Reklama

Po kapitulacji Warszawy (28 września 1939) Stefan Starzyński jeszcze przez miesiąc sprawował obowiązki prezydenta stolicy. Kres jego działalności położyła dwójka gestapowców, która aresztowała go, we własnym gabinecie, 27 października. Z warszawskiego Ratusza niedawny Komisarz Cywilny przy Dowództwie Obrony Warszawy trafił do siedziby gestapo na alei Szucha i tak rozpoczęła się jego gehenna za kratkami. Kolejne “przystanki" to więzienie mokotowskie na ulicy Rakowieckiej, więzienie przy ulicy Daniłowiczowskiej, wreszcie niesławny Pawiak. Kto stał za aresztowaniem naszego bohatera? Tylko ktoś wysoko postawiony w strukturach III Rzeszy mógł sobie pozwolić na taki rozkaz, bo dzięki niezłomnej postawie i płomiennym przemówieniom radiowym podczas obrony stolicy Starzyński stał się politykiem znanym daleko poza granicami Polski.

Kimś takim mógł być na przykład Heinrich Himmler, który 26 października odwiedził Warszawę. Podczas pobytu w okupowanej stolicy Reichsführer SS wiele czasu spędził w towarzystwie nowych politycznych przyjaciół - Sowietów. Czy to podczas obrad wspólnej komisji granicznej, czy w trakcie obiadu w Pałacu Blanka - wszędzie Himmler dobrze się bawił, a niewykluczone, że nad Wisłę zabrał nie tylko dobry humor, ale i polecenie posłania Starzyńskiego za kratki... Tymczasem wobec Stefana Niemcy stosowali szczególne środki ostrożności - na przykład na Pawiaku osadzono go w izolatce, a sąsiadami z celi obok byli żandarmi. Non stop pilnowali aresztanta, a gdy prezydent Warszawy miał opuścić więzienną izbę, "czyścili" pobliskie korytarze z więźniów i strażników. Mało tego, byłego komisarza cywilnego zarejestrowano w dokumentach Pawiaka jako N.N.

Reklama

Jaki los szykowali Starzyńskiemu okupanci? Wydaje się, że początkowo brali pod uwagę zorganizowanie politykowi pokazowego procesu. Aby zdobyć przeciw niemu materiał dowodowy, Niemcy od początku listopada regularnie przywozili go na Szucha, gdzie był przesłuchiwany przez kapitana SS, Ericha Preckela. Co ciekawe, Preckel miał traktować swojego rozmówcę z szacunkiem: nie krzyczał na niego, nie obrażał, nie było też mowy o fizycznych torturach. Oczywiście, była to gra pozorów, równolegle hitlerowcy wszelkimi dostępnymi metodami szukali haków na swojego wroga - przesłuchiwali jego współpracowników, wywracali do góry nogami pomieszczenia w Ratuszu, poszukiwali płyt z przemówieniami Starzyńskiego itd. Nieoczekiwanie w połowie grudnia pozostawili prezydenta w spokoju - skończyły się podróże na gestapo - ale, jak się przekonamy, najgorsze miało dopiero nadejść.

"Zostanę, za wielu spośród was zapłaciłoby za mnie życiem"

Na szczęście, zastosowane przez Niemców środki ostrożności nie uniemożliwiły naszemu bohaterowi kontaktu z rodakami. Gdy tylko pracujący w więzieniu przy Daniłowiczowskiej podkomisarz Olech Szumski zorientował się, że jednym z aresztantów jest Starzyński, zorganizował dla niego paczkę żywnościową. Jak ją przemycono do celi? Czasem najprostsze (a w tym przypadku i bezczelne) rozwiązania okazują się najlepsze - Polacy po prostu spuścili pakunek z dachu pod okno izolatki Stefana. Szumski zresztą na tym nie poprzestał, niezwłocznie o pobycie Starzyńskiego na Daniłowiczowskiej powiadomił Stanisława Lorentza. Dyrektor Muzeum Narodowego, a zarazem jeden z najbliższych współpracowników prezydenta, już dobrze wiedział, co z tą wiedzą zrobić. 

