w praktyce z różnymi nieprzyjemnymi sytuacjami, związanymi z powolnym pięciem się po społecznej drabinie. Wykonywałem różne proste prace, to też uczy wrażliwości i szacunku.

Jakie prace?

- W telemarketingu, kleiłem koperty, na zmywaku pracowałem.

I któregoś dnia znalazłeś się w redakcji "Nie".

- Wysłałem CV i zaprosili mnie na rozmowę. Zastępca Urbana zapytał, czy potrafię obsługiwać czajnik. Powiedziałem, że tak. Kazał coś napisać i tak to się zaczęło.

Czemu akurat tu?

- Ludzie mnie o to pytają. Szczególnie w kontekście Urbana, stanu wojennego, komuny. Mnie to szczerze mówiąc, nigdy jakoś szczególnie nie interesowało. Dla mnie to było jedyne miejsce, gdzie można było robić sobie ostre jaja z polityków i dlatego tu przyszedłem.

No dobrze można to sobie jakoś racjonalizować, ale przecież znasz historię Urbana. Nie wierzę, że można tak bezrefleksyjnie przechodzić obok takich rzeczy.

- Ale co mam powiedzieć, skoro to prawda. Dla mnie jako młodego człowieka Urban to był ktoś: skandalista, chyba jedyny, którego żeśmy się w kraju dorobili. Obrazoburca, troll. Pracę zacząłem w 2008 r., to było jeszcze przed boomem social mediów. I "NIE" było jedyną przestrzenią w Polsce, gdzie można było robić ostre żarty z polityków. Inne media były grzeczne, podobne do siebie, bez ikry. Gdy upadł - i słusznie - PRL, miałem 3 lata. Z komuną nie mam nic wspólnego, wręcz przeciwnie. Ale nie myślałem "O nie! Nie będę tu pracował, bo naczelny kiedyś był rzecznikiem rządu PRL".

Tylko to nie jest jakieś tam bycie rzecznikiem, to konkretne dramaty: Przemyk, Popiełuszko. 

- Mam tego świadomość. To były sprawy skur*** i żadne tłumaczenia tego nie zmienią. Ale odnoszę wrażenie, że za wszystko złe, co działo się w PRL, to Urban dostawał  najbardziej po dupie. Nie Jaruzelski, Kiszczak, czy inni decydenci, ale on, rzecznik. Robił to, co wszyscy rzecznicy rządów na świecie - kręcił, manipulował, robiąc władzy dobry PR. Przeżył 89 lat, z czego 9 poświęcił rządowi PRL, a przez niemal wszystkie pozostałe był - i przyznają to nawet krytycy - absolutnie wybitnym dziennikarzem. Nigdy do końca nie rozumiałem jego ówczesnego wyboru. Postępowy, liberalny dziennikarz z kilkukrotnym zakazem pracy. Towarzysko związany ze środowiskiem "Solidarności". Nawet żonę stamtąd miał. Myślę, że pchnęła go do tego życiowa przekora.

Pytałeś go o to?

- Tak, ale w sumie wciąż dla mnie to nie jest jasne. Przyjmuję więc te zarzuty. Nie wybielam, ale przychodziłem tu niemal 20 lat po upadku PRL z przekonaniem, że to wspaniały dziennikarz, jeden z najwybitniejszych publicystów XX w. Myślący ludzie docenią tę część jego historii.

Jakoś ciężko mi to rozdzielić.

- Każdy ocenia, jak chce. Dla mnie był to felietonista i redaktor z wyciągniętym jęzorem i środkowym palcem, bez hamulców dowalający wszystkim dookoła. I takim go przede wszystkim zapamiętam.

Po tym, jak wrzuciliście informacje o jego śmierci na Twitterze, pojawiło się mnóstwo komentarzy młodych ludzi, którzy pisali, że szkoda komika, żartownisia, dziadka z uszami. To Ty tak odczarowałeś jego obraz. Stworzyłeś nowy wizerunek Urbana - zabawnego, starszego pana.

- Poniekąd tak. Mówi się, że im człowiek większy, tym jego cień dłuższy. Wałęsa był w swoim życiu i informatorem SB, i marnym prezydentem, i pomimo tego, że praktycznie w niczym się z nim nie zgadzam, to jest dla mnie też bohaterem narodowym, któremu w ogromnym stopniu zawdzięczamy wolność. Takie są te koleje losu.

Ale Urban nigdy nawet nie spróbował się wytłumaczyć, szedł w zaparte.

- Taką miał osobowość. Lubił, gdy ludzie go krytykowali. Myślę, że jakby słyszał te wszystkie złośliwe komentarze po jego śmierci, to by się tylko cieszył. 

Jakim był szefem?

- Wszyscy mają takie wyobrażenie, że tu działy się dantejskie sceny. Wódka, seks, koks. Tymczasem, to był spokojny, nienarzucający się człowiek. Mnóstwo czytał, żył gazetą. Wbrew wizerunkowi, który kreował, pomagał ludziom, także finansowo. Nie mobbingował. Trzeba było pisać dobre teksty, bez konieczności siedzenia ośmiu godzin w redakcji. Dał mi wolność w robieniu internetu. Nie wiem, czy z rozmysłem, czy po prostu go to nie obchodziło.

Spodziewasz się awantury na pogrzebie?

- Tak. W interesie prawicy jest, by jej nie było. Wierzą w piekło, więc jak znam Urbana, siedząc tam, tylko by się z tej zawieruchy cieszył.

Kiedy go ostatni raz widziałeś?

Jeszcze przed pandemią. Później pracował z domu. Musiał być taki dzień, teraz tego nie pamiętam, gdy powiedzieliśmy sobie "do widzenia". I więcej już się nie spotkamy.

Rozmawiamy godzinę. W tym czasie na telefon Michała przyszło blisko 100 powiadomień.