W kolejnych tygodniach utrzymywał systematyczną łączność z aresztantem i dzięki temu wiemy, jak Starzyński radził sobie za kratkami. Mimo trudnej sytuacji był daleki od załamania, zachowując przy tym przytomność umysłu. Dowód? W jednym z pierwszych grypsów do Lorentza podał nazwiska osób, o które pytało go gestapo i poprosił, aby je ostrzec. Z kolei dzięki więzionej równocześnie ze Starzyńskim na Pawiaku Janinie Kozakównie wiemy, że w grudniu prezydent zgłosił się dobrowolnie do odśnieżania tamtejszego podwórka. Chciał w ten sposób zachować kondycję, a w międzyczasie nad jego uwolnieniem intensywnie pracowała polska konspiracja. W końcu wszystko: fałszywe papiery, cywilne ubrania, kryjówka itp. było gotowe i mogło się wydawać, że wolność Stefana to kwestia godzin.

Niestety, były przywódca walczącej Warszawy nie skorzystał z okazji. Gdy podkomisarz straży więziennej na Pawiaku, Irena Wirszyłło, zameldowała się w jego celi ze słowami "Czas uciekać, Panie Prezydencie", odparł bowiem: "Zostanę, za wielu spośród was zapłaciłoby za mnie życiem, wytrwam do końca". Postawa godna pochwały, ale Starzyński zapłacił za nią okrutną cenę - nim jednak przedstawimy domniemane okoliczności jego śmierci, pora przypomnieć wydarzenia z końca grudnia 1939. Wtedy to w kancelarii więziennej pojawił się duet gestapowców, który przejął naszego więźnia i wywiózł go w nieznanym kierunku. Z zeznań kancelistki Pawiaka, Janiny Krzeczkowskiej wynika, że na odchodne "Starzyński tylko machnął ręką i westchnął. Był bardzo przygnębiony. Miał świadomość tego, że jego los jest przesądzony".

Dachau, Palmiry, ogrody sejmowe?

Rodzina prezydenta zorientowała się, że coś jest nie tak, gdy 23 grudnia jedna z jego bratowych, Maria, zaniosła na Pawiak paczkę świąteczną. Odprawiono ją z kwitkiem, tłumacząc, że Starzyński przebywa obecnie na Szucha, ale wizyta w gestapo niczego nie wyjaśniła. Od Niemców Maria dowiedziała się tylko, że ma przyjść w Wigilię - wtedy udzielą jej więcej szczegółów. Tak zrobiła, ale nazajutrz hitlerowcy ewidentnie nie byli w bożonarodzeniowym nastroju. Wręcz przeciwnie, zwyzywali kobietę, a gdy już dali upust emocjom, oświadczyli, że jej szwagier jakiś czas temu został zwolniony z więzienia. Rzekomo miał się codziennie meldować na Szucha, ale uciekł i prawdopodobnie pomaga mu właśnie rodzina. Było to oczywiste kłamstwo, ale  Niemcy trzymali się tej wersji przez całą wojnę.

O tym, że Starzyński zniknął po opuszczeniu więziennych murów, informowali m.in. nuncjusza papieskiego w Berlinie (na prośbę polskich władz wypytywał o prezydenta). A co w rzeczywistości stało się z niezłomnym obrońcą Warszawy? Na przestrzeni lat narosły na ten temat dziesiątki teorii, choć w zdecydowanej większości wskazujących na męczeńską śmierć naszego bohatera z niemieckich rąk. Na liście miejsc, gdzie miano uśmiercić Starzyńskiego, znajdują się m.in. Dachau, Dora, Flossenbürg, Spandau, Wittenberge, Park Natoliński, Palmiry, a nawet warszawskie ogrody sejmowe. Tezy o tym, że prezydent zbiegł w chłopskim przebraniu na Litwę albo że przeżył wojnę i po 1945 roku gościł m.in. na Pomorzu (gdzie miał na przykład rozmawiać z Eugeniuszem Kwiatkowskim) możemy od razu odłożyć na półkę z napisem “political fiction".

Jeśli przyjąć, że polityk zginął na terenie Niemiec, najpoważniejszą "kandydaturą" wydaje się Dachau. Istnieje kilkanaście relacji byłych więźniów tamtejszego obozu koncentracyjnego, potwierdzających, że Starzyński przez kilka lat przebywał w KL Dachau. Spośród nich kluczowe są trzy - zacznijmy od Józefa Nadrzyckiego, który twierdził, że nie tylko widział prezydenta Warszawy w obozie, ale nawet z nim rozmawiał! Co więcej, Stefan miał przekazać mu gryps przeznaczony dla innego więźnia Dachau, majora Leona Kniaziołuckiego. Wiemy, że we wrześniu 1939 Starzyński często spotykał się właśnie z Kniaziołuckim - wówczas adiutantem generała Juliusza Rómmla, dowódcy Armii “Warszawa". Tym bardziej prawdopodobne, że jeżeli Starzyński dowiedział się o obecności majora w obozie, chciał się z nim skontaktować... 

Dwie wersje na historycznym stole

Równie ważne, co relacja Nadrzyckiego, jest zeznanie Jana Mazurka - obozowego kucharza, który dostarczał posiłki więźniom specjalnego bunkra, zlokalizowanego poza bezpośrednim obozem. Trzymani mieli być tam ważni wrogowie III Rzeszy, w tym Starzyński, który według Mazurka znalazł się w Dachau pod koniec 1940 roku. W bunkrze, jak wynika z omawianych wyjaśnień, prezydent nie miał łatwego życia: wprawdzie mieszkał w willi przekształconej w więzienie (dookoła drut kolczasty i mury), ale osadzonych obowiązywał surowy regulamin. Pilnowani przez 30 SS-manów, praktycznie nie opuszczali swoich cel - potrzeby fizjologiczne załatwiali najwyżej raz dziennie, a o regularnych spacerach mogli pomarzyć (1 przechadzka na 2 miesiące). Książki były wykluczone, a do tego aresztanci mierzyli się z wymyślną torturą - w celach co 30 sekund gasło światło.

Według Mazurka przerwą w więziennej monotonii były dla Starzyńskiego podróże do Berlina, dokąd zabierano go na rozmowy polityczne. Ostatnia z takich wypraw miała miejsce podobno w październiku 1943 - Polak był wówczas namawiany do podpisu pod odezwą popierającą formowanie polskich oddziałów u boku Niemców, przeciw Armii Czerwonej. Odmówił, a w ramach zemsty hitlerowcy postanowili się go pozbyć raz na zawsze, przedtem skazując na "dźwiękowe tortury". Otóż w celi polityka w Dachau zamontowano megafon, przez który puszczano jego przemowy z września 1939. Gdy Starzyński wrócił z Berlina, musiał słuchać siebie przez 3 dni z rzędu, potem został wyprowadzony przed willę i rozstrzelany przez SS-manów. Do egzekucji doszło 17 października 1943 roku. 

Tyle Mazurek, dodajmy jeszcze relację Stefana Wawrowskiego, który na więziennym korytarzu był świadkiem, jak Niemcy, po spacerze, eskortowali prezydenta do celi. Mamy więc 3 zeznania jednoznacznie mówiące o pobycie naszego bohatera w Dachau - czyżby sprawa była przesądzona? Według Instytutu Pamięci Narodowej niekoniecznie, bo w 2012 roku tamtejsi śledczy dotarli do relacji Ernsta Komarka - na początku II wojny tłumacza gestapo w Warszawie, uczestniczącego m.in. w przesłuchaniach Stefana Starzyńskiego. Komarek oświadczył, że w styczniu 1940 jego przełożony, Oberscharführer Hermann Schimmann, zdradził mu w tajemnicy kulisy zabójstwa polskiego polityka. Mianowicie, tuż przed Świętami Schimmann oraz dwójka gestapowców o nazwiskach Weber i Perlbach wywieźli prezydenta w inny rejon Warszawy lub niedaleko stolicy. Tam Starzyński został ponoć zastrzelony w trakcie próby ucieczki.

Tajemnica rozwiązana? Niezupełnie

IPN uznał zeznania Komarka za na tyle wiarygodne, że jak czytamy w komunikacie z 8 września 2014 roku, "Zebrany w śledztwie materiał dowodowy pozwolił na bezsporne ustalenie, iż do zabójstwa przez rozstrzelanie Prezydenta m.st. Warszawy Stefana Starzyńskiego doszło w okresie pomiędzy 21 a 23 grudnia 1939 r. w Warszawie lub w jej okolicach.". Ustalenia Instytutu nie rozwiewają jednak wszystkich wątpliwości, i to z kilku powodów. Zdziwienie budzi przede wszystkim sugestia, że Polak zginął, próbując uciekać - zupełnie nie pasuje to do charakteru Starzyńskiego. Prezydent Warszawy zarówno w tragicznych wrześniowych dniach, jak i później, w celi i podczas przesłuchań, zachowywał zimną krew, był rzeczowy i opanowany. Dlaczego miałby nagle stracić nerwy i rzucić się do panicznej ucieczki?

Poza tym, Komarek nie był bezpośrednim świadkiem jego śmierci, wydarzenia te znał z rozmowy z Schimmannem. Teoretycznie Oberscharführer nie miał po co kłamać, ale z kolei w przypadku Dachau mamy do czynienia z relacjami z pierwszej ręki. Na ten temat wypowiadali się ludzie - byli więźniowie - którzy mieli nie tylko widzieć Starzyńskiego w obozie, ale nawet, jak Nadrzycki, zamienić z nim kilka słów. Wreszcie, Komarek nie był w stanie podać dokładnego miejsca zgonu prezydenta, ograniczając się do ogólników w stylu "gdzieś w Warszawie lub pod Warszawą". No i jeszcze jeden argument przeciw - prowadząca śledztwo ws. Starzyńskiego prokurator Małgorzata Kuźniar-Plota uznała, że zeznania Komarka pokrywają się z zeznaniami syna wiceprezydenta Warszawy w latach 1935-1939, Juliana Kulskiego.

Problem w tym, że oba świadectwa są zgodne co do jednego - rewizji w domu Kulskich, przeprowadzonej jesienią 1939 przez gestapo, w której brał udział Komarek. Jeśli zaś chodzi o okoliczności zabójstwa Starzyńskiego, syn Kulskiego nie miał w tej materii żadnej szczegółowej wiedzy. Na pierwszy plan wysuwa się zatem wersja o mordzie w Dachau, choć jej przeciwnik mógłby dowodzić, że w obozowych dokumentach nie ma śladu po Starzyńskim. Warto jednak podkreślić, że tego typu więźniów Niemcy oznaczali jako N.N., poza tym część papierów zdążyli zniszczyć. Argument, że hitlerowcy nie mieli dostępu do płyt z głosem prezydenta, również można podważyć - jak twierdzi profesor Tomasz Szarota, dysponowali nagraniami przemówień z nasłuchu radiowego. Potem wystarczyło te dźwięki przegrać na płyty - to i inne poszlaki sprawiają, że śmierć Starzyńskiego w Dachau w 1943 roku wydaje się bardziej prawdopodobna. Niemniej, pewności nie będziemy mieć nigdy, tajemnicą pozostaje także zleceniodawca morderstwa. Mógł to być Himmler, ale równie dobrze ktoś inny z decydentów III Rzeszy...

Przy pisaniu tekstu korzystałem z publikacji: "Starzyński: legionista, polityk gospodarczy, prezydent Warszawy" Mariana Marka Drozdowskiego, "Śmierć prezydenta - rozmowa z prokurator Małgorzatą Kuźniar-Plotą" Filipa Gańczaka, "Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego" Grzegorza Piątka i "Tajemnica śmierci Stefana Starzyńskiego" Tomasza Szaroty.